Choć wiele pytań pojawiało się jeszcze w trakcie jej kariery, prawdziwe kontrowersje zaczęła budzić dopiero po śmierci. Stanisława Walasiewicz – znana także jako Stella Walsh – przed wybuchem II wojny światowej była nie tylko twarzą polskiej lekkoatletyki, ale także królową sprintu w skali globalnej. Tylko czy jej rywalizacja z kobietami była w ogóle sprawiedliwa? Odpowiedzi na niektóre pytania nie poznamy już chyba nigdy, bo sprawa jest o wiele bardziej niejednoznaczna niż można przypuszczać na pierwszy rzut oka.
Na początku grudnia 1980 roku na parkingu pod sklepem w Cleveland doszło do wyjątkowo nieudanej próby rabunku. Dwóch dwudziestokilkuletnich zbirów postanowiło wyrwać 69-latce torebkę. Starsza pani akurat tego dnia miała w niej jednak wyjątkowo dużo pieniędzy i postawiła opór. Napastnicy nie mogli wiedzieć, że obiektem ich ataku była lekkoatletyczna medalistka olimpijska sprzed lat, która wciąż mogła się pochwalić niezłą krzepą. Aby umotywować kobietę do oddania torebki, wyciągnęli pistolet. Ofiara nie przestraszyła się – wręcz przeciwnie! Złapała za lufę i zaczęła siłować się z młodszym od siebie o ponad 40 lat mężczyzną w sile wieku. W zamieszaniu padł strzał, który ugodził ją w klatkę piersiową. Spłoszeni sprawcy w końcu uciekli.
Huk wystrzału zaalarmował jednak pracownika ochrony, który po chwili pojawił się na miejscu. Być może kobietę udałoby się uratować, gdyby nie to, że zawiadomiony o wszystkim ambulans akurat złapał gumę i nie mógł przyjechać. Ostatecznie do szpitala zawiózł ją radiowóz, jednak kobieta mimo starań lekarzy zmarła na stole operacyjnym. Miała przy sobie niecałe 250 dolarów w gotówce, olimpijski pierścień, charakterystyczne biało-czerwone wstążki oraz sztuczne wkładki powiększające biustonosz.
Choć od największych sukcesów Stelli Walsh minęło ponad 40 lat, ludzie wciąż ją kojarzyli, a wieść o jej śmierci rozniosła się lotem błyskawicy. Prawdziwy szok miał jednak dopiero nadejść. W sytuacjach nagłej i tragicznej śmierci w USA obowiązkowo przeprowadza się sekcję zwłok. Kilka dni później wyniki przedostały się do mediów i właściwie nikt nie rozmawiał już o szczegółach bulwersującego zabójstwa staruszki. Zamiast rozpoczęła się gorączkowa dyskusja o tym, czy zamordowana była w ogóle kobietą.
* * *
Do Stanów Zjednoczonych przeniosła się wraz z rodzicami w 1912 roku. Miała wtedy zaledwie rok i choć nie miała prawa pamiętać swojej ojczyzny, nigdy się jej nie wyrzekła. Musiała się jednak dostosować do nowych warunków, a w Ameryce “Stanisława Walasiewicz” (choć jako imię wpisane ma Stefania) to do dziś kombinacja słów właściwie nie do wymówienia. Karierę robiła więc jako Stella Walsh. W szkole wyróżniała się nie tylko na bieżni – dobrze radziła sobie także w koszykówce i baseballu. Chłopaki i imprezy? Ten temat dla niej właściwie nie istniał. Wszyscy pamiętali ją jako osobę małomówną i skrytą, dla której sport szybko stał się nadzieją na życie wolne od szyderczych spojrzeń.
O fenomenie zawodniczki najlepiej mówią jej osiągnięcia. Aż 18 razy biła rekord świata, długo nie znajdując konkurentek w Europie i Ameryce. Przed II wojną światową Polska miała dwie twarze lekkiej atletyki: Stanisławę Walasiewicz i Janusza Kusocińskiego. W 1930, 1932, 1933 i 1934 roku biegaczka wygrywała plebiscyt “Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca roku. Amerykanie doskonale wiedzieli, z jakim fenomenem mają do czynienia i robili wszystko, by “Stella” startowała na międzynarodowych imprezach w ich barwach. Sama zainteresowana miała jednak w tej sprawie zdecydowane stanowisko.
Zawsze czułam się Polką. Gorąco pragnęłam, aby dla mnie i moich rodaków, którzy wyemigrowali do Ameryki, zagrano w Los Angeles Mazurka Dąbrowskiego i wyciągnięto na maszt polską flagę. Dla nas, dla Polonii amerykańskiej, była to sprawa honoru i wynagrodzenia za wiele trudnych chwil, jakie niejednokrotnie przeżywaliśmy na obczyźnie – tłumaczyła Walasiewiczówna, bo tak przedstawiały ją krajowe media.
Po raz pierwszy świat usłyszał o niej w 1930 roku. Dziewiętnastolatka przebojem wdarła się na salony, triumfując w amerykańskich mistrzostwach kraju na 100 i 200 metrów oraz w skoku w dal. Amerykanie błyskawicznie zdali sobie sprawę, że mają przed sobą kandydatkę na światową dominatorkę sprintu i zaczęli mieć wobec niej poważne plany.
Na arenie międzynarodowej biegaczka reprezentowała jednak Polskę. W Pradze podczas Światowych Igrzysk Kobiet (zawody były uznawane za żeńskie mistrzostwa świata) Walasiewicz wygrała na 60, 100 i 200 metrów i była ważną częścią sztafety 4×100. Jej fantastyczne forma pomogła Polsce wywalczyć drugie miejsce w klasyfikacji medalowej, co “Przegląd Sportowy” w podsumowaniu całego roku uznał za największy sukces.
Bilans sportowy roku 1930 jest zdecydowanie dodatni. Najwybitniejszą jego pozycją jest lekka atletyka kobieca, w której wznieśliśmy się do wyżyn mocarstwowych. Nasz wielki sukces praski – wicemistrzostwo świata – opieraliśmy co prawda przede wszystkim na wybitnych indywidualnościach dwu zawodniczek – Konopackiej i Walasiewiczówny. Sukcesów Walasiewiczówny nie można nadto zapisać w pełni na nasze dobro. Nie możemy zapominać, że zawdzięcza ona więcej Ameryce niż Polsce, choć z drugiej strony pierwsze wiadomości o jej talencie poszły w świat właśnie z Polski – analizowali dziennikarze “PS” na pierwszej stronie styczniowego numeru.
Losy biegaczki mogły się jednak potoczyć zupełnie inaczej. W tamtych czasach sportowcy musieli pracować, bo tylko z własnych środków mogli sfinansować start na igrzyskach. Bezprecedensowy kryzys na rynku finansowym z lat 1929-32 sprawił, że Walasiewicz straciła pracę w nowojorskich kolejach. W takich realiach nie miała zbyt wielkiego wyboru i trafiła do polskiego konsulatu w Nowym Jorku. To był początek procesu, którego końcowym efektem był start zawodniczki w biało-czerwonych barwach.
Amerykanom bardzo zależało na jej starcie także dlatego, bo to oni organizowali igrzyska olimpijskie w 1932 roku. Niektórzy zarzucali biegaczce, że wybierając Polskę zdradziła Amerykę, która ją de facto sportowo ukształtowała. Inni podkreślali z kolei, że na miejscu nie zrobiono nic, by dać jej sensowną alternatywę. Wiadomo jednak, że decyzja miała poważne skutki prawne. Walasiewicz nie urodziła się w USA, więc nie miała amerykańskiego paszportu. Obywatelstwo dostała dopiero w 1947 roku – już pod koniec poważnej kariery, kiedy wyszła za mąż za Amerykanina.
Same igrzyska potwierdziły dominację Polki. W finale “setki” z czasem 11.9 s pobiła rekord świata, który śrubowała wcześniej także w eliminacjach. Na dystansie dwa razy dłuższym na igrzyskach panie wtedy jeszcze nie biegały. W sumie startowano w zaledwie sześciu konkurencjach. W pozostałych pięciu (bieg na 80 metrów z płotkami, sztafeta 4×100, skok wzwyż, rzut dyskiem i rzut oszczepem) triumfowały Amerykanki, co „polskiemu” triumfowi Walasiewicz dodawało nowego wymiaru.
Pyskata Helen podbija Berlin
Cztery lata później realia zmieniły się nieodwracalnie. Polka biegała wprawdzie coraz szybciej, ale w czołówce nieoczekiwanie pojawiła się sensacyjna nastolatka. Helen Stephens tuż po osiemnastych urodzinach podbiła Berlin, prowadząc do spektakularnego triumfu amerykańską sztafetę 4×100 oraz wygrywając indywidualnie. Fantastyczny wynik 11.5 s nie został jednak oficjalnym rekordem świata tylko ze względu na zbyt silny wiatr.
Obrończyni tytułu straciła do rywali około dwóch metrów i musiała zadowolić się srebrem. Walasiewicz nie ukrywała niechęci do nowej konkurentki. Gdy kilka miesięcy wcześniej przegrała z nią podczas krajowych mistrzostw USA, to nie przyjęła tego najlepiej. Nazwała ją “żółtodziobem z zadupia”, mało finezyjnie nawiązując do tego, że Stephens wychowała się na wsi.
Rywalka na bieżnię trafiła zresztą przez kompletny przypadek. Drogę z farmy do szkoły pokonywała biegiem. W szkole średniej prowadzący zajęcia wychowania fizycznego Burton Moore sprawdzał kilka potencjalnych kandydatek do szkolnej drużyny na dystansie 50 jardów. Stephens nigdy wcześniej nie biegła w takich warunkach. Pilnujący czasu trener przecierał oczy ze zdumienia – pokonanie tego dystansu zajęło nastolatce 5.8 sekundy. Dokładnie tyle wynosił wówczas… rekord świata wśród profesjonalistek.
Nowy fenomen nie dawał spokoju i niektórym dawał do myślenia. Po finale igrzysk wyjątkowo obrzydliwy artykuł ukazał się w “Kurierze Porannym”, gdzie bez jakichkolwiek dowodów zarzucono Stephens, że jest mężczyzną startującym z kobietami. Informacja została błyskawicznie zdementowana, a sama Stephens została pierwszą zawodniczką poddaną “testowi płci”. Nieufność była powszechna i miała pewnie jakieś uzasadnienie – na tych samych igrzyskach startowała przecież Dora Ratjen, która miała męskie narządy płciowe i niedługo potem stała się Hermannem.
Adolf Hitler był zafascynowany szybką nastolatką. Triumf białej, ciężko pracującej dziewczyny ze wsi idealnie pasował do jego chorej narracji. Po wszystkim doszło zresztą do przedziwnego spotkania, podczas którego nazistowski przywódca… poklepał złotą medalistkę igrzysk po pupie. Z tropu nie zbiło go nawet to, że zawodniczka nie odpowiedziała na jego charakterystyczne pozdrowienie.
Przyszedł i wykonał ten nazistowski salut. Odpowiedziałam dając mu stary, dobry uścisk dłoni zgodnie z zasadami Missouri. Potem złapał mnie za szyję, a następnie za tyłek. Zaczął ściskać i szczypać, a potem mnie objął. Powiedział: “jesteś prawdziwym aryjskim ideałem. Powinnaś biegać dla Niemiec”. Potem zaczął mnie masować i zaprosił mnie na wspólny weekend w Berchtesgaden – wspominała po latach Stephens, która nie skorzystała z tej okazji, ale wzięła od Hitlera… autograf.
Rywalizacja Walasiewicz z nową gwiazdą sprintu przybierała także brzydkie oblicze. Polka bardzo źle znosiła fakt, że pojawił się ktoś, kto potrafi od niej szybciej biegać. Pierwszą porażkę ze Stephens w 1935 roku oprotestowała i zarzucała rywalce, że wystartowała przed sygnałem startowym z pistoletu. W kolejnych latach winiła pogodę, jedzenie… Nigdy nie przegrała, bo rywalka była po prostu lepsza – zawsze były jakieś okoliczności, które miały to usprawiedliwiać.
Sytuacja była niewdzięczna także dla samej Stephens, bo Walasiewicz w dzieciństwie była jej wielką idolką. W obliczu takiego zachowania ze strony rywalki, Amerykanka musiała zmienić podejście. Gdy po pierwszym zwycięstwie dziennikarze zapytali ją, jakie to uczucie pokonać wielką Stellę Walsh, Helen uśmiechnęła się zawadiacko i zapytała: “Stella who?”. W kolejnych latach rywalizacji potrafiła powiedzieć, że wygrałaby z Walasiewicz nawet biegnąc bez butów. Miała podstawy, by czuć się pewnie, bo nigdy z Polką nie przegrała.
Olimpijska porażka w Berlinie przed oczami stu tysięcy widzów mocno dotknęła srebrną medalistkę. Oczywiście z czasem pojawiło się usprawiedliwienie – miała boleśnie naciągnąć mięsień i wielu lekarzy podobno odradzało jej w ogóle start w zawodach. W kolejnych tygodniach zawodniczki ścierały się na różnych pokazowych zawodach w III Rzeszy. Wygrywała oczywiście Stephens, ale nieoczekiwanie dotarła do ściany. Rodzice mieli problemy z utrzymanie farmy i potrzebowali pieniędzy, więc córka postanowiła spróbować sił w zawodowej koszykówce. Karierę na bieżni zakończyła bez żadnej porażki. Z pięciu bezpośrednich pojedynków ze swoją dawną idolką wygrała wszystkie.
Walka ze starością
Walasiewicz wciąż robiła jednak w sporcie rzeczy wyjątkowe. W tamtych czasach poważna kariera w lekkiej atletyce dobiegała końca jeszcze przed trzydziestką. Polka z kolei w sobie znany tylko sposób nadal się rozwijała. Zaczęła skakać w dal, a w biegach też radziła sobie wyśmienicie. W 1948 roku – w wieku 37 lat – wygrała mistrzostwa USA na 100 i 200 metrów, dorzucając do tego triumf w skoku w dal. Zrobiła to po raz czwarty, a jej osiągnięcie przetrwało w księgach ponad 50 lat. Kiedy w kolejnych latach pojawiła się możliwość startu w pięcioboju, Walasiewicz też była w nim najlepsza. Krajowy tytuł w gronie seniorów zdobywała jeszcze jako 43-latka.
Po wojnie dostała upragnione obywatelstwo i wyszła za mąż. Jej wybrankiem został Harry Olson – niespełniony pięściarz. W świetle tego, co ustalono po śmierci biegaczki, pojawiły się oczywiste wątpliwości, czy nie było to “białe” małżeństwo. Zszokowany wdowiec o szczegółach pożycia opowiedział w mediach. Zdradził, że uprawiali seks, ale “tylko kilka razy i zawsze przy zgaszonym świetle”.
Lata sześćdziesiąte to okres stabilizacji dla byłej gwiazdy, która nie potrafiła żyć bez sportu. Walasiewicz działała jako organizatorka imprez i pomagała kobiecym zespołom koszykarskim i softballowym. W Polsce była podejmowana z honorami, choć była zadeklarowaną antykomunistką. Plotki o tym, że z jej płcią coś jest nie tak, pojawiały się od lat. Wiedzieli o tym znajomi i rodzina, ale także trenujące z nią zawodniczki.
W Cleveland Stella była żywą legendą. Starsza pani po pięćdziesiątce była znana z szalonych pomysłów. Chętnie zapraszała do sprinterskich pojedynków ponad dwa razy młodszych od siebie studentów i przeważnie wygrywała. Wszystko odbywało się niezwykle profesjonalnie – był sygnał startera z pistoletu, były bloki startowe, a sama biegaczka była odstawiona jak na igrzyskach. W jednym z takich wydarzeń w 1967 roku wziął udział Dan Coughlin.
Biegliśmy na dystansie 100 jardów. Stella nalegała, że na początku powinienem wystartować z 10-jardową przewagą. Ruszyliśmy i ja – 27-letni mężczyzna – pokonałem zbliżającą się do sześćdziesiątki starszą panią zaledwie o jard. Potem wystartowaliśmy z jednej linii i jedyne co pamiętam, to widok uciekającej Stelli. Zostawiła mnie w tyle na jakieś 10 jardów! – wspominał dziennikarz sportowy.
Dogrywka odbyła się w niedalekim barze i tam również górą była starsza pani, która mogła się pochwalić naprawdę mocną głową. Stella była legendą lokalnej społeczności Cleveland, której sporą część stanowiła Polonia. W 1970 roku burmistrz miasta ogłosił nawet, że każdy 13 kwietnia – dzień urodzin zawodniczki – będzie fetowany jako “Stella Walsh Day”.
Równolegle z renomą samej biegaczki w Cleveland i okolicach rosła też przestępczość. Polska społeczność z ponad 30 tysięcy skurczyła się blisko trzykrotnie, ale pozostawała ważną częścią regionu. Wieczorem 4 grudnia 1980 roku Walasiewicz planowała kupić w sklepie biało-czerwone wstążki dla reprezentacji Polski koszykarek, która kilka dni później miała zagrać na jednym z amerykańskich uniwersytetów.
Biegaczka do końca swoich dni próbowała oszukać starość. Siwiejące, przerzedzone włosy zastąpiła charakterystyczna blond peruką. Nigdzie nie wychodziła też bez jaskrawoczerwonej szminki, która stała się jej znakiem rozpoznawczym. Mimo 69 lat do końca była aktywna. Startowała w biegach dla mastersów i wciąż uwielbiała próbować swoich sił z młodszymi mężczyznami. Na bieżni, ale też na przykład siłując się na rękę. Była po prostu uzależniona od adrenaliny i rywalizacji.
Być może to właśnie z tych względów postanowiła podjąć walkę również na parkingu. Cleveland było wtedy już upadłym miastem z wieloma dzielnicami, które lepiej było omijać nocą. Dla Walasiewicz był jednak jedyny dom jaki znała. Została zaskoczona już po zmroku, kiedy wracała do samochodu po zakupach. Próbowała wyrwać napastnikowi broń, ale kula trafiła ją w klatkę piersiową. Lekarze walczyli o jej życie trzy godziny, ale ostatecznie musieli skapitulować.
Choć na parkingu w tragicznych okolicznościach dobiegło końca życie sportowej legendy, kilka dni później rozpoczęła się ożywiona dyskusja na zupełnie inny temat. Jeden z detektywów zaangażowanych w wyjaśnienie sprawy wypuścił do mediów informację o tym, że Stella Walsh miała męskie narządy płciowe. Sprawa szybko zaczęła nabierać rozgłosu, ale tylko w skali lokalnej. Ameryka żyła już bowiem zabójstwem Johna Lennona, do którego doszło cztery dni później w Nowym Jorku.
Kim była Stella?
Biegaczkę pożegnano naprawdę z wielkim honorami, więc tym większy był potem szok, gdy okazało się, że z jej płcią coś było nie tak. “Stella the fella” – taki niewybredny żart zaczął krążyć w mediach, co oburzało polską społeczność w Cleveland. Cała sprawa zaczęła żyć dzięki medialnym przeciekom, bo oficjalne wiadomości były inne. Mimo wszystko dzień przed pogrzebem rodzina, znajomi i fani zamordowanej usłyszeli w telewizji, że kobieta, którą znali i kochali, była tak naprawdę mężczyzną.
Certyfikat urodzenia Stelli Walsh mówi, że była kobietą. Była znana jako kobieta i jej certyfikat śmierci również określa ją jako kobietę
– komentował oficjalnie Samuel Gerber, patolog sądowy z 44-letnim doświadczeniem w zawodzie. Dla żądnych krwi mediów wcale nie zamykało to jednak sprawy. W dniu pogrzebu biegaczki przed kamerami lokalnej telewizji Channel 3 stanęła między innymi Beverly Perret Conyers – była biegaczka. Zdradziła, że mając 10 lat poznała sekret Stelli. Przebierając się wspólnie ze starszą koleżanką dostrzegła – jak to określiła – jej “mutację”. Walsh zapytała ją, czy to Bóg jej to uczynił, na co Conyers odpowiedziała, że nie – po prostu doszło do pomyłki.
Siostry Stanisławy Walasiewicz zagroziły pozwem, ale medialny cyrk dalej się kręcił. Dziennikarze wracali do rywalek biegaczki z lat trzydziestych i konfrontowali je z nowymi realiami. Hilda Strike – srebrna medalistka igrzysk w Los Angeles w 1932 roku – przyznała, że jest gotowa odebrać należne jej złoto.
W tej narastającej atmosferze “linczu” pojawił się jednak rosnący w siłę ruch obrońców zawodniczki. Lokalny aktywista Casimir Bielen wyłożył 5000 dolarów na kampanię S.O.S – “Save Our Stella”. Ten przyjaciel rodziny w ostatnich latach życia biegaczki był właściwie jej rzecznikiem, a po jej śmierci zaczął bronić jej dobrego imienia. Opowiadał o tym, jak już w dzieciństwie musiała mierzyć się z wrogimi spojrzeniami, bo wszystkie dzieci wiedziały, że coś jest z nią nie tak. Próbował także zainteresować sprawą członków amerykańskiego kongresu, ale nie doczekał się pozytywnej odpowiedzi.
Na początku stycznia 1981 roku – miesiąc po śmierci biegaczki – w sprawę w końcu wmieszał się sąd. Próbując rozstrzygnąć sprawę między rodziną a stacją telewizyjną, nakazał upublicznienie protokołu autopsji Walasiewicz. Doszło do tego parę dni później, a to, co powiedziano publicznie, na zawsze zmieniło kształt debaty. Ujawniono, że zamordowana biegaczka posiadała męskie i żeńskie narządy płciowe. Nie miała macicy i posiadała coś na kształt niewykształconego penisa. Kilka tygodni później opublikowano pełen raport, co zakończyło sprawę przeciwko stacji Channel 3 zanim ta zdążyła się w ogóle rozpocząć.
Większość badanych komórek miała prawidłowy chromosom X i Y. Tylko niewielka ich część zawierała pojedynczy chromosom X i brak chromosomu Y. Osoby z tą formą mieszanki chromosomów płciowych (zwanej mozaikowatością) mogą prezentować różne formy fizyczne, zaczynając od prawie normalnych samców przez osoby, które byłyby nie do odróżnienia od kobiet z zespołem Turnera – napisał w swoim szczegółowym raporcie Samuel Gerber.
Patolog przyznał, że w chwili urodzenia biegaczki faktycznie mógł wystąpić problem z określeniem jej płci, jednak niewykształcony penis mógł wtedy nie rzucać się w oczy, co z pewnością zmieniło się w okresie dojrzewania.
Przez 69 lat swojego życia społecznie, kulturowo i w świetle prawa była kobietą. Żyła i zginęła jako kobieta
– dodał lekarz. Rzeczywiście tak było – wszyscy podkreślają, że w jej podejściu do życia nie było nic dwubiegunowego. Choć musiała mieć wiele pytań i wątpliwości, bezkrytycznie uważała się za kobietę i żyła tak do końca.
Sprawa Stanisławy Walasiewicz była szokiem w latach osiemdziesiątych. Dziś jest tylko historyczną ciekawostką, która pokazuje, jak trudnym i złożonym procesem bywa określenie płci. To wcale nie zero-jedynkowa sprawa, jak może się wydawać. Istnieją rozmaite stany pośrednie, a ludzie żyjący w takim zawieszeniu – często w ogóle bez świadomości tego stanu, według różnych szacunków nawet 1-2% całego społeczeństwa.
W świecie sportu temat płci powraca co jakiś czas. W ostatnich latach kontrowersje ożyły za sprawą Caster Semenyi, której naturalnie podwyższony poziom testosteronu ma dawać dodatkową przewagę w biegach na dystansie 800 metrów. Czy genetyczna wyjątkowość pomagała także Stanisławie Walasiewicz? Wszyscy podkreślają, że miała męską muskulaturę, jednak była także tytanem treningów. I to do końca swoich dni, bo jeszcze w 1977 roku przyleciała do Polski z jedną ze swoich podopiecznych, gdzie po raz kolejny pokazała klasę na bieżni w kategorii weteranów.
W całej wielowątkowej historii biegaczki warto także zwrócić uwagę na rolę kompletnego przypadku. Gdyby Stanisława Walasiewicz zginęła śmiercią naturalną, nikt nigdy nie podważałby jej osiągnięć i do dziś byłaby traktowana jako jedna z największych legend światowego sportu. Sprawa jest na tyle niejednoznaczna i delikatna, że być może najlepszą reakcją jest właśnie jej brak. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) i Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) mimo różnych wniosków nigdy nie pozbawiły Polki medali i rekordów.
Fot. Newspix.pl
Nie mogliby jej pozbawić, ponieważ obowiązkowe badania płci wprowadzono dopiero w latach 60, a przepisy nie działają wstecz.
w obecnych czasach zdecydowana większość mistrzów olimpijskich ma jakąś genetyczną przewagę. Czasem, jak w przypadku Semenyi jest to mierzalne, czasem nie. Phelps miał większą pojemnośc płuc od przeciętnego człowieka, Jamajczycy są genetycznie przystosowani do biegów krótkodystansowych, a np. Kenijczycy do długodystansowych. Przykładowy kulomiot może mieć naturalnie większą siłe fizyczną, a skoczek minimalnie lepiej rozciągnięte mięśnie. To nie zastąpi treningu, ciężka praca jest neizbędne by dojśc na szczyt, ale złoty medalista i osoba, która skończyła na szóstym miejscu pracują tak samo ciężko i tylko jedna z nich ma tą minimalną, dającą ten dodatkowy ułamek procenta przewagę. I jakimś sposobem u jednych… Czytaj więcej »