Jeśli wygrywasz osiem z dziewięciu indywidualnych medali, nie spodziewasz się raczej, że umknie ci złoto w drużynie. A jednak podczas igrzysk w Atenach w 2004 roku taka sytuacja miała miejsce. Brytyjscy sprinterzy, których śmiało można byłoby określić mianem “niekochanych” w swojej ojczyźnie, sensacyjnie wyrwali złoto z rąk Amerykanów. Od tego czasu rozpoczęły się pechowe występy Stanów na igrzyskach, bo w kolejnych latach faworyci z Ameryki Północnej zawalali sztafetę 4×100 jeszcze niejednokrotnie.
To trochę jak z koszykówką albo w mniejszym stopniu pływaniem – mówimy o naprawdę dużym stopniu dominacji. Amerykanie udowodniali na przestrzeni lat, że w sprintach nie mają sobie równych. Jasne, zdarzały się pewne odstępstwa od reguły, ale jak popatrzymy na statystyki, to będą one jednoznaczne. Przed igrzyskami w Atenach Stany Zjednoczone zdobyły 15 z 19 możliwych złotych medali w sztafecie 4×100.
Podczas imprezy w stolicy Grecji nie zdołali jednak sięgnąć po, wydawało się pewne, zwycięstwo. Przegrali z Brytyjczykami, dla których – jeśli chodzi o męską lekkoatletykę – były to wybitnie kiepskie igrzyska. Przed finałem sztafet nie zdołali zdobyć ani jednego medalu. Ani w biegach, ani w rzutach czy skokach – nigdzie. Jaka była szansa, że nagle się to odmieni? Minimalna.
Pokolenie, które elektryzuje
Jeszcze dwa lata przed igrzyskami Brytyjczycy zacierali ręce. Mieli ekipę naprawdę niezłych sprinterów, którzy sięgali po mistrzostwo Europy oraz wicemistrzostwo świata. Brylował w niej Dwain Chambers. Utalentowany biegacz sięgał po podium nawet w konkurencjach indywidualnych, a swoimi wynikami nawiązywał do osiągnięć Lindforda Christiego, złotego medalisty z Barcelony. A nie tylko w nim pokładano sprinterskie nadzieje. Szła bowiem nowa fala, której przewodził Mark Lewis-Francis.
Był on najszybszym nastolatkiem na świecie, który wygrywał imprezy juniorskie zarówno na Starym Kontynencie, jak i te globalne. – Kiedy ten człowiek biegnie, bieżnia zaczyna przypominać pokrojony chleb. A on ma po prostu olbrzymi apetyt. I zjada go. Każdy krok, który robi, to olbrzymi kęs. Zanim mrugniesz, obiad zostanie zjedzony i przychodzi czas na lunch – pisał o nim w 2002 roku The Guardian.
Oprócz Lewisa-Francisa oraz Chambersa reprezentacja Wielkiej Brytanii mogła pochwalić się Christianem Malcolmem oraz Darrenem Campbellem (ich życiówki to kolejno 10,09 oraz 10,04). Wyglądała zatem naprawdę mocno, szczególnie jak na europejskie standardy. Nadrzędnym celem tej grupy było wymazanie porażek z igrzysk w Sydney oraz Atlanty, kiedy to brytyjska sztafeta sama sobie wchodziła w drogę, gubiąc pałeczki w finałach.
W powietrzu dało się wyczuć wszechobecny optymizm, ale wszystko poszło w zapomnienie przez jednego człowieka. Chambers, wielka gwiazda, europejski lekkoatleta roku 2002, został przyłapany na stosowaniu dopingu.
Kara była surowa. I to nie tylko dla samego zawodnika, który otrzymał dwa lata dyskwalifikacji. Uderzała ona bowiem również w jego kolegów. Nagle Brytyjczycy nie byli już wicemistrzami świata, nie byli już najlepszą drużyną w Europie. Wszystkie sukcesy zostały im – oczywiście słusznie – odebrane. I nagle żaden brytyjski sprinter nie mógł już cieszyć się dobrą opinią w swojej ojczyźnie, nawet – swego czasu “wybraniec” – Lewis-Francis.
Nie najlepiej wyglądała też atmosfera w zespole. – To wszystko sprawiło, że muszę przemyśleć bieganie w sztafecie w Atenach. Mogę po prostu ograniczyć się do samego wyścigu na setkę. Wtedy przynajmniej będę wiedział, że jestem czysty – żalił się na łamach prasy Campbell.
O swojej perspektywie po latach ciekawie opowiadał Marlon Devonish, biegacz, który niejako wskoczył w miejsce Chambersa: – Pozostali chłopacy biegali indywidualnie, ale ja byłem rezerwowym i zostałem dorzucony jako ostatni. Wcześniej byłem poza zespołem i mogłem posłuchać tego, co się o nich mówi. Miałem myśli w stylu “matko, te chłopaki są pod olbrzymią presją”.
Zjednoczeni w byciu nielubianymi
Powiedzieć, że nikt w ich nie wierzył, to nie powiedzieć nic. Brytyjscy sprinterzy tuż przed igrzyskami w Atenach spotykali się z krytyką ze wszystkich stron. Boleć mogły ich choćby słowa Colina Jacksona, jednego z najlepszych płotkarzy w historii: – Nazbierało się sporo lekkoatletów drugiego sortu. Zwykliśmy mieć jednego czy dwóch zawodników z topu, ale teraz wszyscy wyparowali – mówił dwukrotny mistrz świata.
Chcieli udowodnić, że te oskarżenia są niesłuszne. Że nie są Dwainem Chambersem. I może nie osiągają wyników jak Linford Christie, ale zasługują na szacunek. Mogli mieć również wrażenie, że krytyka skierowana w ich stronę była wyolbrzymiona ze względu na ich karaibskie pochodzenie. Zbytnią uszczypliwość mediów wobec czarnoskórych sportowców wytykał w ubiegłych latach choćby Raheem Sterling, a tamte wydarzenia miały miejsce przecież na początku XXI wieku.

Mark Lewis-Francis świętujący jeden z wygranych biegów
Wreszcie nadeszły igrzyska w Atenach, ale początkowo nie przebiegały one po myśli brytyjskich sprinterów. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy od 1976 roku żaden reprezentant Wielkiej Brytanii nie znalazł się w finale biegu na 100 oraz 200 metrów. Zapowiadało się na kompletną klęskę. Optymizmu brakowało też po półfinałowych biegach w sztafecie. Brytyjczycy weszli bowiem do finału, owszem, ale dopiero z piątym najlepszym czasem.
Oliwy do ognia dodały problemy Darrena Campbella. Kapitan sprinterskiej kadry narzekał na kontuzję ścięgna w udzie, która przeszkodziła mu w pokazaniu pełnego potencjału na 200 metrów. Nie wszyscy mu jednak uwierzyli. Sugerowano, że symuluje. W gronie niedowiarków znalazł się nawet… słynny Michael Johnson.
– Nikt nie twierdzi, że nie jest świetnym sprinterem, ale jeśli nie ma formy, to czemu tego nie przyzna? Jeśli masz tego typu kontuzję, wypadasz na sześć tygodni. Początkowo mu współczułem, ale potem powiedział, że będzie dalej biegał. Jak to w ogóle możliwe? Poczułem się, jakbym został oszukany jako fan lekkiej atletyki oraz kibic Darrena – komentował na antenie BBC ówczesny rekordzista świata na 200 oraz 400 metrów.
Ostatecznie ta sytuacja wzmocniła Brytyjczyków. Ludzie mogli w nich nie wierzyć, ale żeby sugerować, że oszukują? – Byłem gotowy wracać do domu, bo miałem już dość. Ludzie mówili, że symuluję kontuzje, wszystko było poplątane. Postanowiłem, że muszę porozmawiać z chłopakami i powiedziałem wprost: chcę wrócić do Anglii, do mojej żony oraz dzieci. Ale potem dodałem: jeśli chcecie żebym został, to zostanę. Kiedy tylko usłyszałem, że tego właśnie chcą, wiedziałem już wystarczająco wiele. Wiedziałem, że wygramy.
To się nazywa sensacja
Amerykanie mieli w szeregach człowieka, który dopiero co wygrał bieg na 100 metrów (Justina Gatlina) oraz triumfatora na 200 metrów (Shawna Crawforda). Stawkę uzupełniali biegający poniżej 10 sekund Coby Miller oraz rekordzista świata Maurice Green. Można się pokusić o stwierdzenie, że w przeszłości żadna sprinterska sztafeta nie wyglądała tak mocno na papierze.
Brytyjczycy listę startową ułożyli tradycyjnie od – teoretycznie – najsłabszego do najmocniejszego. Zaczynał Jason Gardener (na zdjęciu głównym), potem pałeczkę przejmował Darren Campbell. Obaj panowie swoją robotę wykonali kapitalnie. Amerykanie mieli jednak minimalną przewagę. Na przedostatniej zmianie kluczowała okazała się jednak dokładność. Gatlin i Miller zgrali się średnio, a Campbell oraz Devonish kapitalnie.
Różnica między dwoma liderującymi sztafetami wciąż nie należała jednak do największych. Zostało sto metrów, a w szranki mieli pójść Greene oraz młody Lewis-Francis. W przeszłości namaszczony jako nowy król sprintu przed igrzyskami nie spełniał wysokich oczekiwań. Wtedy stanął przed niepowtarzalną szansą. Odparcie ataku rekordzisty świata to jednak wcale nie prosta sprawa.
Tym razem błędów w przekazaniu pałeczki nie było. Obaj ruszyli do przodu w płynny, naturalny sposób. Ale to 21-latek z Birmingham wyszedł z tego pojedynku zwycięsko. Wielka Brytania wygrała złoty medal, wyprzedzając faworytów… o jedną setną sekundy.
To był ich moment. Nikt nie mógł czuć się tak spełniony, jak krytykowany zewsząd Campbell. – Co chcę powiedzieć Michaelowi Johnsonowi niech zostanie moją prywatną sprawą, ale jest coś, co chciałbym oznajmić Colinowi Jacksonowi: mam złoty medal! – mówił po wyścigu.
Wielkimi bohaterem została cała czwórka, ale największe wrażenie zrobić musiał Lewis-Francis. Chłopak, który “pokonał” rekordzistę świata. – Nie byłem przestraszony Maurice’em Greene’em. Wiedziałem, że “to mam”, tuż po tym, jak otrzymałem pałeczkę. Dzisiaj udowodniliśmy wszystkim, że się mylili. Przed wyścigiem czułem, że wyjdziemy na bieżnię z pełną mocą i będziemy zadowoleni zarówno ze srebra, jak i złota. Ale pobiegliśmy wyścig naszego życia.
Niespodziewana klątwa
Amerykanie musieli się zadowolić drugim miejscem. Ktoś może powiedzieć: szkoda, ale przecież odbili sobie to później, racja? Cóż, to niesamowite, ale absolutnie nie. Nacja, która wyprodukowała sterty wybitnych sprinterów, ostatni medal ze sztafety 4×100 przywiozła własnie z Aten. Mówimy tylko o męskich biegaczach, ale panie również miały swoje problemy.
Co ciekawe, wielkiej klęski doznały… dzień przed kolegami z kadry. Amerykanki nie były co prawda tak wielkimi faworytami jak Gatlin i spółka, ale również liczyły się w walce o pierwsze miejsce. Zagrozić mogła im tylko sztafeta Jamajki, w skład której wchodziły aż trzy finalistki biegu na 100 metrów z imprezy w Atenach. Stany mogły pochwalić się natomiast “tylko” dwoma – srebrną medalistkę Lauryn Williams oraz ósmą LaTashę Colander.
Nikt nie wyobrażał sobie jednak, żeby w ręce Amerykanek nie trafił żaden medal. Szczególnie że jedną czwartą ich ekipy stanowiła też Marion Jones, która wróciła wówczas do startów po dwóch latach zawieszenia z powodu stosowania środków dopingujących. Nie biegała już tak szybko, jak w Sydney, ale każdy zdawał sobie sprawę z jej potencjału (oczywiście, jak się później okazało, wciąż oszukiwała).
To nie mogło zatem się nie udać. Ale doszło do katastrofy. Na drugiej zmianie Jones wyciągnęła pałeczkę w kierunku Williams, jednak ta tylko musnęła opuszki jej palców. Kiedy biegaczki wreszcie się zgrały, było już za późno. A dzień później nie powiodło się, choć w mniejszym stopniu, również panom. Bilans medalowy ze sztafet 4×100 Stanów Zjednoczonych podczas igrzysk w Atenach? Zaledwie jedno srebro. Sensacja.
Jeszcze gorzej potoczyła się impreza w Pekinie. Amerykanie z powodu błędu przy zmianie odpadli już na fazie półfinałów, a panie zostały zdyskwalifikowane w eliminacjach. Po raz kolejny z winy Lauryn Williams, która upuściła pałeczkę podaną jej przez Torri Edwards. Impreza w Londynie przyniosła już miejsca na podium, bo kobieca kadra sięgnęła po złoto, a męska po srebro. Taki stan rzeczy utrzymał się jednak tylko do 2015 roku, bo na dopingu został przyłapany Tyson Gay, co poskutkowało anulowaniem jego wyników z ubiegłych lat.
Natomiast w Rio de Janeiro amerykańskie sprinterki obroniły tytuł, ale Gatlin i spółka znowu zawiedli. Co prawda ukończyli wyścig na trzecim miejscu, ale po chwili zostali zdyskwalifikowani za zbyt późne przekazanie pałeczki na ostatniej zmianie. Triumfowała Jamajka przed Japonią oraz Kanadą.
Ta klątwa nie może trwać w nieskończoność. Możemy śmiało powiedzieć, że podczas igrzysk w Tokio Amerykanie znów będą faworytami do wygrania sprinterskiej sztafety. Osoby Noaha Lylesa, Christiana Colemana, a także Gatlina nie mogą sugerować inaczej. Będą musieli jednak nie tylko szybko pobiec, ale wytrzymać presję, która – biorąc pod uwagę ostatnie rozczarowania – będzie olbrzymia. A wszystko zaczęło się od igrzysk w Atenach i starcia z niepozornymi Brytyjczykami…
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl