O rozpoczętej kilka miesięcy temu współpracy z Pawłem Fajdkiem. O czasach, gdy był posłem i tym, czego nauczyła go polityka. O tym, jak trenuje Fajdek i czy ma zezwolenie na zabawę w e-sport. Przede wszystkim jednak o ich wspólnym celu – zdobyciu medalu olimpijskiego przez Pawła. Jedynego, jakiego brakuje mu w bogatej kolekcji.
Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski z Sydney i człowiek, który w roli trenera ma doprowadzić do takiego mistrzostwa Pawła Fajdka, był gościem audycji “Kierunek Tokio”, tworzonej we współpracy z PKN ORLEN.
KAMIL GAPIŃSKI: Spotkało się dwóch potężnych – jeżeli chodzi o budowę, jeżeli chodzi o sportowe ambicje i jeżeli chodzi o charaktery – facetów. Zapytam więc na początku: jak wy, panie Szymonie, ze sobą wytrzymujecie? Pawła miałem tu kiedyś przez godzinę w studiu, wiem, że to niezły ancymon, a pan raczej też w język się nie gryzie. Bywa między wami ostro?
SZYMON ZIÓŁKOWSKI: Nie, na razie żadnych problemów wychowawczych pomiędzy trenerem a zawodnikiem nie ma. Dajemy sobie spokojnie radę. Wydaje mi się, że ten cel, który mamy przed sobą postawiony, pozwala nam na zajmowanie się tylko jego realizacją.
Myślę, że należałoby tu wytłumaczyć, skąd w ogóle wziął się pomysł, by stary mistrz poprowadził mistrza przyszłego czy też mistrza młodszego, bo Paweł przecież jest mistrzem świata, więc spokojnie możemy go tak nazywać już teraz.
I to czterokrotnym mistrzem świata, więc tu przebił znacznie moje osiągnięcia, bo ja byłem nim tylko raz. A pomysł? Paweł stwierdził, że jest już doświadczonym, ponad trzydziestoletnim zawodnikiem, więc dobrze byłoby mu współpracować z kimś, kto ma w tej materii podobne doświadczenia. Sam zakończyłem karierę sportową mając lat czterdzieści, więc ten okres trzydziestolatka miałem za sobą. Dodatkowym elementem było to, że dwa podejścia do igrzysk olimpijskich wcześniej się Pawłowi nie do końca udały. Więc chyba też to moje doświadczenie olimpijskie wzięło w tym momencie górę i przez to Paweł doszedł do takiego wniosku.
Pan długo kazał się na tę propozycję namawiać, czy od razu stwierdził, że to dobry pomysł? Pytam, bo nie miał pan wcześniej wielkiego doświadczenia w przygodzie szkoleniowej, a dostał od razu nie zawodnika, przy którym można się uczyć, a gościa z najwyższej półki. To trochę jak Andrea Pirlo, który objął Juventus i na razie mu na dobre to nie wychodzi. Bo odpadli z Ligi Mistrzów, a i w Serie A za dobrze sobie nie radzą.
Wydaje mi się, że z mojej perspektywy wybór Pawła i to, że zaczęliśmy współpracę na najwyższym poziomie, był trochę łatwiejszy, niż gdybym miał zaczynać trenerską przygodę z zawodnikiem od zera. Dlatego, że to jest to, co naprawdę pamiętam ze swoich ostatnich lat. A praca trenerska u podstaw jest najbardziej skomplikowana. W tym przypadku mówimy o detalach, których grono trenerów, nie mających takich doświadczeń, po prostu nie zna. Ja jestem zawodnikiem, którego rekord Polski Paweł pobijał. Rzucaliśmy na podobnym poziomie. Mam spore doświadczenie zawodnicze – sam tym żelastwem rzucałem, wygrywałem igrzyska olimpijskie… Niewielu jest trenerów, którzy mogą się czymś takim pochwalić.
A czy z Pawłem, gdy ze sobą rywalizowaliście, lubiliście się?
Podczas zawodów niewielu zawodników pała do siebie miłością, a po nich bywa normalnie. Chyba nigdy nie mieliśmy ze sobą problemów. Zresztą niewielu jest takich zawodników – może poza naszymi kolegami z Białorusi po wpadkach dopingowych – z którymi czy to Paweł, czy ja mamy jakieś animozje.
ROZMOWY MOŻESZ TEŻ POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU TWORZONEGO WE WSPÓŁPRACY Z PKN ORLEN
Kierunek Tokio #96: Szymon Ziółkowski o współpracy z Pawłem Fajdkiem
Ciekaw jestem też, czy udało się panu przekonać Pawła do współpracy z psychologiem? Kilka miesięcy temu mówił pan, że to będzie ważne. Zresztą psycholog sportowy w sporcie staje się coraz powszechniejszy. Jak to wygląda u Pawła?
Na razie jeszcze tej współpracy nie rozpoczęliśmy, ale planuję, by miało to miejsce przed igrzyskami. Zresztą na razie jesteśmy zagranicą, więc współpraca byłaby tu ograniczona. Do tego Paweł ma do wykonania ciężką pracę, która jest niezbędna, żeby te sukcesy pojawiły się w sezonie. Wrócimy do Polski pod koniec kwietnia i ta współpraca na pewno będzie miała miejsce, bo uważam, że musimy mieć odhaczone na liście wszystko, co było możliwe do zrobienia przed igrzyskami. Choćby po to, by nie mieć w głowie takich myśli, że można było zrobić więcej. Paweł – jak mówiłem już wcześniej – ma dwa nieudane podejścia do igrzysk, więc ten bagaż na pewno będzie siedział mu z tyłu głowy. A po co dokładać sobie dodatkowe obciążenia?
Wspomniał pan o zagranicy – gdzie teraz trenujecie?
Aktualnie jesteśmy na południu Portugalii w miejscowości Monte Gordo. Zawsze jest tu sporo zawodników. Akurat nie jest to zbyt liczna grupa, ale pod koniec marca wielu sportowców ma tu zawitać. Z tego względu, że dopiero co odbywały się halowe mistrzostwa Europy, gdzie wielu Polaków brało udział. Więc przyjadą potem. A wybierają tę destynację, bo jest blisko i są bardzo dobre warunki oraz pogoda.
Znany nam obu Grzegorz Nowak w rozmowie ze sport.pl powiedział takie zdanie: „uważam, że Paweł zauważył, że potrzebuje trenera, który go dociśnie”. Uważa pan, że przez te kilka miesięcy go docisnął?
Nie wiem, czy go docisnąłem. Na pewno trenujemy systematycznie, czego – takie mam wrażenie – w ostatnich latach trochę u niego brakowało. Dołożyliśmy też nieco cięższych sprzętów, których w ostatnim czasie nie używał. Paweł chyba dobrze rozumie, po co to robi. Z wiekiem zawodnik dojrzewa, akurat nastał taki moment, że on świetnie rozumie, dlaczego trenuje i że te igrzyska są bardzo ważnym elementem jego kariery.
Ma pan poczucie, że niektórzy Polscy kibice patrzą na Pawła ze sceptycyzmem? To znaczy, że z jednej strony pamiętają o jego czterech tytułach mistrza świata, a z drugiej strony kojarzą go jako tego „co zawsze spala się na igrzyskach?”.
Łaska polskiego kibica na bardzo pstrym koniu jeździ. Polscy kibice są bardzo wymagający, rzadko wybaczają, chyba że to polska kadra w piłce nożnej. Inni sportowcy są nieco inaczej postrzegani. Nie jestem w stanie tego obronić, bo uważam, że mają rację [mówiąc o tym, że Paweł się spalał na igrzyskach]. Mam nadzieję, że wynikami i medalem, który planujemy z Tokio przywieźć, nieco to nastawienie zmienimy.
Jak wygląda trening człowieka, który zajmuje się rzucaniem młotem? W teorii brzmi to monotonnie. Paweł wspominał, że potrzebuje 2500 do 3000 rzutów, by mówić o stabilności. Do tego jest dużo siłowni. Czy ten trening nie bywa męczący i dla zawodnika, i dla trenera? Szukacie jakichś sposobów na to, aby go nieco urozmaicić?
Trening do rzutu młotem faktycznie jest monotonny i trudno znaleźć coś, co może go urozmaicić. Zawodnicy przez sześć dni w tygodniu po prostu tym młotem rzucają. Myślę zresztą, że więcej jest tych rzutów, niż Paweł powiedział. W tym roku – tak się spodziewam – wyjdzie nam ich około 5000. Do tego trzy razy w tygodniu siłownia, trzy razy sprawność – płotki, przebieżki itp. Ci zawodnicy też muszą się trochę poruszać, bo w kole potrzeba im szybkości. Najważniejsza praca to jednak ta na rzutni – z młotem, kilogramami. W przypadku Pawła od sześciu kilogramów do nawet dwudziestu. Nie nudzi się.
Ktoś, kto nie interesuje się rzutem młotem, może zrobić olbrzymie oczy, jak słyszy o 5000 powtórzeń. Z czego wynika, że aż tyle razy ktoś tak doświadczony i z takimi wynikami jak Paweł musi powtórzyć dość monotonny ruch? Pamiętam choćby, że mówił o tym, że rzuca się młotami o różnej ciężkości zależnie od fazy przygotowań do sezonu. Mógłby wyjaśnić nam pan te zależności?
Największą siłę, jaką robi się w przygotowaniach, robi się z młotem. Z tego względu, że zawodnik rzucając młotem przybiera pozycje, jakich nie jesteśmy w stanie wykonać na siłowni. A ten młot pozwala na to, by tej siły zrobić bardzo dużo. Młot, którym rzuca się na odległość około 80 metrów, a więc ten standardowy, ważący 7 kilogramów i 260 gramów, przy wyrzucie waży około 400 kilogramów. Te siły trzeba odpowiednio zrównoważyć. Dlatego rzucamy młotem o wadze 9-10 kilogramów, żeby te siły były większe i ta „siódemka” wydawała się lżejsza. Potem dla zawodnika o posturze i możliwościach Pawła taki młot wydaje się młotem lekkim.
A niech pan powie – czy panu chciało bawić się znowu w wyjazdy? Wiódł pan już dość ustabilizowane życie, zahaczył o politykę, gdzie też trzeba było pojeździć, ale jednak raczej na trasie Poznań-Warszawa, a nie Poznań-Portugalia. Czy po tylu latach życia w rozjazdach i spędzaniu czasów na obozach, z dala od rodziny, chciało się panu znowu pakować walizki i to nawet na wielomiesięczne wyjazdy?
Teraz w Portugalii akurat jesteśmy na trzy tygodnie, potem wracamy na trochę do domu i lecimy ponownie. A pod koniec kwietnia wrócimy do Polski na stałe. Rodzina chyba też jest przyzwyczajona do tego, że nas w domu nie ma i po kilku tygodniach zaczynają na nas krzywo patrzeć, pytając, co my tu jeszcze robimy. Śmialiśmy się z żoną, że podczas pandemii koty nas pytały: „Co wy robicie w naszym domu?”. Chyba poniekąd tak jest. Najważniejsze w tych przygotowaniach i nieco koczowniczym trybie życia jest to, by mieć do tego akceptację rodziny. Gdyby oni nie byli do tego przygotowani od lat, to byłoby to skomplikowane. Obecnie jednak nikogo w domu to nie dziwi. Ja zmieniłem teraz otoczenie z Wiejskiej w Warszawie na Monte Gordo i muszę powiedzieć, że widok jest zdecydowanie ładniejszy.
To już nawet nie mam co pytać, czy większą przyjemność sprawiało panu, jak ktoś mówił per „panie pośle” czy też „panie trenerze”.
Do dziś się zdarza, że ktoś powie mi „panie pośle”. Od samego początku mnie to szczerze powiedziawszy nieco śmieszyło, bo to takie wynaturzenie – znam wielu posłów, którym to „posłaństwo” weszło tak do głowy, że gdy ktoś zwraca się do nich inaczej, to są obrażeni na cały świat. A sformułowanie „panie trenerze” zaczyna do mnie powoli docierać. Na samym początku, gdy ktoś tak się odzywał, to nie wiedziałem do końca, do kogo mówi.
A czego nauczyła pana ta kilkuletnia przygoda z polityką? Czym się ten świat różni od świata sportu, a w czym jest podobny?
Polityka na pewno jest bardzo ważnym elementem życia społecznego. Bez niej i bez polityków byłoby nam bardzo trudno. W tej okrągłej sali rozgrywa się jednak wszystko, co nas dotyczy i otacza. Od samego początku mówiłem, że polityka jest nieco podobna do sportu – to taki sport drużynowy, tylko zasady są bardziej mgliste. I rzeczywiście coś w tym chyba jest. To sport, w którym jeżeli chce się wygrać, trzeba grać drużynowo i do jednej bramki.
Czego nauczyła mnie polityka? Na pewno tego, że z każdego problemu da się wyjść, ale trzeba rozmawiać. Tego, że problemy, które wydają się błahe, rzeczywiście mogą być bardzo poważnymi rzeczami. Nauczyła mnie też jeszcze tego, że społecznie nie jesteśmy gotowi, by żyć w demokracji, bo samoświadomość społeczna w ogóle naszego społeczeństwa jest na razie bardzo słaba.

Szymon Ziółkowski w Sejmie. Fot. Newspix
A myśli pan, żeby jeszcze kiedyś do tego wrócić, czy ta ścieżka trenerska jest ciekawsza, może mniej stresująca i przy niej będzie pan chciał pozostać?
Wydaje mi się, że połączenie jednego i drugiego jest jak najbardziej możliwe. Czy chciałbym wrócić do polityki? Tak, bo wydaje mi się, że w polskim sporcie jest bardzo wiele rzeczy, które należałoby zmienić, a da się to zrobić tylko od strony politycznej. Bo tak to funkcjonuje. Dobrze by było, żeby w tej polityce byli ludzie, którzy znają się na czymś, a nie tylko na polityce. To jest bardzo duży problem w Polsce, że mamy tylko polityków, a ludzi, którzy mają doświadczenie w czymś innym poza polityką – bardzo mało.
Wróćmy do Pawła. Pozwala mu pan od czasu do czasu uprawiać e-sport, czy jest ban przed igrzyskami, żeby skupił się na ciężkiej pracy, a nie klikaniu w gry?
Nie ma bana na to, żeby bawił się w e-sport. Na pewno nie chcemy, żeby zarywał noce, ale wystarczy mu dołożyć taki trening, żeby zarywać nie był w stanie. I problemu nie ma.
(śmiech) To naprawdę dobry sposób.
Robimy ciężki trening. Na zgrupowaniach w Polsce i tu też wprowadziliśmy coś, czego nie używał wcześniej, czyli rozruchy. Rano musi podnieść się z łóżka i choćby przespacerować na plażę, żeby w nim nie leżeć. I to już wystarczy do tego, żeby tych nocy nie zarywał. Wszystko jest dla ludzi, ja też lubię zagrać z córką na PlayStation, więc nie widzę problemu w tym, żeby od czasu do czasu się w coś takiego pobawić.
Te rozruchy potrafią być niezłe. Gdzieś przeczytałem, że na samym początku współpracy przeszliście w Polsce po górach 113 kilometrów w tydzień.
Tak, zaczęliśmy nasze przygotowania od zgrupowania w Karpaczu i tam rzeczywiście tych spacerów było sporo. Ale na tym miał ten obóz polegać, żeby Paweł powspinał się na górki. A ja mu towarzyszyłem i było bardzo sympatycznie.
Właśnie. Bo trener też się rusza. A czy zdarza się rzucić młotem dla przyjemności?
Młot dla przyjemności raczej nie istnieje. To na tyle skomplikowana i trudna konkurencja, że obawiam się, że zrobiłbym sobie krzywdę, gdybym teraz wziął ten młot do ręki. Dlatego nie chcę tego robić. Najpierw musiałbym spędzić naprawdę dużo czasu na siłowni, a na razie omijam ją bardzo szerokim łukiem. Spędziłem tam 27 lat, w tej chwili przerzucanie tego żelastwa nie jest moim marzeniem. Wystarczy mi, że inni się męczą, a ja na to popatrzę.
Rozumiem to. Był taki pływak, Artur Wojdat, który w jednym z wywiadów – bodajże dla „Przeglądu Sportowego” – mówił, że przez 25 lat nie wchodził do wody po zakończeniu kariery, bo wszystkiego mu się odechciewało na jej widok.
Jestem w stanie to zrozumieć. Pływacy też żyją tak od ściany do ściany. To też wymagający sport, a kibice pewnie nie do końca zdają sobie sprawę, jak takie przygotowania wyglądają – że pływacy codziennie wstają rano, robią tych basenów całą masę, a widzą tylko kwadratowe kafelki i ścianę przed sobą.
ROZMAWIAŁ
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix – Paweł Fajdek i Szymon Ziółkowski jeszcze w czasach kariery zawodniczej drugiego z nich.