Miało być lekko, łatwo i przyjemnie – tak, jak podczas Ligi Narodów. Miało być zwycięstwo na inaugurację. Miało być – bo zamiast tego jest zimny prysznic, który Polacy zaserwowali kibicom i przede wszystkim samym sobie. Nasi siatkarze przegrali z Iranem 2:3 po szalonym tie-breaku, który zdawał się nie mieć końca.
Iran większości starszych kibiców kojarzy się z solidną, siatkarską marką. Ale można było uspokoić tych, którzy zatrzymali się na 2014 roku, kiedy to Irańczycy zajęli szóste miejsce na mistrzostwach świata, czy kończyli zmagania Ligi Światowej tuż za podium. Dziś – choć nasi rywale święcą triumfy na kontynencie azjatyckim – ich marka na poziomie światowym jest nieco nadszarpnięta. W tegorocznej edycji Ligi Narodów Iran zajął dwunaste miejsce, a Polacy bez większych problemów wygrali z nimi 3:0. Sądziliśmy, że to dobry przeciwnik do wejścia w turniej. I pierwszy set na to wskazywał.
Trener Vital Heynen nie zaskoczył składem – wyszliśmy szóstką Drzyzga, Kochanowski, Leon, Kurek, Śliwka, Bieniek oraz Zatorski na libero. Już od początku widać było, że mecz na tym turnieju ma zupełnie inny ciężar gatunkowy. Popełnialiśmy proste błędy i każde dobre zagranie przeplataliśmy nieskuteczną akcją. Za przykład niech posłuży Aleksander Śliwka, który za pierwszym razem zdobył punkt przy siatce swoją firmową kiwką, żeby w następnej akcji stracić punkt, próbując zagrać w ten sam sposób. Ale w decydujących momentach ciężar gry brał na siebie Bartosz Kurek, raz za razem posyłając silne piłki ze skrzydła. I za to wielki szacunek do Bartka. Tak jak Wilfredo Leona możemy nazywać największą gwiazdą, która generalnie nie zawodziła, tak Kurek udowodnił, że w trudniejszych momentach jest liderem pełną gębą.
W dodatku turniej olimpijski nie tylko naszym siatkarzom potrafi splątać ręce. Irańczycy również popełniali błędy, przez które Polacy spokojnie mogli kontrolować pierwszy set. 24:18, Irańczycy serwują w siatkę i tym sposobem wygrywamy pierwszego seta.
Iran nie składa broni
To co, teraz z górki, biało-czerwona na maszt i jedziemy z nimi? Otóż nie. Skuteczność ataku Iranu znacznie wzrosła. Kluczowe piłki kończyli Amir Ghafour i Meisam Salehi. Rywale byli bardzo napędzeni, w pewnym momencie prowadząc nawet pięcioma punktami. I to był prawdziwy test dla Polaków. Jak poradzą sobie grając pod presją, kiedy gra po prostu się nie klei? Bo niestety, największe atuty Polaków – takie jak mocna zagrywka – nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Kiedy przy stanie 22:19 dla Iranu Wilfredo Leon stanął na zagrywce, nie było wątpliwości że to decydujący moment seta. I choć serw był mocny, choć zdobyliśmy punkt, to w następnej akcji Irańczycy nas zastopowali i dowieźli trzypunktową przewagę do końca.
Zatem ten element lekcji został zweryfikowany negatywnie, a my z niecierpliwością czekaliśmy na trzeciego seta. Przegrać partię to jedno, ale ten mecz zapowiadał się interesująco pod względem psychologicznym. Jeżeli Polacy mieli udowodnić swoje mistrzowskie aspiracje, to właśnie w tym momencie.
I wtedy – przy stanie 4:4 – na zagrywkę wszedł on, cały na biało-czerwono. Wilfredo Leon. I zdobył dla naszej drużyny dwa cenne punkty z asów serwisowych, a trzeci dołożył nasz blok. Przy tak wyrównanym spotkaniu to była bardzo cenna przewaga, którą… niestety roztrwoniliśmy. Nie mieliśmy pomysłu na swoje ataki, a przyjęcie wykluczało ataki środkiem. Polacy zdobywali punkty głównie przez błędy swoich rywali. A Iran po prostu grał swoje – trener Władimir Alekno dobrze reagował na sytuacje na parkiecie, chociażby wprowadzając Sabera Kazemiego na zagrywkę. Podsumowaniem gry Polaków była zagrywka Jakuba Kochanowskiego – piłka powędrowała w siatkę, przeszła na irańską stronę i… wylądowała na aucie. Tak blisko, a tak daleko. Tablica wyników wskazywała 2:1 w setach dla naszych rywali.
Balon nie pękł, ale jest na granicy wytrzymałości
Oj, przypomniało nam się spotkanie z Iranem z igrzysk w Rio de Janeiro, w którym Polacy wygrali 3:2 po tie-breaku zakończonym 18:16. Polacy rozpoczęli czwartego seta z animuszem – kolejny raz wygrywali 7:5. Ale Irańczycy w niczym nie ustępowali naszej drużynie. Ich akcenty w ataku rozkładały się znacznie bardziej równomiernie. Wtedy w naszym zespole kolejny raz błyszczał Bartosz Kurek. W końcu przyjęcie zaczęło funkcjonować. Namęczyliśmy się w tym secie strasznie, ale co ważne – poszedł on na nasze konto i powtórki z poprzednich igrzysk stało się zadość.
Nerwy były ogromne, ale co rzucało się w oczy – Polacy ponownie byli naładowani. Tu należy pochwalić trenera Heynena, który odważniej postawił na Piotra Nowakowskiego w grze blokiem. Dalej mieliśmy typową grę punkt za punkt. Wtedy przyszła kolejna zmiana w naszym stylu gry – częściej kończyliśmy akcję środkiem. Mateusz Bieniek, któremu w całym meczu nie szło, w końcu zdobywał cenne punkty po takich akcjach. Ale po drugiej stronie siatki swoją drużynę w meczu trzymał Milad Ebadipour – kolega Bienia ze Skry Bełchatów.
Więc było pewne, że Polska i Iran napisali drugą część meczu z Rio. Bo ileż było kluczowych momentów w tej partii? Czy obrona Irańczyków zagrywki od Leona, lecącej z prędkością 128 kilometrów na godzinę? Czy może atak Kurka na 17:17? Czy zepsucie piątej piłki meczowej przez Iran? Cali w nerwach czekaliśmy na to, która z drużyn przechyli szalę na swoją korzyść.
Niestety, padło na Iran, który wygrał 23:21, a cały mecz 3:2.
Zatem reprezentacja Polski przegrała swój inauguracyjny mecz na igrzyskach, co zdecydowanie można traktować w kategorii sporej – i niemiłej – niespodzianki. Tym samym solidnie ostudzili zapędy kibiców, którzy jeszcze przed turniejem zawieszali im złote medale. Czy balon po dzisiejszym spotkaniu pękł? Jeszcze nie. Ale pęknąć może, jeżeli nasi siatkarze nie wygrają następnego meczu z Włochami, którzy potrafili odwrócić losy spotkania z Kanadą od wyniku 0:2 do wygranej 3:2 w całym meczu. Porażka w następnym spotkaniu postawiłaby Polskę w naprawdę nieciekawej sytuacji. Tak, z grupy wychodzi cztery z sześciu drużyn, ale te najsłabsze trafiają na najlepsze zespoły drugiej grupy. A potencjalnego ćwierćfinału z Brazylią jednak wolelibyśmy uniknąć.
Polska – Iran 2:3 (25:18, 22:25, 22:25, 25:22, 21:23)
Fot. Newspix
Napinanie mięśni przed turniejem.
Na turnieju mokrą szmatą w pysk.
Skąd my to znamy?
Heynen zawalił ten mecz… Śliwka grał bardzo słabo(delikatnie mówiąc), a i tak dotrwał do końca. Do tego środkowi, którzy mieli problemy w różnych aspektach, a na koniec Drzyzga, który też nie miał najlepszego dnia. Brawa, że przy takiej dyspozycji walczyli do końca.
Haha zostaje mecz o honor
Chyba sie kolku nie za bardzo orientujesz w zasadach,wiec po co swoj hejterski pysk otwierasz
A podobno gramy najszybszą siatkówkę nieosiągalną dla innych zespołów 🏐🤣🏐