W skoku w dal mamy piękne tradycje. Rekordzistkami świata były Stanisława Walasiewicz i Elżbieta Krzesińska. Polki były w tej konkurencji wielkie, ale już lata temu. Wydaje się, że jeśli ktoś ma ożywić nasz skok w dal, to jest to Magdalena Żebrowska. Polska lekkoatletka niedawno skoczyła 6.71 m, a potem zagościła w audycji Kierunek Tokio, by o tym opowiedzieć. Poza tym opowiada też o swoich studiach, czyli… logopedii; swoich tatuażach czy treningach, które lubi, ale niekoniecznie “lubi się przemęczać”.
KAMIL GAPIŃSKI: Bardzo ładnie napisało o tobie kilka dni temu TVP Sport, gdzie można było przeczytać, że „obudziłaś polski skok w dal”. Czujesz, jakbyś to właśnie zrobiła?
MAGDALENA ŻEBROWSKA: Zdecydowanie! Zrobiłam to z premedytacją. Od dłuższego czasu na to pracowałam i czekałam, aż to się wydarzy. Swoją drogą też bardzo spodobało mi się to, co tam napisano.
Dodam jeszcze, co zrobiłaś, bo przecież nie każdy musi wiedzieć – w Lublinie skoczyłaś 6.71 m, czyli siódmy rezultat w historii polskiej lekkiej atletyki. Teraz powinnaś powiedzieć, coś w stylu: „o tak, rany, to się wydarzyło”.
Tak, potwierdzam, wydarzyło się. Mogę o tym opowiedzieć z autopsji.
Jakim cudem aż tak bardzo poprawiłaś rekord życiowy? Jeszcze tydzień wcześniej twoja życiówka była przecież słabsza o 33 centymetry. Przepaść.
Trenuję już ponad 11 lat. W swojej karierze miałam już takie momenty, gdy przeskakiwałam życiówkę o wiele centymetrów. Lubię tak zaskoczyć środowisko lekkoatletyczne i wszystkich dookoła. Najprościej rzecz ujmując, wzięłam się w końcu do roboty. Z trenerem wykonaliśmy kawał solidnej pracy. Na treningach moje skoki od dłuższego czasu wyglądały obiecująco, więc czekałam na sprzyjające warunki. To, co pokazałam w Lublinie, to właśnie efekt tego wszystkiego.
Powiedz, co tak naprawdę oznaczają „sprzyjające warunki” w skoku w dal? Jak wyglądał ten wieczór, gdy pobijałaś rekord życiowy?
Dla każdego może to być coś innego. Ja najbardziej lubię skakać, gdy jest ciepło i konkurs odbywa się to w miejscu, gdzie już wcześniej skakałam. Lublin bardzo dobrze pamiętam, bo tam zdobyłam pierwszy medal z seniorskiej imprezy. Ten stadion lubi zresztą naprawdę wielu lekkoatletów. Poza tym w skoku w dal oprócz optymalnej temperatury – gdy nie musimy między skokami martwić się o jej spadek – liczy się sprzyjający wiatr. Żeby zapisano rekord, może wiać maksymalnie 2 metry na sekundę w plecy.
Czyli jesteście trochę jak skoczkowie narciarscy. Nie wchodzicie co prawda na żadną wieżę, ale z wiatrem musicie się zmagać.
Tak, musimy na niego zwracać uwagę. Ja jednak uwielbiam skakać na stadionie, wolę zawody na świeżym powietrzu, hala niezbyt mi sprzyja. Odnajduję się w warunkach letnich.
Tu trzeba dodać, że ten wynik z Lublina dałby ci szóste miejsce na ostatnich mistrzostwach świata. I niech to już będzie dowodem, że to poważny rezultat. Wcześniej wierzyłaś w to, że taki wynik, a może i lepszy, jest w twoim zasięgu? Czy byłaś zaskoczona?
Czułam się bardzo dobrze od jakiegoś miesiąca. Wiem, że treningowe odległości były zadowalające. Co prawda na treningach nie mierzymy skoków, bo nie chcemy robić sobie tym zamieszania w głowie. Odległości na oko trenera Roberta Nazarkiewicza, który jest już doświadczonym szkoleniowcem, były dobre. Mówił, że możemy się spodziewać dalekich skoków. Nawet nie wspominając o sprzyjających warunkach, to czułam, że w tym sezonie mogę osiągnąć poziom 6.60 m. 6.70 to już 10 centymetrów dalej od moich oczekiwań. Nie ukrywam więc, że warunki mogły mi pomóc.
Dodajmy jeszcze, że ten wynik – choć świetny – nie daje jednak minimum olimpijskiego.
Nie, minimum olimpijskie w tym sezonie wynosi 6.82 m. Jest bardzo wysokie.
Właśnie, z czego to wynika? Skoro twój wynik dałby szóste miejsce na ostatnich MŚ, to w teorii wychodzi, że szósty wynik największej obok igrzysk imprezy, nie daje minimum do Tokio.
Sama nie wiem, dlaczego tak jest. I tak, jest to dziwne. Wynik 6.80 m to już ścisła światowa czołówka. Możliwe, że jeśli nie zostanie osiągnięty przez 32 zawodniczki, które mają wystąpić na igrzyskach, to dostawać będą się kolejne skoczkinie z rankingu olimpijskiego. Więc niekoniecznie będzie to ostatecznym kryterium, a dostaną się bliżej skaczące zawodniczki. Choć myślę, że poziom światowego skoku w dal jest wysoki. Wszystko może się wydarzyć.
Czytałem, że ty sama na igrzyska w Tokio się nie nastawiałaś, a bardziej chodzi ci po głowie Paryż w 2024 roku.
To prawda. Nie myślałam o igrzyskach w tym roku. Wiem, że do poziomu 6.80 m sporo mi brakuje. Szczerze mówiąc, nigdy nie podchodziłam do skoku w dal tak, że muszę skoczyć tyle i tyle. Trenuję dlatego, że to moja pasja. Chciałabym się tym po prostu cieszyć, trenować z radością. A co z tego wyniknie, to przełoży się na to, na jakie zawody będę jeździć.
Z drugiej strony darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Rozumiem więc, że gdyby udało się jakoś dostać do Tokio, to bilet przyjmiesz i podejmiesz walkę.
Z pewnością. Uwielbiam nowe wyzwania, a to byłaby przygoda życia. Nie mogłabym odmówić.
ROZMOWY MOŻECIE TEŻ POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU TWORZONEGO WE WSPÓŁPRACY Z PKN ORLEN
Zastanawiam się, jaki jest twój limit. Sama mówisz, że masz wielkie rezerwy „w odbiciu, szybkości i sile”. Jeśli nie kokietowałaś – a zakładam, że nie – to docelowo za rok czy dwa, możemy pomyśleć o ataku na rekord Polski Agaty Kaczmarek – 6.97 m. Bo umówmy się, ja urodziłem się w 1983 roku, a rekord był pobijany, gdy miałem pięć lat. Lub powiedzmy inaczej: osiem lat przed twoimi narodzinami. Ktoś musi go w końcu pobić.
Może to zabrzmi dość egocentrycznie, ale nie mówię, że nie jestem w stanie tego zrobić. Wierzę w siebie. Wiem, że w lekkiej atletyce jest mi wciąż mało. Z każdym wynikiem mój apetyt rośnie. Jeśli zdrowie dopisze, to postaram się ten rekord pobić.
Mi się ta bezczelność podoba. Znam dość dobrze Adama Kszczota i wiem, że gdy jest w formie, to mówi wprost, że jedzie po medal. Nie bawi się w takie mówienie: „tak, zrobiłem wszystko, postaram się teraz pokazać to na zawodach”, tylko odpowiada konkretnie. Taka pozytywna bezczelność w sporcie jest potrzebna. Gdy mówisz, że rekord jest w twoim zasięgu, to ja się z tego cieszę, bo znaczy to, że mierzysz wysoko.
Może to zabrzmi śmiesznie, ale ja naprawdę wierzę w to, że mogę to zrobić. Nie dziwię się też Adamowi, dobrze go rozumiem. Też mam takie podejście. Tak samo było na halowych mistrzostwach Polski. Też na kilka dni przed mistrzostwami powiedziałam jednemu z dziennikarzy, że jadę tam po złoto, żaden inny medal mnie nie interesuje. I tak zrobiłam. Można mnie więc trzymać za słowo.
To też chyba część pewnego programowania się? Jest takie powiedzenie, że kłamstwo powtarzane sto razy staje się prawdą, gdy jednak powtarzasz sobie sto razy coś, co kłamstwem nie jest, ale może się wydarzyć, to twój mózg podświadomie ma to zaprojektowane.
Jeżeli mówię sobie, że jestem w stanie skoczyć siedem metrów, to nie czuję, bym się okłamywała. Wyobrażałam to sobie nie raz i nie dwa. Wiem, że każda myśl, którą kieruje sobie w ten sposób w głowie, prędzej czy później w jakiś sposób zaowocuje. To jest dewiza przewodnia mojego życia, żeby w siebie wierzyć. A ja wierzę w siebie jak nikt inny.
Jeszcze pochyliłbym się na chwilę nad rezerwami, o których mówiłaś – „w odbiciu, szybkości i sile”. Mogłabyś to rozłożyć na czynniki pierwsze?
W moim treningu ogólnie jest jeszcze dużo rezerw, tak samo uważa mój trener. Do tej pory trenowałam niewystarczająco, bo studiowałam dziennie na Uniwersytecie Medycznym. Moja energia rozkładała się pomiędzy studia i treningi tak pół na pół. Od kilku miesięcy, gdy przestawiłam się na tryb treningu profesjonalnego i całe moje zaangażowanie idzie w tę stronę, zaczęłam te moje rezerwy uskuteczniać.
Mam na pewno duże rezerwy w siłowni. To kluczowy element treningowy wśród lekkoatletów, zwłaszcza w konkurencjach technicznych. Mogę jeszcze dołożyć kilogramów na plecy i to może zaowocować. Jeśli chodzi o szybkość, to uważam, że na początku skakałam głównie z niej. Myślę, że jeśli poprawię siłę, to szybkość pójdzie za nią. Technikę mam raczej na dobrym poziomie, ale mogę ją jeszcze poprawić. Tu chodzi o takie kluczowe rzeczy, jak wstawianie stopy w belkę. To można poprawić. Jeśli wszystko się skumuluje, to rekord Polski może zostać pobity w najbliższych latach.
Przy tobie powinienem pewnie mówić jeszcze wyraźniej niż zazwyczaj. Wspomniałaś bowiem o studiach, a dyplom obroniłaś z logopedii z fonoaudiologią. Co możesz robić po takich studiach?
To kierunek medyczny. Logopedia skupia się bardziej na przykład na pacjentach laryngektomowanych, czyli po usunięciu krtani. Jeżeli chodzi o fonoaudiologię, to jest to kierunek związany bardziej z terapią słuchu i tym bardziej chciałabym się zajmować w przyszłości. Choć na ten moment moją pasją jest lekkoatletyka i jej chcę się poświęcić. Nie ukrywam jednak, że mam spokój w głowie, gdy wiem, że co by się nie wydarzyło, to mam jeszcze dodatkowo coś w zasięgu swoich możliwości.
Jak wyglądał twój tydzień, gdy jeszcze studiowałaś? Bo co innego łączenie studiów na AWF-ie z karierą lekkoatletki, a co innego studia na Uniwersytecie Medycznym. Zakładam, że na nudę nie narzekałaś.
Zdecydowanie nie. Czas mijał szybko i intensywnie. Co mogę powiedzieć… studiowałam dziennie i to jeszcze nie w czasach studiowania zdalnego. Musiałam być na wszystkich wykładach i ćwiczeniach, przez co przez pierwsze trzy lata nie mogłam sobie pozwolić na wyjazdy na zgrupowania kadry Polski. Spędziłam te trzy lata głównie w Białymstoku. Dopiero na drugim stopniu studiów stwierdziłam, że „raz się żyje” i dołączyłam do kadry. Obawiałam się, że będę musiała przez to nieco odłożyć w czasie dokończenie tych studiów, ale jakaś moja wewnętrzna zawziętość sprawiła, że obroniłam ten dyplom szybciej, by mieć spokojną głowę i zająć się w pełni sportem.
Bywało tak, że dziewczyny na zgrupowaniach spały albo oglądały Netflixa, a ty zakuwałaś do egzaminów?
Myślę, że w okresie, gdy potrzebowałam czasu na naukę, to raczej byłam już w Białymstoku. Nie lubiłam uczyć się na obozach, bo to dla mnie czas, gdy starałam się w stu procentach poświęcić treningowi. Będąc jeszcze na studiach logopedycznych unikałam obozów, więc uczyłam się w domu, a na zgrupowaniach zajmowałam się trenowaniem.
Zdarzały się kryzysy? Pamiętam, że po igrzyskach w Rio miałem przyjemność być w Białymstoku i robić wywiad z Marią Andrejczyk, która też tam mieszkała, też podjęła dzienne studia, też jest z rocznika 1996, jak ty, i, jeśli dobrze kojarzę, przerwała swoje dzienne studia, bo zbyt trudno było jej to pogodzić z karierą oszczepniczki.
Był taki chwilowy kryzys, gdy jeszcze nie miałam samochodu i musiałam dojeżdżać na treningi komunikacją miejską. Często było tak, że szłam na uczelnię, potem na trening, a potem wracałam na uczelnię, bo wciskałam te treningi gdzieś pomiędzy jedne a drugie zajęcia. Wtedy sobie powiedziałam, że albo kupię auto i będę dojeżdżać szybciej, albo rezygnuję z trenowania. Miałam też wsparcie moich rodziców, którzy zawsze dziwili się, że mi się chce, ale wtedy powiedzieli, że jeśli chcę to robić, to muszę trenować.
Początkowo nie podchodziłam do sportu aż tak poważnie. Raczej nastawiałam się, że po ukończeniu licencjatu, na magisterce, pójdę do pracy w swoim zawodzie. Pasja jednak zwyciężyła, uznałam, że pracę mogę odłożyć w czasie. Z każdym rokiem ta mobilizacja jakoś wzrastała. I skończyło się, jak się skończyło.
SPONSOREM GENERALNYM PZLA JEST PKN ORLEN
Pochodzisz z miejscowości, która zwie się Lelis. I czytam, że w tymże Lelisie, który jest siedzibą gminy, nie mieszka nawet 1000 osób, ale nie przeszkodziło to w budowie stadionu lekkoatletycznego z dobrą skocznią i tartanową, czterystumetrową bieżnią. Jak to w ogóle jest możliwe, że w tak małej miejscowości wybudowali ci taki stadion? Rozumiem też, że w związku z tym, nie miałaś wyboru, tylko musiałaś jako młoda dziewczynka tę lekkoatletykę trenować?
To prawda. Mamy stadion lekkoatletyczny, w moim kochanym, małym Lelisku. Nie wiem, czym to było spowodowane, że wybudowano taki stadion, bo powstał faktycznie w czasach, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką…
Może wójt miał przeczucie, że jest talent.
(śmiech) Możliwe. Jestem bardzo zadowolona, że ten stadion powstał. Choć na początku mojej lekkoatletycznej przygody trenowałam jednak w Ostrołęce, gdzie miałam trenera i klub. Treningi w Lelisie też się jednak odbywały i odbywają do tej pory, gdy przyjeżdżam do rodziny, żeby na chwilę odpocząć. Wtedy stadion jest tak naprawdę cały dla mnie.
W jakim wieku, skoro o tym mówimy, zaczęłaś trenować tę lekkoatletykę? I jak to było – sama się w niej zakochałaś, czy ktoś cię może wypatrzył, zwerbował?
Byłam jeszcze w podstawówce, kiedy pierwszy raz miałam do czynienia ze skokiem w dal. Choć wtedy jeszcze nie zaczęłam trenować. Miejscowość była malutka, a w różnych miejscach w okolicy notorycznie odbywały się zawody w wielu dyscyplinach. Drużynę sportową dało się u nas uzbierać – skoro miejscowość niewielka – taką, że osób było tyle co w drużynie piłkarskiej i to bez żadnej rezerwy. Jeździłam więc tak naprawdę na każde zawody. Tak samo na czwartki lekkoatletyczne. WF-iści zabierali nas wszędzie, próbowałam każdego sportu. Skok w dal? Ktoś mi tam kiedyś zadziałał na ambicje, gdy na zawodach powiedział, że mogę skakać i pięć metrów, a wtedy doskakiwałam ledwo do czterech. Byłam w podstawówce, mówiłam sobie, że „nie no, to niemożliwe. Pięć metrów? Bez szans”. Skoro jednak ktoś tak powiedział, to postanowiłam skakać.
Nie myślałaś o tym, żeby do tego biegać? Zdarza się, że sprinterzy łączą swoje starty ze skokiem w dal lub odwrotnie. Biegała i skakała Irena Szewińska, innym z wielkich przykładów jest też Carl Lewis.
Myślałam o tym. Na początku mojej przygody z lekką atletyką zdarzało mi się startować w sprintach na różnych zawodach, nawet na mistrzostwach Polski juniorów młodszych biegłam na 100 metrów. Biegi niespecjalnie mi się jednak podobały. Na początku, gdy stresowałam się zawodami, uznałam, że skok w dal to jest konkurencja dla mnie. W niej mogę się skupić i przez dłuższy czas wykorzystywać to, co wytrenowałam. W sprintach się sprawdzałam, nawet trenerzy uważali, że powinnam się na nich skupić, bo byłam szybka. Zdecydowałam jednak, że wolę robić to, co lubię.
Tydzień temu rozmawiałem tu z Asią Fiodorow, która mówiła, że trening młociarzy nie jest spektakularny czy widowiskowy. Jak jest z treningiem skoczka w dal? Jest monotonny czy jednak ciekawy?
Śmieszy mnie zawsze sytuacja, gdy znajomi, którzy zupełnie nie znają się na treningu do skoku w dal myślą, że ja przychodzę i codziennie z trenerem stajemy na rozbiegu, po czym skaczemy. (śmiech) Od razu mówię, że tak nie jest, nie skaczę codziennie. Nawet nie mam codziennie na nogach kolców do tej konkurencji. Trening jest bardzo urozmaicony, codziennie robimy co innego. Dla jednej osoby może to być ciekawe, dla innej może być nudą. Ja lubię to, że jednego dnia jest siłownia, drugiego szybkość, trzeciego skoki, a czwartego jeszcze co innego.
Ile godzin w tygodniu taki trening zajmuje? Masz dni wolne?
To w zależności od tego, na jakim etapie przygotowań jestem. Jeżeli jest to okres przygotowawczy przed sezonem, to treningów jest więcej i są bardziej intensywne. Nie mam dni wolnych, chyba że trener postanowi, że potrzebuję regeneracji. W ciągu tygodnia trenujemy codziennie, a jeżeli jest to sezon startowy, to mogę mieć wolne przed zawodami, żeby się zregenerować i odświeżyć ciało przed startem. Często jest też jednak tak, że w weekend są zawody, a w tygodniu trenujemy.
29 i 30 maja są Drużynowe Mistrzostwa Europy w Chorzowie, gdzie, tak zakładam, się pojawisz. I będziesz mogła sprawić sobie piękny prezent na ćwierćwiecze, bo urodziny obchodzisz przecież pierwszego dnia tych zawodów.
Tak, mam wtedy urodziny i z tego powodu też się cieszę. Kiedyś, jeszcze jako juniorka młodsza, startowałam w urodziny i z życiówki 5.70 m przeskoczyłam do 6.15.
Czyli to była pierwsza szóstka na koncie.
Tak. I to w wieku, w którym nikt się tego nie spodziewał. Co prawda wiatr wiał wtedy zbyt mocno – bo 2,5 metra na sekundę w plecy – ale pokazało mi to, że mogę. To był super prezent na urodziny. Od tamtej pory z moim poprzednim trenerem, Bartoszem Witkowskim, wspominamy, że genialnie mi się skacze w swoje urodziny.
To jaki teraz prezent na urodziny by cię usatysfakcjonował?
Szczerze? Rekord życiowy.
Czyli idziemy za ciosem i poprawiamy 6.71 m.
Tak, oczywiście. Chciałabym się znowu zakręcić wokół życiówki.

Magdalena Żebrowska w trakcie halowych mistrzostw Polski. Fot. Newspix
Żebyś ty nie była jak Sierhij Bubka, który w skoku o tyczce o życiówkę przeskakiwał zawsze o centymetr. Jemu się jednak opłacało, bo poprawiał przy okazji rekord świata i dostawał za to pieniądze.
(śmiech) Z drugiej strony nie mogę robić tego jak ostatnio, bo za szybko się skończą szanse na rekord. Nie no, na mistrzostwach muszę tak naprawdę wywalczyć dobrą pozycję dla drużyny, więc liczę na to, że wspomogę reprezentację swoimi skokami.
Co jakiś czas, jak czytam o lekkiej atletyce w naszym kraju, to przychodziło do mnie takie zdanie, że „skoki to największa pięta achillesowa naszej lekkiej atletyki”. Bo mamy rzutowców, biegaczy, a w skokach kiedyś był Artur Partyka, który zdobył medal olimpijski w Atlancie, potem Monika Pyrek i Ania Rogowska, a teraz jest gorzej i gorzej. Masz wrażenie, że skoki są na obrzeżach? Rozmawiacie o tym z innymi lekkoatletami, są jakieś złośliwości, docinki?
Uważam, że to, co powiedziałeś, czyli że skoki w naszej reprezentacji są wadą, a nie zaletą, jest prawdą, zgodzę się z tym. Natomiast nie uważam, by w Polsce brakowało zawodników, z których można by wyszlifować taki diamencik czy kilka diamencików, które potem mogłyby godnie reprezentować nasz kraj. To wszystko kwestia szkolenia, wprowadzonych metod treningowych podczas zgrupowań kadry, tego, jacy trenerzy będą prowadzić zajęcia. Według mnie to wszystko da się rozwiązać i zmienić.
To nie bójmy się przytoczyć nazwiska. Gdy przejrzałem twój profil Instagramowy, to widziałem, że masz taką „sister from another mother”, z którą często się fotografujesz. Mam tu na myśli Sandrę Sikorską, która też talent do skoku w dal ma.
Sandra to dobry materiał na taki diamencik. Oprócz tego, że cechuje ją słowiańska uroda i nie można jej tego odmówić…
Was obie cechuje. Na tych zdjęciach wyglądacie momentami jak siostry, takie mam wrażenie.
(śmiech) Dużo osób tak mówi, że jesteśmy siostrami. Ale nie, poznałyśmy się na obozie kadry i poczułam od razu, że nadajemy na tych samych falach. Ona podobnie. Ostatnio na kilku obozach się minęłyśmy, nie byłyśmy razem, ale na poprzednich świetnie nam się wspólnie trenowało. Mam nadzieję, że Sandra też pokaże na co ją stać.
O ile jest od ciebie młodsza?
O cztery lata. Daję jej – żeby nie przeskakiwała mnie od razu – właśnie te cztery lata i liczę, że wtedy będziemy mogły się pościgać na zawodach międzynarodowych.
Byłoby super. Sam, zajmując się triathlonem i uprawiając go, wspominam często, że dobrze byłoby, gdyby wynik na poziomie światowym zrobiła Roksana Słupek, mistrzyni Polski. Bo jest młoda, ładna, wygadana i śmieję się z nią, że byłaby idealna do telewizji śniadaniowej, bo dobrze sprzedałaby triathlon większej liczbie widzów. Patrząc na ciebie czy Sandrę mam wrażenie, że nie miałybyście problemów z tym, żeby skok w dal uczynić popularniejszym. Bo obie jesteście medialne.
Dziękuję ci za te słowa. Nieraz słyszałam, że fajnie się nas ogląda i cieszę się z tego powodu. To jest naturalne, naprawdę się lubimy, nie udajemy niczego. Świetnie się ze sobą czujemy i każdy wspólny trening to frajda. Jeżeli ktoś lubi to oglądać i patrzyć na to z boku, to zapraszam. Nie krępujemy się.
Liczysz na to, że uroda pomoże ci się przebić do szerszej świadomości, że zapytam brutalnie? Żyjemy jednak w świecie Instagrama, większość Polaków go przegląda, większość nie czyta książek. To już nie czasy gazet, a obrazków. Wiadomo, że ładna dziewczyna na zdjęciu zawsze przyciąga. Ty jesteś gotowa, żeby poprzez zdjęcia – czasem może odważne czy seksowne – przebić się, czy jest ci to zupełnie obojętne?
Jest mi to obojętne, nie zależy mi na tym, by przenikać w ten sposób w większe kręgi popularności. Nie zależy mi tez nawet na żadnych związanych z tym pieniądzach czy korzyściach. Skupiam się na tym, by rozwijać swą pasję, a jeżeli ktoś lubi oglądać moje zdjęcia, to zapraszam. A jakie przyniesie to skutki, to inna sprawa.
Na twoim Instagramie można przeczytać kilka ciekawych cytatów. „Nie będę życzyć ci spełnienie marzeń, bo zwykle same się nie spełniają. Życzę dużo siły i konsekwencji w ich spełnianiu. Nieważne, co mówią inni, najważniejsze jest to, co ty czujesz i czego pragniesz. Pamiętaj, że to twoje życie. Push the sky away”, co było opublikowane przy okazji świąt. Myślę sobie, że to bardzo dojrzałe podejście. Bo wiele osób lubi marzyć, ale niekoniecznie robi coś, by te marzenia spełnić.
To co przeczytałeś, to moje słowa. To przemyślenia po 2020 roku, gdy wydarzyło się w moim życiu wiele rzeczy – dobrych i złych. To że trenowałam, byłam zdeterminowana, pozwoliło mi przebrnąć przez najtrudniejszy czas. Każdemu życzę tego, by obrał taki kierunek w swoim życiu, trzymał się go i nie poddawał, cokolwiek by się nie działo. Bo to jest taka deska ratunku. Naprawdę współczuję osobom, które czegoś takiego nie mają, żeby w razie potrzeby zatracić się w tym. Jeżeli ktoś ma jakieś marzenie do spełnienia, to zachęcam też do tego, by nie stać z boku i nie czekać, aż ono samo się spełni, tylko wziąć się w garść i spróbować działać.
A zatracasz się w innej rzeczywistości niż ta lekkoatletyczna? Masz jakąś inną pasję?
Sport przejmuje większość mojej energii. Pozostały czas w mojej codzienności poświęcam przyjaciołom. Mam przyjaciółki i przyjaciół, którzy ładują moje baterie. Uwielbiam spędzać z nimi czas, traktuję to jako coś równorzędnego z pasjami. Oni są naprawdę dla mnie ważni. A jeżeli chodzi o rzeczy, którymi się interesuję, to jest to psychologia. Lubię czytać artykuły, które rozwijają moją świadomość. Może to moja kolejna pasja.
Jeszcze jeden cytat z twojego Instagrama: „Nie lubię nudy, sztampy, kalki. Nie lubię rutyny bardzo”. Mogłabyś rozwinąć i tę myśl?
To już nie moje słowa, a fragment piosenki Sokoła. Gdy usłyszałam ją pierwszy raz, od razu trafił do mnie ten fragment. Obrazuje moją osobę, bo uwielbiam, gdy w życiu coś się dzieje i pojawia się taka energia. Uwielbiam poznawać nowe osoby, od których mogę się czegoś nauczyć. Nie lubię powielać schematów. W tych kilku słowach można zebrać wiele myśli, inspiracji.
Skoro jesteśmy przy osobistych rzeczach, to chciałem też zapytać o to, co oznacza tatuaż na twoim prawym udzie. Jest dość widoczny, ale na pierwszy rzut oka trudno go rozszyfrować.
(śmiech) Na prawym udzie? Okej. Bo jest jeszcze jeden tatuaż, o który wszyscy zawsze pytają. Ten na udzie łączy w sobie poniekąd wzór wycinanki kurpiowskiej, a to region, z którego pochodzę. To symetryczny tatuaż, gdyby przeciąć obrazek na pół, to jest to właśnie taka wycinanka kurpiowska.
To jestem ciekaw, o jaki drugi tatuaż pytają. Bo patrzę na twoje zdjęcia i nie widzę nigdzie innego.
On jest malutki, na lewej nodze. Może nie widać za bardzo na zdjęciach. I to napis „STARA”, dużymi literami. Wiąże się nieco z lekką atletyką, to tatuaż przyjaźni, który zrobiłam z Dominiką Suszyńską, moją inną przyjaciółką. Pozdrawiam ją zresztą. Ona ma identyczny tatuaż. Poznałyśmy się na treningach lekkoatletycznych, naszło nas to spontanicznie, poszłyśmy jednego razu do studia. Powiedziałam: „Doma, nie zrobisz sobie takiego tatuażu”, na co ona: „Nie, ty sobie nie zrobisz”.
Czyli takie typowo polskie wzięcie pod włos. „Ja nie zrobię? Pewnie, że zrobię!”.
Tak. Więc poszłyśmy. Żadna w salonie się nie wycofała. Takie mamy tatuaże, bardzo je lubię.
Powiedz, jaki jest optymalny wiek dla dziewczyn, które uprawiają skok w dal?
Chyba nie ma takiego wieku. Można mieć 18 lat i skakać bardzo daleko, a można 30 i więcej, jak moja aktualna inspiracja, Ivana Spanović. Ja zamierzam sobie jeszcze trochę poskakać, myślę, że do trzydziestki mogłabym to śmiało robić.
Ivana Spanović to Serbka. A jakie kraje są potęgą w twojej dyscyplinie?
W sumie jest kilka krajów, które mają zawodniczkę na bardzo wysokim poziomie. Ja inspirację czerpię od Ivany, która, jak powiedziałeś, jest Serbką. Dobre szkolenie jest też w Niemczech, tam najbardziej wyróżnia się Malaika Mihambo. W Stanach Zjednoczonych jest teraz młodziutka Tara Davis, która skacze co prawda nieco inną techniką niż ja, ale inspiruję się też jej skokami. Jest na świecie kilka takich dziewczyn.
Na sam koniec powiedz, jaką jesteś zawodniczką dla trenera – trzeba cię zaganiać do treningu, czy może wręcz przeciwnie, wyganiać z niego, żebyś nie przesadziła? A może gdzieś pośrodku?
Mój trener raz dobrze mnie określił, powiedział, że „nie lubię się przemęczać”. (śmiech) Poza tym nasza współpraca jest dobra, bo słuchamy się nawzajem. Uważa mnie za rozsądną zawodniczkę. Nie jestem takim typem osoby, która przychodziłaby na trening pierwsza, a wychodziła ostatnia. Ale trenuje nam się dobrze.
ROZMAWIAŁ
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix