Zakochani z medalami. Olimpijskie małżeństwa

Zakochani z medalami. Olimpijskie małżeństwa

W historii igrzysk olimpijskich wielokrotnie zdarzało się, że medale zdobywały małżeństwa. Czasem w tym samym sporcie, czasem w jednej drużynie, czasem pozornie nie mając ze sobą nic wspólnego. Ba, była nawet taka sytuacja, że po latach ślub wzięły osoby, które o olimpijskie złoto rywalizowały przeciwko sobie. Jako że dziś Walentynki wybraliśmy kilka najciekawszych spośród olimpijskich małżeństw.

Pionierzy

Hélène de Pourtalès to pionierka na kilku polach. W historii igrzysk zapisała się przede wszystkim jako pierwsza kobieta, która zdobyła na nich medal. Dokonała tego 22 maja 1900 roku w Paryżu, bo to tam kobiety zadebiutowały na igrzyskach. W Atenach ich nie było, Pierre de Coubertin był wielkim przeciwnikiem ich obecności na igrzyskach. Hélène stała się więc pierwszą zawodniczką, która wykorzystała daną im szansę w Paryżu. Ta zresztą nie była duża, bo kobiety mogły wówczas startować w ledwie pięciu konkurencjach – tych, w których mogły „zakryć nogi” długimi spódnicami czy też sukienkami.

Kim była? Urodziła się w Nowym Jorku, mieszkała w Newport, ale reprezentowała Szwajcarię. Prawdopodobnie jednak gdyby nie Stany Zjednoczone, nie pojechałaby na igrzyska. To tam wychowała się uprawiając dwa sporty – jeździectwo i żeglarstwo. Drugi z nich miał okazać się dla niej ważniejszy.

W 1891 roku wzięła ślub z hrabią Hermannem de Pourtalès i przeprowadziła się do Europy. Mieszkała w Paryżu i Genewie, do Europy ściągnął ją mąż, Szwajcar. Na igrzyska w Paryżu wyruszyli rodzinnie. Poza ich dwójką był tam też Bernard, bratanek Hermanna. Potrzebowali trzech osób, bo startowali w zawodach żeglarskich w konkurencji jednostek od 1 do 2 ton. Pierwszy wyścig wygrali, zdobywając złoto. W drugim zajęli drugie miejsce. A to oznacza, że w dwóch startach małżeństwo zgarnęło cztery medale.

Ich związek, niestety, nie trwał już długo. Cztery lata później Hermann zmarł. Hélène dożyła listopada 1945 roku. Oboje są też, oczywiście, pionierami w innej kategorii – to pierwsze małżeństwo w historii, w którym obie osoby wywalczyły olimpijskie medale.

Nierównomierna dystrybucja

Cóż, w życiu nie zawsze wszystko układa się sprawiedliwie. Są takie olimpijskie małżeństwa, które medali, owszem, mają sporo – ale zdecydowaną większość z nich zdobywała jedna osoba. W pierwszym przypadku to zresztą historia całej rodziny, w której olimpijskie krążki zdobywali ojciec, jego córka oraz… jej mąż i syn tej pary. Zaczęło się od Alberta Bogena reprezentującego jeszcze Austro-Węgry. On zdobył srebro w 1912 roku. Skończyło dwoma brązowymi medalami Pala Gerevicha – w Monachium (1972) i Moskwie (1980).

Brąz zdobyła też matka tego ostatniego. Erna Bogen-Bogáti wywalczyła go w 1932 roku. Czas teraz na szybką matematykę. Wymieniliśmy do tej pory cztery krążki. Cała rodzina ma jednak aż 14(!). Dziesięć z nich zdobył bowiem Aladár Gerevich, jeden z najwybitniejszych olimpijczyków i szermierzy wszech czasów. Co do szermierki – to właśnie tym sportem parała się cała rodzina.

Choć walczyli różnymi typami broni. To znaczy Erna walczyła. Wszyscy mężczyźni wybrali bowiem szable, ona zdecydowała się na floret. Aladár szablistą był zresztą doskonałym, jednym z najlepszych w historii (napisalibyśmy, że być może najlepszym, ale to Jerzego Pawłowskiego – już później – nazywano przecież „szablistą wszech czasów”). Na sześciu różnych igrzyskach zdobywał złoto w rywalizacji drużynowej. To jedyny olimpijczyk w historii, który czegoś takiego dokonał. Do tego dołożył jeden indywidualny trumf, srebro zdobyte samemu i dwa brązowe medale – w pojedynkę oraz z kolegami.

Startował na igrzyskach od 1932 do 1960 roku. Medali mógłby mieć jeszcze więcej, gdyby nie to, że dwie olimpiady po drodze odwołano z powodu II wojny światowej. I to teoretycznie te, które wypadały w jego najlepszych latach. Na swoich ostatnich igrzyskach był już po 50. urodzinach. Węgierski Komitet Olimpijski nawet nie chciał go tam wziąć, uznając, że Aladár jest już zbyt wiekowy. Co w tej sytuacji zrobił? Wyzwał wszystkich kolegów z kadry na pojedynki jeden do jednego, pokonał każdego(!), pojechał na igrzyska i wywalczył ostatnie złoto w drużynie. Indywidualnie o jeden punkt przegrał awans do finałów. A gdyby tam wszedł, pewnie też mógłby stanąć na podium.

Z Erną wziął ślub w 1938 roku – po jej trzecich i ostatnich igrzyskach. Jego żona nigdy już bowiem w turnieju olimpijskim nie wystąpiła, choć karierę kontynuowała do 1952 roku. Mogła się jednak cieszyć z olimpijskich sukcesów męża, a potem też syna. Blisko medali była też jej synowa, ale w siatkarskich turniejach dwukrotnie kończyła igrzyska na czwartym miejscu. A szkoda, bo byłaby to druga w tej rodzinie para medalistów.

*****

Teraz przeniesiemy się na Daleki Wschód. Dokładniej: do Japonii. Takashi Ono to jeden z największych olimpijczyków w historii tego kraju. Jeśli byliście pod wrażeniem dziesięciu medali Gerevicha, to teraz trzymajcie się foteli. Ono ma ich na koncie trzynaście! Choć wypada dodać, że gdyby ustawić klasyfikację medalową na standardowych zasadach, z Węgrem by przegrał – jego bilans to bowiem 5/4/4.

Zaczął w 1952 roku i występował na czterech kolejnych igrzyskach. Karierę olimpijską kończył w idealnym momencie – w swoim kraju, w Tokio. Zresztą kopnął go wówczas naprawdę spory zaszczyt – składał przysięgę olimpijską. Cztery lata wcześniej, w Rzymie, był za to chorążym reprezentacji Japonii. To jednak nie może dziwić – jak wspomnieliśmy, gość był wybitnym sportowcem.

Od 1952 roku i igrzysk w Helsinkach, aż po igrzyska w Tokio dwanaście lat później, miałem możliwość uczestniczenia w czterech olimpiadach i trzech mistrzostwach świata. W tym okresie poznałem wielu wspaniałych ludzi, te doświadczenia poczytuję sobie za skarb. Gimnastyka to wspaniały sport, który podkreśla piękno ruchu, mocy i elegancji, przyciągając ludzi z całego świata – mówił, gdy w 1998 roku włączono go do gimnastycznej Galerii Sław.

Ze wszystkich ludzi, których spotkał w czasie swojej kariery, wdzięczny jest pewnie najbardziej za jedną osobę. Chodzi o Kiyoko, jego żonę, którą poznał jeszcze w latach 50. Ślub wzięli w 1958 roku, a dwa lata później on pojechał na swoje trzecie, a ona na pierwsze igrzyska. Wtedy nie udało im się jeszcze zdobyć wspólnie medali. Na taki moment musieli poczekać kolejne cztery lata, gdy w Tokio Takashi zgarniał drużynowe złoto, a jego żona brąz.

Wypada tu jednak docenić też jej klasę. Pomiędzy 1961 a 1963 rokiem dwukrotnie była w ciąży (łącznie mają piątkę dzieci). Do gimnastyki – uważanej przecież w wydaniu kobiecym za sport wręcz dla nastolatek – wróciła. I w wieku 28 lat wywalczyła medal. Inna sprawa, że jej sukces był też jego sukcesem – to on ją trenował, równocześnie samemu startując w najważniejszych zawodach.

Jest jeszcze jedna historia tej parze z tamtych igrzysk. Takashi miał wtedy 33 lata i był najstarszym członkiem japońskiej ekipy, wciąż jednak niezwykle ważnym dla jej medalowych szans. Startował na drążku, to była jego najmocniejsza konkurencja, dwukrotnie zdobywał w niej indywidualne złoto. Dla drużyny kluczowym wręcz było, by w Tokio zaprezentował się w niej równie znakomicie.

Tyle że miał uraz ramienia – uszkodził je w trakcie przygotowań do igrzysk, niemal cały czas odczuwał ból. Łagodzono go zastrzykami znieczulającymi, które jednak zadziałały wręcz zbyt dobrze, bo Takashi… stracił czucie w całej ręce! W takiej sytuacji wielu by odpuściło. Ale nie on. Wystartował, wyszło mu znakomicie, pomógł Japonii w zdobyciu złota. W dodatku zastosował się do prośby swojej żony, drżącej o to, że mąż zaliczy przerażający upadek. Tuż przed jego startem Kiyoko miała wyszeptać mu do ucha: „Proszę, nie zgiń. Mamy dzieci”.

Nie zginął. Zresztą oboje nadal żyją i są małżeństwem. On ma 89 lat, ona 85. Japońska długowieczność.

Wybitni

Zostańmy jeszcze na chwilę w tych dawnych czasach. Chcemy bowiem napisać o parze, która już się w naszych opowieściach przewijała. To Emil Zatopek i Dana, jego żona.

Oboje poznali się w 1948 roku. Na igrzyskach Emil regularnie przekradał się pod okno mieszkania Dany w olimpijskiej wiosce (musiał w tym celu wykiwać między innymi ochroniarzy przydzielonych czechosłowackim sportowcom przez… czechosłowackie władze) i śpiewał jej piosenki. Po swoim zwycięstwie na 10000 metrów przyszedł ze złotym medalem. Gdy oboje siedzieli nad basenem, złoto do niego wpadło. Niezrażony tym faktem Emil rozebrał się, wskoczył do wody i wyłowił medal. I właśnie wtedy nad basen przyszła jedna z przełożonych wioski. Widok nagiego Czecha bynajmniej jej nie uradował, wyrzuciła go więc na ulicę (pozwalając mu się wcześniej ubrać). – Nie zrobiliśmy wtedy nic złego, ale czuliśmy się naprawdę winni – wspominała Dana w wywiadach, zawsze przy tej okazji chichocząc.

Wkrótce zostali małżeństwem. I w 1952 roku już jako rodzina osiągali wielkie sukcesy: Zatopek zdobył hat-trick (w biegu na 5000 i 10000 metrów oraz maratonie) złotych medali, a Dana dorzuciła mistrzostwo olimpijskie w rzucie oszczepem. Swoją drogą Emil swoje drugie złoto zdobywał, gdy trwał konkurs jego żony. Tuż po tym miał powiedzieć, że “wynik rywalizacji w rodzinie Zatopków to 2:1. A to dla mnie za mało, więc pobiegnę w maratonie”. Pobiegł. I wygrał. Możliwe, że bez żony by tego nie osiągnął.

Dana startowała długo. Pojawiła się jeszcze na igrzyskach w 1960 roku. I tam znów miała swój wielki moment. Nie zdobyła co prawda drugiego złota, ale wywalczyła srebro. A to też był cenny krążek, miała już wtedy 38 lat! Do historii przeszła więc jako dwukrotna medalistka olimpijska i jedna z najlepszych oszczepniczek. Emil medali miał, oczywiście, więcej. Do tego osiągnął coś, co nikomu innemu się nie udało – wygrał trzy najdłuższe dystanse biegowe na jednych igrzyskach.

Do dziś jedną z najbardziej znanych olimpijskich anegdot jest ta o wspomnianym maratonie.

Po mniej więcej godzinie biegu do faworyta, Jima Petersa, podbiegł Zatopek. I zadał jedno, jak się okazało: kluczowe, pytanie: „Czy biegniemy dobrym tempem?”. Brytyjczyk, chcąc nieco podpalić rywala, odpowiedział, że nie, biegną zdecydowanie zbyt wolno, choć tempo już wtedy było naprawdę fantastyczne. Zatopek tylko upewnił się, pytając po raz drugi. Gdy znów usłyszał, że powinni biec szybciej, wyrwał do przodu. Peters liczył na to, że nie wytrzyma takiego rytmu. Przeliczył się jednak podwójnie – nie dość, że Czech wytrzymał trudy biegu bez trudu, to z trasy musiał zejść… sam Brytyjczyk.

Zatopek na metę wbiegł samotnie. Przewagę już wcześniej miał na tyle dużą, że po drodze żartował z fotoreporterami i kibicami. Na stadionie kilkadziesiąt tysięcy ludzi skandowało jego imię. Na rękach nosiła go jamajska sztafeta. Gdy Reinaldo Gorno, srebrny medalista, dobiegł na stadion, Emil rozdawał autografy. W późniejszych wywiadach Czechowi wymsknęło się stwierdzenie, że „maraton jest nudny, ale jeśli chce się zmienić swoje życie, to trzeba go przebiec”.

Oboje małżeństwem zostali do końca. Świętowali medale, żyli spokojnie na emeryturze, ale przetrwali też zesłanie Emila do pracy w kopalni uranu (po praskiej wiośnie z 1968 roku). Zatopek zmarł w 2000 roku. Dana niespełna rok temu. O nim, ale i o niej więcej przeczytacie w tym miejscu.

Swoją drogą warto jeszcze wrócić do samego początku – oboje bowiem urodzili się w dokładnie tym samym dniu. Przeznaczenie?

*****

Ciekawą historię mają za sobą Andre Agassi i Stefi Graf. Amerykanin jeszcze będąc w poprzednim związku zakochał się w niemieckiej tenisistce. I po latach oboje faktycznie zostali małżeństwem, którym są do dziś. Wiadomo, że w tenisie często mówi się o odpuszczaniu igrzysk przez największe gwiazdy. Oni się do tego grona zaliczali, ale medali olimpijskich nie zamierzali sobie darować.

Steffi podbiła igrzyska w 1988 roku, gdy tenis wrócił do łask Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. To był jej złoty sezon – wygrała wtedy wszystko. Cztery tytuły wielkoszlemowe ukoronowała sięgnięciem po zwycięstwo w turnieju olimpijskim. Była nie do zatrzymania. Szerzej opisywaliśmy to już zresztą w przeszłości. Andre po swoje złoto sięgnął osiem lat później – w Atlancie, na swojej ziemi. Wtedy był jeszcze w poprzednim związku – z Brooke Shields.

Związku, dodajmy, zupełnie nieudanym, rozpadającym się. Igrzyska wygrał jeszcze dzięki talentowi, potem zaczął się jego upadek, najgorszy okres kariery. On sam chyba dopiero po latach zaczął cenić sobie to złoto. Jeszcze w „Open”, swojej autobiografii, medal właściwie zbył kilkoma słowami, pisząc, że tak naprawdę to bardziej złoto trenerów i jego autorytarnego ojca. Andre je wygrał, bo miał wygrać. Ale przez wszystko, co działo się w jego życiu prywatnym, nie potrafił się z niego cieszyć.

Potem były między innymi narkotyki, z którymi zerwał dopiero, gdy wykryto je w jego organizmie. Wziął się za siebie i za treningi. Pomogło. Od 1999 roku znów był na szczycie – choć znajdował się już wtedy bliski trzydziestki, wygrał jeszcze pięć tytułów wielkoszlemowych. Ostatni w 2003 roku na Australian Open. Wtedy był już po ślubie ze Steffi. Wzięli go 22 października 2001 roku. Graf żyła już wtedy na sportowej emeryturze – karierę zakończyła jeszcze w XX wieku.

Oboje razem wywalczyli 30 tytułów wielkoszlemowych – aż 22 należą w tym zestawieniu do Steffi. Na igrzyskach Graf zdobyła trzy medale: wspomniane złoto w Seulu, gdzie dołożyła też brąz w deblu, oraz srebro w Barcelonie, cztery lata później. Tam lepsza od niej okazała się tylko fenomenalna Jennifer Capriati. Andre swój olimpijski licznik zatrzymał na złocie z Atlanty. Żona więc bije go na głowę w niemal każdym zestawieniu, jakie można wymyślić. Ale nie wydaje się, by Amerykanin na to narzekał.

*****

Najszybsza kobieta świata i znakomity trójskoczek. Florence Griffith-Joyner przez wiele mediów została okrzyknięta najlepszą lekkoatletką XX wieku. Jej rekordy na 100 i 200 metrów wciąż są aktualne i nie widać chętnych do ich pobicia. Na igrzyskach zdobyła pięć medali – w Los Angeles zgarnęła srebro na 200 metrów, a w Seulu wygrała na 100, 200 i w sztafecie 4×100 metrów. Nie powiodło jej się tylko w drugiej ze sztafet – 4×400 – gdzie Amerykanki musiały uznać wyższość reprezentantek ZSRR, które zresztą ustanowiły wówczas rekord świata.

Historia Florence do dziś budzi wiele podejrzeń. Wystrzał jej formy był niesamowity i nagły. Śmierć w czasie snu w wieku 38 lat tylko dołożył materiału zwolennikom teorii spiskowych. Wiadomo jednak, że cierpiała na wrodzoną wadę mózgu i była podatna na różnego rodzaju napady. Wiadomo, że często ją badano i nie znaleziono żadnej zakazanej substancji. Wiadomo też, że sekcja zwłok również niczego nie wykazała. Trzeba więc uznać, że Florence Griffith-Joyner faktycznie była zawodniczką wybitną, która bazowała na swoim talencie.

Al Joyner – starszy brat Jackie Joyner-Kersse, trzykrotnej mistrzyni olimpijskiej – poznał Flo-Jo w 1980 roku, podczas rejestracji do próby testów olimpijskich dla kadry USA (na tamte igrzyska, Amerykanie, oczywiście, nie pojechali). Pobrali się siedem lat później, 10 października 1987 roku. On już był po swoim największym sukcesie, ona dopiero przed igrzyskami, które miały przynieść jej nieśmiertelność. Inna sprawa, że pierwotnie ślub mieli wziąć już po olimpiadzie w Seulu. 1 października Los Angeles nawiedziło jednak bardzo mocne trzęsienie ziemi (5.9). Wtedy Al i Florence zrewidowali swoje plany i już dziewięć dni później, w Las Vegas, stali się małżeństwem.

Al swoje złoto wyskakał na igrzyskach w Los Angeles. Tytuł zapewnił mu skok na odległość 17,26 metrów, uzyskany z pomocą wiatru. Został wtedy uznany najlepszym amerykańskim lekkoatletą na tamtych igrzyskach, a dzięki medalowi Jackie w siedmioboju, oboje stali się pierwszym rodzeństwem w historii USA, które stało na olimpijskim podium na tych samych igrzyskach.

Gdy Flo-Jo zmarła, Al postanowił pielęgnować jej dziedzictwo. Podróżował po Stanach promując jej książkę, która dopiero co została wydana, stworzył też stypendium jej imienia oraz organizację mającą na celu pomoc młodym osobom w spełnianiu ich marzeń. Jeden dolar z każdej sprzedanej książki był przeznaczany właśnie na nią.

O jego żonie nikt do dziś nie zapomniał. Zadbały o to medale i Al.

Historia najnowsza

Zauważyliście pewnie, że sięgaliśmy po przykłady z ubiegłego wieku – jedynie Agassi i Graf pobrali się już w XXI stuleciu, ale sukcesy na igrzyskach osiągali jeszcze w poprzednim. Stąd więc nieco krótszy, ale spisu kilku małżeństw z ostatnich lat. Choć jedno mimo wszystko będzie nieco retro.

Zacznijmy od Ashtona Eatona. Jeden z najlepszych dziesięcioboistów w historii – dwukrotny złoty medalista olimpijski oraz dwukrotny mistrz i dwukrotny rekordzista świata – jest od lat w związku z Brianne Theisen-Eaton. Ona medal olimpijski w swym dorobku ma jeden – brąz z Rio de Janeiro, wywalczony w siedmioboju. Oboje wspólnie trenowali, oboje wzajemnie motywowali się do osiągania swoich szczytów. Oboje też odeszli na emeryturę w tym samym momencie – 3 stycznia 2017 roku.

Nie tylko czuliśmy się wypaleni, ale też musieliśmy postanowić, co chcemy robić dalej w naszych życiach. W takiej sytuacji nie można po prostu zwrócić się do lekkiej atletyki, tym bardziej, że oboje wiedzieliśmy, że nie chcemy zostać trenerami czy robić cokolwiek podobnego – mówiła Theisen-Eaton. Tak naprawdę nadal szukali swojego zajęcia, gdy dziennikarze rozmawiali z nimi przy okazji mistrzostw świata w Dausze w 2019 roku. Choć oboje nie narzekali – cieszyło ich chociaż to, że mogli chodzić „jak zwykli ludzie” do teatru czy kina.

Zresztą, najważniejszy było dla nich to, że robili to razem.

Poznali się ponad dekadę wcześniej, gdy Ashton zaczynał studia w Oregonie. Zakochali się – jak sami mówili – na igrzyskach panamerykańskich, rok później. Brianne zdobyła wtedy złoto dla Kanady, a potem też wybrała Uniwersytet Oregoński. Od tamtego czasu już niemal się nie rozstawali. Ślub wzięli w 2013 roku. Nieco ponad rok temu parze urodził się syn. A potem, wiadomo, przyszła pandemia.

*****

Kate i Helen Richardson-Walsh pobrały się w 2013 roku. Obie grały w hokeja na trawie, obie też wielokrotnie reprezentowały Wielką Brytanię. U siebie, w Londynie, wraz z kadrą zdobyły brąz. Na szczyt weszły cztery lata później – w Rio. Przeszły wtedy do historii jako pierwsza jednopłciowa para, w której obie osoby zdobyły medal występując w jednej drużynie.

Jedną z rzeczy, które czynią reprezentację Wielkiej Brytanii tak wyjątkową i specjalną jest to, że akceptuje ona różnice. Fakt, że wspiera cię zespół kimkolwiek jesteś, kimkolwiek chcesz być i co osiągnąć. Czujemy się niesamowicie szczęśliwe, że zespół zaakceptował nas jako odrębne osoby i jako parę. Gdyby tego nie zrobił, nie byłybyśmy dziś złotymi medalistkami olimpijskimi – mówiła Helen.

Był jeden moment, uchwycony okiem fotografa, który przeszedł do ich prywatnej historii igrzysk. Już na olimpijskim podium, w Rio. Pomiędzy Kate i Helen stała wtedy Susannah Townsend. Już po tym, jak obie otrzymały swoje medale, wychyliły się za jej plecami i zbiły piątkę. Po prostu. To była ich manifestacja radości, wspólnie przeżywanej chwili, szczytu ich karier, po którym zresztą wkrótce zakończyły kariery.

Ten moment był dla zespołu, ale też dla nas. Mogłam przeżywać go z Helen, ze swoją żoną. To było coś naprawdę wyjątkowego – dodawała Kate. Pod koniec 2019 roku obie przeżyły jeszcze jedną wyjątkową chwilę. Na świat przyszła pierwsza córka pary. Kto wie, może kiedyś pójdzie w ślady rodziców i też powalczy o olimpijski medal.

*****

Ostatnia para jest wyjątkowa, choć to stosunkowo krótka historia. Oto kilka lat temu Miriam Blasco z Hiszpanii poślubiła Brytyjkę Nicolę Fairbrother. Dlaczego to coś wyjątkowego? Cóż, obie spotkały się w finale igrzysk olimpijskich w Barcelonie. Blasco została wtedy pierwszą Hiszpanką z medalem letnich igrzysk i od razu wywalczyła złoto. W czasie ceremonii zaślubin wymieniły się nie tylko obrączkami, ale też… medalami z tamtych igrzysk. Na tej transakcji lepiej zapewne wyszła jednak Nicola. Na samym ślubie – obie.

Gdy mierzyły się w Barcelonie, z pewnością nie przypuszczały, że sprawy obiorą taki bieg. Ale cóż, tak właśnie działa miłość. Czasem trudno przewidzieć, co przyniesie.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez