Wspaniała siódemka. Dziewczyny, które skradły serce Ameryki

Wspaniała siódemka. Dziewczyny, które skradły serce Ameryki

Łączyło je, co zabrzmi trywialnie – marzenie, ale i lata wyrzeczeń oraz podobne dzieciństwo. A nawet bardziej jego… brak, bo kiedy rówieśnicy poznawali blaski i cienie młodości, one siedziały na sali gimnastycznej. Lata później, w 1996 roku, zostały pierwszymi Amerykankami, które zdobyły złoty medal olimpijski w wieloboju drużynowym. Od tego momentu były znane jako Wspaniała Siódemka, drużyna, która oczarowała całe Stany Zjednoczone. Oto ich historia.

Mocarstwo

Przez czterdzieści lat nikt nie mógł równać się z gimnastyczkami z ZSRR. Od 1952 roku złotego medalu w drużynie nie zdobyły tylko, z przyczyn oczywistych, w Los Angeles. Skąd brała się ich potęga? Z systemu szkoleniowego. Skupiano się na najbardziej utalentowanych oraz najmocniejszych fizycznie dziewczynach, słabsze jednostki odstawiano na bok. Potem przychodziła centralizacja. Kilkadziesiąt zawodniczek trenowało razem, w jednym ośrodku, pod okiem kilkunastu trenerów. Trudno nazwać to inaczej: mówimy o fabryce medalistek olimpijskich.

W taki sposób “powstała” Olga Korbut, najlepsza gimnastyczka pierwszej połowy lat siedemdziesiątych. Zawodniczka, która przedefiniowała tę dyscyplinę. Przed tym, jak zadebiutowała na wielkiej scenie, kluczowe dla ocen jury były elementy tańca oraz elegancji. Jej występ na igrzyskach w Monachium sprawił zaś, że gimnastyka poszła w kierunku efektownych, niezwykle trudnych do wykonania akrobacji.

Cztery lata w tym sporcie to jednak szmat czasu. Podczas imprezy w Montrealu mistrzyni miała już 21 lat, a do tego problemy z kontuzjami. Choć ZSRR wciąż wiązało z nią wielkie nadzieje, nie była w stanie stawić czoła czternastoletniej Nadii Comăneci, prowadzonej przez kontrowersyjnego trenera, który zwał się Béla Károlyi. Rumunka jako pierwsza zawodniczka w historii otrzymała perfekcyjną notę – 10.0. Uznano, że podczas ćwiczeń na asymetrycznych poręczach oraz równoważni młoda gimnastyczka nie popełniła żadnego błędu, jej występy były perfekcyjne.

Ostatecznie zdobyła pięć medali, o jeden więcej niż Korbut cztery lata wcześniej. Trzy złote i brązowy indywidualnie oraz srebrny w drużynie, bo na tym polu oczywiście Rumunia musiała uznać wyższość ZSRR. Gdzie w tym wszystkim były Stany Zjednoczone? Cóż, nikt o nich nie myślał. Ale Comăneci pokazała całemu światu, że z wielkim wschodnim mocarzem mogą rywalizować nie tylko NRD i Czechosłowacja.

Kolejne igrzyska zawędrowały do Moskwy. A tam trudno było o jakikolwiek inny rezultat niż dominacja ZSRR. Zawodniczki z NRD oraz Rumunii jako jedyne zdołały zagarnąć dla siebie kilka krążków. W grę wchodziło coś więcej niż sport. Radzieckie władze nie mogły sobie pozwolić na kolejną porażkę z Comăneci. Niektóre oceny jury w normalnych warunkach wywołałby sporą kontrowersję. Wtedy głos krytyków został jednak stłumiony, podobnie jak protesty Béla Karolyi’ego, który nie mógł pogodzić się z przypuszczeniem, że jego zawodniczka została oszukana.

Jego odwaga miała swoją cenę. Trener, który wyprowadził gimnastykę w Rumunii na piedestał, mimowolnie stał się ofiarą prześladowań we własnym kraju. Rząd odebrał jego zachowanie w Moskwie jako atak na wielkiego sojusznika. Nawet największy patriota mógłby w tej sytuacji pęknąć. Podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych, w ramach gimnastycznego tournee, Károlyi postanowił uciec wraz ze swoją żoną. Małżeństwo rozpoczęło nowe życie, daleko od uwięzionej w kajdanach komunizmu ojczyzny.

Idolka

Miał czterdzieści lat i status legendy. Béla Károlyi w momencie “przeprowadzki’ za ocean mógł spokojnie powiedzieć: ja swoje w tym sporcie zrobiłem, więcej się nie da. Jako trener wygrał wszystko. Prowadzone przez niego zawodniczki w ciągu dwóch igrzysk zdobyły… czternaście medali. Mowa nie tylko o Comăneci, ale też m.in Teodorze Ungureanu, Melicie Ruhn oraz Emilii Eberle.

Jednak, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na marzyciela albo zbyt uczuciowego człowieka, naprawdę kochał gimnastykę. Dlatego nie porzucił swojego zawodu. Zamieszkał w Houston. Po krótkim czasie został zaproszony do trenowania grup młodzieży w klubie gimnastycznym, a potem stał się jego właścicielem.

Reputacja “trenera Nadii” szybko zrobiła swoje. Károlyi nie miał żadnych problemów w znalezieniu chętnych do udziału w jego zajęciach. Zajęciach, które trzeba podkreślić, nieco odbiegały od tych, do jakich byli przyzwyczajeni Amerykanie. Zawodniczki musiały trenować sześć godzin dziennie. W pełnym rygorze, bez ładnych słów i zbitek pochwał. Królowała dyscyplina. Według Károlyi’ego tylko w takich warunkach dziewczyny były w stanie wyrobić w sobie niezbędną fizyczność, która pozwoli im osiągać sukcesy na światowych arenach.

Jego metody przynosiły niezaprzeczalne efekty. Olimpijski debiut pod nową flagą zaliczył w Los Angeles, gdzie zabrakło faworytek z ZSRR, NRD oraz Czechosłowacji. Zagrożenie istniało głównie ze strony niegdyś prowadzonej przez niego Rumunii. W tym miejscu warto podkreślić, że Károlyi nie był jeszcze trenerem kadry narodowej, tylko indywidualnym szkoleniowcem dwóch Amerykanek: Julianne McNamary oraz Mary Lou Retton.

Obie miały potencjał. Ale nikt nie spodziewał się, że druga z nich zdobędzie aż pięć medali. Ani tego, że wyrwie triumf w wieloboju indywidualnym z rąk Ecateriny Szabo. Wielkiej faworytki (i byłej podopiecznej Károlyi’ego), która pod nieobecność Sowietek miała zgarnąć pełną pulę, pięć złotych medali. Ten jeden raz przegrała jednak z młodziutką Lou Retton.

Gospodarze igrzysk, którzy wcześnie nie przykładali specjalnej uwagi do gimnastyki, nagle oszaleli na jej punkcie. Sale zaczęły pękać w szwach, rodzice masowo zapisywali swoje pociechy na zajęcia. Popisy mierzącej zaledwie 145 centymetrów gimnastyczki pobudzały wyobraźnie również najmłodszych widzów.

Marzenie

Oglądałam ceremonię medalową i powiedziałam sobie: też chcę tego dokonać. Ona sprawiała, że wszystko wyglądało przyjemnie i łatwo. W tym momencie zdecydowałam, że chcę być taka sama. Chcę pojechać na igrzyska – wspominała po latach Kerri Strug. Podczas imprezy w Los Angeles miała zaledwie sześć lat. Zazwyczaj mało pamiętamy ze swojego dzieciństwa. Te obrazy wyjątkowo jednak utkwiły jej w głowie.

Pamiętać tamtych igrzysk raczej nie mogła Dominique Moceanu. Córka imigrantów z Rumunii, urodzona pod koniec września 1981 roku, która swoją idolkę znała tylko z opowieści. I nie była nią Lou Retton, tylko Comăneci, rówieśniczka mamy. To już typowa historia o niespełnionych ambicjach, które rodzice przelewają na dziecko. Dominique miała trzy lata, kiedy rozpoczęła treningi gimnastyczne. Szybko połknęła bakcyla. Ale pewnie nie wiedziała, że w tym momencie na zawsze utraciła dzieciństwo na rzecz pościgu za olimpijskim złotem.

Wolności wyboru nie brakowało Amy Chow, której rodzice pochodzili z Hongkongu. W najmłodszych latach chwytała się wszelkich możliwych sportów –  od pływania, po balet. Ostatecznie to gimnastyka spodobała się jej najbardziej. Choć jej rodzicielka – wtedy jeszcze razem z mężem wyjątkowo słabo posługująca się językiem angielskim – obstawała przy tańcu. Nie ona podejmowała jednak decyzje.

Amanda Borden grała w baseball, czasami też kopała piłkę. Zawsze miała do siebie dystans. Nie czuła, że jej życie od początku zmierza w jednym kierunku. Nie była złotym dzieckiem gimnastyki, na dobrą sprawę przez długi czas kompletnie nie zdawała sobie sprawy z własnego potencjału. Dopiero jako dwunastolatka zorientowała się, że coś może z tego być. Nawet kiedy na każdych dużych zawodach znajdował się ktoś lepszy.

Mało kto mógł dorównać talentowi Shannon Miller. Niewiele dzieciaków miało też bogatszych rodziców. Na święta zażyczyła sobie z siostrą trampolinę. Skakały wysoko, robiły salta i inne akrobacje, co przyprawiało domowników o dreszcze. Postanowiono, że trzeba wymyślić im jakieś zajęcie, aby mogły rozładować energię. Kilka lat później Shannon podróżowała do Moskwy, aby wziąć udział w międzynarodowych zawodach gimnastycznych.

Kolejna z przyszłych mistrzyń do gimnastyki podchodziła spokojnie. Jeden trening w tygodniu, potem dwa. Ale jej talent był tak oczywisty, że rodzina postawiła wszystko na jedną kartę, przeprowadzając się z Indiany do Arizony. Tam Jaycie Phelps została poddana niezbędnemu reżimowi treningowemu. Radziła sobie dobrze, dlatego nadeszła kolejna propozycja treningów, tym razem w Cincinnati. Pojechała z mamą, natomiast brat oraz ojciec wrócili w rodzinne strony. Zaciągnięte kredyty i pożyczki dokuczały im nawet pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Wstawanie codziennie o 4:30 może człowieka wykończyć. Niekoniecznie tego małego, który aż nie może doczekać się porannych zajęć, ale niewyspanego rodzica jak najbardziej. Matka Dominique Dawes była wiecznie zmęczona, ale musiała wstawać wcześnie, aby wozić swoją pociechę na treningi. Jeszcze przed usadowieniem się w samochodzie, córka wchodziła do łazienki i, w ramach rytuału, pisała pastelami na lustrze trzy słowa: determinacja, dedykacja i dynamika.

Od lewej: Amanda Borden, Dominique Dawes, Amy Chow, Jaycie Phelps, Dominique Moceanu, Kerri Strug, Shannon Miller

Misja

Kiedy miała 13 lat, została mistrzynią Stanów Zjednoczonych, pokonując obrończynię tytułu Shannon Miller. Nikt nie dokonał tego w młodszym wieku. Ale taki obrót spraw nie zaskoczył nikogo, a już na pewno nie jej samej. Dominique Moceanu miała zakorzenioną pewność siebie. Już na kilka lat przed igrzyskami składała absolutnie wyjątkowe autografy. Podpisywała się bowiem imieniem, nazwiskiem oraz tytułem…. przyszłej mistrzyni olimpijskiej. Nikt nie miał jej tego za złe, bo wiedziano, że może dokonać wielkich rzeczy. Miała rumuńskie korzenie, ciemne brwi, brązowe oczy. Szczerze, nawet trochę przypominała Comaneci. Nazywano ją “it girl”, bo miała “to coś”.

Reszta dziewczyn nie czuła się zazdrosna, choć mogła mieć ku temu powody. W końcu Miller, Dawes i Strug zdążyły już zadebiutować na igrzyskach. Ba, przywieźć z nich garść medali. Ale żadnego złotego, a kto w Ameryce dba o bycie drugim? Ze znajdującą się w centrum uwagi, ale też szalenie utalentowaną Moceanu szanse na przełamanie na  pewno wzrastały.

Z racji, że w Atlancie po raz pierwszy reprezentacje gimnastyczne składały się z siedmiu zawodniczek, trzeba było dobrać do nich jeszcze trójkę. Piąte miejsce w krajowych eliminacjach zajęła Amy Chow, szóste Jaycie Phelps. Ostatnia olimpijska przepustka trafiła w ręce Amandy Bordene, która siódma była też cztery lata temu. Wtedy nie wystarczyło, ale nowy regulamin zadziałał na jej korzyść.

W ten sposób powstała kobieca kadra na igrzyska w Atlancie. Najstarsza z grupy była Dawes – w roku igrzysk kończyła dwudziestkę. Miano najmłodszej dzierżyła za to czternastoletnia Moceanu.

Każdy dobry zespół ma kapitana, dlatego one też go wybrały. Za pomocą prostej metody: zapiszcie imię, a potem zbieram karteczki. Amanda postawiła na Shannon. Utalentowaną, popularną, a przede wszystkim doświadczoną zawodniczkę. Tylko ona już w tamtym momencie mogła pochwalić się pięcioma olimpijskimi medalami. Tak, to był wybór Amandy, w pełni uzasadniony. Co zrobiła reszta dziewczyn? Wpisała imię Amandy. Decydował nie talent ani bogate CV, tylko nieustępliwy charakter.

Ból

Dwadzieścia tysięcy ludzi. Z jednej strony: świetnie, bo wszyscy nas dopingują. Z drugiej: matko, ilu ich jest! Dawes miała już styczność z wielką sceną. Od zawsze zresztą chciała na takiej występować. Ale wtedy płakała. I to zanim zawody w ogóle się rozpoczęły, jeszcze przed wejściem na matę. Presja była po prostu olbrzymia. Kibice wiedzieli, że mają do czynienia z niebywale utalentowanym pokoleniem, dlatego zapełnili halę.

Tydzień wcześniej Atlanta przywitała gimnastyczki z otwartymi rękoma. Nie mieszkały w wiosce olimpijskiej, tylko w domku studenckim, strzeżonym przez wynajętą ochronę. Posiłki przygotowywał im prywatny kucharz, a w każdym pokoju znajdował się nowiutki telewizor. Miały po kilkanaście lat, a zostały ugoszczone jak gwiazdy.

Zwycięstwo nie było obowiązkiem, ale marzeniem, realnym marzeniem. A takie potrafią paraliżować. Dawes jednak dawała radę, tak samo, jak każda z nich. Po trzech czwartych wieloboju drużynowego Amerykanki prowadziły z komfortową przewagą nad Rosjankami. Pozostała ostatnia konkurencja – skoki. Każdy zespół wystawiał do nich szóstkę zawodniczek, według zasady – najlepsze na koniec. Kiedy pozostały już tylko Moceanu i Strug, zwycięstwo Stanów wydawało się pewne.

Pierwsza z nich była tak leciutka i sprawna, że pomyłki po prostu nie wchodziły w grę. Ważyła 34 kilogramy, trenowała całe swoje życie, a ostatnią rzeczą, jaką mogło jej brakować, była pewność siebie. Podniosła więc ręce ku górze, nabrała powietrza i ruszyła. Wszystko trwało kilka sekund. I wyglądało perfekcyjnie, nadludzko, aż do ostatniego ułamku sekundy. Bo podczas lądowania zadziała się rzecz niebywała. Tak jakby ktoś, podstawił jej pod nogi skórkę od banana. Największa perfekcjonistka w zespole poślizgnęła się i upadła.

I nagle wszyscy zdali sobie sprawę, że ta dziewczyna ma czternaście lat. Napięcie, budowane nie od tego dnia, nie od czterech lat, a od początku jej życia, wreszcie ją uderzyło. Po krótkiej przerwie ruszyła ponownie, ale popełniła ten sam błąd. A przewaga Amerykanek zaczęła topnieć w mgnieniu oka. Zwycięstwo, które miały w garści, próbowało się wymykać. Wciąż jednak wszystko zależało tylko od nich. A konkretnie, od Kerri Strug.

Wtedy spełnił się najgorszy możliwy scenariusz. Strug nie tylko nie wylądowała swojej próby, ale doznała kontuzji. Uszkodzone zostały dwa więzadła w kostce, choć wtedy jeszcze nie wiedziała, co dokładnie jej się stało. Nikt nie wiedział. Ale dla Károlyi’ego mogła nawet zerwać Achillesa. I tak nie miała prawa odpuścić. – Możesz to zrobić! Słuchaj mnie, możesz to zrobić – krzyczał do niej.

Wróciła, aby skoczyć jeszcze raz. Nie mogła biegać, ale jakoś biegła. Nie mogła się wybić, ale i tak to zrobiła, a potem zaczęła obracać się w powietrzu. I wylądowała. Wydawało się, że na jednej nodze, choć to dlatego, że błyskawicznie, na skutek bólu, oderwała stopę od materaca. Następnie z grymasem upadła na kolana. Zadanie zostało wykonane. Ten moment zostanie z nią do końca życia.

Do podium była niesiona na rękach przez swojego trenera. Nie włożyła spodni od dresu, jak reszta dziewczyn, żeby przypadkowo nie pogorszyć stanu kostki. Potem żałowała. Pamiątkowe zdjęcie już zawsze wyglądało niedoskonale.

Wpływ

Strug pojechała na badania do szpitala, a reszta dziewczyn została zaproszona na imprezę zorganizowaną przez Bruce’a Willisa oraz Demi Moore. To nie był żaden chwilowy przystanek w świecie amerykańskiego showbiznesu i celebrytów, a początek nowej podróży.

Wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Dziewczyny, które przez całe życie były zamknięte w bańce mydlanej, nie miały czasu na randki, chodzenie do kina i wygłupy typowe dla rówieśników, nagle siedziały na kanapie u Davida Lettermana czy Conana O’Briena. Albo jadły płatki śniadaniowe ze swoimi twarzami na opakowaniu. Uderzały ich pytania i sytuacje, na które nie były gotowe. Ktoś spytał Amandę, czy zostało jej jeszcze w życiu coś, czego chciałaby dokonać. A ona miała przecież dziewiętnaście lat. Shannon przyszła na wizytę w talk-show ubrana w jeansy oraz luźny t-shirt. Nie wiedziała, że powinna mieć na sobie ekstrawagancką sukienkę, od razu jej to wytknięto. Nie pomyślała nawet o makijażu.

Młode były nie tylko wiekiem, ale przede wszystkim doświadczeniem życiowym. Po wielkim olimpijskim sukcesie łańcuchy, które trzymały ich przez lata na salach gimnastycznych, zostały jednak nieco poluzowane. Dziewczyny mogły nie tylko próbować jedzenia, na które wcześniej im nie pozwalano. Mogły robić wszystko. Szczególnie, że były młode, sławne i bogate. Ale dyscyplina, nad którą pracowały całe życie, nie pozwoliła im odlecieć.

Tylko rodzice Dominique Moceanu nie byli w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ich córka osiągnęła to, o czym zawsze marzyli. Ale ojciec wymagał perfekcji, nie upadków w kluczowym momencie zawodów. Stawał się coraz bardziej zgorzkniały i surowy, choć bzika na punkcie kontroli i tak miał zawsze. Miarka się przebrała, kiedy położył ręce na cudzych pieniądzach. W 1998 roku siedemnastoletnia Moceanu opuściła dom rodziny, po czym pozwała ojca do sądu, wnioskując o odebranie mu kontroli nad jej finansami. Rzekomo w ciągu roku przywłaszczył sobie milion dolarów.

Ostatecznie następczyni Nadii Comăneci nie wykorzystała w pełni swojego potencjału. W przerwie pomiędzy igrzyskami w Atlancie a Sydney urosła o około dwadzieścia centymetrów. Była zmuszona nieco zmienić swój styl, przyzwyczaić się do kompletnie innego ciała. Z powodu kontuzji nie udało jej się nawet przejść krajowych kwalifikacji. Karierę zakończyła w 2005 roku, jako 24-latka, ale nie startowała już od początku dekady.

Po Atlancie wspólna przygoda dziewczyn dobiegła końca. Było oczywiste, że Wspaniała Siódemka nie dotrwa do kolejnych igrzysk w pełnym składzie. Takie są realia gimnastyki. Olimpijską kwalifikację, a potem brązowy medal w drużynie, zdołały wywalczyć tylko Chow oraz niemal 24-letnia Dawes.

Ostatni raz spotkały się podczas ceremonii dołączenia do gimnastycznej Galerii Sław w roku 2008. Od tego czasu wszystkie zdążyły wyjść za mąż i urodzić dzieci. Moceanu pogodziła się z rodzicami, a największą walkę swojego życia stoczyła Miller, która pokonała raka. Wszystkie – z wyjątkiem Chow – pozostały przy gimnastyce, pełniąc funkcje szkoleniowe, mówczyń motywacyjnych albo działając w telewizji.

Ich wpływ na tę dyscyplinę pozostanie nieoceniony. Najtrudniej jest postawić pierwszy krok, a one to zrobiły, przecierając szlaki dla przyszłych pokoleń. Mamy 2020 rok, a czasy wschodniej dominacji odeszły w zapomnienie. Stany Zjednoczone są już niezaprzeczalnym numerem jeden, jeśli chodzi o kobiecą gimnastykę sportową.

KACPER MARCINIAK

Fot. Youtube


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez