Wiadomo, że łatwiej jest rozmawiać po sukcesach. Tym razem jednak Wojciech Pszczolarski, zawodnik Grupy Sportowej ORLEN, dwukrotny mistrz Europy i medalista mistrzostw świata wraca z europejskiego czempionatu bez medalu. Czy da się o kimś powiedzieć coś dobrego? Czy można było ugrać coś więcej? Dlaczego zostali wykluczeni z testów covidowych przed samym wylotem? Zapraszamy na zapis rozmowy z porannej audycji na Weszło FM.
DARIUSZ URBANOWICZ: Czego ci gratulować – sukcesu, czy udziału w mistrzostwach Europy?
WOJCIECH PSZCZOLARSKI: Zacznę od tego, że chyba jednak trzeba gratulować udziału. A od siebie mogę dodać, że wracam bogatszy o pewne doświadczenia. Przygotowania jako takie się odbyły, choć zostały przerwane. Myślę, że mniej więcej w połowie udało mi się zrealizować to, co chciałem. Mówię o tej połowie wyścigu punktowego. Madison nie wyszedł mi totalnie, ale na to złożyło się wiele składowych.
Pytanie od słuchacza Weszło FM „Bubsona Wyprańca”: chciałem zapytać o wyścig punktowy, który Pszczoła świetnie zaczął, a potem niestety spadł poza podium. Mianowicie – brakło sił, czy może po prostu nie załapał się do grupki, która zdublowała peleton i nie było jak już tego nadrobić?
Tutaj zaczęła się już pewna kalkulacja. Na początku pojechałem bardzo fajnie, nawet byłem zaskoczony, że zaczęło się tak dobrze. Od początku zbierałem punkty. W moim przypadku jest rzadkością, abym finiszował. Zwykle raczej próbowałem odjazdów i w ten sposób – z nadrobionych okrążeń – zbierałem punkty. Nie z bezpośredniej walki. Później faktycznie musiałem popuścić, aby w ogóle dojechać do końca wyścigu. W drugiej części wyścig tak się ułożył, że poszedł odjazd, rywale pozbierali punkty z lotnych premii, nadrobili rundę. Ale taki właśnie jest wyścig punktowy, niestety można przegapić ten jeden moment i pociąg odjeżdża.
Powinniśmy uświadomić czytelnikom, na czym dokładnie ta konkurencja polega. W wyścigu punktowym liczy się nie tylko “dobra noga”, ale także taktyka i strategia. To 160 rund u mężczyzn i 120 u kobiet…. w trakcie których cały czas trzeba kalkulować.
Tak, czterdzieści kilometrów i co 2,5 km, czyli co dziesięć rund, następuje lotny finisz. Punktuje się odpowiednio 5, 3, 2 i 1 punkt za miejsca jeden-cztery. Zarobić lub stracić można 20 punktów za nadrobione lub stracone okrążenie. Wygrywa ten, kto uzbiera najwięcej punktów.
Spodziewam się, że w trakcie wyścigu nie da się ocenić, kto ile ma punktów. Skąd wiecie, jaka jest sytuacja w wyścigu?
Na największych imprezach – mistrzostwach świata, Europy, Pucharach Świata – jest tablica z wynikami i z niej można się wszystkiego dowiedzieć. Na mniejszych wyścigach zdarza się, że trzeba jechać „na czuja”. Czasem nawet trener nie dosłyszy spikera, czy niedowidzi na tablicy. Na otwartych, betonowych torach trenerzy robią notatki, ale one mogą się różnić z oceną sędziów. Jednak na dużych zawodach wyniki wyświetlają się na bieżąco i można na nie spoglądać. Teraz w Bułgarii była taka sytuacja, że na jednym z finiszów wystawiłem koło Andreasowi Grassowi, ale punkty dostał on. To się stało w połowie wyścigu i nie było jak zareagować. Choć i tak dało by mi tylko tyle, że byłbym piąty a nie szósty.
Spotkałem się z opinią, że te mistrzostwa Europy w Płowdiwie raczej przypominały „wewnętrzne mistrzostwa ZSRR”. Startowały duże nazwiska z Europy, lecz ogólnie stawka nie była kompletna. Jak oceniasz ogólny poziom ścigania?
Fajne porównanie z tymi mistrzostwami ZSRR. Widać było przewagę krajów z bloku wschodniego. Mówiąc tak trochę żargonem sześciodniówkowym, Polska jest uznawana za Wschód Europy, chociażby w madisonie traktowani jesteśmy jako nieco egzotyczne kraje. Tak mi się kiedyś obiło o uszy. Brytyjczycy przyjechali młodym składem. Dla przykładu Hiszpania i Portugalia oparły składy na „ościganych” w grand tourach szosowców. A to dawało im nad nami dużą przewagę.
Mam tu na myśli braci Oliveirów, Sebastiana Morę i Alberta Torresa. Trzech z czterech zawodników ścigało się w Giro, a Torres i bracia przejechali też Vueltę. To naprawdę wielka przewaga nad zawodnikami, którzy mieli tego ścigania na szosie bardzo mało. Jazda na szosie jest potrzebna w kolarstwie torowym i było tę różnicę widać. Poziom mimo wszystko nie był słaby, choć dziś rano jeszcze czytałem wypowiedzi Anastazji Wojnowej czy Denisa Dmitriewa z Rosji, że cieszą ich tytuły, ale ponieważ były braki w obsadzie, to nie do końca zadowalają ich te medale.

Nikol Płosaj i jej koło po kraksie. Fot. PZKol/Twitter
Media społecznościowe obiegło zdjęcie Nikol Płosaj z dyskiem z wyrwaną dziurą. Co to była za sytuacja?
Trzeba by zaznaczyć, czego tak naprawdę Nikol nie przeżyła na tych mistrzostwach. Zaczynając od wyścigu eliminacyjnego, w którym faktycznie zrobiła się luka w stawce i Nikol zjechała tak trochę po „bandycku”, jednak nie miała z nikim kontaktu. Sędziowie odebrali to inaczej i postanowili ją relegować, mimo że ona jeszcze nie odpadła. Według mnie skrzywdzili ją taką decyzją. Nikol jest wojowniczką, w peletonie faktycznie potrafi sobie robić miejsce łokciami. Ale tym razem naprawdę nikogo nie dotknęła.
W wyścigu omnium, skoro już mowa o tym dysku, nikt tak naprawdę nie wie, jak to się stało, że Czeszka potrąciła ją w tylne koło i zabrała Nikol ze sobą. Niby to nie był ciężki wypadek, bo wszystkie pojechały dalej, ale sprzęt spisano na straty – wyrwało piastę z tylnego dysku, zrobiła się dziura, która stała się fajnym motywem do zdjęć. Tak Nikol zaczęła wyścig punktowy do omnium, który i tak skończyła na czwartym miejscu. Gdyby na ostatnim finiszu dojechała dwa miejsca wyżej, miałaby medal. Potem w madisonie również leżała na ziemi. Naprawdę bardzo wiele przeżyła na tych mistrzostwach.
Miejmy nadzieję, że przez to nauczyła się dużo choćby w kontekście igrzysk olimpijskich…
Muszę przyznać, że ją podziwiałem bo prezentowała naprawdę najwyższy poziom. Była naprawdę mocna. Gdyby te mistrzostwa miały pełną obsadę, też walczyłaby o najlepsze lokaty.
Spośród reprezentantów Polski zabrakło wielu zawodników, między innymi sprinterów, sióstr Darii i Wiktorii Pikulik. Honor średnich dystansów uratowała Karolina Karasiewicz, która wywalczyła brązowy medal w wyścigu punktowym. To twoja specjalność, w której zdobywałeś mistrzostwa Europy i medal mistrzostw świata. Jak oceniasz, dobry był to wyścig?
Faktycznie mogłem go śledzić, bo w jego czasie rozgrzewałem się do swojego startu. To był dobry wyścig w wykonaniu Karoliny, aczkolwiek uważam, że wciąż ma wiele do poprawy od strony taktycznej, bo sama sobie wbiła kilka gwoździ do trumny, co utrudniło jej komfort jazdy i walkę o cenniejsze medale. Miała defekt, złapała gumę na początku wyścigu, ale szybka wymiana pozwoliła wyjść z tego obronną ręką. Fajnie jej się ten wyścig ułożył, że zdołała wyrwać ten brązowy medal. Gdyby miała dopracowaną jazdę taktyczną, na pewno mogłaby walczyć o tytuł. To bardzo mocna zawodniczka, ale wciąż brakuje jej objeżdżenia w takich zawodach.
A w twoim przypadku, było coś do ugrania? Powiedziałeś, że zabrakło trochę nogi w wyścigu punktowym. Danielowi Staniszewskiemu również niewiele zabrakło do medalu indywidualnie w omnium, ale czy wspólnie w madisonie dało się o coś powalczyć, pojechać jeszcze lepiej?
Muszę tu wrócić do przygotowań. Po kontuzji złamanego obojczyka dostałem informację od trenera, że chciałby, abym wystartował. Podjąłem się tego wyzwania. Wiedziałem, że dam radę przygotować się jak najlepiej. W pewnym momencie nasze przygotowania zostały jednak przerwane, zabrakło nam tego specjalistycznego treningu. Dałem z siebie wszystko na tych mistrzostwach, ale wyszło jak wyszło… Co do madisona, nie czułem większych kryzysów. Mi zabrakło odpowiedniego przełożenia, prędkości. Założyłem taki obrót jak na tegorocznych mistrzostwach świata w Berlinie, czyli 58/15 – 58 zębów na tarczy z przodu, 15 na koronce z tyłu.
Większego zestawu nigdy w madisonie nie woziłem , a okazało się, że to też za mało. Nie czułem takiego oporu na pedałach, żebym mógł odpowiednio na nie depnąć i generować większą moc. Po prostu kręciłem nogami na tyle, by się utrzymać w peletonie. Pod koniec jeszcze przydarzyło się nam stracone okrążenie. Nie układało się, potem włączyła się głowa, trochę siadła motywacja, gdzieś zaplątaliśmy się za reprezentacją Ukrainy, która odpuściła peleton i straciliśmy tę rundę na koniec. Nic nam to nie dało, nie zmieniło to naszej pozycji i tak byliśmy dziewiąci, ale nie układało się. Próbowaliśmy też ucieczki, ale się nie powiodła.
Rozmowy można posłuchać w formie podcastu. Audycję “Kierunek Tokio” na Weszło FM sponsoruje PKN ORLEN.
A co do ugrania czegoś więcej – Nikol była bardzo blisko medalu w omnium. Myślę, że w eliminacyjnym też dojechałaby na miejscu medalowym, gdyby nie wywalili jej wcześniej. Daniel w omnium nie jechał po czwarte miejsce, tylko po medal. Miał naprawdę wielką motywację. Ta jego determinacja sprawiła, że my – faceci na średnim dystansie – w ogóle polecieliśmy na te mistrzostwa, wiedząc, że nie będzie mocnej obsady. To on doprowadził do tego wyjazdu. Doszło do sytuacji, że zostaliśmy pominięci przy robieniu ponownych testów covidowych. Mimo że nie mieliśmy pozytywnego wyniku po mistrzostwach Polski, tylko byliśmy nieokreśleni i mieliśmy badania do poprawki. Zostaliśmy pominięci na kilka dni przed wyznaczonym terminem przyjazdu do Pruszkowa na ponowne testy. To upór Daniela, jego determinacja i namowy sprawiły, że znaleźliśmy się w Płowdiwie, za co naprawdę należą mu się brawa. Wiadomo było, że nie jedziemy tam na wycieczkę, tylko walczyć. Niewiele brakowało w omnium, w madisonie się nie ułożyło. Trzeba wyciągnąć lekcję. Wiemy czego nam brakuje, do czego się szykujemy.
To dla ciebie koniec sezonu, czy będzie ciąg dalszy?
Będzie ciąg dalszy, ale już nie torowy, tylko w e-kolarstwie. 9 grudnia startuję w mistrzostwach świata na Zwifcie. Wysiłek podobny, bo to godzina z okładem wysiłku. Podobne też waty, więc trzeba się jeszcze trochę podszykować. Tymczasem czeka mnie kilka dni wymuszonego wypoczynku, bo z Bułgarii nie dotarły nasze walizki. Jestem bez sprzętu, więc złapię trochę oddechu, ale potem i tak nie będę odpoczywał, jedynie od startów. Zobaczymy. jak będzie wyglądała sprawa mistrzostw świata i Europy, bo szykują się jedne po drugich w lutym i marcu. Zaplanowane są w holenderskim Appeldoornie, ale pojawił się jakiś konflikt między Holendrami a światową federacją, więc musimy zobaczyć co z tego wyniknie. Organizator tymczasem nie jest dookreślony, Są tylko jakieś plotki, ale bez szczegółów.
Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ
Fot. Newspix.pl