Wojciech Nowicki nagradzany po dziwnym sezonie. Teraz czas na kutię

Wojciech Nowicki nagradzany po dziwnym sezonie. Teraz czas na kutię

Z Bożym Narodzeniem najbardziej kojarzy mu się rodzinna atmosfera i kutia. Sam nie gotuje, ale chętnie w przygotowaniach pomaga. Wojciech Nowicki rozmawia z nami w chwili przerwy między obozami.

Tokio 2020 odroczone, mistrzostwa Europy skasowane… ale przecież ostatni sezon lekkoatletyczny się odbył i niektórym zawodnikom przyniósł nie lada splendory. Oprócz ORLEN „Złotych Kolców” – dorocznej nagrody dla najlepszego lekkoatlety roku – nasi czołowi zawodnicy również mogli liczyć na wyróżnienia ze strony światowych mediów. I tak oto amerykański prestiżowy periodyk „Track and Field News” uznał Wojciecha Nowickiego najlepszym młociarzem roku. Pisaliśmy o tym chwilę po tym, jak informacja dotarła do Polski:

Wojciech Nowicki najlepszym młociarzem świata w 2020 roku

DARIUSZ URBANOWICZ: Spieszymy z gratulacjami w imieniu czytelników “Kierunku Tokio”, po tak wypaczonym przez koronowirusa sezonu, jednak trochę wyróżnień na pana spływa – najpierw “Złote Kolce”, teraz wyróżnienie “Track and Field”.

WOJCIECH NOWICKI: Wrażeń jakichś specjalnych nie mam. Wiadomo, jaki to był dziwny sezon. Po prostu się cieszę, że pomimo tego jak ten rok wyglądał, udało się dobrze potrenować i chyba tyle mogę o tych nagrodach powiedzieć. Po prostu robię, co do mnie należy. Akurat zostałem wyróżniony, ale poza tym, że trenowałem i starałem się podczas nielicznych zawodów w miarę sprawdzać i potwierdzać formę, nic nie zrobiłem. Mimo trudności staraliśmy się na bieżąco dostosowywać trening. Nic wielkiego naprawdę nie osiągnąłem w tym roku. Fajnie, że udało się rzucić 80 metrów i jakoś w miarę dobrze pokazać w tym sezonie. I tyle. Więcej filozofii nie zamierzać tutaj tworzyć, bo powtarzam – tylko robiłem swoje, nic więcej. Mieliśmy cel na zachowanie ciągłości treningowej, trochę musieliśmy się dopasować, wiadomo jak było. Wyszło faktycznie całkiem nie najgorzej. Mogę być tylko zadowolony. Chyba tyle mam do powiedzenia.

Złote Kolce, prestiżowe polskie wyróżnienie przyznawane przez PZLA – spodziewał się pan, że to akurat na pana padnie? Bez kluczowych imprez w sezonie, nie dało się wszystkiego wyliczyć przez statystyków. Oczywiście nie wszystko robi się dla nagród…

Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, że “Złote Kolce” w ogóle się odbyły. Oczywiście, tak jak mówiłem już na ceremonii wręczenia, cieszę się, że mimo wszystko doceniona została praca, którą wykonałem. Pod takim kątem na to spojrzałem, że warto było trenować, ciężko pracować, dalej się starać. Mogę sam sobie powiedzieć, że warto się poświęcać.

Czy coś zmienialiście z trenerką Malwiną Wojtulewicz-Sobierajską w treningu? Czy szukaliście jakichś nowych rozwiązań? Czy było miejsce na eksperymenty, szukanie nowych bodźców?

Raczej nie. Zmieniliśmy cykl o tyle, że nie było bezpośrednich przygotowań do igrzysk czy mistrzostw Europy, tylko trenowaliśmy na podtrzymanie poziomu, tego co się wypracowało w zimie. Okazało się to sensownym rozwiązaniem. Nie budowałem jednak formy pod żadną docelową imprezę, bo one wypadły z kalendarza. Bardzo się cieszę, że z takiego podtrzymania udało się mimo wszystko daleko rzucać, że osiągnąłem 80 metrów i zapisałem się w światowych tabelach. Mam nadzieję, że jeśli zdrowie dopisze, ten dobry prognostyk uda się wykorzystać w nadchodzącym roku.

Czy macie już z trenerką rozpisane plany, przygotowania na rok olimpijski? Zapewne wyjazdy w ograniczonym stopniu można planować…

Dotąd byliśmy już na dwóch zgrupowaniach – w Zakopanem i Cetniewie. Mamy zielone światło, by pojechać zagranicę. Oczywiście musimy mieć nadzieję, że wszystko wypali i będziemy w ogóle mogli wyjechać, o ile przejdziemy pomyślnie wymagane badania. Do tego musimy mieć szczęście, by nie okazało się, że pojawiają się jakieś problemy z lotami i zamknięciem granic. Mamy zabukowany już lot w tamtą stronę, musimy jeszcze znaleźć połączenie powrotne. Mam nadzieję, że wszystko się uda bez większych kłopotów.

A gdzie to zgrupowanie?

Wybieramy się na Wyspy Kanaryjskie, na Teneryfę. Jeśli wszystko się ułoży, to tam potrenujemy. Wydaje się to bardzo sensowne miejsce, bo to wciąż Europa, w miarę stabilny klimat. Do tego nie bez znaczenia stanowi fakt, że to wyspa, przez co trafia tam ograniczona liczba ludzi. Zgodę na pobyt w ośrodku otrzymamy po przejściu odpowiednich badań. Wydaje się to optymalnym rozwiązaniem na styczniowe zgrupowanie. Klimat sprzyja, bo temperatura oscyluje tam w granicach 20-23 stopni. Dla nas to idealne warunki do trenowania.

Niedawno Paweł Fajdek nie wytrzymał i zaprotestował w sieci przeciwko spychaniu rzutu młotem na obrzeża lekkiej atletyki. Skrytykował mocno postawę World Athletics, bo po raz kolejny w programie Diamentowej Ligi zabrakło waszej konkurencji. Odczuwacie jako młociarze dyskryminację, o ile można to tak nazwać?

Z racji tego, że nasza konkurencja traktowana jest jako “niebezpieczna”, bywamy faktycznie odsunięci na bok. Nie mam na to wpływu. Wiadomo, odczuwam żal, że często nie bierzemy udziału w głównych imprezach. Często nie biorą nas w ogóle pod uwagę. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni, że ktoś dojdzie do wniosku, że warto przetasować te konkurencje, by podkreślić różnorodność lekkiej atletyki i dać szansę innym. Tymczasem musimy grzecznie czekać, nic więcej nam nie pozostaje. Wiadomo, że decyduje o tym góra. Mieliśmy cykl “Challenge” w rzucie młotem, może to wróci? Czekamy na rozwój sytuacji. Wiem, że dysk po roku faktycznie wrócił do Diamentowej Ligi. Może coś się zmieni i z rzutem młotem. Okaże się, jakie będą rozgrywki na kolejny rok.

Młot oczywiście jest niebezpiecznym przedmiotem, rozpędzony przez takich kolosów jak wy, waży siedem kilogramów i pędzi sto na godzinę na odległość 70-80 metrów. Z drugiej strony to kwestia sensownej organizacji i w czasie waszych konkursów na stadionie nie dzieje się nic takiego, co mogłoby powodować wchodzenie na płytę. Raczej nic nie koliduje.

Mówi się o tym, że murawa się niszczy… Oczywiście, że tak, to już kwestia rozmowy z organizatorami mityngów. My, zawodnicy o tym wiemy. Kto trenuje, ten doskonale zdaje sobie sprawę, że da się to kontrolować. Lecz nie mamy nic do powiedzenia, bo nas o zdanie nikt nie pyta. To organizatorzy decydują, a wygrywają kwestie, o których być może nawet nie mamy pojęcia. Zobaczymy jak się ta sytuacja rozwinie.

Pan często w rozmowach podkreśla wagę rodziny, a Święta Bożego Narodzenia to czas kiedy faktycznie można spędzić czas w domu z czystym sumieniem.

Dla mnie Boże Narodzenie oznacza spędzenie czasu z rodziną. Przy okazji można złapać trochę oddechu i odpocząć między treningami, poprzebywać w domu. Mam rodzinę – żonę i dwójkę małych dzieci. Dzieci przecież potrzebują taty, a ja dużo wyjeżdżam i w sumie rzadko bywam w domu. To najlepszy czas dla rodziny.

Pańskie ulubione potrawy, elementy świąt, które kojarzą się z Bożym Narodzeniem?

Oj, dla mnie, już od dzieciństwa Święta to… kutia – to ta potrawa z makiem, orzechami i rodzynkami. Odkąd pamiętam to typowe bożonarodzeniowe danie.

Sam je pan szykuje, czy raczej nie zbliża się pan do kuchni?

Nie, nie, nie. “Stety, niestety” ja w ogóle nie gotuję, ja tylko konsumuję. Rzecz jasna zawsze mogę pomóc w przygotowaniach świątecznych potraw, jeśli żona potrzebuje, ale to ona jest mózgiem operacji. Pomagam, ale do gotowania się nie zabieram, przyznaję się bez bicia. Sam nie wiem jakbym gotował. Po prostu się nie widzę w kuchni. Mogę wszystkie inne rzeczy zrobić wkoło domu, ale gotowanie do mnie nie przemawia.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę wesołych Świąt.

Dziękuję bardzo, również życzę wesołych Świąt i wszystkiego najlepszego. A przede wszystkim spokoju umysłu w tych czasach. Z resztą sobie poradzimy.

Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ

Fot. Marek Biczyk/PZLA


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez