Wimbledon 2018. Kiedy Iga Świątek… wygrała turniej wielkoszlemowy

Wimbledon 2018. Kiedy Iga Świątek… wygrała turniej wielkoszlemowy

Dziś o 15 Iga Świątek stanie przed szansą zapisania najpiękniejszej karty w historii naszego tenisa. Nikt z Polski jeszcze – ani Jadwiga Jędrzejowska, ani Wojciech Fibak, ani Agnieszka Radwańska, ani którakolwiek z innych znakomitych postaci naszego tenisa – nie wywalczył singlowego tytułu wielkoszlemowego. Wśród seniorów. Niezłe tradycje mamy za to w juniorskich rozgrywkach, gdzie nasz licznik zatrzymał się na razie na sześciu trofeach. Ostatnie z nich – nieco ponad dwa lata temu – zdobyła właśnie Iga Świątek. Jak to wyglądało?

Tytuł mógł być wcześniej

Zanim Iga Świątek pojechała na Wimbledon, który miał zakończyć się dla niej wspaniale, wystartowała też w juniorskim Roland Garros. I w singlu, i w deblu. W jednym odpadła w półfinale, a w drugim zameldowała się w meczu o tytuł. Coś wam to przypomina? Jedyna różnica w stosunku do tegorocznych rozgrywek jest taka, że wówczas to w grze podwójnej dotarła do finału, a w przypadku pojedynczej przegrała… ze swoją deblową partnerką.

Caty McNally okazała się więc wówczas lepsza, choć Iga miała swoje wielkie szanse. W drugim secie nawet piłkę meczową, której jednak nie udało jej się wykorzystać. Partię przegrała ostatecznie w tie-breaku (do sześciu), a w decydującym secie była już gorsza o przewagę przełamania. Ta porażka bolała, bo ambicje były spore. Iga od dłuższego czasu na co dzień grała już w turniejach ITF, często przeciwko zawodniczkom dużo starszym i bardzo dobrze sobie w nich radziła. Mogła więc wierzyć w sukces wśród juniorek.

Do tego mączka to jej ulubiona nawierzchnia, pokazywała to już wcześniej – to w Paryżu zanotowała pierwszy świetny wynik w juniorskim wielkim szlemie, gdy przeszła kwalifikacje i doszła do ćwierćfinału, po drodze pokonując między innymi… Sofię Kenin, z którą dziś zagra o seniorski tytuł. Dlatego wiele osób wierzyło, że Świątek zgarnie tytuł. Wtedy zabrakło jednak tego, co cechuje Igę w trakcie aktualnie trwającego turnieju – opanowania, zimnej krwi, sprytu i umiejętności zdominowania rywalki.

Ta porażka okazała się jednak cenną lekcją. A jeszcze w trakcie tego samego turnieju Iga i tak mogła się cieszyć – wraz z McNally wygrały rozgrywki deblowe. Świątek z uśmiechem mogła więc opuścić Paryż i powoli kierować się w stronę Londynu.

Ostatni taki turniej 

Ta sprawa była ustalona już wcześniej – biorąc pod uwagę, że juniorskie imprezy to głównie wydatki, a zarabiać się na nich nie da, Wimbledon 2018 miał być ostatnim takim turniejem dla Igi Świątek. Po nim pojechała jeszcze na Letnie Igrzyska Olimpijskie Młodzieży, gdzie definitywnie żegnała się z rozgrywkami młodzieżowymi. Na Wimbledonie miała jednak swoją ostatnią szanse na juniorski tytuł wielkoszlemowy, to było istotne. Sęk w tym, że trawa niezbyt jej leżała.

Można więc było mieć wątpliwości, czy Polce uda się osiągnąć dobry rezultat. Tym bardziej, że już w pierwszej rundzie turnieju trafiła na najwyżej rozstawioną Whitney Osuigwe. Kiedy Świątek łatwo – 2:6 – przegrała otwierającego seta, wielu pewnie zwątpiło. A potem wszystko się nagle odmieniło, to Iga zaczęła dyktować warunki, stała się lepsza od rywalki w każdym elemencie gry. I wygrała w trzech setach.

– Miałem pewne obawy przed tym turniejem. Ale patrząc wstecz na wcześniejsze wyniki Igi, zawsze tak się składa, że najlepsze rezultaty robi wtedy, kiedy nie ma lekkiej drogi. Jak jest za łatwo, to nie dogrywa tych ostatnich meczów. W Londynie zaczęła od numeru jeden, potem było już łatwiej. […] Iga zawsze mówiła, że nie lubi grać na trawie. Może teraz się to zmieni. Na pewno u niej w głowie nastąpił przełom, zaczęła inaczej patrzeć na pewne rzeczy – mówił nam niedługo po tamtym Wimbledonie Tomasz Świątek, tata Igi.

Faktycznie było tak, że wygrana z pierwszej rundy nakręciła Polkę. A równocześnie sprawiła, że droga do finału stała się łatwiejsza, najtrudniejszą przeszkodę Świątek już przecież przeszła. Potem sama stała się taką dla każdej kolejnej rywalki. Przez kolejne rundy Iga przebrnęła niesamowicie pewnie, nie tracąc nawet seta. Co ważne, była też lepsza od rywalek w kluczowych momentach poszczególnych partii, gdy trzeba było przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Doskonale widać to było w półfinale, gdy rozstawioną z “4” Chinkę Wang Xinyu pokonała 7:5 7:6.

Sama Świątek rozstawienia nie miała, głównie przez to, że grała po prostu mało juniorskich imprez, na co dzień skupiała się już na występach wśród seniorek. W finale trafiła jednak na zawodniczkę notowaną jeszcze niżej – niespodziewanie do meczu o tytuł doszła bowiem Leonie Kung ze Szwajcarii, która w dodatku przedzierała się przez kwalifikacje, a po drodze ograła między innymi Caty McNally czy Yuki Naito z Japonii.

W finale nie miała już jednak żadnych szans. Od samego początku meczu o tytuł to Iga Świątek była lepsza na korcie. To ona atakowała, przejmowała inicjatywę, grała mocno, precyzyjne i skutecznie. Gołym okiem było widać, że chce wykorzystać swoją ostatnią szansę. I zrobiła to. Wygrała 6:4 6:2, zostając piątą w historii Polką, która triumfowała w juniorskim turnieju wielkoszlemowym.

– Czekałam na taki sukces dwa lata. Już podczas French Open byłam gotowa, ale emocje zabrały mi dużo sił. Przed samym Wimbledonem było dużo niepewności, bo nie miałam zbyt wiele czasu, żeby przygotować się do gry na trawie. Starałam się nie myśleć o presji, a koncentrować się na celu. Po pokonaniu w pierwszej rundzie turniejowej “jedynki” zyskałam ogromną pewność siebie – mówiła Iga kilka dni później na zorganizowanej po jej sukcesie konferencji prasowej.

To wtedy tak naprawdę weszła na sportowe salony w naszym kraju. Nagle zyskała sławę i rozpoznawalność, które początkowo nawet lekko ją przygniotły. Szybko nauczyła sobie jednak z nimi radzić. Choć teraz poziom zainteresowania wokół jej osoby znów się zwiększy (i to zapewne nieporównywalnie bardziej w stosunku do tamtych czasów), powinna być już na to choć częściowo gotowa.

Od finału do finału

Czy dwa lata to dużo czasu? Zależy o czym myślimy. W tenisie, jak widać, może się w takim okresie zmienić niemal wszystko. Licząc od triumfu w juniorskim Wimbledonie 2018, Iga Świątek zagrała już w finale imprezy rangi WTA, rywalizowała z zawodniczkami z najlepszej “10” rankingu (bywało, że skutecznie), sama awansowała do najlepszej “50” (po Roland Garros będzie co najmniej w TOP 30) i regularnie pokazywała, jak ogromny ma talent. Teraz doszła – jako trzecia Polka w historii – do finału turnieju wielkoszlemowego.

To będzie już jednak zupełnie inny finał – inna jest stawka, o wiele większa uwaga mediów, inna sytuacja, w dużej mierze przez sytuację związaną z koronawirusem, inne nastawienie, doświadczenie czy nawet umiejętności Igi. Inna też, oczywiście, rywalka po drugiej stronie siatki. Mająca na koncie już triumf wielkoszlemowy. Wszystko więc się różni. Napięcie i presja też z pewnością będą dużo większe. Ale jest w tym wszystkim pewien bufor bezpieczeństwa – dwa lata temu na Wimbledonie Iga próbowała wykorzystać swoją ostatnią szansę. Wśród seniorek rozegra jeszcze mnóstwo turniejów wielkoszlemowych. Nawet jeśli dziś się nie powiedzie, to kolejne okazje na zawalczenie o tytuł dostanie wielokrotnie.

Choć wierzymy, że się uda. Bo Świątek rozgrywa genialny turniej i kolejne rywalki odprawia z dziecinną wręcz łatwością. Gdyby jednak okazało się, że lepsza będzie Kenin, warto pamiętać o jednym – to i tak ogromny sukces. Już teraz o wiele, wiele, wieeeeeeeele większy od triumfu w Wimbledonie sprzed dwóch lat. Nieważne czy Iga do kraju wróci z trofeum za zwycięstwo, czy za obecność w finale.

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez