Choć Gwinea Równikowa nigdy nie zdobyła na igrzyskach olimpijskich medalu, to jej reprezentanci przeszli do historii. Choć zapewne nie do końca w taki sposób, w jaki by chcieli. Eric Moussambani i Paula Barila Bolopa w 2000 roku próbowali swoich sił w pływaniu. I udało im się… przetrwać. Bo właściwie o to w basenie walczyli. Oboje zanotowali najgorsze czasy, ale podbili serca fanów. A przecież to też się liczy, prawda?
*****
Zaczęło się od ogłoszenia emitowanego w radiu. Gwinea Równikowa poszukiwała ludzi, którzy chcieliby spróbować swoich sił na basenie. Zgłosiły się dwie osoby. Eric i Paula. Testy przed igrzyskami przeprowadzono na jedynej pływalni, która znajdowała się w kraju – w Hotelu Ureca w Malabo, stolicy kraju. Basen miał 12 metrów długości, więc mniej niż jedną czwartą dystansu, jaki pokonuje się na olimpijskiej pływalni od brzegu do brzegu.
– Była nas tam tylko dwójka. Prezydent naszego Komitetu Olimpijskiego, Fernando Minko, chciał zobaczyć, jak pływamy, więc wskoczyłem do basenu i zacząłem ruszać nogami. Spojrzał i powiedział nam, że pojedziemy na igrzyska do Australii. Nie miałem nawet pojęcia, gdzie to jest. Szczerze? Nie wiedziałem, jak pływać. Nie miałem żadnego doświadczenia z zawodów. Nie wiedziałem, jak ruszać rękami, nogami, jak koordynować moje oddychanie w wodzie…
Wszystko działo się na kilka miesięcy przed igrzyskami w Sydney. W basenie zresztą trenować do nich nie za bardzo miał jak. Mógł to robić jedynie pomiędzy piątą a szóstą rano, bo przez resztę dnia basen był udostępniony dla turystów. Pływał więc w morzu, jeziorach i rzekach, unikając węży i krokodyli. Uczyć odpowiedniej techniki próbował go jeden z rybaków, bo Paula i Eric nie dostali trenera. Nie wyszło.
Eric za młodu grał w koszykówkę, ale złamał rękę i bał się grać ponownie. Paula z kolei próbowała swoich sił na piłkarskim boisku. Występowała w miejscowym klubie, zwącym się E Waiso Ipola. Poza tym pracowała jako kasjerka. Pewnie nic w jej życiu by się nie zmieniło, gdyby nie przyszła wtedy – wraz z Moussambanim – na testy pływackie. Też nie miała konkurencji, więc po prostu powiedziano jej, że pojedzie na igrzyska.
O ile jednak Ericowi zdarzało się pływać w morzu, gdy miał 12 lat i od czasu do czasu wskakiwać do wody, więc umiał chociaż utrzymać się na powierzchni, o tyle Paula nie pływała nigdy. Dosłownie. Jej pierwszy raz to właśnie testy z 6 maja 2000 roku. Miała niespełna trzy miesiące na to, by przygotować się do startu w igrzyskach. Bez basenu, bez sprzętu, bez trenera. Trenowała więc w rzekach, starając się nie utonąć.
To był szalony plan. Odmówić jednak się nie dało. Gwinea Równikowa była wtedy rządzona twardą ręką przez Teodoro Obianga, który zresztą do dziś nie oddał władzy. Jeśli coś postanowiono – tak musiało być. Nie było sensu się sprzeciwiać. Eric i Paula zgodzili się więc wystartować w Sydney. Pewnie nie podejrzewali, że przed nimi przygoda życia.
*****
Do Sydney przybyli kilka dni przed startem igrzysk, po ponad 60 godzinach podróży. Eric wspominał, że w kieszeni spodni miał kilkadziesiąt dolarów na wydatki. Nie dostał za to sprzętu. W czteroosobowej kadrze Gwinei – składającej się z dwójki pływaków i dwojga lekkoatletów – to jego wybrano na chorążego w trakcie ceremonii otwarcia. – Potrzeba było małego pływaka, który by niósł flagę, więc wzięli mnie. Nikt nie wiedział, kim jestem. Teraz, gdy wrócę do domu, każdy będzie mnie znać – mówił. A w Gwinei Równikowej z dumą oglądała to wszystko matka Erica wraz z jego trzema siostrami.
To był więc miły moment. Ale potem zaczęły się problemy. Gdy Moussambani pierwszy raz poszedł zobaczyć olimpijski basen, po prostu obleciał go strach. – Nigdy nie widziałem tak dużego basenu. Pomyślałem sobie: „nie uda mi się”. Podczas treningów w Sydney nigdy nie dopłynąłem do drugiego końca. Naprawdę, nie potrafiłem pływać. Podpatrywałem pływaków z RPA i Stanów Zjednoczonych, którzy trenowali w tym samym czasie. Obserwowałem, jak poruszają stopami i jaką mają technikę, zadawałem im pytania – wspominał.
Mało też brakowało, by został zdyskwalifikowany przez strój. Bo tego po prostu nie miał. Na potrzeby zawodów kupił spodenki kąpielowe – takie bermudy czy też hawajki, jakkolwiek je nazywacie. Dopiero jeden z trenerów południowoafrykańskiej kadry uświadomił mu, że to nie przejdzie. On też dał mu kostium i gogle. W tym pożyczonym stroju Eric potem startował.
Żeby w ogóle wziąć udział w zawodach, musiał przezwyciężyć strach. Bał się, jak wspomniano, bo basen wydawał mu się ogromny. W nauce pływania pomagała mu Dawn Prowse, jedna z wolontariuszek, która na basenie pracowała od dekad.
– On nie potrafił pływać – wspominała. – Potrafił jedynie dryfować, ale pływać nie. Kiedy akurat nic nie robiłam, pokazywałam mu kilka sztuczek: nurkowanie, wejście do wody, wyjście z niej. Uczyłam go też jak oddychać, bo nie potrafił tego robić w wodzie. On co prawda nie znał angielskiego, ale mam czterech synów, więc dogadaliśmy się językiem migowym.
Ericowi pomogło więc wiele osób. Amerykańscy pływacy, południowoafrykański trener, a wreszcie australijska wolontariuszka. Wszystko po to, by mógł dopłynąć do drugiego końca basenu i z powrotem. Startował bowiem na sto metrów stylem dowolnym. Choć jeszcze kilka dni wcześniej mówiono mu, że popłynie na o połowę krótszym dystansie.
*****
Nikt jeszcze nie wiedział, że ten wyścig eliminacyjny przejdzie do historii igrzysk. To był pierwszy bieg, na starcie zjawiło się trzech pływaków: Eric Moussambani, Karim Bare z Nigerii i Farkhod Oripow z Tadżykistanu. Ustawili się na podestach, przygotowali się i… dwaj wskoczyli za wcześnie. A to równało się falstartowi oraz wykluczeniu z rywalizacji. W wodzie nie znalazł się jedynie Eric, choć po jego reakcji widać było, że mało ku temu brakowało. Musiał nawet złapać równowagę, by nie pójść w ślady kolegów po fachu, którzy już mogli wracać do domów.
Moussambani nie był pewny, co się teraz wydarzy. Spojrzał na sędziów, czekając na informację od nich. Wielu sądziło, że po prostu zostanie przeniesiony do kolejnego biegu. Okazało się jednak, że popłynąć ma samotnie, rywalizując wyłącznie z zegarem. Czas kwalifikujący go do kolejnego etapu miał wynosić 70 sekund. Rekord świata w tamtym czasie liczył sobie 48,18 s. Więc w teorii powinien na spokojnie zmieścić się w limicie.
W teorii. A gdy Eric wskoczył do wody, rozpoczęła się praktyka.
Pierwsze 25 metrów popłynął całkiem nieźle. Owszem, stylu nie było w tym za grosz, ale czas był w porządku, a determinacja pchała go do przodu. Do nawrotu też dawał sobie radę. Ten wykonał wprost beznadziejnie, ale nie ma się co dziwić – nikt go tego przecież nie nauczył. Podobnie jak nikt nie opowiedział mu o rozkładaniu sił na dystansie. Wszyscy więc widzieli, że narzuconego sobie tempa, opartego wyłącznie na sile, po prostu nie wytrzyma. Wszyscy poza nim.
– Nie dbałem o czas. Chciałem po prostu ukończyć to sto metrów – wspominał. I to zdecydowanie było widać. Eric zaczął walczyć o każdy metr, momentami wyglądało to tak, jakby ratownicy mieli zaraz wskoczyć do wody i go ratować. Kilkukrotnie bliski był złapania się liny, wyznaczającej jego tor. Gdyby to zrobił, byłoby po zawodach. Nagle stało się jednak coś fantastycznego. Kibice podłapali jego walkę. Zaczęli go dopingować, jakby właśnie rozgrywał się finał, rywalizacja o złoto. Eric stał się gwiazdą, a brawa zachęcały go by płynąć. Metr po metrze. Do celu.
– Ten gość nie wygląda, jakby miał dopłynąć. Jestem przekonany, że będzie musiał złapać się liny – mówił Adrian Moorhouse, który współkomentował wydarzenia z pływalni na antenie BBC. Po chwili jednak był już do sprawy nastawiony zupełnie inaczej. – Uda mu się! To są igrzyska! Ma za sobą 17000 ludzi, którzy krzyczą dla niego! – opowiadał widzom, już zdecydowanie bardziej rozemocjonowany i ze śmiechem w głosie. Z każdym metrem, który przepływał Eric, kibice byli bardziej rozemocjonowani.
W końcu mu się udało. Dopłynął. Stał się pierwszym pływakiem ze swojej ojczyzny, który przepłynął sto metrów w basenie olimpijskim. Jego czas? 1:52.72. Najgorszy w historii igrzysk. Ale to nie miało znaczenia.
– Bałem się, że zrobię coś, przez co ludzie będą się ze mnie śmiać. Pierwsze 50 metrów było w porządku, skupiłem się na tym, że patrzy na mnie cały świat: kraj, rodzina, mama, siostry, przyjaciele. Na drugiej połowie dystansu zacząłem myśleć, że nie dopłynę. Potem coś się wydarzyło – myślę, że to ci wszyscy ludzie, którzy mnie wspierali. Byłem naprawdę dumny. To wspaniałe uczucie, jakbym wygrał medal. Czułem się wdzięczny, bo mogłem reprezentować swój kraj, ale też udało mi się ukończyć te sto metrów, nigdy wcześniej tego nie zrobiłem – mówił dziennikarzom. Po hiszpańsku, jego słowa tłumaczono potem na resztę języków. Bo Eric szybko stał się międzynarodową gwiazdą.
*****
Gdy już opowiedział wszystko, co miał opowiedzieć, poszedł do szatni. Położył się w niej i przez dłuższy czas zbierał siły. Potem wrócił do swojego pokoju w wiosce olimpijskiej i przespał pół dnia. Obudził się i pierwszym, co zobaczył w telewizji, były jego zdjęcia. Swoją twarz miał zresztą widzieć teraz w mediach regularnie.
Zainteresowanie jego osobą przekroczyło bowiem wszelkie przewidywania. Ochrzczono go „Węgorzem” i regularnie pokazywano jego wyścig. Mówiono, że o to właśnie chodzi w igrzyskach. „Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział” brzmiało przecież jedno z najsłynniejszych zdań ich dotyczących, które wypowiedział niegdyś Pierre de Coubertin. Niektórzy w tamtym okresie się z niego śmiali, inni gratulowali mu występu. Do tych drugich należał Michael Klim, z jakiegoś powodu uwielbiany w Gwinei Równikowej, a więc jeden z bohaterów Erica. On twierdził, że to jest właśnie duch olimpizmu. Takie słowa dla Moussambaniego też znaczyły wiele. Być może nawet więcej niż złoto, na które nie miał szans.
Zresztą okazało się, że nie trzeba złota, by swoje ugrać.
Do Erica natychmiast odezwali się przedstawiciele Speedo, którzy podpisali z nim kontrakt reklamowy i zorganizowali mu profesjonalną sesję zdjęciową. Moussambani w kolejnych latach występował w reklamach na całym świecie, nawet Japonii. Zwiedził wiele krajów, wszędzie był rozpoznawany. Jeszcze w czasie igrzysk zdjęcia z nim robili sobie inni olimpijczycy, również najwięksi mistrzowie. Od sprzedawców w okolicznych sklepach dostawał prezenty. W wiosce olimpijskiej stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci, a tam, gdzie nocował, powieszono wielki baner z napisem „Tu mieszka Eric pływak”.
Do historii przeszła też jego wypowiedź o dziewczynie, którą miał w ojczyźnie. – Była zaniepokojona i zapytała mnie, czy mam tu inną dziewczynę, skoro budzę takie zainteresowanie. Powiedziałem: „Nie, jeszcze nie”.
I właściwie trudno było stwierdzić, czy żartuje, czy też jest śmiertelnie poważny.
*****
Paula startowała kilka dni później. Na 50 metrów. Wszyscy już podejrzewali, co może się wydarzyć. Zainteresowanie było więc spore. A Paula nie rozczarowała. To znaczy rozczarowała. Ale przez to nie rozczarowała… No, chyba już rozumiecie. Dystans przepłynęła w czasie 1:03.97. Ponad dwa razy wolniejszym od drugiego najgorszego. Choć trzeba przyznać, że nie walczyła z basenem tak jak Eric. Z drugiej strony on płynął przecież dłuższy dystans. Ale dla niej to też była nowość.
– To był pierwszy raz, kiedy przepłynęłam 50 metrów. Było dalej, niż myślałam. Zmęczyłam się – mówiła. Choć zaczęła doskonale. Jej czas reakcji przy wskakiwaniu do wody był lepszy od największych gwiazd tamtych igrzysk. I to mimo tego, że nigdy wcześniej nie stawała na podeście przed pływaniem oraz miała lęk wysokości, który nieco jej przeszkadzał! Potem zaczęły się problemy.
Już lądowanie w wodzie wyglądało tak, że mogło się wydać bolesne. Dalej płynęła nie do końca kraulem, trochę pieskiem, a trochę stylem, który pewnie każdy z nas praktykował na początku przygody z pływaniem – czyli rozpaczliwym. Ledwie jednak wyszła z wody, to właśnie ją otoczyli dziennikarze. Korespondent „The Times” tak to opisywał:
– Paula Barilo Bolopa, wciąż ociekająca wodą po swoim biegu, była pod oblężeniem. Dyktafony podtykano jej przed twarz, a tłumacz na bieżąco przekładał to, co mówiła, z hiszpańskiego na angielski dla amerykańskich stacji telewizyjnych. Ktoś dał jej telefon komórkowy, by mogła na żywo porozmawiać z prezenterem radiowym w Madrycie, a kiedy zapytano ją, czy rozdała już jakieś autografy, odpowiedziała: „Muchos” [Wiele]. Ona i sława szybko się zaprzyjaźniły.
Podobnie jak Moussambani, tak i ona stała się obiektem zainteresowań sponsorów. Dostała nowy sprzęt, fani żywo ją dopingowali. Oboje porównywano na przykład do Eddiego „Orła” Edwardsa, słynnego skoczka narciarskiego, który zyskał sobie miano najgorszego w historii tej dyscypliny, ale równocześnie miał tłumy kibiców. Sama Paula zapowiadała, że do Sydney przyjechała po naukę i ma zamiar kontynuować swoją przygodę z pływaniem, a nawet wystartować na kolejnych igrzyskach – w Atenach. Odważna deklaracja, co?
*****
Jej historia jednak urwała się w Sydney. Nigdy nie popłynęła na fali popularności aż tak, jak zrobił to Eric. Zostały jej wspomnienia i przydomek – Gąsienica. Moussambani był jednak pierwszy, to o nim się bardziej pamięta. I on też w kolejnych latach regularnie o sobie przypominał. Węgorz bowiem nie zamierzał odpuścić. To mu się udało – z pływaniem związany jest aż do dziś.
W 2001 roku pojawił się na mistrzostwach świata. Już wtedy udało mu się wyprzedzić kilku rywali – dopłynął 88 na 92 zawodników. Stał się przy tym pierwszym reprezentantem swojego kraju, który uczestniczył w tej imprezie. Regularnie też powtarzał, że planuje powalczyć o wyjazd na kolejne igrzyska. – Chciałbym, żeby ktoś mnie sponsorował i opłacił trenera. Fajnie jest udzielać wywiadów i mieć taką rozpoznawalność, ale to nie będzie nic warte, jeśli nie znajdzie się nikt, kto chciałby mi pomóc – mówił jeszcze w Sydney.
Pomoc, jak wiemy, otrzymał. I regularnie się dzięki niej poprawiał. Miał stypendium, które pozwoliło mu trenować, dostał nawet propozycję wyjazdu do Stanów, ale ta upadła przez papierologię. Życiówkę i tak poprawił jednak o minutę! Przed igrzyskami w Atenach pływał już setkę w czasie 57 sekund. Na wyjazd do Grecji miał spore szanse. – Trenowałem bardzo ciężko przez trzy lata. Mój cel to igrzyska w Atenach, chcę pokazać wszystkim, że jestem lepszy niż w Sydney – mówił. Znów jednak przegrał z biurokracją. Miał problemy z paszportem, nie mógł pojechać na igrzyska.
– Zrobili mi straszną rzecz. Byłem zły, bo trenowałem ciężko, żeby przygotować się do igrzysk. Chciałbym mimo tego kontynuować pływanie, ale nie wiem, czy będę w stanie. Nie mam już sponsorów. Szkoda, bo ludzie chcieli zobaczyć mnie w Atenach – mówił. Ostatecznie z pływania faktycznie po czasie zrezygnował. Ale pojawił się jeszcze na przykład – na specjalne zaproszenie – w Duesseldorfie w 2006 roku. Popłynął tam… życiówkę. 52.18 s.
Potem na kilka lat zniknął z radarów. Podobno imał się różnych zajęć – pracował w branży informatycznej, ale też w firmie zajmującej się produkcją paliwa (jego ojczyzna jest bogata w złoża ropy i gazu). W 2012 został mianowany trenerem kadry. Ta zresztą była naprawdę spora, bo Gwinea Równikowa skorzystała na medialnym sukcesie Erica. Wybudowano faktyczny, pełnoprawny basen. Zainwestowano w pływanie. W szczytowym momencie Moussambani miał ponad 30 kandydatów na olimpijczyków pod swoimi skrzydłami.
Wszyscy chętnie słuchali i lgnęli do niego, bo był narodowym bohaterem. Było tak, jak sobie wywróżył – każdy w ojczyźnie go znał. A on sam w pewnym momencie stwierdził, że chciałby jeszcze o coś zawalczyć. Postanowił spróbować wystartować w Rio de Janeiro, na igrzyskach w 2016 roku. Cztery lata wcześniej, w wieku 34 lat, przepłynął setkę w 55 sekund. – Wciąż mam marzenie. Chcę pokazać ludziom, że moje czasy się poprawiły, że mamy teraz baseny w moim kraju, że potrafię pływać – mówił. Ale mimo że zrywał się codziennie na kilkugodzinne treningi, to pojechać na swoje drugie igrzyska mu się nie udało.
Dziś marzy o tym, by wychować niezłych olimpijczyków. Jako trener kadry ma do tego odpowiednie środki. Równocześnie jednak pracuje, trenowanie nie jest jego zajęciem na pełen etat. – Moi podopieczni mają szansę zobaczyć i trenować w olimpijskim basenie. Ja sam jestem innym Erikiem niż 20 lat temu. Mam żonę i czwórkę dzieci. Nie jestem bogaty, ale zarabiam na dobre życie. Pływaków, których uczę, proszę, by byli odważni. Bo wierzę, że w życiu, jeśli masz cele, potrzebujesz odwagi, by je wypełnić. Na igrzyskach nie powalczymy o medal, ale na afrykańskich imprezach mamy szansę – mówił niedawno dziennikarzom.
Dodawał też, że próbował pokazywać swoim podopiecznym nagrania z jego startów. Ale oni woleli oglądać Michaela Phelpsa.
*****
Po tamtych igrzyskach Jacques Rogge – ówczesny przewodniczący MKOl – wycofał się z pomysłu przyznawania mniejszym sportowo nacjom dzikich kart. Uznał, że nie chce więcej widzieć takich obrazków na igrzyskach, choć fani je pokochali. Zresztą, jak pokazał czas i rozwój pływania w Gwinei Równikowej, dzikie karty dla Erica i Pauli dały naprawdę pozytywne efekty. Cóż jednak, jeśli słowo Rogge’a stało się ciałem.
Nie oznacza to jednak, że nie było już więcej sportowców takiej klasy. Wręcz przeciwnie – zdarzali się w wielu sportach. Był na przykład nigeryjski wioślarz, Hamadou Djibo Issaka, ochrzczony „Wydrą”. Były zawodniczki judo i lekkiej atletyki z Arabii Saudyjskiej, przełamujące pewne bariery, ale jednak znacznie odstające od konkurencji. Był Timi Garstang z Wysp Marshalla, który na sto metrów mężczyzn pobiegł w czasie 12.81 s, znacznie odstając od konkurencji.
Był w końcu Gagan Ullalmath z Indii, który pływać co prawda umiał, ale jego poziom znacznie odstawał od reszty. Skąd wiemy, że umiał? Bo jednak ukończył rywalizację na 1500 metrów. Wielu innych pływaków też przypływało dobrych kilkanaście sekund za resztą. Każdy był porównywany do Erica. To w pewnym sensie miara jego sukcesu.
Nawet cztery lata temu – w Rio – na widok Robela Kirosa Habte (nazwanego Waleniem) z Etiopii komentatorzy natychmiast zaczęli mówić o Moussambanim. Habte przypłynął ostatni, znacznie odstawał od konkurencji (przy czym i tak ustanowił życiówkę), a w dodatku miał spory jak na pływaka brzuszek. Co prawda w wodzie nie męczył się tak, jak Eric, ale wspomnienia ożyły, choć było to już szesnaście lat po wyczynie Gwinejczyka. Jednak nawet niedawno – w dwudziestą rocznicę startu Erica – kilka australijskich dzienników robiło z Moussambanim rozmowy.
Jacques Rogge mógł nie polubić tego widoku, ale fakt pozostanie faktem – Eric stał się legendą olimpizmu. Tego już nie da się zmienić.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. YouTube
Źródła: Olympic Channel, Africa News, Mundo Deportivo, BBC, The Guardian, Yahoo!, La Nacion, Business Insider, ESPN, Port News, Sporting News, Scroll, Sydney Morning Herald, Swimming World Magazine, ASP.