W historii wagi ciężkiej zapisali się jako jedni z najbardziej dominujących mistrzów świata w XXI wieku. Witalij i Władimir Kliczkowie marsz po sukcesy rozpoczęli jeszcze w czasach amatorskich. Obaj marzyli o olimpijskim złocie, po które planowali sięgnąć w 1996 roku w Atlancie, startując oddzielnie w dwóch najcięższych kategoriach. Na ostatniej prostej plany wzięły w łeb, a nad jednym z braci zawisł cień dopingowych podejrzeń, z których musiał tłumaczyć się właściwie do końca kariery.
Już w dzieciństwie obiecali matce, że nigdy nie będą ze sobą walczyć. Przez sporą część XXI wieku to właśnie oni dzierżyli wszystkie pasy kategorii ciężkiej, ale nigdy nie chcieli zmierzyć się w bratobójczej batalii o tytuł niekwestionowanego czempiona. Nie zmienili zdania nawet gdy na stole znalazło się 100 milionów dolarów. Zanim doszli do tego miejsca musieli boksować o zdecydowanie mniejsze stawki, a pierwsze kroki na szczyt prowadziły przez Warszawę.
Na początku lat dziewięćdziesiątych na moment zawitali tu obaj. Młodszy o pięć lat Władimir stoczył kilka pojedynków dla miejscowej Gwardii i już wtedy większość walk rozstrzygał na swoją korzyść przed czasem. Witalij z kolei długo łaskawym okiem spoglądał w kierunku kick-boxingu. W 1988 roku – jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności – dostał tęgie manto od zaliczanego wówczas do światowej czołówki tej dyscypliny Przemysława Salety.
Różne odmiany sportów walki fascynowały obu braci od wczesnego dzieciństwa. Większym idolem niż Rocky Balboa był wtedy jednak Bruce Lee. Wychowaniem chłopców w najmłodszych latach zajmowała się matka, bo ojciec jako wojskowy dużo podróżował. Obaj od samego początku wyróżniali się nie tylko w sporcie, ale także w nauce, którą traktowali z równie dużym zainteresowaniem. Szybko zrozumieli, czego chcą od życia, a inspiracji szukali także w książkach.
– Moją motywacją była ucieczka. Chciałem po prostu zobaczyć trochę świata. W Związku Radzieckim żeby mieć taką możliwość trzeba było być politykiem albo sportowcem – wtedy łatwiej było opuszczać granice. Już w latach wczesnej młodości zrozumiałem, że jestem za młody by być politykiem, ale mogę przecież zostać sportowcem – tłumaczył zafascynowany zwłaszcza historią Robinsona Cruzoe Władimir.
Witalij z oczywistych względów wszystkiego próbował pierwszy. Był moment, że jako nastolatek równocześnie startował jako bokser, kick-bokser i karateka. Tajniki szermierki na pięści poznawał głównie pod okiem Anatolija Klimanowa – byłego brązowego medalisty mistrzostw świata. Starszy z braci na ringach zawodowych zasłynął jako wielki wojownik, który bez mrugnięcia wymieniał bomby najcięższego kalibru z Lennoksem Lewisem. Nigdy nie wylądował na deskach, ale… nie zawsze tak bywało.
W 1992 roku w półfinale mistrzostw Europy WAKO w kick-boxingu Witalij przegrał w finale przez ciężki nokaut z Pele Reidem. Obaj walczyli wprawdzie w kaskach, ale Ukraińca i tak powaliło potężne kopnięcie. Patrząc na ten obrazek tym trudniej uwierzyć, że ten leżący na macie przez blisko dwie kolejne dekady zdążył zapisać się w historii boksu jako jeden z największych twardzieli.
Idąc swoją drogą
W 1995 roku realia wyglądały tak, że Witalij wciąż był rozdarty dwiema dyscyplinami. Z jednej strony dotarł do finału kolejnych mistrzostw Europy WAKO, z drugiej korzystając już z samych pięści osiągnął finał mistrzostw świata w kategorii superciężkiej. Na tym samym turnieju jego młodszy brat odpadł w ćwierćfinale z Luanem Krasniqim. Obaj mieli jasny plan i żądzę rewanżu wypisaną na twarzach – chcieli pojechać za rok do Atlanty i wrócić do domu z dwoma złotymi medalami w dwóch różnych kategoriach.
Większe wyzwanie czekało jednak na Władimira. Starszy z Kliczków miał nie tylko bardziej wszechstronne doświadczenie, ale startując w cięższej z kategorii nie musiał w ogóle przejmować się wagą. Młodszy z kolei nie mógł przekroczyć 91 kilogramów, co przy prawie dwóch metrach wzrostu bywało sporym wyzwaniem. Nieoczekiwanie w pewnym momencie w tym starannie przemyślanym planie zaczęły się jednak piętrzyć problemy.
Zaczęło się od bolesnej kontuzji Witalija, u źródła której stała jego chęć rywalizacji na wysokim poziomie w dwóch dyscyplinach. Gdy już był skłonny postawić mocniej na boks myśląc o igrzyskach, to akurat odnowił się stary uraz nogi z czasów kick-boxingu. Podstawowa opieka medyczna nie potrafiła mu pomóc, więc zaufał pewnemu poleconemu lokalnemu kijowskiemu specjaliście. Ten przepisał mu maść, która miała poprawić sytuację.
Specyfik rzeczywiście spełnił swoją rolę, ale haczyk tkwił w tym, że w swoim składzie miał substancje znajdujące się na zabronionej liście. Kliczko twierdzi, że zaufał fachowcowi i nigdy nie zadbał o wcześniejszą weryfikację składu, bo nie było wówczas takiej praktyki. Po prostu poszedł do lekarza i liczył, że skoro otrzymuje tam pomoc, to nie musi się już niczym przejmować. Testy dopingowe dopiero zaczynały działać na szeroką skalę, ale pięściarza wyłapano i ukarano dwuletnią dyskwalifikacją.
Wiele lat później Witalij uderzył się w piersi w autobiografii. Przyznał, że niedopilnowanie tej sprawy kosztowało go wiele, bo złoty medal olimpijski gwarancją gładkiego wejścia do świata zawodowców. Zamiast tego pojawiła się nowa droga – dłuższa, o wiele bardziej kręta. Jednak kiedy dla jednego z braci świat na moment się skończył, przed drugim nagle otworzyło się spektrum nowych możliwości.
Rodzinny dramat sprawił więc, że Ukraina w pierwszym w histori olimpijskim starcie straciła pewnego kandydata do medalu w najcięższej kategorii. Mający coraz większe problemy z robieniem wagi Władimir zdecydował więc, że spróbuje sił w wyższym limicie i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Mimo wszystko droga na olimpijski szczyt nie była łatwa i tak na dobrą sprawę mogła zakończyć się już w pierwszej rundzie.
Udany rewanż i łut szczęścia
Pierwszym rywalem Kliczki w Atlancie został pięściarz, który pod wieloma względami był jego całkowitym przeciwieństwem. Młodszy z braci zaczął poważnie boksować w wieku 14 lat, z kolei Lawrence Clay-Bey po raz pierwszy założył rękawice mając dopiero 26 lat. Mimo to miał naturalny talent i w 1995 roku – po zaledwie czterech latach treningów – zdobył brązowy medal mistrzostw świata.
https://www.youtube.com/watch?v=4DEOC4LjrZs
W Atlancie Amerykanin jako jedyny sprawił Kliczce realne problemy i sprawił, że sędzia liczył późniejszego złotego medalistę na stojąco. Mimo to po trzech rundach ogłoszono punktację 10:8 na korzyść Ukraińca.
– Co mogę powiedzieć… To po prostu kolejna porażka
– komentował odpadający z turnieju, a media w kraju nie zostawiły suchej nitki na jego oszczędnej w emocje reakcji na najbardziej bolesną przegraną w dotychczasowej karierze.
W kolejnej rundzie – de facto już ćwierćfinale – było nieco łatwiej, choć Attila Levin był brązowym medalistą ówczesnych mistrzostw Europy i potrafił naprawdę mocno przyłożyć. Władimir wygrał jednak przed czasem i po tych dwóch walkach miał już pewny medal. Od finału dzielił go jednak Aleksiej Lezin – amatorski koszmar braci Kliczków. Ten sam, który kilka miesięcy przed spotkaniem w Atlancie wygrał z młodszym z Ukraińców w finale mistrzostw Europy, a wcześniej dwukrotnie zwyciężał także z Witalijem. W Atlancie nie było jednak wątpliwości – młodszy z braci pewnie wygrał na punkty 4-1.
– Kilka miesięcy wcześniej w finale mistrzostw Europy pokazałem na co mnie stać i boksowałem swoje. Podczas igrzysk nic nie poszło po mojej myśli – byłem chory, a poza tym nie podliczono mi kilku punktów – tłumaczył Lezin, który mimo wielu amatorskich sukcesów nigdy nie spróbował sił w gronie zawodowców.
W finale igrzysk na 20-letniego Kliczkę czekał masywny Paea Wolfgramm z Tonga, który do tego miejsca dotarł za sprawą kilku szczęśliwych werdyktów w bardzo wyrównanych walkach. W ćwierćfinale zdominował jednak Kubańczyka Alexisa Rubalcabę – późniejszego srebrnego medalistę mistrzostw świata, który podczas walki był dwukrotnie liczony. Po wszystkim rozpoczęło się świętowanie, bo Wolfgramm już miał zagwarantowany medal – pierwszy w olimpijskiej historii maleńkiej wyspy.
Decydująca rozgrywka nie dostarczyła zbyt wielu emocji. Kliczko kontrolował bowiem przebieg walki i dość pewnie wygrał na punkty. Złoty medal olimpijski był idealną puentą amatorskiej kariery, a młodszy z braci już po kilku miesiącach zadebiutował w gronie zawodowców. Tam szło mu jednak dużo gorzej niż Witalijowi, który pewnie pokonywał kolejne szczeble.
Władimir po raz pierwszy został wykolejony w grudniu 1998 roku – nieoczekiwanie pokonał go przeciętny Ross Puritty (24-13-1). Pierwsze porażki nie kończyły się bezpośrednimi rewanżami – zamiast tego za wpadki brata odgryzał się Witalij, który przed czasem skończył zarówno Puritty’ego, jak i kilka lat później Corriego Sandersa. Sam przegrał jednak z Chrisem Byrdem z powodu kontuzji i wtedy sprawy w swoje pięści brał Władimir, ale po pierwszej porażce znalazł się jednak na rozdrożu.
Olimpijskie tło
Jednym z etapów “powrotu” i odbudowy nadwątlonego wizerunku było nawiązanie do igrzysk. W marcu 2000 roku Kliczko spotkał się w ringu z Wolfgrammem (18-1), który wniósł do ringu ponad 130 kilogramów. Wyrachowanego Władimira z Atlanty zastąpił pięściarz bardziej wybuchowy. Pojedynek nie potrwał nawet dwóch minut i zakończył się po właściwie po pierwszej mocniejszej kombinacji.
Temat igrzysk powracał w karierze młodszego z braci jeszcze przy kilku okazjach. Po zakończeniu kariery stał się znanym orędownikiem “otwarcia” olimpijskiego turnieju dla zawodowych pięściarzy. Mówiło się nawet o tym, że poważnie rozważał start na igrzyskach w Rio de Janeiro, które po dwudziestu latach chciał zakończyć drugim złotym medalem.
Pierwszy po latach… sprzedał. W marcu 2012 roku na specjalnie zorganizowanej aukcji zlicytował go za milion dolarów, a pieniądze przekazał prowadzonej wspólnie z bratem fundacji, która skupia się na pomaganiu ambitnym dzieciakom z wielkimi marzeniami, tłumaczył to następująco:
Jeśli damy im wiedzę, to poradzą sobie jako dorośli. Przez sport możemy ich nauczyć szacunku do reguł i przeciwników.
Ostatni raz w zawodowym ringu pojawił się w kwietniu 2017 roku, kiedy to po pełnym zwrotów akcji thrillerze przegrał z Anthonym Joshuą. Po zakończeniu kariery Ukrainiec jeździ po świecie i żyje pełnią życia, ale nie zapomina o boksie. Według doniesień medialnych ostatnio lukratywną ofertą kusiła go platforma DAZN, a sam zainteresowany przez moment poważnie rozważał powrót.
Zdecydował jednak brak pasji. Kliczko deklaruje, że na razie nie ma po co wracać, choć cały czas mniej lub bardziej intensywnie trenuje. Plany mogą się zmienić w 2021 roku, kiedy to ze względu na wiek (45 lat) Ukrainiec będzie mógł porwać się na bezprecedensowy atak na rekord George’a Foremana, najstarszego mistrza świata w historii wagi ciężkiej. A rodzinna historia pokazuje przecież, że starszemu Witalijowi po zakończeniu kariery też zdarzyło się jeszcze wrócić – i to wcale nie tylko na chwilę…
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl