Anita Włodarczyk dokonała czegoś niesamowitego – została trzecią w historii Polski osobą, która zdobyła trzy złote medale olimpijskie. Więcej ma tylko Robert Korzeniowski, tyle samo Irena Szewińska. W dodatku zdobywała je na trzech kolejnych igrzyskach, potwierdzając swoją dominację. A przecież jeszcze kilka miesięcy temu nie była nawet faworytką do podium. A jeszcze dwa lata temu po operacji… uczyła się chodzić! Droga Anity do trzeciego złota była niezwykle kręta.
Gdy zdrowie zawodzi
– Najtrudniejsze były momenty kontuzji. Przy diagnozach, według których miałam już nie wrócić do sportu. W głowie miałam jednak wtedy zakodowane, że muszę zrobić wszystko, żeby wrócić – mówiła nam niedawno Anita Włodarczyk w wywiadzie do magazynu “Orły”. Kontuzji kolana doznała w 2019 roku. Uznała, że musi przejść operację szybko, żeby zdążyć wrócić na igrzyska w Tokio. Wtedy jeszcze przecież miały one odbyć się w 2020 roku.
– Zdrowie jest numerem jeden. Przez całą karierę miałam bardzo duże obciążenia, było kilka kontuzji. Ostatnia operacja, po osiemnastu latach kariery… Można powiedzieć, że organizm się zbuntował. Jak usłyszałam diagnozę, że trzeba zoperować staw kolanowy, wiedziałam, że nie będę startować na mistrzostwach świata w Dosze w 2019 roku. Ale też psychicznie się nastawiałam, że muszę zrobić zabieg, bo inaczej nie będzie mnie w Tokio. To był sygnał od organizmu, że potrzebował tej regeneracji – mówiła.
Zabieg się udał, ale rehabilitacja była niezwykle mozolona. Anita właściwie uczyła się chodzić na nowo. Sama powtarzała, że potrzebna jej była niezwykła determinacja i skupienie na celu, którym były igrzyska. Aczkolwiek, jak mówi, nie było wcale tak oczywiste, że na nich wystartuje, a już w ogóle, że coś osiągnie. To był wyścig z czasem.
– Miałam znakomitą opiekę medyczną. Wiedziałam, że wyjdę na prostą. Ale najgorszy był taki moment, kiedy przez siedem tygodni byłam w ortezie i strasznie spadła mi masa mięśniowa, bo to była jeszcze noga operowana. Gdyby ktoś wtedy, tuż po zdjęciu ortezy, zobaczył moją nogę i powiedział, że za dwa lata będę startować na igrzyskach… Mogło się to zdawać niemożliwe. Ja byłam daleko nawet od zwykłego funkcjonowania. Wtedy zaczynałam doceniać takie rzeczy, jak to, że mam windę i nie muszę wchodzić po schodach o kulach. Albo że mogę normalnie wziąć prysznic. Rzeczy, których nie docenia się na co dzień. Pan sobie nie wyobraża, jaka była moja radość, kiedy pierwszy raz mogłam sama założyć skarpetkę na stopę. To, że można zgiąć kolano, wprawiało mnie w euforię – opowiadała.
Ciężka praca i zmiany
Gdyby nie przełożenie igrzysk, pewnie nie powalczyłaby o złoto. Na początku 2020 roku wznowiła treningi. Na rzutni nie było jej przez siedem miesięcy. Jak się okazało, nie była to ostatnia komplikacja na jej drodze do Tokio. W międzyczasie wybuchła bowiem pandemia, potem przyszła też – zaskakująca i burzliwa – zmiana trenera, z którym współpracowała przecież od 2009 roku i wszystkie sukcesy osiągała właśnie z nim. Jej nowym szkoleniowcem został Ivica Jakelić, stosunkowo mało znany, wcześniej głównie z… pchnięcia kulą.
Sama Anita, gdy ją o niego pytano, mówiła zwykle po prostu, że dobrze jej się z nim współpracuje i tu ucinała temat. Więcej mówiła o Aspire Academy w Katarze, gdzie przebywała przez dużą część roku i tam rzucała. Rzucała, dodajmy, tak naprawdę od końca zeszłego roku, bo po drodze pojawiło się nieco komplikacji, które powodowały, że jej treningi niekoniecznie szły do przodu. W zawodach w 2020 roku nie wystartowała ani razu.
– Rzucam dopiero od sześciu miesięcy. Do mojej życiówki brakuje mi dziesięciu metrów, to bardzo dużo. Ale nadal wierzę, że będzie mi dane zdobyć ten złoty medal. Igrzyska to specyficzna impreza, żyje tym cały świat, a bądźmy szczerzy, to się rzadko zdarza lekkoatletyce. Trzeba być gotowym fizycznie, ale jeszcze ważniejszą kwestią jest tu psychika. Myślę, że będę gotowa – mówiła nam w “Orłach”.
Po raz trzeci na szczycie
Okazało się, że faktycznie – była gotowa. Może pomogło jej to, że kontuzji doznała największa faworytka, DeAnna Price, którą stać było tylko na awans do wąskiego finału. Ale trzeba przyznać, że Anita przygotowała się fantastycznie. Nie rzucała co prawda tak daleko, jak na poprzednich igrzyskach, ale i to wystarczyło na złoty medal. Choć niepokoiło ją kilka rzeczy, na czele z brakiem kibiców. Bo zawsze motywację na zawodach czerpała z sektora wypełnionego jej rodziną i przyjaciółmi. Znalazła jednak inną motywację – że rywalki się do niej zbliżyły.
– Miałam taki okres w karierze, kiedy pozostałe zawodniczki dzieliła ode mnie przepaść. Wychodziłam i miałam nad nimi 5-6 metrów przewagi. Po dwóch kolejkach mogłabym zdjąć buty, siedzieć przy kole i obserwować, jak dziewczyny rzucają. Ale mój charakter mi na to nie pozwalał. Inni mówili: „Ale ty masz super, bo jesteś sama, na 99% nikt cię w zawodach nie wyprzedzi”. Ale to nie jest łatwe. Masz cele, marzenia, trudniej jest się zmotywować do pracy. Jest inaczej, gdy podczas konkursu dziewczyny mnie przerzucają, ta motywacja jest wtedy automatyczna, włącza się waleczność.
Waleczność zdecydowanie pokazała. Nawet nie tyle w dzisiejszym konkursie, co we wcześniejszych miesiącach, a nawet latach. Przeszła przez niesamowicie wiele, uczyła się chodzić i rzucać na nowo. A dziś została mistrzynią olimpijską po raz trzeci w karierze. Za każdym razem inaczej – w Rio dominując, w Tokio wracając z dalekiej podróży, a w Londynie… kilka lat po konkursie. Ale i ten złoty medal bardzo ceni.
– Na pewno nie smakuje on tak wyśmienicie, jak gdybym odebrała ten medal na ceremonii. Czuję jednak wielką radość. Nie ukrywam, byłam na to przygotowana. Podejrzewaliśmy po cichu z trenerem, że Rosjanka, która w 2012 roku wygrała, jest na dopingu. Dwa razy była taka sama sytuacja, raz przed igrzyskami, raz przed mistrzostwami świata w Moskwie, że zawodniczka na kilka tygodni znikała przed główną imprezą, zasłaniając się kontuzją. Potem przyjeżdża i rzuca rekordy. To jest niemożliwe. Wiem, jak to jest mieć kontuzję, jak się po niej wraca. Nie bije się wtedy rekordów. Cierpliwie czekaliśmy na dzień, kiedy prawda wyjdzie na jaw – opowiadała.
Teraz nie musiała czekać. Że jest złota wiedziała tuż po rzucie Malwiny Kopron, która ostatecznie zdobyła brąz. I chyba wypada ten cały konkurs podsumować kolejnym cytatem z naszej mistrzyni olimpijskiej:
– Mistrzostwo to coś fantastycznego. Ale do mistrzostwa trzeba się przyzwyczaić. Trzeba je oswoić. I w mistrzostwie znacznie trudniej uzyskać powtarzalność, niż jednorazowo po nie sięgnąć. To się stosuje do dowolnej dziedziny. Na to wszystko składa się przede wszystkim ciężka praca. Znałam dużo wielkich talentów, które nie wkładały stu procent w to, co robiły, i tego mistrzostwa nie osiągnęły, choć miały je naprawdę na wyciągnięcie ręki.
Ona tę rękę wyciągnęła. Na igrzyskach już po raz trzeci. I po raz trzeci osiągnęła mistrzostwo. Jest wielka, największa w historii.
CAŁY WYWIAD Z ANITĄ WŁODARCZYK ZNAJDZIECIE W NASZYM MAGAZYNIE “ORŁY”
Fot. Newspix
Kamil Stoch też ma trzy złota olimpijskie. Helloł.
Zwracam honor, opóźnienie na stronie. 😂
Ale ona, choćby bardzo się starała, nie może mieć złota w dużej kuli, małej kuli i turnieju drużynowym, tak mi się wydaje
Serio nie zaakceptowaliście mojego komentarza? Kamil Stoch też ma 3 złote medale olimpijskie! Nigdzie nie wspominacie o letnich igrzyskach, więc już pierwsze zdania mijają się z prawdą!
Masz rację Kamil ma 3 medale ale 2 zdobył na IO w Soczi a tutaj chodzi o sportowców, którzy na 3 kolejnych igrzyskach zdobyli zloto. Anita ma Londyn Rio i Tokio
Kamil Stoch rownież ma 3 złota olimpijskie.
Naszła mnie refleksja że ludzie i tak nie doceniają tego sukcesu bo to rzut młotem kobiet. Smutek