Maciej Sarnacki był gościem audycji Kierunek Tokio na antenie WeszłoFM. Opowiedział w niej o niedawnych mistrzostwach Europy i kiepskich wynikach reprezentantów Polski, ale też o konflikcie zawodników z Polskim Związkiem Judo, w którym doszło nawet do założenia… spraw sądowych. – Prezes powinien przejrzeć na oczy, bo naprawdę toniemy i to w dość szybkim tempie. Nie wiem, czy ktoś zdąży nam rzucić koło ratunkowe – mówi jeden z naszych najlepszych judoków.
DARIUSZ URBANOWICZ: Jak udała się wycieczka do Pragi na mistrzostwa Europy?
MACIEJ SARNACKI: Można powiedzieć, że się nie udała. Niestety, ale wróciliśmy na tarczy. Obraz całego turnieju był dość kiepski. Nie udało nam się zdobyć medalu. Ogromne brawa dla dziewczyn – Beaty Pacut i Angeliki Szymańskiej – bo chociaż trochę uratowały cały wyjazd, zajmując dwa piąte miejsca. To trochę to wszystko osłodziło.
Wyjaśnijmy, że piąte miejsce oznacza przegraną walkę o podium, bo w judo nie ma miejsc czwartych. Powiedz – wiadomo, że judo to sport kontaktowy, a mamy problemy z pandemią, które zresztą dotknęły reprezentację Polski jeszcze na Pucharze Świata, odbywającym się wcześniej w Budapeszcie. Nie wszyscy mogli tam pojechać ze względu na spore zaniedbania na wcześniejszym obozie treningowym. Wymogi są aktualnie bardzo restrykcyjne. Jak to wszystko wyglądało podczas mistrzostw Europy?
Faktycznie najpierw duża część kadry pochorowała się na obozie w Zakopanem. Potem były niewielkie problemy kolejnych osób na wyjeździe w Budapeszcie. Trzeba przyznać, że mistrzostwa Europy były dużym wyzwaniem, restrykcje były naprawdę spore. Przechodziliśmy cztery testy tuż przed startem: dwa w kraju, dwa na miejscu. Podczas przyjazdu, już po wejściu do hotelu, dało się odczuć tę atmosferę. Skierowano nas wtedy na pierwszy tamtejszy test, zamknięto w pokojach, gdzie czekaliśmy na wynik.
Tuż przed startem mieliśmy za to ostatni test. Na samych zawodach ważne było zachowywanie odstępów, cały czas musieliśmy być w maseczkach. Tylko na macie rozgrzewkowej i podczas walki mogliśmy je zdjąć. Nawet po trudnym pojedynku pilnowano nas, żebyśmy tuż po zejściu z maty zakładali te maseczki. Było to dużym wyzwaniem dla organizatorów, ale myślę, że się udało. Choć ten turniej wyglądał co najmniej dziwnie bez publiczności.
Właśnie, to na pewno odbiera element pewnych emocji, gdy nie ma kibiców. Ale za to lepiej słychać trenerów, może to jakiś atut. Powiedz o swoim turnieju, co działo się na planszy?
Nie ukrywam, że nie jestem zadowolony. Ale też jestem po przejściu koronawirusa. Turniej był jakieś pięć tygodni po tym, jak wyzdrowiałem. Ten start był dla mnie przez to dużą niewiadomą. W pierwszej walce dość szybko i sprawnie wygrałem z moim odwiecznym rywalem z Austrii – Danielem Allerstorferem przez ippon. W drugiej rundzie zmierzyłem się z Orim Sassonem, brązowym medalistą ostatnich igrzysk. Do tej pory miałem z nim bilans jeden do jednego. Pierwszą punktowaną akcję oceniono na moją korzyść, ale ostatecznie te punkty odwołano. Walka potoczyła się dalej, już nie pod moje dyktando. I niestety przegrałem. Mam tu dużo pretensji do siebie po tej walce, ale dała mi też dużo zrozumienia na temat tego, nad czym trzeba pracować.
Dlaczego cofnięto tę decyzję o przyznanych punktach? Albo ogółem – jak to wygląda, jaka jest procedura?
W tym przypadku Ori Sassson wykonywał swoją koronną technikę. Ja ten ruch wyblokowałem, pchnąłem go na plecy, wydałem przeraźliwy okrzyk i sędzia najpierw ocenił tę akcję, a po chwili ją odwołali. Myślałem, że będzie już po walce. Trochę to było dla mnie niezrozumiałe, ale tak się zdarza i trzeba bić się dalej.
Ogółem trzeba stwierdzić, że Polacy wypadli niezbyt dobrze. Jak wspomniałeś, to panie poradziły sobie nieco lepiej i więcej można o nich dobrego powiedzieć. Z czego to może wynikać?
Wręcz trudno stwierdzić, że można cokolwiek dobrego o tym starcie powiedzieć. Aż mi przykro mówić o tym, jak mężczyźni pikują w dół. Jesteśmy po mistrzostwach Europy juniorów i seniorów, gdzie wśród mężczyzn nie udało się zdobyć żadnego medalu. Takiego roku w naszej historii próżno będzie szukać. Z czego to wynika? Jeżeli zawodnik schodzi pokonany, to mówi się, że porażka jest sierotą. Myślę jednak, że nie do końca. Nie można nam odbierać tego, że próbujemy, że trenujemy i staramy się na tyle, ile mamy możliwości oraz warunki. Problemów szukałbym trochę wyżej.
Korona judo party. Jak w Zakopanem zaniedbano wymogi sanitarne
To szukajmy. Co się dzieje?
Wiadomo nie od dziś, że na linii zawodnicy-trener jest duży konflikt. Mówię tu o grupie seniorskiej. Ten turniej chyba zebrał pokłosie wszystkich afer w naszej kadrze. Powiem tak: nie mamy zgranej ekipy, nie wszyscy pchają wózek w jedną stronę. Odbiło się to na tym turnieju.
Z czego te problemy wynikają?
Wynikają przede wszystkim z tego, że duże grono zawodników na ten moment nie chce współpracować z trenerem kadry. Mamy teraz obóz w Szczyrku. Ja nie chciałem tam jechać, wiem, że jeszcze kilku innych zawodników – choćby Piotrek Kuczera, Damian Stępień, Agata Ozdoba-Błach – też nie chce współpracować z tym trenerem. Widzą, co się dzieje i jakie są wyniki. Zbliżamy się do najważniejszej imprezy cztero- czy też pięciolecia, okres treningowy się przedłuża, a tak naprawdę ja, który jestem na ten moment jedynym z naszych mężczyzn posiadających kwalifikację olimpijską, jestem skazany tylko na siebie. Przygotowuję się pod okiem taty, który jest trenerem. Nie mogę pozwolić sobie na trening na obozach kadry, bo jestem z trenerem skonfliktowany po tym, co wydarzyło się przed mistrzostwami świata. Wtedy postawiono już tę kropkę nad „i”. Wiem, że pod przewodnictwem tego trenera nie osiągnę dobrych wyników. Prawdopodobnie nie posiadałbym tej kwalifikacji, którą muszę jeszcze przed igrzyskami w dodatku utrzymać. Wolę pozostać przy sprawdzonej metodzie. Nie będę kombinował przed samymi igrzyskami.
Jesteś zawodnikiem z najcięższej kategorii, czyli ponad stu kilogramów. Jak wygląda teraz twój trening, na przykład w kontekście sparingpartnerów. Bo w judo niezwykle ciężko bez nich trenować. Masz ich?
Na tę chwilę to jest skomplikowany proces. Jak mogłem wyjechać sobie do Japonii czy do zaprzyjaźnionych klubów w Grecji, tak w tym momencie jest to dość trudne, bo nie wiadomo, czy wyjadę, czy wrócę, czy nie zostanę na kwarantannę. Muszę się tego wystrzegać. Polegam na sparingpartnerach z klubu, na przykład ostatnim złotym medaliście młodzieżowych mistrzostw Polski, Bartku Sawińcu. Mam jeszcze dwóch-trzech ciężkich chłopaków. Zawsze mogę liczyć na pomoc kolegów z kraju: Tomka Tałacha, Damiana Nasiadki, Kamila Grabowskiego. Nigdy nie było tak, żebym zadzwonił, powiedział, że przygotowuję się do ważnego startu i poprosił o pomoc, a oni odmówili. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie. Jakoś tam trenujemy. Nie jest to poziom światowy i trudno nas porównywać do reprezentacji Rosji, Francji czy Japonii. Musimy sobie jednak radzić tak, jak teraz to wygląda. Na dobrą sprawę nie ma innego wyjścia.
Audycja Kierunek Tokio nr 83: ORLEN Złote Kolce, ME we wspinaczce i judo
Jak w takim razie będą teraz wyglądać twoje przygotowania? Masz możliwość wyjazdu na jakieś zgrupowanie, treningi czy konsultacje?
We wtorek rozpocząłem przygotowania do turnieju Masters. Bo zbliża się wielkimi krokami, będzie już za sześć tygodni. Jestem na etapie ustalania tego wszystkiego. Obawiam się jednak, że okres świąteczny, noworoczny i sam start w Masters może mi uniemożliwić jakiekolwiek wyjazdy. Będę się starał, ale co z tego wyniknie – jeszcze nie wiem. Obecnie trenuję w Olsztynie i polegał na tutejszych sparingpartnerach i warunkach.
Właśnie, mam wrażenie, że pod tym względem ta pandemia może być bardzo znacząca dla zawodników z krajów, gdzie judoków ze światowego topu jest trochę mniej. A nawet jeśli jest kilku, to są rozrzuceni po różnych klubach. Trudno o wyjazdy, do tego jest ten wewnętrzny konflikt w kadrze, o którym wspomniałeś. To może mieć opłakane skutki, a judo jest u nas w ogromnej potrzebie, by na igrzyskach zaistnieć i to najlepiej w postaci medalu. W przyszłym roku wybije przecież 25 lat od ostatniego podium Polaków – mistrzostwa olimpijskiego Pawła Nastuli i srebra Anety Szczepańskiej z Atlanty 1996.
Jesteśmy w dużej potrzebie. Kapitał ludzki mamy, trzeba by nim tylko dobrze pokierować. Rzeczywiście, takie kraje jak nasz są skazane na gorsze przygotowania. Japonia, Rosja i inne tego typu państwa są scentralizowane, mają robione testy, mnóstwo sparingpartnerów. Wystarczy popatrzyć na to, w jakich składach przyjeżdżają na zawody międzynarodowe. Rosjanie bodaj już trzeci turniej z rzędu obstawiają finały w wadze ciężkiej, wchodzą do nich regularnie. Widać, że podczas tej pandemii radzą sobie świetnie. Ale nie mamy się czego bać. Wiele razy udowadnialiśmy, że potrafimy świetnie trenować. Ja sam często przygotowywałem się do zawodów w klubie i udało się tam wygrywać z najlepszymi zawodnikami. Myślę, że to kwestia dnia, odpowiedniego przygotowania i nieco szczęścia. Jak się to złoży, to myślę, że możemy rywalizować z każdym.
Pozostaje kwestia tego, czy ewentualny medal olimpijski nie będzie legitymizował tego układu w Polskim Związku Judo, gdzie część zawodników jest skonfliktowana ze sztabem szkoleniowym.
No tak. Nie wszyscy są wewnątrz naszej dyscypliny, nie wiedzą, jak to wygląda i kto z kim trenuje. Historia pokazuje, że takie sztaby szkoleniowe i teamy tworzone dla jednego zawodnika, zawsze dawały najlepszy rezultat. Myślę, że tak to wygląda na świecie, że jest tam pełna indywidualizacja tego procesu treningowego. Nie rzuca się kadry do jednego worka i nie każdy trenuje identycznie. Ja mam 33 lata i ważę 135 kilogramów, więc nie będę trenować jak zawodnik ważący 60 kilogramów, który dopiero wchodzi do seniorskiego judo. W tym tkwi problem. Do igrzysk zostało jednak nieco ponad pół roku, pewnie jeszcze można by coś z tego wykrzesać.
Audycja Kierunek Tokio nr 83: ORLEN Złote Kolce, ME we wspinaczce i judo
Pół roku to dużo, ale z drugiej strony czas pędzi nieubłaganie. 11-13 stycznia planowany jest turniej Masters w Katarze, o którym wspominałeś. To taka elita, dla najwyżej sklasyfikowanych zawodników. Myślisz, że możesz tam wzmocnić swój ranking przed igrzyskami?
To wysoko punktowany turniej, rangą zbliżony do mistrzostw świat. Występują tam najlepsi zawodnicy ze swoich kategorii wagowych. Osobiście najdalej doszedłem do półfinału tych zawodów. Jeszcze pod dowództwem poprzedniego trenera, pana Zbigniewa Pacholczyka. Koniecznie trzeba tam jechać. Za każdą wygraną walkę jest bodaj 200 punktów. To jest bardzo dużo do rankingu olimpijskiego, ten turniej może w nim mocno przemieszać.
Wiem jednak, że na ten moment może być problem z tym wyjazdem. Bo na mistrzostwach Europy trener kadry zakomunikował nam, że ten turniej trzeba będzie opłacać ze środków klubów. Związek w styczniu nie będzie mieć pieniędzy, a wyjazd jest drogi. W klubie w styczniu też może jednak nie być pieniędzy. Do tego dobrze byłoby jechać z własnym trenerem, bo wychodzić do walk z trenerem z kadry sobie nie wyobrażam. A bez trenera to też duża strata. Tak naprawdę nie wiem, czy do tego startu dojdzie, czy znajdziemy pieniądze. Ja się będę przygotowywać tak, jakbym miał startować. Od wtorku już tak trenuję. Mam już za sobą bardzo trudny dzień, dziś chwila odpoczynku, boję się tego, co czeka mnie jutro. Więc się przygotowujemy, ale do końca nie wiadomo, czy znajdziemy dofinansowanie.
A liczysz się z tym, że możesz nie pojechać? Na przykład na mistrzostwa świata w ubiegłym roku nie zostałeś wysłany z dziwnych względów.
Tak, później jeszcze z klubu musiałem jechać na inne turnieje, gdzie punktowałem i dodało mi to trochę do rankingu. Dzięki tym startom z pieniędzy klubowych prawdopodobnie jestem na razie zakwalifikowany na igrzyska. Dla mnie to nie pierwszyzna. Wspomniałeś o mistrzostwach świata, a ja nie byłem powołany potem jeszcze na kilka innych imprez – na przykład turniej w Perth w Australii, gdzie też można było zdobyć trochę punktów. Doświadczenie w wyjazdach klubowych już mam, ale nie chodzi o to, by zawodnika na takim poziomie finansować właśnie z poziomu klubu.
A klub ma pieniądze, by teraz wysłać cię do Dohy?
Obstawiam, że nie. To duży wydatek, do tego na początku roku, gdy budżety nie będą jeszcze zawiązane. Więc by wyłożyć takie pieniądze, nie wiedząc, czy związek później je odda, czy też nie – obawiam się, że może być z tym problem. Nie wiem, czy nie trzeba będzie się wesprzeć środkami własnymi. Pozbierać pieniądze z kopert od Mikołaja i uzbierać na start.
Brzmi to mało optymistycznie, pachnie taką partyzantką.
Tak, ja zawsze powtarzam, że można się lubić albo nie lubić – konflikty były w związku od zawsze, ale nie pamiętam takich jak te. Wcześniej nie kończyło się sprawami sądowymi…
Ty też masz sprawę sądową, prawda?
Mam. Musiałem podjąć kroki prawne po tych mistrzostwach świata. Ja i jeszcze dwóch zawodników. Ale mówię: można się lubić lub nie, a związek legitymuje się wynikami sportowymi. W tym roku są one bardzo słabe. To już powinno być co najmniej żółte, jeśli nie czerwone światło dla prezesa. Powinien przejrzeć na oczy, bo naprawdę toniemy i to w dość szybkim tempie. Nie wiem, czy ktoś zdąży nam rzucić koło ratunkowe.
ROZMAWIAŁ
DARIUSZ URBANOWICZ
Fot. Newspix
Maciuś, a Ty już nie jesteś za stary na medal???
I co z Twoimi rybami?
Może warto pomyśleć żeby związek zatrudnił trenera z Ukrainy, Rosji, Armenii etc. czyli prezentującego i mogącego nauczyć naszych czegoś innego niż klasyka? Nastula i Szczepańska zdobywali medale m. in
dlatego, że trenowali w Legnicy pod okiem Rosjan.
Niestety PZJ podobnie jak PZPN jest zwolennikiem “polskiej szkoły” i rozdzielaniem kasy między siebie.