ZAKSA osiągnęła wczoraj coś wyjątkowego. Sukces, który w polskim sporcie może się prędko nie powtórzyć. Sukces, na który w siatkówce czekaliśmy dekady. Po drodze miewaliśmy wielkie nadzieje i przeżywaliśmy jeszcze większe rozczarowania. Po drodze rokrocznie liczyliśmy na to, że to ten sezon. Zawsze jednak kończyło się powiedzeniem sobie: “może za rok…”. ZAKSA sprawiła, że nie trzeba tego powtarzać. Można się po prostu cieszyć.
Jednym z najczęściej powtarzanych obrazków po ostatniej piłce wczorajszego finału był płaczący Nikola Grbić. Serbski trener ZAKSY nie był w stanie powstrzymać emocji przez dłuższą chwilę. Po prostu klęczał, twarz ukrył gdzieś w dłoniach, opierając je przy tym o podłogę. I płakał. Gość, który jako zawodnik w siatkówce wygrał niemal wszystko – a Ligę Mistrzów dwukrotnie – i z rzadka okazywał emocje, tym razem nie był w stanie ich powstrzymać. Gość, który z Polską tak naprawdę związany jest tylko przez ZAKS-ę, gdzie pracuje od 2019 roku.
JESTEŚMY MISTRZAMI EUROPY!!! pic.twitter.com/oF5FEVaiGo
— Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle (@ZAKSAofficial) May 1, 2021
To jest miara tego sukcesu. Każda z jego łez szczęścia, każda z łez jego zawodników, każdy krzyk, uniesione ręce, każdy szeroki uśmiech, każde załamanie głosu ze wzruszenia. U trenera, zawodników i fanów. One najlepiej pokazują, co właściwie się wczoraj wydarzyło.
*****
Był Płomień Milowice. Rok 1978. Dla polskiej siatkówki drużyna legendarna, przez ponad cztery dekady jedyna taka, choć dorównać jej próbowało wiele, zwłaszcza w ostatnich latach. Gdy polska reprezentacja dźwigała się z kolan, poszły za nią też kluby. Kadra jednak nawiązała do najwspanialszych czasów, a nawet w pewnym sensie je przebiła – najpierw wygrywając u siebie, a potem broniąc złota mistrzostw świata (na olimpijskie, miejmy nadzieję, poczekamy jeszcze tylko kilka miesięcy). W klubowej siatkówce wciąż brakowało ostatniego kroku.
On jest często najtrudniejszy. Presja paraliżuje. Brakuje sił, opanowania. Czasem też szczęścia, choćby do sędziów, jak to było ze Skrą Bełchatów w 2012 roku, kiedy w Łodzi niemal cała hala widziała, że arbiter popełnił błąd, bo kluczową akcję wyświetlono potem na telebimach. Przegrywała w finale więc Skra, przez lata najlepsza polska ekipa, naszpikowana gwiazdami. Przegrywała też Resovia, zresztą dwukrotnie. Raz, 48 lat temu, lepsze okazało się CSKA Moskwa, czyli ekipa na miarę dzisiejszego Zenita Kazań, dominator. Z Zenitem Resovia zresztą przegrała (podobnie jak Skra) za swoim drugim razem, sześć sezonów temu.
Polskie ekipy od zawsze były blisko. Często gościły w najlepszej czwórce Ligi Mistrzów, grały o najwyższe cele. ZAKSA, Skra, Jastrzębski Węgiel, Resovia… Zwycięski wciąż był jednak tylko Płomień. Tyle że tamten sukces przygasał. Każdy kolejny rok sprawiał, że pamiętało go mniej osób. Owszem, wciąż o nim mówiono. Wciąż był legendarny. Ale czekano na ten sezon, który sprawi, że drużyna z Sosnowca nie będzie już jedyna.
Czekanie wreszcie się skończyło.
*****
To był ostatni moment, ostatni taki mecz. Po tym sezonie ZAKSA taka, jak wystąpiła w Weronie, przestanie istnieć. Wielu zawodników po prostu z klubu odejdzie, część zostanie zresztą w Polsce, ale w innych ekipach. W tym ci absolutnie kluczowi, jak Paweł Zatorski czy Benjamin Toniutti, bez których zwycięstwa w Lidze Mistrzów na pewno by nie było. Zresztą jak istotny jest pierwszy z nich widać było najlepiej w pierwszym meczu finałowym PlusLigi, gdy go zabrakło.
Jest w tym coś niemal poetyckiego, że cały ten kilkuletni cykl budowy zespołu, dwuletnia praca Nikoli Grbicia – którego przyszłość też nie jest pewna – przerwana zresztą przez pandemię, kończy się największym sukcesem w historii naszej klubowej siatkówki. I jednym z największych w historii polskiego sportu klubowego w ogóle. Trzy* polskie drużyny potrafiły wygrać Ligę Mistrzów lub jej odpowiednik w swoim sporcie: Płomień Milowice, VIVE Kielce w piłce ręcznej i teraz ZAKSA.
Nikt nie powinien być zdziwiony, jeśli kędzierzynianie zostaną drużyną roku w Polsce. Oczywiście, przed nami piłkarskie Euro i igrzyska w Tokio, wypada wierzyć w to, że one zmienią coś w układzie sił w tej kwestii (pewnie nikt nie obraziłby się, gdyby drużyną roku miała zostać inna siatkarska ekipa). Niemniej jednak faktem pozostaje, że jeśli chodzi o rywalizację klubową, to ZAKSA osiągnęła być może największy sukces, jaki padł udziałem polskiej ekipy.
POLSKĄ SIATKÓWKĘ WSPIERA PKN ORLEN
Owszem, można mówić, że Legia Warszawa w półfinale Pucharu Europy czy Górnik Zabrze w finale Pucharu Zdobywców Pucharów to większe osiągnięcie. Bo to piłka nożna, dyscyplina absolutnie globalna. W obu przypadkach to jednak czasy zamierzchłe, zupełnie inna epoka dla Polski i naszego sportu. W czasach współczesnych rywalem dla ZAKSY pozostaje właściwie tylko VIVE.
Choć może lepiej byłoby to po prostu zostawić i nie stawiać tych sukcesów po dwóch przeciwnych stronach barykady. Oba przede wszystkim dały nam coś, czego wycenić się nie da – ogromną radość. VIVE wręcz szaleńczą, bo ich finałowa pogoń za Veszprem natychmiast przeszła do historii. ZAKSA horrory grała wcześniej – z Zenitem i Lube. W finale zrobiła swoje w czterech setach, ale as serwisowy Łukasza Kaczmarka przy ostatnim punkcie zapewne przejdzie do historii dokładnie tak, jak przeszedł decydujący karny Julena Aguinagalde, który dał tytuł kielczanom.
A właściwie już przeszedł. Jak cały wczorajszy mecz.
*****
Każdy z gości, którzy przyłożyli rękę do tego triumfu ZAKSY zapracował sobie na pomnik w Kędzierzynie. Zapracowali też trenerzy i prezes. Sebastian Świderski, który z tamtejszą ekipą związany był wcześniej jako zawodnik, a potem szkoleniowiec, to właśnie w roli prezesa odnalazł się idealnie. On od października 2015 roku budował tę ekipę, jego zasługą jest to, że Nikola Grbić mógł korzystać z tak klasowych zawodników.
Tak naprawdę to jednak sukces wszystkich. Począwszy od Świderskiego, przez Grbicia i zawodników, asystentów trenera, fizjoterapeutów, pracowników klubu, aż po fanów. Nie tylko ZAKSY, ale polskiej siatkówki ogółem. Albo i szerzej – to sukces nawet tych osób, które siatkówką się nie interesują. Bo to sukces, który złotymi zgłoskami zapisuje się w historii polskiego sportu.
Ten moment, gdy zapisujesz się złotymi zgłoskami w historii siatkówki 🤩 Wygraliśmy @CEVolleyballCL ! pic.twitter.com/yaVp5ip3OJ
— Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle (@ZAKSAofficial) May 1, 2021
Jeśli przez następnych kilkanaście lat się nie powtórzy (odpukać), to o ZAKS-ie będzie się rozmawiać tak, jak wcześniej rozmawiało się o Płomieniu Milowice. Jeśli przez następnych kilkanaście lat się nie powtórzy, to Olek Śliwka regularnie będzie w mediach wspominać finał, w którym został MVP, Kamil Semeniuk opowiadać o tym, jak wyrósł na jednego z najlepszych graczy w Polsce, Ben Toniutti mówić o piłkach perfekcyjnie dorzucanych do kolegów, a Łukasz Kaczmarek o TYM serwisie.
Ten sukces zostanie z nami już na zawsze. Nie da się go usunąć. Będzie tu za rok, za dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, nawet sto lat. I być może to jest w nim najpiękniejsze.
*****
ZAKSA po drodze do tego triumfu pokonała największe potęgi europejskiej siatkówki. Ekipy, które można by porównać do piłkarskich Realu Madryt, Barcelony czy Bayernu. Finansowo żadna polska drużyna nie ma szans mierzyć się z klubami z Włoch czy najlepszymi rosyjskimi drużynami. Sportowo już tak. I nawet jeśli po 43 latach czekania na wygraną Ligę Mistrzów można było mieć co do tego wątpliwości, to kędzierzynianie rozwiali je w najwspanialszy możliwy sposób.
Polska siatkówka – również klubowa – jest wielka. A z nią niezmiennie rośnie polski sport.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
*można tu jeszcze doliczyć Siarkę Tarnobrzeg, która osiągnęła taki sukces w kobiecym tenisie stołowym, ale specyfika sportu jednak nieco się różni, bo choć walczy się drużynowo, to przy stole zwykle gra się w pojedynkę.
#nikogo
#ignoracja