Tenis na igrzyska wrócił w 1988 roku, po długiej nieobecności. Od tamtego czasu jego turnieje, zwłaszcza męskie, bywały naprawdę różne – zdarzało się na przykład, że najlepsi zawodnicy świata zgodnie je opuszczali, a wygrywali ci z drugiego szeregu. Zmieniło się to na stałe mniej więcej od igrzysk w Pekinie, ale w Tokio znów może nas czekać zaskoczenie. Najwięksi bowiem kolektywnie myślą o opuszczeniu japońskiej imprezy.
Turniej drugiej kategorii?
U kobiet od razu rozpoczęło się z wysokiego C – Steffi Graf triumfując w Seulu zdobyła pierwszego (i do dziś jedynego) w historii Złotego Wielkiego Szlema. Niemka wygrała wtedy wszystkie cztery turnieje wielkoszlemowe, a potem dołożyła singlowe złoto igrzysk. To był jej czas i jedno z największych wydarzeń koreańskiej imprezy. Gdyby podobnie było u mężczyzn, pewnie tenis od razu zyskałby sobie wysoki status.
Tyle że nie było.
Pierwszym złotym medalistą igrzysk w rywalizacji singlistów został Miloslav Mecir. Reprezentujący Czechosłowację zawodnik nigdy nie był gigantem tenisa. Choć i tak swoje osiągnięcia miał. W każdym z turniejów wielkoszlemowych dochodził do półfinałów, a w Australii i USA zagrał nawet w meczu o tytuł. Nigdy jednak nie wygrał. A na igrzyskach mu się udało. Choć podkreślić trzeba, że zrobił to wobec absencji wielu zawodników z czołówki. Nie było Borisa Beckera, Pata Casha, Ivana Lendla czy Matsa Wilandera. Miloslav z tego skorzystał, wygrał turniej olimpijski, ale od razu po sukcesie podkreślał… że właściwie nie wie, jak traktować ten sukces. Bo w świecie tenisa było to coś zupełnie nowego. Dopiero po latach docenił to osiągnięcie.
Cztery lata później najlepszy był Marc Rosset. Jeśli Mecira uznać za niespodziankę, to triumf Rosseta był już sensacją. Dla Szwajcara na zawsze pozostał to największy sukces w karierze i jedyny medal, jaki jego kraj zdobył na tamtych igrzyskach. W Atlancie wreszcie triumfował zawodnik z czołówki – Andre Agassi chciał wygrać w ojczyźnie i udało mu się tego dokonać. Cztery lata później też było nieźle, olimpijski turniej w Sydney okazał się szczęśliwy dla Jewgienija Kafielnikowa. Ale to była tylko przerwa przed największą sensacją w historii.
W Atenach triumfował bowiem Nicolas Massu. Chilijczyk nigdy nie mógł pochwalić się wielkimi osiągnięciami, ale słynął z tego, że nigdy nie odpuszczał i motywował się, gdy grał dla kadry. W Atenach było to widać. Massu zgarnął sensacyjne złoto i to podwójnie – najlepszy był też w deblu, gdzie grał z Fernando Gonzalezem.
Złoto jest złoto
Dopiero od Pekinu zaczęła się rywalizacja największych o złoto. Roger Federer, jak sam przyznawał, widział olimpijski triumf Rosseta gdy miał 11 lat i chciał go powtórzyć. W Atenach mu się nie udało, a w Pekinie… też nie. Ale Rafa Nadal złoto zgarnął, a Federer powetował sobie niepowodzenie w singlu tytułem deblowym wywalczonym wraz ze Stanem Wawrinką. I to był bardzo ważny sygnał – skoro najlepszy tenisista świata traktuje deblowe złoto jak coś niezwykle cennego, to znaczy, że igrzyska faktycznie są ważne.
Nie tak ważne jednak, by grać w nich za wszelką cenę. Rafa Nadal wycofał się na przykład ze startu w Londynie, uznając, że jego problemy ze zdrowiem i kiepska forma nie pozwolą mu na obronę złota. Pierwszy wielki triumf odniósł wtedy Andy Murray, w finale pokonując Federera. Ten sam Federer nie wystąpił w Rio de Janeiro, kończąc sezon 2016 po urazie odniesionym na Wimbledonie. Potem wrócił w wielkim stylu na początku roku 2017, ale jednak igrzyska ominął. Nie wychodziło też na nich Djokoviciowi, który nie zawsze radził sobie z presją – w 2008 roku zdobył co prawda brąz, ale cztery (był czwarty) i osiem (odpadł w I rundzie) lat później nie potrafił sobie w turnieju olimpijskim poradzić.
Wielu zawodników i zawodniczek oskarżano o odpuszczanie igrzysk. W Polsce wielokrotnie zarzuty kierowano w stronę Agnieszki Radwańskiej, której na turniejach olimpijskich się nie wiodło. Mówiono, że brak wielkich nagród pieniężnych zniechęca ją do dobrej gry, nie zauważając jednej ważnej rzeczy – że na igrzyskach startowała. A przecież mogłaby śmiało się wycofać. Po prostu.
W Tokio będzie pusto?
Turniej olimpijski w tenisie pracował kilkanaście lat na swój status ważnej imprezy w kalendarzu (choć głównie w świecie męskiego tenisa). Możliwe jednak, że Tokio raz jeszcze pokaże, że jest imprezą po części drugorzędną. Już teraz wiadomo, że ze startu w Tokio (oraz na Wimbledonie) zrezygnował Rafa Nadal. Hiszpan wydał oświadczenie, w którym tłumaczył, że w jego wieku musi dbać o zdrowie i słuchać sygnałów, jakie wysyła mu jego ciało.
Znacznie bardziej interesującym przypadkiem jest Dominic Thiem. Austriak, który w zeszłym roku został po raz pierwszy w karierze mistrzem wielkoszlemowym, w tym wybitnie sobie nie radzi i poszukuje dobrej formy. Wobec tego postanowił zrezygnować z igrzysk. To o tyle ciekawa decyzja, że jego trenerem jest… Nicolas Massu. Tak, ten sam, który w 2004 roku zdobył złoto. Thiem zresztą jeszcze dwa lata temu mówił, że na igrzyska się nie wybiera, ale potem Chilijczyk go do nich przekonał. Teraz Austriak raz jeszcze wrócił – choć już z innych powodów – do swojego pierwotnego zdania.
Wiemy więc, że w Tokio zabraknie co najmniej dwóch tenisistów ze ścisłej światowej czołówki. Bo Thiem wciąż, nawet mimo gorszej formy, się do niej zalicza. Z zawodników, którzy mogliby namieszać w turnieju na pewno nie będzie też Roberto Bautisty Aguta (10. w rankingu światowym), Caspera Ruuda (15.), Grigora Dimitrowa (20.) czy Johna Isnera (33.). A przecież do Tokio jeszcze chwila, możliwe że po Wimbledonie pojawią się kolejne wycofania.
Tym bardziej, że wątpliwości co do turnieju olimpijskiego zgłaszali też dwaj pozostali członkowie Wielkiej Trójki. Novak Djoković powiedział już, że wielki wpływ na jego decyzję będzie mieć obecność kibiców lub ich brak. Jeśli nie zostaną wpuszczeni na korty w Tokio, będzie rozważać wycofanie się z turnieju, w którym uczestnictwo wymagałoby zapewne poddania się kwarantannie. Roger Federer z kolei po dwóch operacja kolana na razie wciąż nie wrócił do swojej najlepszej dyspozycji (a i wielu nie wierzy, że jeszcze to zrobi). Dlatego zamiast podróży do Tokio i rywalizacji na kortach twardych, obciążających nogi, może wybrać dodatkowe treningi i odpoczynek w domu.
Wiemy za to, że na pewno w Japonii pojawi się Andy Murray, chcący powalczyć o trzecie złoto. Tyle że Szkot (czy też – na potrzeby igrzysk – Brytyjczyk) sam od lat zmaga się ze zdrowiem. I gdyby doszedł choćby do półfinału, będzie to sensacja. Nawet więc jeśli tam zagra, może się okazać, że z perspektywy wielkich tenisistów turniej w Tokio znów będzie imprezą drugiej kategorii. Nadzieję pokładać można jednak w gronie młodszych zawodników – takich jak Stefanos Tsitsipas, który chciałby powalczyć o medal dla Grecji.
Fot. Newspix