Talent to nie wszystko. Historia o tym, jak Amerykanie zawalili igrzyska w Atenach

Talent to nie wszystko. Historia o tym, jak Amerykanie zawalili igrzyska w Atenach

Po kilkunastu latach od tamtego turnieju aż trudno uwierzyć, jak się potoczył. Amerykańscy koszykarze pojawili się na igrzyskach w Atenach w osłabionym, ale wciąż mocnym składzie. Ekipa, którą reprezentowały prawdziwe gwiazdy, jak Allen Iverson, Tim Duncan czy LeBron James, zdołała wywalczyć jednak zaledwie brązowy medal. Jak do tego doszło? Okazało się, że sam talent, bez chemii oraz zgrania, znaczy naprawdę niewiele.

Pozycja

Od 1992 roku, czyli momentu, kiedy utworzono pierwszy “Dream Team”, Amerykanie szli przez kolejne międzynarodowe zawody jak burza. Zdominowali mistrzostwa świata w 1994 roku, bez większych problemów sięgnęli po złoto igrzysk w Atlancie. Nawet, gdy na następnych dwóch turniejach – jeszcze w XX wieku – posyłali w delegację nieco słabsze zespoły, te wciąż spisywały się bez zarzutów, choć zwycięstwa przychodziły im nieco trudniej, niż w przypadku poprzedników.

Opinię mówiącą, że Amerykanie są poza zasięgiem, wciąż podzielał jednak cały koszykarski świat, w tym nawet Luis Scola, ich późniejszy pogromca.

– Przeciwko USA po raz pierwszy grałem w 1999 roku w Portortyko. Walczyliśmy wtedy o kwalifikację na igrzyska w Sydney. Cały zespół był bardzo młody. Ja miałem 19 lat, Manu Ginobili 21, a Andres Nocioni 19. Pamiętam, że musiałem bronić Vina Bakera. Wydawało mi się, że jest to niemożliwe. Są ode mnie wyżsi, ważą dziesięć kilo więcej. Do tego biegają szybciej, rzucają z daleka i mogą zarówno grać na obwodzie, jak i pod koszem. Jak mogę z nimi rywalizować? Czułem, że grają w swojej lidze, w swoją własną dyscyplinę.

Wszystko zmienił 2002 rok i mistrzostwa świata w Indianapolis. Amerykanie przystępowali do turnieju z łatką absolutnych faworytów, szczególnie że grali u siebie. Zespół prowadzony przez George’a Karla jednak rozczarował. Pierwszej porażki doznał już w fazie grupowej przeciwko Argentynie, a następnie pożegnał się z walką o medale po ćwierćfinałowej przegranej z Jugosławią. Szóste miejsce? To była tragedia.

Ale tragedia pomniejszych wymiarów. Bo – jakby nie patrzeć – mówimy o imprezie, która nie odbija się aż tak szerokim echem jak igrzyska. Złoty medal w oczach Amerykanów jest obowiązkiem, owszem, ale nieprzesadnie wielkim zaszczytem. A ten zdobyty na olimpijskiej imprezie – to co innego. Dlatego po porażce w Indianapolis sygnał z góry był jasny – skupiamy się na Atenach.

Pierwsze przeszkody

Tym razem nikt nie chciał iść w półśrodki. Cel komitetu wybierającego graczy, jacy będą reprezentować Stany Zjednoczone na igrzyskach, był jasny – zbudować jak najlepszy zespół. Wydawało się to proste, ale wcale nie było. Bo tuż przed olimpijską imprezą rezygnację zaczęli składać kolejni zawodnicy, w tym również ci, którzy wystąpili na Turnieju Ameryk w 2003 roku.

Odpadł przede wszystkim koszykarz, który mógł idealnie wejść w rolę lidera, czyli Kobe Bryant. Gracz Lakers był wówczas zamieszony w aferę z napastowaniem seksualnym i musiał bronić się w sądzie. Już z innych przyczyn na ostatniej prostej wycofali się Tracy McGrady, Ray Allen, Mike Bibby, Jermaine O’Neal, Karl Malone oraz Jason Kidd. A jeszcze wcześniej zrobili to: Shaquille O’Neal, Kevin Garnett, Vince Carter, Kenyon Martin, Elton Brand, Ben Wallace i Richard Hamilton.

Łącznie aż trzynaście nazwisk. Co stało za ich decyzjami?

Zacznijmy od tego, że i Garnett się żenił, a Malone oraz O’Neal byli wiekowymi zawodnikami, którzy w przeszłości zdobyli już złoto igrzysk i nie widziało im się skracanie sobie wakacji. Tymczasem Kidd po pierwsze narzekał na kontuzje, a po drugie – nie mógł dogadać się z trenerem USA Larrym Brownem.

Rozgrywający New Jersey Nets brał bowiem udział w Turnieju Ameryk w 2003 roku. I już wtedy miał okazję przekonać się, że filozofia tego szkoleniowca mu nie odpowiada. – Pamiętam, jak powiedział Jasonowi: “Hej, wiem, że jesteś bardzo dobry w kontratakach, ale chcę, żebyś zatrzymywał się przed linią osobistych i rozgrywał piłkę na skrzydła”. I mówił to do jednego z najlepszych rozgrywających w historii. Może dlatego tylu zawodników odmówiło wyjazdu na igrzyska – wspominał po latach Richard Jefferson, jeden z kadrowiczów.

Bez wątpienia postać Browna nie odpowiadała wielu zawodnikom. Ale z drugiej strony – to był naprawdę utytułowany szkoleniowiec. W 2004 roku dopiero co zdobył mistrzostwo NBA z Detroit Pistons, a jeszcze w latach osiemdziesiątych odnosił sukcesy w lidze akademickiej. Miał zatem doświadczenie w prowadzeniu profesjonalnych, gwiazdorskich drużyn, ale też studentów.

Czasy się jednak zmieniły, a podejście Browna momentami przestawało działać.

Na dodatek wielu Amerykanów obawiało się wyjazdu do obcego kraju, na wielką imprezę sportową. Wszystko z powodu ataku terrorystycznego na World Trade Center, który miał miejsce trzy lata wcześniej.

Ostatecznie w składzie na imprezę w Atenach znalazło się tylko dwóch zawodników “pierwszego wyboru”. Byli nimi Tim Duncan oraz Allen Iverson. Pierwszego zmotywował fakt, że jeszcze nigdy – mimo 28 lat na karku – nie reprezentował USA na globalnej scenie. Dla drugiego gra na igrzyskach stanowiła zaś wielkie marzenie. I kiedy innych trzeba było namawiać – on wręcz dopraszał się swojej szansy.

Na początku 2003 roku drastycznie zmienił dietę – zrezygnował z fast foodów, słodyczy i słonych przekąsek. Zaczął po raz pierwszy od lat intensywnie ćwiczyć na siłowni. W marcu tamtego roku – z własnej inicjatywy (!) – zadzwonił do Stu Jacksona, jednego z ludzi odpowiadających za powołania i błagał go, żeby rozpatrzono jego kandydaturę.

Z samym Brownem Iversona łączyły dość skomplikowane relacje. I to nawet mimo tego, że w 2001 roku doszli razem do finałów NBA. Kiedy szkoleniowiec znalazł angaż w Detroit, podczas konferencji prasowej wbił szpileczkę swojemu byłemu zawodnikowi, mówiąc: “nie spóźniałem się na treningi ani nawet na mecze”. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak trudnym w prowadzeniu graczem jest “The Answer”.

Sentyment jednak wygrał, bo Iverson faktycznie otrzymał powołanie. Był z tego powodu tak podekscytowany, że na butach marki Reebok, które nosił, nakleił sobie dwie amerykańskie flagi. A kiedy po raz pierwszy miał okazję porozmawiać z dziennikarzami o nadchodzącej przygodzie, powiedział: – Mam wady, jak każdy Amerykanin. We wszystkich krajach są ludzie, którzy mają wady oraz popełniają błędy i właśnie ich chcę reprezentować.

Cóż, nie każdy podzielał zapał gwiazdy Philadelphii 76ers. Dlatego też – z braku laku – w kadrze znalazło się paru młodych zawodników, na których – w normalnych warunkach – trener Brown nie patrzyłby przychylnym okiem. LeBron James, Dwyane Wade i Carmelo Anthony w kolejnych latach co prawda wyrośli na wielkie gwiazdy, ale wówczas mieli za pasem dopiero jeden sezon w NBA. Tymczasem Emeka Okafor nie zdążył nawet postawić stopy na parkietach najlepszej ligi świata.

Skład uzupełnili: Lamar Odom, Amare Stoudemire, Carlos Boozer, Shawn Marion, Richard Jefferson (jeden z trzech graczy, obok Duncana oraz Iversona, którzy grali również na Turnieju Ameryk) i Stephon Marbury. Zawodnicy o niezaprzeczalnym talencie, którzy jednak – z wyjątkiem ostatniego – pełnię swoich możliwości zaczęli prezentować dopiero w kolejnych latach.

Złe… złego początki

O ile z perspektywy czasu skład Amerykanów wcale nie wyglądał źle, tak przed igrzyskami w Atenach pojawiało się na jego temat trochę nieprzychylnych opinii. Sugerowano, że zespół jest pozbawiony strzelców i zamiast jednego z atletycznych skrzydłowych powinien się w nim znaleźć choć jeden koszykarz z naprawdę dobrym rzutem za trzy.

Poza tym – jedynym nominalnym rozgrywającym w drużynie był Stephon Marbury. Czyli gracz, który wyjątkowo nie lubił się z Brownem. Niewiele zresztą brakowało, żeby w ostatniej chwili został odesłany do domu.

– Przed igrzyskami pokonali Serbię na ich terenie, ale coś się wtedy stało. Stephon podszedł do mnie po meczu i powiedział: wiesz co, trener Brown nie pozwala nam grać – wspominał dziennikarz ESPN Chris Sheridan. – Zawsze chce żebyśmy grali “we właściwy sposób”. Nie pozwala nam grać. Potem w hotelu w Belgradzie jedliśmy kolację z Larrym oraz jednym z asystentów – Greggiem Popovichem – i opowiedziałem tę historię. Larry błyskawicznie wstał i wyszedł. […] Był tak zły, że mówił ludziom z reprezentacji: “Chcę Stephona z dala od tego zespołu! Wsadźcie go w samolot! Teraz”.

Prośba Browna nie została spełniona. A na dodatek – nie mógł po prostu posadzić Marbury’ego na ławce. Bo ten był jego jedynym rozgrywającym.

W pierwszym meczu olimpijskiego turnieju Stany Zjednoczone zmierzyły się z Portoryko. Drużyną, której w latach 90. bardziej zależałoby na wymienieniu się koszulkami z Amerykanami, niż samym meczu. Tak też zresztą mogło być i tamtym razem. Ale doszło do największej sensacji w historii koszykówki na IO – zespół prowadzony przez Carlosa Arroyo odniósł bardzo pewne zwycięstwo, 92:73.

Po syrenie końcowej niemal wszyscy Amerykanie ruszyli zgodnie do szatni. Byli podłamani, nie mieli ochotę z nikim rozmawiać, nikomu gratulować. Ostał się tylko Duncan, który jako jedyny zwrócił się do zawodników z Portoryko i przyznał, że ci po prostu byli lepsi. Reprezentacja Stanów doznała wówczas trzeciej porażki w historii swoich startów na igrzyskach. Zawodnicy mogli jednak winić wyłącznie siebie. Trafili tylko 3 z 24 rzutów za trzy.

– Czuję wstyd nie dlatego, że przegraliśmy, bo mogę poradzić sobie z każdym wynikiem. Jestem rozczarowany, ponieważ miałem robotę do wykonania jako trener. Miałem sprawić, że będziemy grać i zachowywać się jak prawdziwy zespół. I nie wydaje mi się, że dzisiaj nim byliśmy – mówił na konferencji prasowej Brown.

Amerykanie w kolejnym meczu odnieśli już zwycięstwo, pokonując silną Grecję 77:71, ale nikt nie był skory do świętowania. Mówiono, że Iverson i spółka zagrali niewiele lepszy mecz niż poprzedni, ale mieli po prostu więcej szczęścia. Tym razem nie brakowało im co prawda ambicji czy sportowej złości – ale fakt, że dali z siebie wszystko, a i tak wygrali zaledwie sześcioma punktami, nie zapowiadał fajerwerków w kolejnej części turnieju.

– Spotkanie z Grecją było chyba najgorsze. Ludzie na trybunach krzyczeli. Musiała ich uspokajać policja. Pamiętam, jak Carmelo obrócił się do mnie w pewnym momencie na ławce rezerwowych i powiedział: “człowieku, jeśli nie wygramy, to ci Grecy rozniosą to miejsce” – wspominał Stoudemire.

Amerykanom udało się również pokonać Australię, ale już w przedostatnim meczu fazy grupowej czekała na nich Litwa. I powtórzył się scenariusz z meczu z Portoryko. Rywale Amerykanów skupili się na zagęszczeniu pomalowanego, nie dopuszczając zawodników z USA do zdobywania łatwych punktów spod kosza. A zespół Browna, pozbawiony wybitnych strzelców, nie potrafił sobie z taką taktyką poradzić. Po drugiej stronie parkietu za to szalał Sarunas Jasikevičius, który dyrygował ofensywnymi poczynaniami Litwinów. Europejczycy triumfowali 94 do 90.

Na zakończenie fazy grupowej Amerykanie wygrali z Angolą (89:53), a parę dni później dali oznaki życia, pokonując silny zespół Hiszpanii (102:94). Ale już w półfinale Argentyńczycy nie dali im szans.

Ekipa z Ameryki Południowej była po prostu lepszym zespołem, któremu na dodatek bardziej zależało na wygranej. Chcieli odegrać się za poprzednie porażki i samym sobie udowodnić, że drużyna złożona ze znakomitych graczy NBA jest do pokonania. Dokładnie to zrobili. – Nie tylko myśleliśmy, że mamy szansę aby z nimi wygrać, ale przysięgam – wiem że brzmi to dziwnie ponad dekadę później – wiedzieliśmy że ich pokonamy – wspominał Scola.

W ostatnim meczu turnieju zawodnicy ze Stanów Zjednoczonych pokonali Litwę i tym samym zdobyli brązowy medal. Było to jednak dla nich marne pocieszenie.

Nauczka na przyszłość

Trzeba przyznać jedno – po igrzyskach w 2004 roku Amerykanie faktycznie zaczęli uczyć się na błędach. Zrezygnowali z komitetu, za powoływanie graczy miał być odpowiedzialny przede wszystkim nowy dyrektor kadry, Jerry Colangelo. Na stanowisku trenera pojawił się zaś Mike Krzyzewski, legendarny trener uczelni Duke, który był co prawda o tylko siedem lat młodszy od Browna, ale budził u koszykarzy zdecydowanie większy respekt.

Dało się to zauważyć na podstawie tego, jak przebiegła “rekrutacja” na kolejne igrzyska. Reprezentacji nie odmówili najlepsi zawodnicy na świecie, jak James, Bryant, Wade czy Chris Paul. Do tego – co szczególnie ważne – Colangelo większą uwagę zwracał na to, jak zbudowany jest zespół. Nie celował tylko w najgłośniejsze nazwiska, ale również zadaniowców, którzy w odpowiedni sposób uzupełnią gwiazdy, dodając obronę czy rzut za trzy.

W ten sposób reprezentacja Stanów Zjednoczonych zdobyła złote medale trzech kolejnych igrzysk – w Pekinie, Londynie oraz Rio de Janeiro. Gorzej szło jej na mistrzostwach świata, bo zaliczyła wpadki w 2006 oraz 2019 roku. O podobnej kompromitacji, co na imprezie w Atenach, nie było jednak mowy.

Ekipa prowadzona przez Larry’ego Browna niesławą “cieszy się” do dziś. Tak wspominał ją wieloletni komisarz NBA, David Stern. – Powiedziałbym, że w pamięci utrwaliło mi się to, jak bardzo trener atakował swoich zawodników na łamach mediów. Pamiętam, że powiedziałem do siebie: David, prawdopodobnie powinieneś siedzieć cicho. Ale ostatecznie i tak się do niego zwróciłem. Myślałem, że powinien przestać narzekać na koszykarzy i po prostu albo trenować, albo nie trenować – mówił.

Stephon Marbury: – Według mnie wybrano złego trenera w tamtym momencie. Miałem fatalne doświadczenia z Larrym Brownem. Miał zespół pełen gwiazd i próbował trenować go na swój sposób. Mówił wszystkim, żeby grali “we właściwy sposób”. Co powinni robić, czego nie powinni. Zamiast po prostu wyjść na parkiet i wygrać złoto.

Emeka Okafor: – Zespół utworzył się na ostatniej prostej. Wszyscy musieli dostosować się do stylu trenera Browna, który był nieco inny, niż byśmy oczekiwali. Trener nie lubił grać młodymi zawodnikami. Ani trochę. Nawet ja uważam, że LeBron, Wade i Melo nie grali tyle, ile powinni. Z drugiej strony – przynajmniej otrzymaliśmy tę szansę, my, młode chłopaki.

Allen Iverson: – Tak, porażka boli. Byłem jej częścią. Często o niej myślę, ponieważ moim marzeniem było wygrać złoty medal. Patrzę jednak na życie w ten sposób, że osiągnąłem coś, co ludziom ze środowiska, w którym dorastałem, nigdy nie będzie dane. Także dziękuję Bogu za tę szansę, że mogłem zagrać na igrzyskach, ale tak, porażka wciąż mnie boli.

LeBron James: – Nie mieliśmy dyscypliny, nie mieliśmy struktury, żeby móc grać na światowej scenie. W zespole było pełno świetnych koszykarzy, ale nie mieliśmy struktury i po części dlatego zajęliśmy trzecie miejsce.

KACPER MARCINIAK

Fot. Youtube

Źrodła wypowiedzi: NBC Olympics, ESPN, New York Times, GQ, The Players Tribune, “Iverson – Życie to nie gra”.


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez