Jeśli ktoś marudził, że w Lozannie odbędzie się jedynie wydmuszka Diamentowej Ligi (program ograniczony tylko do jednej konkurencji), teraz musi czuć się głupio. Genialny konkurs w skoku o tyczce, w którym dwóch zawodników przekroczyło sześć metrów, dostarczył taką dawkę emocji, że niejeden dziś w tym szwajcarskim mieście zarwie noc.
Zawody odbyły się na Placu Europejskim, w ciekawym otoczeniu uroczej szwajcarskiej architektury, pod murowanymi arkadami wiaduktu i w świetle… telefonów komórkowych. To dość rzadka sprawa, ale faktycznie zapadające ciemności utrudniały skakanie, a zgromadzona publiczność dobyła smartfonów i próbowała z oddali doświetlać arenę zmagań.
Na starcie stanęło siedmiu z ośmiu czołowych tyczkarzy sezonu. Zabrakło Piotra Liska, który wciąż próbuje się pozbierać po pojedynku z Samem Kendricksem w Bydgoszczy. Tam podczas Memoriału Ireny Szewińskiej zawodnik Grupy Sportowej ORLEN naciągnął sobie mięsień uda, przez co stracił starty w Chorzowie na Memoriale Janusza Kusocińskiego i, co gorsza, we Włocławku, gdzie uciekł mu medal mistrzostw Polski. Z perspektywy czasu jednak zapewne najbardziej będzie żałował absencji właśnie w Lozannie, bo to, co pokazali jego koledzy, na długo zapisze się w historii.
Zacznijmy może jednak, podsycając powoli emocje, od najbliższego kolegi Liska, Pawła Wojciechowskiego. To jedyny Polak, który znalazł się na liście startowej. Atmosfera sprzyjała o tyle, że mistrz świata z Daegu z 2011 roku, multimedalista imprez wszelakich (z wyjątkiem igrzysk) pozbierał się na tyle, by przekroczyć zaklętą niemal w tym sezonie granicę 5,60 m (jego SB to 5,61 m, lecz większość konkursów kończył znacznie niżej). Pawłowi zapisano dziś 5,62 m i jest to najlepszy wynik w tego roku. Powoli się rozkręca zawodnik bydgoskiego Zawiszy raczej demonstrując na kolejnych mityngach niemoc, niż budząc nadzieję. Tym razem jest pewien długo wyczekiwany przełom, światełko w tunelu i oby to dodało mu skrzydeł choćby przed niedzielnym konkursem podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej na Stadionie Śląskim. Tam znów zmierzy się z Samem Kendricksem, którego forma dziś poszybowała na inną planetę.
A jeśli aktualny mistrz świata wywindował poziom w przestworza, to Armand Duplantis z trzecią prędkością kosmiczną zaczyna inwazję w zupełnie innej galaktyce. Fakt, obaj stworzyli widowisko tyle niezapomniane, co historyczne. Obaj ustanowili rekordy życiowe. Mondo zaliczył 6,07 m, a Kendricks 6,02 m. Te 607 cm to najwyższy skok o tyczce od 26 lat (na otwartej przestrzeni). Szwed (co prawda mocno zamerykanizowany) atakował jeszcze 6,15 m, na zasadzie, a nuż się uda poprawić najlepszy wynik na stadionie Serhija Bubki (6,14 m sprzed 26 lat!). Nie tym razem jednak. Ciemności przekreśliły sens kolejnych prób. Być może to znak-sygnał do producentów smartfonów, aby w kolejnej generacji na rynek szwajcarski wbudowali opcję jupitera.
Competitions with two 6.00m vaults:
Lausanne 20
Duplantis 6.07m
Kendricks 6.02mBerlin 18
Duplantis 6.05m
Morgunov 6.00mAthens 99
Tarasov 6.05m
Hartwig 6.00mFukuoka 97
Bubka 6.05m
Tarasov 6.00mSestriere 95
Bubka 6.00m
Brits 6.00mLievin 93
Bubka 6.14m
Gataullin 6.00m pic.twitter.com/kY9DfiFCWQ— European Athletics (@EuroAthletics) September 2, 2020
Zimą Duplantis najpierw ustanowił (6,16 m podczas ORLEN Copernicus Cup w Toruniu), a potem poprawił (w Glasgow) własny absolutny rekord świata (6,17 m) i trudno się oprzeć wrażeniu, że taka wysokość również na otwartym obiekcie to jedynie kwestia czasu. Ten konkurs w ogóle miał niesamowity przebieg, nie tylko pod względem ostatecznych rezultatów. Kendricks oddał w nim czternaście skoków. Czternaście! Miał tylko jedno zawahanie na 5,62 m (a był to jego dopiero trzeci skok, bo zaczynał od 5,32 m). Poza tym wszystko ładował w pierwszych próbach. Ugrzązł dopiero na atakowanym po trzykroć 6,07 m. Być może wizja rekordu Ameryki nieco zbiła go z pantałyku. Duplantis skakał ośmiokrotnie.
Poza tymi dwoma kosmitami, startowało jeszcze kilku innych tyczkarzy, którzy wcale sroce spod ogona nie wypadli. Lecz 5,72 m zaliczyli tylko dwaj – brazylijski mistrz olimpijski Thiago Braz (w pierwszym podejściu) i legendarny już Rennaud Lavillenie (w trzecim), który w dorobku sportowym ma wszystko co możliwe – z mistrzostwem olimpijskim i rekordem świata na czele. Brakuje mu w zasadzie tylko brązu z igrzysk i złota z czempionatu globu.
Kendricks ma pojawić się w niedzielę w Chorzowie. Szkoda, że na Narodowym Stadionie Lekkoatletycznym zabraknie Duplantisa (krajowe mistrzostwa), bo gotów znów w najbliższych dniach pofrunąć w przestworza, by wpisać się w kolejne tabele rekordów. Dziś prócz rekordu Szwecji wymazał choćby rekord mityngu należący do Piotra Liska (6,01 m z 5 lipca 2019 r.).
Listy światowe sezonu letniego 2020 w skoku o tyczce mężczyzn (za Athletics News):
6,07 m Armand Duplantis
6,02 m Sam Kendricks
5,90 m Jacob Wooten, Matt Ludwig, Piotr Lisek
5,82 m Audie Wyatt, KC Lightfoot
5,81 m Bo Kanda Lita Baehre
5,80 m Kurtis Marschall, Jin Min-Sub
Dla porządku należy tylko dodać, że równolegle rywalizowały panie. Wygrała Angelica Bergntsson, no cóż, że ze Szwecji, która w trzeciej próbie zaliczyła 4,72 m i strąciła po trzykroć 4,84 m.
DARIUSZ URBANOWICZ
Fot. Newspix.pl