Nie wiemy, co po tym meczu myśli sobie Vital Heynen, ale jako kibice życzymy sobie tylko jednego. Bylebyśmy nie trafili na Słowenię na jakiejkolwiek dużej imprezie. Jasne, nie graliśmy w naszym optymalnym zestawieniu i jesteśmy na innym etapie przygotowań niż nasi rywale. Ale trudno nie pomyśleć, że Słoweńcy mają na nas patent, regularnie dając nam łupnia. Dziś ponownie pokonali Polskę 3:1.
Słowenia nie była faworytem dzisiejszego starcia. Oczywiście, to dobry zespół, jednak nie należący do ścisłej światowej czołówki. Ale nasi chłopcy mieli coś do udowodnienia. Ogólnie można powiedzieć, że jeżeli którakolwiek drużyna w ostatnich latach wybitnie nie leży reprezentacji Polski, to właśnie Słoweńcy.
Od 2015 roku mierzyliśmy się z nimi sześć razy i czterokrotnie wracaliśmy z parkietu na tarczy. Przegraliśmy w Lidze Europejskiej. W tym samym roku wygraliśmy z nimi w grupie mistrzostw Europy. Rzecz w tym, że dzisiejsi rywale skutecznie zrewanżowali się nam cztery dni później, wygrywając w ćwierćfinale tej imprezy po tie-breaku. Po dwóch latach ponownie wyeliminowali nas z europejskiego czempionatu – tym razem w jednej ósmej finału. W 2019 roku wygraliśmy z nimi w turnieju kwalifikacyjnym do Tokio, ale półtora miesiąca później kolejny raz utarli nam nosa, wygrywając w półfinale – jakżeby inaczej – mistrzostw Europy 3:1.
Zdajemy sobie sprawę, że priorytetem Vitala Heynena podczas turnieju w Rimini jest dobra selekcja, nie sam wynik. Stąd w kadrze meczowej na dzisiejsze spotkanie zabrakło większości zawodników grających z Serbią – w tym Wilfredo Leona. Oczywiście, z Serbią – z którą wygraliśmy 3:1 – Słowenia na inaugurację Ligi Narodów przegrała w takim samym stosunku. Lecz jeżeli mielibyśmy coś do przekazania naszym chłopakom, to zacytowalibyśmy jednego z bohaterów komedii „Chłopaki nie płaczą” – Nie lekceważ ich, Silnoręki.
Którzy to nasi?
Zacznijmy od tego, że mecz mógł być nieczytelny dla wielu kibiców. A wszystko przez niefortunny dobór strojów obu drużyn. Polacy wyszli ubrani na granatowo, a Słoweńcy na czarno. W dodatku obydwa trykoty zdobiły białe pasy po bokach. Najprościej było poznać drużyny po koszulkach dwóch libero – czerwonej i błękitnej – oraz tym, że w obecnej edycji Ligi Narodów nie dochodzi do zmiany stron, więc nasi cały czas grali po lewej stronie siatki. Panowie z FIVB, naprawdę? Być może to szczegół, ale utrudniający odbiór widowiska, warto go dopilnować na takim poziomie.
Dobrze, a co działo się w samym meczu? Vital Heynen kolejny raz posłał do boju inny zestaw zawodników. Dziś w akcji mogliśmy obejrzeć między innymi Łukasza Kaczmarka oraz spory zaciąg ze Skry Bełchatów – Grzegorza Łomacza, Karola Kłosa i Mateusza Bieńka. Słoweńcy – chciałoby się powiedzieć, że jak zwykle – postawili nam bardzo ciężkie warunki. Grali na wyższej skuteczności ataku, w szczególności zdobywając punkty po zagraniach na skrzydła. W dodatku nieźle funkcjonował ich blok i zagrywka. Choć nie zdobyli żadnego asa serwisowego, to kilka zagranych piłek wracało na ich stronę, co rywale skrzętnie wykorzystywali. Kontrolowali tę partię od początku do końca, nie pozwalając Polakom ani razu wyjść na prowadzenie.
W drugim secie zaczęliśmy nieco lepiej, próbowaliśmy bardziej różnorodnych wariantów rozegrania akcji. Nasz blok w końcu potrafił powstrzymać Klemena Cebulja na lewym skrzydle. Z kolei na naszej lewej stronie punkty zdobywał Aleksander Śliwka. W końcu zaczęło procentować bełchatowskie zgranie. Set się wyrównał ze wskazaniem na Polaków, a jednym z jego kulminacyjnych momentów było dość długie sprawdzanie przy stanie 21:19, czy Słoweńcy dotknęli siatki podczas bloku. Niestety sędziowie – mający wyraźne problemy z komunikacją pomiędzy sobą – nie rozpatrzyli powtórki korzystnie dla nas, co pozwoliło złapać przeciwnikom wiatr w żagle. Ale wtedy ważne punkty dorzucił Bieniek, dając nam prowadzenie asem serwisowym. Wszystko zakończył Śliwka i mogliśmy odetchnąć po tej nerwowej, ale zwycięskiej partii.
Tradycji stało się zadość
Rzecz w tym, że później Polacy wrócili do swojej złej gry, popełniając mnóstwo błędów. Słowenia mądrze grała w obronie, dobrze wykorzystywała kontrataki i w ten sposób wypracowała sobie przewagę. Rywale obnażali wszelkie mankamenty w naszej drużynie. Selekcjoner Heynen starał się reagować na sytuację na parkiecie, pojawili się Fabian Drzyzga i Maciej Muzaj, ale zmiany nie pomogły. Musieliśmy grać na dużym ryzyku, co wyraźnie nam przeszkadzało. Słoweńcy – a w szczególności Gregor Ropret na zagrywce – wypracowali sobie przewagę, którą spokojnie dowieźli do końca.
Czwarta partia to była jedna, wielka wojna nerwów. A tę niestety lepiej wytrzymała reprezentacja Słowenii, spokojnie prowadząca grę. Choć tu musimy przyznać, że pod koniec niespodziewanie pojawiły się emocje. Jako drużyna prezentowaliśmy się do bólu przeciętnie. Ale mieliśmy Mateusza Bieńka, który robił co mógł, by utrzymać nas w grze. Dzięki niemu remisowaliśmy 22:22 i mieliśmy jeszcze nadzieje na tie-breaka. Ale nie tym razem. Set i mecz zakończył się symbolicznym podsumowaniem naszej gry. Łukasz Kaczmarek, którego skuteczność w dzisiejszym spotkaniu wołała o pomstę do nieba, fatalnie przestrzelił dobrą piłkę na kontrze.
Oczywiście, można usprawiedliwiać naszych siatkarzy, że w przeciwieństwie do rywali oni dopiero budują formę. Polacy są w innym okresie przygotowań niż Słoweńcy. Można mówić, że graliśmy swoim drugim garniturem. Ale na niektóre poczynania Polaków nie ma żadnego wytłumaczenia.
Zacznijmy jednak od pozytywów. Na plus po dzisiejszym meczu możemy zaliczyć występ Mateusza Bieńka. Na tle swoich kolegów gracz Skry Bełchatów prezentował wysoką, ponad pięćdziesięcioprocentową skuteczność. Przy sporej dozie życzliwości, można znaleźć dobre elementy w grze Aleksandra Śliwki, który zdobył trzynaście punktów, jednak był strasznie nierówny. W szczególności irytował zagrywkami floatem – aż zatęskniliśmy za wczorajszymi bombami Wilfredo Leona. O skuteczności Kaczmarka- który kończył większość naszych ataków – już mówiliśmy. Kubiak? Najbardziej dał się zapamiętać z wykłócania się z arbitrem, co omal nie skończyło się czerwoną kartką. Natomiast jako zespół bardzo słabo graliśmy na kontrze oraz szwankowało nasze przyjęcie.
Oczywiście, nie ma co rozdzierać szat po tej porażce i Vital Heynen zapewne teraz nie będzie rozpaczał. To po prostu kolejny materiał do analizy, co można poprawić w naszej grze. Cóż, selekcja negatywna to też selekcja. Ogólnie nasi siatkarze zaliczyli całkiem przyzwoity start turnieju w Rimini, wygrywając dwa z trzech spotkań. Teraz czeka ich trzydniowa przerwa, a następnie kolejny maraton meczów z Australią, USA oraz Rosją.
Polska – Słowenia 1:3 (22:25, 25:23, 19:25, 23:25)
Fot. Newspix
Slowenia obnażyla naszych niby reprezentantow. Byli zmuazdzeni psychicznie. Cóż to zareprezentant , ktory nie umie serwowac i ścinać, tylko pcha piłkę. Jedynie Bieniu był na piziomie. Reszta powinba jechac do domu i zacząć pizadnie likwidować swoje braki. To nie Sliwenia byla bardzo dobra. To Polska byla beznadziejna
Po pierwsze “Bolek” jak grasz lepiej to czemu nie było cie na boisku ? Po drugie może jestes lepszym trenerem ? A tez nie bo jeszcze Vital ma etat a po trzecie co do samego artykułu. Żadnego asa slowency nie strzelili ?!!! Chyba gościu nie oglądaliśmy tego samego meczu