“Jeśli ktokolwiek ujrzy mnie w pobliżu łodzi, ma moje pozwolenie by mnie zastrzelić”. Nikt się nie poważył, bo te słowa wypowiedział najbardziej utytułowany wioślarz w historii. Rycerz Jej Królewskiej Mości, sir Stephen Redgrave. Słowa te wyrzucił z siebie zdobywszy złoto olimpijskie w Atlancie 1996. Miał dość i trudno się dziwić, bo był to czwarty najcenniejszy, a piąty w sumie medal igrzysk. W każdych, w których startował, stawał na podium. Łapiąc ciężko oddech, pocąc się po wyścigu Jeziorze Lanier zdecydował, że to koniec z wioślarstwem – jedną z najbardziej żmudnych w treningu dyscyplin sportowych. Reszta jest historią.
Akurat w tym sporcie wiatr nie zawsze sprzyja, ale tym razem porwał te słowa i pozwolił zasiać kilka tygodni później koncepcję zbudowania osady na kolejną olimpiadę. W desperacji gotowił się do rzucenia wioseł w cholerę i kandydowania do rady miejskiej w Londynie. Kalkulował, że za czternaście lat mógłby ubiegać się o stanowisko burmistrza stolicy Anglii. Na szczęście polityka nie zassała go.
Na kwalifikację na regaty olimpijskie w Moskwie 1980 był za młody, tym bardziej że do końca nie było pewne, czy Brytyjczycy wystawią reprezentację na bojkotowane przez Zachód igrzyska. Miał wtedy niespełna osiemnaście lat. Cztery lata później zyskał już papiery na poważne wiosłowanie (w 1983 r. wygrał choćby Diamond Challenge Sculls – regaty rozgrywanie od 1844 roku!, który to wyczyn powtórzył dwa lata później). Na tyle poważne, by w czwórce ze sternikiem (4+) zasiąść na „pierwszej dziurze”. Nie kupił ich na wiejskim bazarze. Wypracował w trudzie i znoju, który zaprowadził go do najpiękniej lśniących gwiazd, w panteonie największych gwiazd tego dostojnego sportu.
Nie zawsze szlakowy jest mózgiem operacji w kilkuosobowych osadach, lecz to bardzo odpowiedzialna funkcja. Jako że płynie się tyłem do kursu, oczy kolegów wlepione są w plecy poprzednika lub właśnie wiosło szlakowego. To on narzuca tempo, choć oczywiście może z tyłu słyszeć komendy o wydłużeniu lub zwolnieniu podjazdu, przyspieszeniu, wzmocnieniu przeciągnięcia wiosła, ataku… miano szlakowego niesie za sobą prestiż. Na wyniki z Moskwy 1980 nie ma co przesadnie patrzeć w kontekście obrony tytułu w 1984 roku, choć nam Polakom patrzy się na nie bardzo przyjemnie. W ogóle nam Polakom przyjemnie patrzy się na wyniki wioślarzy, bo z małymi wyjątkami, zawsze można na nich liczyć na igrzyskach. A w konkurencji, w której debiutował Redgrave, brązowe medale na Kanale Kryłackoje wywalczyli Polacy w składzie Grzegorz Stellak, Adam Tomasiak, Grzegorz Nowak, Ryszard Stadniuk i sternik Ryszard Kubiak. Nie dane im był jednak walczyć o poprawienie dorobku w 1984 roku. Cholerna polityka.
Regaty olimpijskie dla czwórek ze sternikiem składały się z przedbiegów, które wygrali Brytyjczycy i Włosi, oraz repesaży. Zwycięzcy eliminacji wchodzili bezpośrednio do finału i tam, niby spokojnie oczekiwali, na uzupełnienie składu wyścigu o medale. Wśród uczestników brakowało krajów bloku wschodniego, a tamtejsze wioślarstwo stanowiło silną przeciwwagę dla krajów anglosaskich, dla których sport ten od zawsze traktowano niezwykle prestiżowo. W 1984 roku, pod nieobecność krajów komunistycznych, wśród faworytów upatrywano Nowozelandczyków, którzy na rok przed igrzyskami zostali mistrzami świata. USA zaś byli urzędującymi mistrzami panamerykańskimi. Obudowywali potęgę tej osady choćby „przeciekami”, że konstrukcję ich łodzi testowała NASA, że niby miała być to ultra szybka jednostka. Taka gierka. Sprawa wydawała się otwarta właśnie między tymi czterema krajami, szczególnie że to bojkotujące państwa zwyciężały tę rywalizację w Moskwie (siłą rzeczy), ale i w Montrealu 1976. W Kanadzie wygrali Sowieci przed NRD.
Najszybsi w przebiegach Brytyjczycy mogli być groźni, ale sięgając pamięcią nie mieli złotego medalu od 1948, kiedy to chwilę po II wojnie światowej ścigali się przed własną publiką w Londynie i Jack Wilson z Ranem Lauriem zwyciężyli na dwójcie bez sternika. Ciążyło to na brytyjskiej federacji, ciążyło na całym wyspiarskim wioślarstwie. To sport elitarny, szlachetny, czysty, związany ze środowiskami uniwersyteckimi. Każda szanująca się uczelnia wyższa prowadzi klub lub sekcję wioślarską. Każda, bez wyjątku.
Moment startu dużych osad to magia. Komendy wydawano wtedy po francusku. Elegancko. Delikatna czopiasta fala, do tego przeciwny wiatr. Sprawdzenie gotowości potwierdzanej przez siedzącego na czwartej dziurze przez podniesienie ręki. A potem syrena i ruszają. Pierwsze odepchnięcia robią szczególne wrażenie, nie tylko widać, ale i słychać potęgę przeciąganych przez wodę piór. Woda niemal się gotuje. A ten dźwięk! Napięte w wysiłku twarze. Muskuły rąk zaciśnięte na doręcznych, gotowe wycisnąć z nich resztki żywicy, plecy naprężone jak u tysiąca atletów jednocześnie dźwigających w martwym ciągu lokomotywę Tuwima i atomowa siła nóg. Wiosła z chwytu na chwyt przyspieszają. Aby łódź odpowiednio szybko weszła na prędkość regatową w pierwszych chwytach, skraca się podjazd na wózku, np. pół, pół, ¾ i dopiero cały podjazd. To tak jak w sprintach, tuż po starcie pierwsze kroki wykonuje się krótsze, szybsze, stopy przenosi się niżej nad tartanem. Również na wodzie właśnie stopniowe wydłużanie ruchów powoduje coś jak zmianę na coraz wyższe biegi w samochodzie.
Łodzie ścigające się w olimpijskim finale ‘84, na pierwszy rzut oka niewiele się różnią od dzisiejszych. Choć współczesne wykonuje się są z włókiem węglowych, wtedy jeszcze z laminatów. Większość używała niemieckiej produkcji charakterystycznych żółtych Empacherów. Co ciekawe, Willy Empacher zaczynał budować pierwsze kadłuby w latach 20. w Królewcu (a w zasadzie w Königsbergu w Prusach Wschodnich). Normę stanowiły drewniane wiosła w klasycznym kształcie (dziś używa się znacznie sztywniejszych węglowych, z piórami w kształcie toporów).
Wyścig na początku zdominowali Amerykanie, którzy odskoczyli na długość łodzi Brytyjczykom. Ci jednak trzymali równy dystans nie tracąc kontaktu z rywalami. Z tym kontaktem wzrokowym to nie takie oczywiste, bo niektórzy w ogóle nie zerkają w stronę rywali, szczególnie jeśli zostaje się w tyle, po prostu robią swoje. Na pierwszym odcinku również wyrywali się do przodu Włosi. Nowozelandczycy też płynęli blisko. Na 250 metrów przed metą Stephen Redgrave dostał sygnał do ataku. Przyspieszył, a jego partnerzy rozpędzili łódź ciężko pracując. Amerykanie mieli kłopoty z odparciem tego ataku. Zawrotne tempo wiosłowania 42 chwyty na minutę i rosło! Brytyjska czwórka nabierała niesamowitego pędu, błyskawiczne, równiutkie przejście przez wodę. Wzór! Stopniowo doganiała liderów, po czym zrównała się i wyszła na prowadzenie, które powiększała do samej mety.
To pierwszy medal 22-letniego Steve’a. Za jego plecami siedzieli Martin Cross, Richard Budgett i Andy Holmes. Sterował Adrian Ellison. Rola sternika nie należy do wdzięcznych. 50-kilogramowy mikrus, o połowę mniejszy od wiosłujących kolosów, musi mieć na tyle duże jaja, by wsiąść im na psychę w czasie wyścigu tak mocno, by ci dali z siebie wszystko albo i więcej. Raczej jednak więcej. W dzisiejszych czasach pozostała już tylko jednak konkurencja ze sternikiem w programie olimpijskim – uwielbiane, pozostawiane na deser wszystkich regat – ósemki. Dobry sternik to prawdziwy skarb.
Wielka Brytania to mekka wioślarstwa. Angielskie uniwersytety i koledże bez wyjątku prowadzą własne kluby i sekcje. W sobotę na Tamizie w Londynie można zobaczyć tysiące wiosłujących – młodzież, zawodników, studentów, weteranów, amatorów. Selekcja tam jest bezwzględna i do kadry olimpijskiej kwalifikują się tylko najlepsi, a testy do składów są bezwzględne i nie ma jak ściemnić. Zresztą wioślarstwo to sport wymierny, choć nie zawsze 1+1=2. Lecz stopera nie da się oszukać.
Aby jak jak najszybciej przemknąć z Los Angeles 1984 do Sydney 2000 wyobraźcie sobie, że bierzecie pilota i wciskacie przewijanie na podglądzie, do przodu oczywiście. Kolejne cztery lata to ciężka praca na niebywały sukces. Redgrave sparował się z Andym Holmesem i pracowali na dwóch frontach, choć może raczej na jednym i pół. W Seulu bowiem wystartowali w dwóch konkurencjach: w dwójce ze sternikiem (tzw. drynda) i dwójce bez sternika (tzw. peruar). Na dryndzie praca idzie w dwójnasób. Trzeba bowiem dostarczyć na metę 50-kilogramowy bagaż w postaci drącego się wniebogłosy „pasożyta” (nazywał się Patrick Sweeney). Trudno oczywiście porównywać wyniki uzyskiwane na regatach wioślarskich, ze względu na zmienność warunków atmosferycznych i nautycznych. Tu jednak pokuszę się o takowe. Na dwójcie ze sternikiem Holmes i Redgrave uzyskali 7:01.95. Na peruarze 6:36.84. Niech to będzie dowód z o ile większym wysiłkiem wiążą się osady ze sternikiem. Ten drugi wynik dał im zwycięstwo. Pierwszy brąz. To ewenement, że na jednych igrzyskach zdobyła dwa medale. Dziś specjalizacja jest już tak wąska, że z rzadka tylko pojawiają się na tyle mocni zawodnicy, by zasiadać w dwóch osadach w jednych regatach.
W kolejnej kampanii olimpijskiej u boku Redgrave’a pojawił się Matthew Pinsent. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, co podkreślane jest w opisie na brytyjskiej Wikipedii, a od zacności praszczurów błękit przyćmiewa wszystkie inne kolory. Razem zaczęli pracować na kolejne sukcesy. Uprzedzając nieco fakty, Pinsent ma w dorobku cztery olimpijskie złota, siedem mistrzostw świata wywalczonych z Redgrave’em i trzy w innych osadach, już na drodze do Aten 2004.
Nad wioślarzami musi być trener. Musi. To sport techniczny, same pomiary mocy i czasu zatem nie na wiele się zdadzą. Tu pojawia się postać niesamowita, Jürgen Gröbler. Dziś już sir Jürgen, otrzymał bowiem OBE za wkład wniesiony w brytyjskie wioślarstwo. A jak prezentuje się ów wkład?
Złoto 1992 i 1996 (2-): Steve Redgrave i Matthew Pinsent;
Złoto 2000 (4-): James Cracknell, Tim Foster, Redgrave, Pinsent;
Złoto 2004 (4-): Steve Williams, Cracknell, Ed Coode, Pinsent;
Złoto 2008 (4-): Tom James, Williams, Pete Reed, Andrew Triggs Hodge;
Złoto 2012 (4-): Alex Gregory, Reed, James, Triggs Hodge;
Brąz 2012 (8+): Alex Partridge, James Foad, Tom Ransley, Richard Egington, Moe Sbihi, Greg Searle, Matt Langridge, Constantine Louloudis, Phelan Hill.
Złoto 2016 (4-): Gregory, Moe Sbihi, George Nash, Constantine Louloudis.
Złoto 2016 (8+): Paul Bennett, Scott Durant, Matt Gotrel, Matt Langridge, Tom Ransley, Pete Reed, Will Satch, Andrew Triggs Hodge, Phelan Hill.
Ma gość ciąg na bramkę, przyznacie sami. To NRD-owiec, kura znosząca złote jajka już od igrzysk 1972 roku, kiedy to jego zawodnik Wolfgang Güldenpfennig wywalczył brąz na jedynce. Potem ich drogi się rozeszły. Wolfgang w Montrealu zdobył złoto, a dwójka długa prowadzona przez Gröblera… też złoto, cztery lata później w Moskwie znów złoto. Jak się pojawił w Anglii i przejął prowadzenie dwójki długiej, pojawiły się głosy dotyczące haniebnego systemu dopingowego w NRD. Nie brakowało oskarżeń skierowanych w stronę imigranta. Wystosował oświadczenie, w którym stało: – Muszę żyć z tym, co zaszło w NRD. Urodziłem się w złym miejscu. Nie miałem jak od tego uciec.
W końcu postawił się za nim również Redgrave, który poparł go i przekierował hejt z trenera na systemowe dopingowanie we Wschodnich Niemczech. Dziś już mało kto wspomina niechlubny NRD-owski okres w karierze tego wybitnego szkoleniowca. W końcu to sir Jürgen.
Dobra, znów wciskamy na pilocie przewijanie. Przeskakujemy do Barcelony i pierwsze złoto tria Pinsent/Redgrave/Gröbler. Piękną tradycją wioślarską jest, że trener na wielu regatach również otrzymuje medal. W zasadzie można to traktować jako formalność. Pięknie wspominamy regaty jeziorze Banyoles, głównie za sprawą fantastycznego boju jaki stoczył Kajetan Broniewski w wyścigu skiffistów i jego heroiczny pościg za Czechem Václavem Chalupą. Broniewski wywalczył brąz, tak samo zresztą jak rzadziej wspominana czwórka ze sternikiem (Wojciech Jankowski, Maciej Łasicki, Jacek Streich, Tomasz Tomiak i Michał Cieślak).
Trio Pinsent/Redgrave/Gröbler obroniło tytuł w Atlancie. Już o tym wzmiankowałem wcześniej. To tam właśnie Redgrave pozwolił do siebie strzelać każdemu kto by zauważył czterokrotnego mistrza olimpijskiego w pobliżu jakiejkolwiek łodzi wioślarskiej. Wydawało się, że to koniec kariery wyczynowej, że i tak już wystarczy. Jednak Redgrave wiedział, że piąty tytuł zapisałby go w historii sportu na wieki.
Gröbler był zdecydowany. Pinsent też. Jednak w przypadku wioślarstwa nikt awansu na igrzyska nie przyznaje za zasługi. Ordery, a właściwie medale niczego nie gwarantują. Jakość sportową należy potwierdzać na bieżąco podczas regat. – To jeden dzień na cztery lata, a wyzwaniem jest móc tego dnia wystartować tam, gdzie toczy się bitwa o medale olimpijskie. Jednak mistrzostwo wykuwa się każdego dnia od zakończenia poprzednich igrzysk – mówił Steve Redgrave wspominając tę ostatnią kampanię Sydney 2000.
Ten szczególny dzień to 23 sierpnia 2000 roku, godzina 10:30. Wtedy bowiem miał wystartować finałowy wyścig czwórek bez sternika. A przecież pochodzący z podlondyńskiego miasteczka nad Tamizą Marlow wioślarz rzekomo był już na emeryturze. Miał dość sportu po czterech skutecznych kampaniach olimpijskich. Codzienność wioślarza to żmudny, wyczerpujący trening. Godziny spędzane dzień w dzień na wodzie, na ergometrach, siłowni, do tego treningi uzupełniające, praca przy sprzęcie, regeneracja i życie osobiste.
– Po krótkim odpoczynku, słuchając „God save the queen” z medalem na szyi poczułem, że Sydney może być naprawdę dobre. Chciałem być tego częścią – przyznał. Miał 34 lata i bał się frustracji, która mogła go dopaść jeśli nie podjął rękawic. Gdyby zdobył piąte złoto stałby się ikoną sportu. Wiedział to. Rozmowa z Pinsentem nie trwała długo.
- Robimy to?
- Tak
- Ale nie na peruarze, prawda?
- To musi być czwórka.
Wybór padł zatem na czwórkę, oczywiście długie wiosła. Potrzebnych było jeszcze dwóch zawodników, którzy dorównywaliby poziomem do mistrzów. Proces wyłonienia to długotrwałe kwalifikacje. Nie wystarczy jeden przejazd na ergometrze. Nie wystarczy też pokazać się raz na wodzie. Selekcja zakończyła się na początku 1997 roku. James Cracknell miał wtedy 25 lat, Tim Foster zaś 27. – Obawialiśmy się, że ta osada będzie budowana na zasadzie Steve i Mat plus dwóch. Nie chciałem, aby tak to wyglądało – mówił Foster. – W końcu byłem w kadrze narodowej już kilka lat – dodaje Cracknell. Obaj byli utalentowanymi juniorami, zdobywali tytuły mistrzów świata w kategorii wiekowej. Zresztą długowłosy blondyn był pierwszym Brytyjczykiem, który obronił juniorski tytuł najlepszego na świecie. Zgadniecie z kim pływał Tim? Z Pinsentem! Wszystko powoli się zazębia? W 1994 roku przeszedł operację kręgosłupa, by podnieść się, wrócić do składu i zdobyć brąz w Atlancie ’96. Mocny zawodnik.
Cracknell również nie wypadł sroce spod ogona. Jednak był największym znakiem zapytania. Brakowało mu w dorobku medali największych regat, choć startował w nich wielokrotnie. Na domiar złego wszyscy znali historię jego debiutu olimpijskiego w 1996 roku. Do Atlanty zakwalifikował się na deblu (dwójka podwójna), jednak tuż przed startem dostał ciężkiej anginy i ostatecznie nie dał rady nawet wsiąść do łodzi. Był jednak szalenie zdeterminowany i udowodnił swoją moc i gotowość poświęcenia się katorżniczemu treningowi. Choć pozostali zdawali sobie sprawę, że jest utalentowany, choć leniwy. Wymagał ciągłego dozoru. To typ emocjonalny, ekstrawertyczny. Reagował znacznie mocniej niż pozostali. Zdobył jednak zaufanie. Spełnił jednak to marzenie i wszedł do mierzącego w złoto w Sydney składu czwórki długiej.
Trenowali pod okiem trenera Jürgena Gröblera. To był zbiór różnych osobowości. Każdy charakteryzował się swoistym egoizmem. Musieli nauczyć się współpracować nie tylko na łodzi, ale i w szarej codzienności. Współpraca jednak szybko zaskoczyła. Pierwsze złoto w tym składzie wywalczyli już na pierwszych wspólnych mistrzostwach świata na francuskim Lac d’Aiguebelette w 1997 roku. To te mistrzostwa, na których pierwsze złoto zdobył nasz legendarny złoty debel wagi lekkiej – Robert Sycz, Tomasz Kucharski, którzy przecież później w Sydney 2000 świętowali swoje pierwsze mistrzostwo olimpijskie. A we Francji Brytyjczycy udowodnili swoją potęgę deklasując rywali o dwie długości łodzi. Miało iść jak z płatka. Lecz w tym momencie na klawiaturę laptopa ciśnie się przysłowie: jak się człowiek cieszy, to się diabeł cieszy.
Po czempionacie całej ekipie należały się wakacje. Musieli odpocząć od siebie, od wioseł, nacieszyć się czasem spędzonym z rodzinami. – Wiedziałem, że coś ze mną dzieje nie tak. Źle się czułem. Byliśmy na wakacjach z Anną na Bermudach. Tam zemdlałem. Badania wykazały, że mam cukrzycę typu 2 – wspominał Redgrave. Potraktował to jak koniec pewnego etapu życia, że nie da się uprawiać wyczynu z tą chorobą. Dziś już wiemy, że się da i nawet na własnym, krajowym podwórku mamy przykłady cukrzyków-wybitnych sportowców, choćby kolarz torowy Mateusz Rudyk z Grupy Sportowej ORLEN, czy wioślarz z osady “dominatorów”, mistrz olimpijski Michał Jeliński.
– Był absolutnie załamany
– mówi wprost trener Gröbler. Wspomniana Ann Redgrave to doktor Elizabeth-Ann Redgrave z domu Callaway – dziś chirurg i osteopata. Lekarz kadry wioślarskiej, sama wiosłowała przed laty, startowała nawet w igrzyskach w Los Angeles (piąte miejsce na ósemce), stawała na podium Igrzysk Wspólnoty Narodów. Zdołała przekonać męża, by spróbował choć przez rok. – Kiedy rozmawiałem z lekarzem specjalistą – doktorem Ianem Gallenem, widziałem w jego oczach przekonanie, że nie widzi powodów bym z tego powodu nie osiągnął tego co chciałem osiągnąć. Podkreślał jednak, że to nie będzie łatwe. W tym momencie jednak na nowo ułożyła mi się cała droga do Sydney. Musiałem tylko sprawdzić samemu jak daleko tą drogą zajdę – opowiadał o naprawdę ciężkich chwilach sir Steve.
Z diety rzędu 7000 kalorii dziennie, musiał przejść na dietę niskokaloryczną, bezcukrową. – Przeraziliśmy się. Przez 2/3 zadania nie dawał oznak do niepokoju, wszystko było w porządku. A potem pstryknięcie i odpadał. Znikał. Nienawidził tego, bo działo się to na naszych oczach – mówił Matthew Pinsent. – Pchał i ciągnął, a nic to nie dawało. Brakowało mu mocy. To trochę jak jadąc samochodem odcina dopływ paliwa i silnik zaczyna się dławić… – po latach trener mógł nawet się uśmiechnąć na to wspomnienie: – Nawet nie dawał nam poznać, w jak bardzo złym stanie się znajduje.
Dieta niskokaloryczna nie sprawdzała się. Musiał jednak w końcu wrócić do normalnego jedzenia, bo omdlewał. Zaczęły się ciągłe pomiary cukru, lekarstwa, zastrzyki insulinowe stały się jego codziennością. Nakłuwał się nawet dziesięć razy dziennie.
– Czułem się jak kompletna dupa. Ale stać mnie na to. Zrobię to. Nie ma o czym mówić – wmawiał sobie czterokrotny mistrz olimpijski i po raz kolejny wbijał sobie strzykawkę w brzuch. Wtedy też okazało się, że Ann spodziewa się trzeciego dziecka. Dużo się musiało dziać w głowach nie tylko samych zawodników, którzy pracowali ciężej niż zwykli etatowi pracownicy, ale ich najbliższych. Gdy trenowali w domu, wychodzili na wielogodzinne treningi siedem dni w tygodniu. A potem wyjeżdżali na zgrupowania i regaty. Ann żyła jak samotna matka, no chyba że jechała jako lekarz kadry za wioślarzami na obozy. Ze szpitala wyszedł chwilę po porodzie, jak tylko zobaczył, zawiniątko z którego wystawał nosek malutkiego Zaca. – Musiałem iść do pracy, przecież musiałem jakoś zarabiać – tłumaczył się gęsto.
Pojawił się jeszcze jeden ostry zakręt na drodze do Sydney. Tim Foster miał bogatą historię jeśli chodzi o kontuzje kręgosłupa. Znów przesunął mu się dysk i w Boże Narodzenie 1998 położył się na stole, by przejść drugą operację. Świat mu się walił na głowę. Nie wiadomo, czy wstanie z łóżka, czy będzie chodził… W tym czasie jednak świat gnał dalej do przodu.
Kiedy Tim walczył o powrót do zdrowia, trwała walka o wakat. W drugiej dziurze zasiadł Ed Coode. – Nie wiadomo było, ile potrwa powrót Tima. Nawet się nie denerwowałem wsiadając pierwszy raz z nimi do łodzi. Wiedziałem, że jeszcze dużo czasu do igrzysk – mówił nowy nabytek. Mimo że Foster czynił szybkie postępy, wcale nie było pewne, że Coode łatwo sprzeda skórę i odda miejsce w łodzi. Foster musiał nie tylko walczyć o zdrowie, ale również o powrót do osady. Już trzy miesiące po operacji zszedł na wodę na jedynkę. Spieszył się, a pośpiech z rzadka dobrze doradza. Nie zdążył jednak się na mistrzostwa świata w 1999 roku i to Ed wystartował w St. Catharines. Nie poprawiło sytuacji Tima, że Brytyjczycy znów sięgnęli po złoto! – Mamy pięciu ludzi na cztery miejsca. Któryś z nas nie pojedzie na igrzyska w czwórce bez sternika – z typową angielską flegmą podsumował to Pinsent.
Na pół roku przed Sydney 2000 trener wciąż nie podjął decyzji kto znajdzie się w składzie. Zadecydować miał ostateczny sprawdzian na ergometrach. – Miałem poczucie, że Jürgen przeprowadził już selekcję. Podejrzewałem, że aby go przekonać muszę dokonać czegoś naprawdę spektakularnego podczas tego sprawdzianu – mówił z troską Coode. Po komendzie „start!” rozpoczął zbyt szybko. Nie wytrzymał tempa i stanął…
Wszystko zależało od Gröblera. Wciąż pozostawało pytanie, czy Redgrave ze swoją cukrzycą będzie w stanie wspiąć się na wyżyny? Potrafił zemdleć na treningu. Pojawiła się presja, i na trenerze, i na zawodnikach. Media rozpisywały się o kłopotach osady. Kiedy przyszedł długo oczekiwany dzień ogłoszenia decyzji, Coode musiał pogodzić się, że wypada z osady. Na pocieszenie znalazł miejsce w dwójce.
Aby nie było za różowo, James zaczął mieć problemy z dziewczyną, kłopoty sercowe, wiecie-rozumiecie… Zaczął tracić na wadze. Brakowało mu koncentracji, kompletnie zatracił się w tej miłości, a w zasadzie w zawodzie miłosnym. To na pewno nie poprawiało i tak napiętej atmosfery w zespole i przekładało się na pracę na wodzie.
Zwyczajowo wiosną, na dwa trzy miesiące przed igrzyskami odbywają się regaty kwalifikacyjne. Zazwyczaj w Lucernie, która oferuje akwen o bardzo regularnych warunkach pogodowych, równych dla wszystkich. Brytyjczycy jako mistrzowie świata mieli już przepustki olimpijskie, ale nie mogli odpuścić sobie tak ważnego testu. Czy wynik mógł zaskoczyć? Otóż tak!
Wielka Brytania przypłynęła dopiero na czwartym miejscu. Mieli dwa miesiące by wrócić na właściwe, nomen omen, tory. Na otwarciu igrzysk Sydney 2000 wszyscy patrzyli na Redgrave’a i spółkę zastanawiając się, co się wydarzy. Zawodnicy nie spali tej nocy. Na przystani pojawili się jeszcze przed wschodem słońca. Dzień nie zaczął się dobrze. Ed Coode z partnerem przecięli metę na czwartym miejscu. Tyle wyrzeczeń, ciężkiej pracy poszło na marne. To miał być najlepszy dzień w jego życiu, a stał się najgorszym. Na szczęście morale czwórki nie podupadło.
Kiedy ustawiała się na starcie na trzecim torze, brytyjscy kibice byli na pograniczu agonii. Wielkie emocje. Ostatnie łyki wody i nerwowe oczekiwanie na procedurę startową. Pinsent na szlaku. Za nim Foster, na trzecim wózku siedział Redgrave (obaj mieli lewe wiosła), a za jego plecami Cracknell. Brytyjczycy wysunęli się delikatnie do przodu, ale nie była to duża przewaga. Genialnie wiosłowali Włosi. Mówią, że to ich najlepszy wyścig. Pinsent nawet nie patrzył w ich stronę. Tylko Cracknell rzucał okiem w lewo.
Tempo na finiszu było szaleńcze. 45 chwytów na minutę. Włosi cisnęli. Robiło się coraz mniej przestrzeni między kulkami zatkniętymi na dziobach tych dwóch łodzi (kulki to rodzaj „zderzaka”, a przy okazji ułatwiają ocenę sędziom). Jakim cudem potworny atak Włochów został odparty? To już było nieważne. Brytyjczycy wygrali regaty olimpijskie w Sydney 2000, a sir Steve Redgrave wywalczył piąte złoto!
– Co za ulga, wyczerpanie i triumf – cieszył się komentator BBC.
Gdyby odpuścili, gdyby zmniejszyli odrobinę choćby tempo wiosłowania, przegraliby. – Kiedy minęliśmy metę, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Oparłem się na wiośle, uderzył mnie niesamowity ból. Nie mogłem złapać oddechu. Moje płuca błagały o tlen. Myślałem tylko o tym jak bardzo mnie boli, a potem dotarło do mnie, że do końca życia będę pięciokrotnym mistrzem olimpijskim, że ten ból skończy się za pięć, może dziesięć minut – kiedy słyszysz te słowa Radgrave’a ciarki przechodzą po plecach. Potem Pinsent wstał, przeszedł po Fosterze do Stephena i przytulił go, nie musiał nic mówić, po czym wpadł do wody.
– To był wyścig wart millenium – podsumował trener Jürgen Gröbler. Włochom zabrakło 0.38 sekundy. – To nie ma znaczenia. W wioślarstwie liczy się kto przekroczy pierwszy linię mety – podsumował sir Stephen Redgrave. Na Heathrow żona wręczyła mu kluczyki do wymarzonego, wyśnionego od piątego roku życia Jaguara. Dopiero kilka dni później sprawdzając stan konta bankowego przekonał się, że sam za niego zapłacił.
To był jego ostatni finał olimpijski. Koniec niesamowitej, być może najpiękniejszej kariery w historii wioślarstwa. Kariery, która trwa do dziś. Sir Redgrave jest celebrytą, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie tańczy z gwiazdami. Jest Osobowością (przez wielkie O) udzielającą się charytatywnie, promujący aktywność sportową diabetyków, uprawiający najróżniejsze sporty. Jego wypowiedzi cytuje się i słucha z największą powagą. Kiedy postanowił pobiec charytatywnie w maratonie, uzbierał 1,8 miliona funtów. Brał udział w sztafecie z ogniem olimpijskim w Pekinie 2008. W Londynie 2012 to właśnie on zapalił znicz. Otworzył akademię wioślarską w Indiach. Angażuje się w rozwój wioślarstwa w Chinach. Startował w RAAM (Race Across America) – wyścigu kolarskim przez USA mierzącym 3000 mil (4800 km), jednak 300 mil przed metą miał wypadek, połamał się dotkliwie. Próbował swoich sił w 200-kilometrowym maratonie kajakowym, ale w łodziach wioślarskich czuje się znacznie lepiej, co udowodnił choćby wiosłując królewską barką z okazji jubileuszu królowej Elżbiety II.
Pięć złotych medali olimpijskich (plus brąz). Dziewięć tytułów mistrza świata (plus dwa srebra i brąz). Mistrz świata na ergometrze. Wygrywał największe i najważniejsze regaty. Wioślarski półbóg.
DARIUSZ URBANOWICZ
Fot. Wikipedia
Czy tego wypadku w czasie wyscigu kolarskiego nie miał przypadkiem Cracknell?