Sir Ben Bezwzględny. Najbardziej utytułowany żeglarz olimpijski.

Sir Ben Bezwzględny. Najbardziej utytułowany żeglarz olimpijski.

Człowiek, który nie godzi się być drugi. A to się idealnie wkomponowuje w etos żeglarski obowiązujący we Wspólnocie Brytyjskiej. Podczas regat, które zapoczątkowały Puchar Ameryki w 1851 roku królowa Wiktora na wieść, że wyścig o ufundowany przez nią „Puchar za 100 Gwinei” prowadzi amerykański szkuner America, zapytała kto jest drugi, usłyszała odpowiedź: There is no second. Nie ma drugiego. Te słowa to kwintesencja żeglarstwa, być może całego sportu. Podpisuje się pod nimi najbardziej utytułowany żeglarz wśród olimpijczyków Ben Ainslie.

Drugi jest pierwszym przegranym. Bez znaczenia. Ben Ainslie, a co do zasady sir Ben Ainslie (CBE – Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego), stosując się do tej dewizy, jest współautorem jednego z najdoskonalszych sportowych powrotów w historii – z 1:8 na 9:8. 34. edycja America’s Cup, rok 2013. Żeglarskiego Świętego Graala bronią Amerykanie z Oracle Team USA. Za sterem Australijczyk James Spithill, w roli taktyka genialny żeglarz o polsko brzmiącym nazwisku John Kostecki. Jednak nic nie idzie po myśli właściciela syndykatu, bajecznie bogatego Larry’ego Ellisona. To pretendenci do zdobycia pucharu, którzy przeszli przez eliminacje – Louis Vuitton Cup są o krok od wywiezienia Srebrnego Dzbana do Nowej Zelandii. Emirates Team New Zealand prowadzi 8:1. Regaty toczą w cyklu „best of 17”, czyli kto wygra dziewięć wyścigów uniesie bezcenne żeglarskie trofeum – wygra najstarsze zawody międzynarodowe sportowe. Jaka jest decyzja w teamie? Kosteckiego zastępuje na pokładzie Ben Ainslie. To on ma spróbować odmienić losy, wydaje się, przegranych regat. Nagle robi się 2:8, potem 3:8… Nastąpiła kompletna zmiana pozycji. Nagle to oprawca stał się ofiarą. Deanowi Barkerowi ewidentnie zaczynają się trząść ręce, bo kolejne wyścigi przegrywa w identynczym stylu, w jakim jeszcze kilka dni wcześniej wygrywał. Żeglarstwo to gra błędów. Wygrywa kto popełnia ich mniej. A Ainslie nie zwykł się mylić. Doprowadza do wyrównania, a potem do spektakularnego zwycięstwa.

A podobnych przypadków w jego życiorysie można znaleźć więcej niż tylko finał America’s Cup 2013. Kiedy wsiadał na pokład katamaranu Oracle Team USA należącego do jednego z najbogatszych ludzi świata Larry’ego Ellisona, miał już w dorobku pięć medali olimpijskich (jest trzecim człowiekiem, któremu w żeglarstwie udało się coś takiego po Brazylijczykach Torbenie Graelu i Robercie Scheidt’cie), w tym cztery złote (jako drugi, po jego idolu, Duńczyku Paulu Elvstrømie). To daje mu miano najwybitniejszego żeglarza w klasach olimpijskich. Dokonaniami w innych dziedzinach udowadnia, że czego się nie dotknie i tak prędzej czy później zamienia się w złoto. Obecnie stoi na czele brytyjskiego syndykatu INEOS Team UK, mającego na celu sprowadzenie Pucharu Ameryki do Wielkie Brytanii po 170 latach.

W przerwach między wygrywaniem igrzysk sześciokrotnie wygrał Gold Cup w klasie Finn, dorzucił do tego złoto i trzy brązy mistrzostw świata w klasie Laser. Nie próżnował, bo to nie ten typ. Tam gdzie startował, walczył do końca, wykorzystując okazje i nie licząc na łut szczęścia. Nie wydaje się wierzyć w cuda. Stosuje pragmatyczne metody, myśli, analizuje, realizuje strategię, dostosowuje taktykę do rzeczywistości. Do dorobku dołożył tego mistrzostwo świata w match racingu, czyli w formule żeglarskich pojedynków – rodzaju wstępu do wspominanego Pucharu Ameryki. Nie było na świecie żeglarza, który nie kręciłby z niedowierzaniem i podziwem zarazem głową.

W przypadku żeglarstwa od zawsze można mówić o świętej wojnie: Anglosasi kontra reszta świata. Ben Ainslie z lubością odbierał rywalom argumenty. Wytrącał im oręż w sposób dobitny; niektórzy mówią nawet – bezwzględny. Czy faktycznie nie miewa skrupułów? – Wydaje mi się, że po prostu wykorzystuję wszelkie atuty by wygrywać – zgodnie z zasadami. Jeśli rywalizujesz, ścigasz się by wygrać, w innym sensie osobiście uważam to za bezcelowe. Musisz mieć w sobie tę wolę i determinację by wygrywać i umieć w tym stanie wytrwać i jak długo będę w stanie żeglować przepisowo, zamierzam to kontynuować – stwierdził kiedy już szykował się do zdobycia America’s Cup na Zatoce San Francisco, w kilka miesięcy po zdobyciu czwartego złota olimpijskiego. A zrobił to przed własną publicznością. Smak zwycięstwa na wodach u wybrzeży Weymouth musiał być wyborny, znacznie, znacznie lepszy niż ciepłe angielskie piwo.

Zresztą właśnie to złoto z 2012 roku traktuje jako najcenniejsze. Po pierwsze żeglował w dalekich od idealnych warunków. Po drugie odczuwał ogromną presję. To absolutnie uniwersalny żeglarz, ale każdy ma swoje preferencje. Niektórzy wolą żeglugę przy słabszych wiatrach, inni zaś warunki silnowiatrowe. A w Weymout wiało dla niego za mocno. Nie czuł się komfortowo, miał kłopoty z dotrzymaniem tempa rywalom. Wygrał mimo przeciwności, a tłum oszalał. On zaś poczuł dumę jakiej nigdy wcześniej nie doznał. Mógł kończyć karierę olimpijską. Otrzymał jeszcze tylko jedną misję i nie miała ona wcale wiele wspólnego z wodą. Powierzono mu bowiem honor dzierżenia brytyjskiej flagi podczas defilady wieńczącej XXX Letnie Igrzyska Olimpijskie Londyn 2012.

To był jego piąty medal olimpijski, czwarty złoty. Londyn to dla niego nie tylko miejsce związane z ostatnią fetą, defiladą i ceremonią zakończenia igrzysk. – To jedno z moich ulubionych miejsc w Wielkiej Brytanii. Cenię to miasto za fantastyczną kombinację historii, kultury i restauracji. Jestem bardzo dumny z tego co to miasto oferuje – przyznał, choć wychowywał się w Kornwalii, tam uczył się żeglarskiego rzemiosła pływając na bezpiecznych, osłoniętych wodach estuarium w Falmouth. Tego określenia rzemiosło użyłem tu nie bez przyczyny, a to za sprawą rozmowy z polskim finnistą Rafałem Szukielem  – rywalem Bena. – On jest fenomenalnym rzemieślnikiem. Obsesyjne pilnuje kanonów sztuki żeglarskiej. Trochę jak w partii szachów, na każdy ruch przeciwnika ma gotową, wyszkoloną odpowiedź i to bez względu, czy atakuje, czy broni się. Co istotne, on zawsze odpowiada, zawsze reaguje na każdy manewr rywali, nie ma możliwości by odpuścił możliwość wywalczenia choćby najmniejszej korzyści. Jeśli na drobnej zmianie wiatru może zyskać dwa metry, to on zrobi to tak, by te dwa metry nadrobić. Nie liczy na cuda, każdy ruch, każda decyzja na wodzie, manewr są wypracowane i przemyślane. Nie zostawia przeciwnikom cienia szansy. Jeśli ktoś może mu zagrozić, wiadomo, że od samego początku procedury startowej usiądzie na rywala i nie da mu żyć. W zgodzie z przepisami – wspomina olimpijczyk z Pekinu 2008 właśnie w klasie Finn Rafał Szukiel.

W regatach olimpijskich Ainslie debiutował tam, gdzie Mateusz Kusznierewicz, czyli w Atlancie. Mało kto z kibiców niezwiązanych z żeglarstwem sobie uświadamia jak często żeglarze właśnie traktują igrzyska jako coś poniekąd odległego. Nierzadko nie doświadczają tej słynnej atmosfery olimpijskiego święta sportu, często brakuje ich na ceremoniach otwarcia i zamknięcia. Są wyalienowani ilekroć organizacji igrzysk podejmuje się miasto położone z dala od morza. Tak właśnie było w 1996 roku, w Pekinie 2008, Londynie 2012, Seulu ‘88, Moskwie 80, Monachium ’72. Atlanta leży w interiorze amerykańskiego stanu Georgia, cztery godziny jazdy samochodem od Oceanu Atlantyckiego. Akwen regatowy zlokalizowano u ujścia rzeki Savannah. Mateusz miał 21 lat i na swoim Finnie wypływał złoto. W wyścigu po mistrzostwo w klasie Laser 19-letniego Bena z kolei ubiegł inny wielki żeglarz, Brazylijczyk Robert Scheidt, z którym przyjdzie mu się mierzyć w kolejnych latach. – To było wspaniałe doświadczenie, czysta nauka. Kiedy przyjechałem, miałem szeroko otwarte oczy. Atmosfera olimpijska po prostu rozwaliła mnie od środka. Jednak kiedy wypływałem na wodę, nagle potrafiłem się skupić, wszystko stawało się tak, jak na innych regatach. Koncentrowałem się na dobrej żegludze i wszystko co mi przeszkadzało, zostawało daleko na brzegu – wspominał po latach.

W zasadzie od tego czasu zaczął klasie Laser zaczął rządzić absolutnie, tocząc boje z innym liderem… Scheidtem. Choć to Ainslie zdobywał kolejne mistrzostwa świata. Mateusz z kolei wygrywał równolegle na Finnie mając za wielkiego rywala z Wielkiej Brytanii Iaina Percy’ego. Nie wszyscy wiedzą, że różnice między klasami żeglarskimi związane są ściśle z ciężarem zawodników, coś jak kategorie wagowe w sportach walki. W 2000 roku Mateuszowi zabrakło punktu do brązowego medalu. Tyle co nic. Ben wygrał wtedy rywalizację na Laserze od kolejnego sezonu dołączył do floty finnistów. Musiał trochę dopakować, bo finniści to postawni dżentelmeni, (wówczas jeszcze) nierzadko z brzuszkiem. Kategoria wagowa powyżej 90 kg, ze wskazaniem raczej na 100 kg, a jak solidnie wieje, to i więcej. W dawnych czasach, jeszcze na początku lat 80., lżejsi pływali z dociążeniem (specjalną kamizelką), by skuteczniej balastować, ale z perspektywy czasu wydaje się to skrajnie niebezpieczne. Dziś po prostu dobiera się ludzi pod względem gabarytów. Ben ważył 91 kg. Ani mniej, ani więcej.

Kiedy Percy wygrał w Sydney 2000, przesiadł się na dwuosobowego Stara. Tym samym w Finnie zrobił się wakat. Nie trwało długo, a okazało się, że wolne miejsce zajmie właśnie Ainslie. Możemy się domyślać, że Mateuszowi zrobiło się wtedy bardzo gorąco. Pamiętam debiut Brytyjczyka w regatach Pucharu Świata we francuskim Hyeres. Ukończył bodaj szósty. Nie wszystko mu wychodziło, ale było widać i czuć pewne poruszenie we flocie. Wszedł między wrony i krakał tak jak one, jak się okazało głośniej. Po prostu lepiej. Mateusz w tamtym okresie w zasadzie nie schodził z podium imprez rangi mistrzowskiej. Jednak coraz ciężej było mu wygrywać. Trafiło na siebie dwóch świetnych żeglarzy, którzy mieli wielkomocarstwowe plany, by na dłużej rozsiąść się na tronie. Obaj trafili do „Hall of Fame” klasy Finn, ale to Mateusz po Atenach 2004 zdecydował się poszukać innego miejsca dla siebie. A Ben przez kolejnych osiem lat podporządkował sobie rywalizację nie pozostawiając rywalom wiele swobody. Nie należał do zbyt kontaktowych osób, był zamknięty w sobie, choć trudno go nazwać odludkiem. Uśmiechał się, rozmawiał, ale nie był typem, który chadzał z grupą na piwo po wyścigach.

Oddajmy głos trenerowi Tomaszowi Rumszewiczowi, który sam był świetnym finnistą (olimpijczyk z Montrealu ’76), a w 2004 roku doprowadził Kusznierewicza do brązu na Zatoce Sarońskiej: – Na czym polega fenomen? W jednym człowieku zebrały się wszystkie możliwe opcje do uprawiania żeglarstwa; w zakresie aktywności, pracy, zdesperowania do tej roboty. Niewątpliwy talent dobrze pokierowany przez ludzi z boku, głównie trenera Davida Hawletta. Przede wszystkim jednak bił od niego pełen profesjonalizm, od początku do końca. Bez żadnego zatrzymania – w sprzęcie, w technice pływania, sile fizycznej, mentalności, taktyce, strategii. Każdy fragment miał dopracowywał do perfekcji, mimo wszystko i tak kończyło się czasem, że coś tam przegrywał. W żeglarstwie nie da się wygrać wszystkiego. Kiedyś widziałem, jak faktycznie po fatalnym wyścigu minął metę i trzepnął przedłużaczem steru o burtę. Przedłużacz odbił się i huknął go w czoło. To go spieniło do końca. On absolutnie poświęcił się żeglarstwu, od rana do wieczora, a pewnie i w nocy też, wszędzie gdzie był, cokolwiek robił nie przestawał być żeglarzem. Po prostu profi, jeśli chodzi o prowadzenie łódki, techniczne przygotowanie sprzętu, precyzję każdej, najdrobniejszej, najbardziej błahej czynności. Mistrz konsekwencji. Wspomniany talent nie objawiał się nadprzyrodzonymi umiejętnościami, że coś lepiej widział czy wiedział. On miał żelazną dyscyplinę, bardzo bezwzględną. Miał taką wiedzę, którą dziś posiadają wszyscy: jeśli jesteś wystarczająco konkurencyjny dla rywali, w sensie szybkości łódki, wytrzymałości fizycznej, techniki prowadzenia i taktyki, to jedyne co masz zrobić, to z nimi płynąć. Bo jeśli jesteś od innych lepszy, to nie ryzykując popłyniesz z nimi ramię w ramię. Wszelkie ryzyka, które podejmiesz i popłyniesz gdzieś w bok, to albo ci wyda, albo nie wyda. On w ten sposób nigdy nie ryzykował. Jemu nie zależało by wygrać o 300 m. Wystarczało mu zwycięstwo o metr, bo w żeglarstwie liczy się miejsce a nie różnica nad przeciwnikami.

Wspomniany incydent z uderzeniem sterem w burtę to szczegół, choć na pewno zwraca uwagę. Gorzej było podczas mistrzostw świata w Perth 2011, kiedy to w furii przeskoczył na ponton z operatorem kamery i omal nie znokautował biedaka, który nieświadomie podpłynął na tyle blisko, że wytworzył niepożądaną falę, która Benowi miała przeszkodzić. Dostał za to dyskwalifikację, ale mogło się to skończyć gorzej. Na przykład wyrzuceniem definitywnym z klasy. Na swoje szczęście wyładował swój gniew, ale nie naruszył cielesności przerażonego dziennikarza. To taka ciemniejsza rysa na niemal nieskazitelnej karierze.

Jeśli chodzi o przygotowanie techniczne, słynął z tego, że dysponował kilkunastoma żaglami, które poprzeszywane było dosłownie o minimetr – minimalne choćby różnice w kroju dawały różnicę prędkości przy odpowiednich warunkach wiatrowych. Trzeba tutaj dodać jednak, że to nie tylko jego zasługa, a przede wszystkim bajecznie bogatej federacji brytyjskiej, która nie miała ograniczeń budżetowych. Bo wielu zawodników dysponujących skromniejszymi budżetami o takim dostępie do sprzętu, żagli, masztów może tylko pomarzyć. Dziś Ainslie zarządza brytyjskim syndykatem Pucharu Ameryki. W międzyczasie startował w niemal wszystkich możliwych dziedzinach żeglarstwa z wyścigiem TransPac (San Francisco – Hawaje) i sztormowym Sydney-Hobart. Jest bardzo aktywny, na wydarzenia, które promuje przybywają członkowie królewskiej rodziny. Prawdziwy VIP, w końcu nabył tytuł szlachecki.

Postać wybitna, bez żadnych wątpliwości. Skoncentrowany na ukochanym sporcie, realizujący konsekwentnie wyznaczone cele. Jeśli ktoś chciałby być jak sir Ben, gdyby ktoś marzył o blasku olimpijskiego złota, na sam koniec dodam, że pierwszy czempionat w klasie Optimist (najpowszechniejsza klasa do rozpoczęcia żeglowania regatowego)  w 1989 roku (miał 12 lat) ukończył na 73. miejscu, a dwa lata później na 109. Per aspera ad astra, chciałoby się podsumować.

DARIUSZ URBANOWICZ

 

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez