Siatkarski mistrz świata, który uwielbia Inter Mediolan i… Pawła Magdonia

Siatkarski mistrz świata, który uwielbia Inter Mediolan i… Pawła Magdonia

Dlaczego mimo że pochodzi z Płocka został siatkarzem a nie piłkarzem ręcznym? Skąd się wzięła jego miłość do Interu Mediolan? Który kadrowicz Jerzego Brzęczka będzie za jakiś czas jego rodziną? Co usłyszał od Vitala Heynena gdy ten skreślił go z kadry na mistrzostwa Europy? Jacy zawodnicy są jego zdaniem pewniakami do wyjazdu na igrzyska? Kamil Gapiński i Mateusz Juza rozmawiali niedawno w Weszło Fm z mistrzem świata Bartkiem Kwolkiem. Zapraszamy do lektury obszernej części tego wywiadu.

Jako że pochodzisz z Płocka, musimy spytać: dlaczego rozmawiamy dziś z siatkarzem, a nie z piłkarzem ręcznym?

Kiedy jako dziecko trenowałem handball, nadszedł taki moment, że pogadałem z ludźmi, którzy są mi bliscy i razem stwierdziliśmy to samo: w Polsce piłka ręczna nie daje takich perspektyw, jak siatkówka. Plus w tym sporcie ciężko jest się przebić. W Płocku to naprawdę duża sztuka. Trzeba mieć sporo talentu, szczęścia i idealne zdrowie, by zagrać w „dorosłej” Wiśle. Dlatego powiedziałem pas.

A że przy okazji dobrzy ludzie, ze świata siatkówki uznali, że mam do niej smykałkę, trzeba było zrobić pierwszy krok w stronę nowej dyscypliny. Pomógł mi tata, który cały czas jest siatkarzem-amatorem. Do dziś jeździ na turnieje, zaszczepił we mnie bakcyla jak byłem mały. U nas w domu generalnie było wesoło. W mieszkaniu o wielkości 50 m2 uprawialiśmy chyba każdy sport, włącznie z baseballem i tenisem stołowym.

A czy w ogóle miałeś talent do piłki ręcznej?

Trzeba by o to spytać Bogdana Janiszewskiego, który wtedy mnie prowadził. Najgorszy chyba nie byłem, bo grałem z zawodnikami rok-dwa lata starszymi, na lewym skrzydle. Nie byłem wtedy specjalnie wysoki, bo urosłem dopiero w okolicach piątej, szóstej klasy podstawówki. Czasem stawiano mnie też na lewej połówce, ale bardziej z przymusu.

Ile miałeś lat jak na poważnie wziąłeś się za siatkę?

Trzynaście. Poszedłem do Łodzi, do SMS-u Marcina Gortata. To był pierwszy rok funkcjonowania szkoły. Trafiłem idealnie, żyliśmy jak pączki w maśle. Byłem tam tylko dwanaście miesięcy, a potem odszedłem do Jastrzębia-Zdroju.

Bartosz Kwolek w Weszło FM m.in. o Tokio 2020

Późno wziąłeś się za konkretne trenowanie.

To prawda. Potem… śmiałem się z kolegów kadry z mojego rocznika. Oni zaczynali grać jak mieli po siedem, osiem lat, ja jako nastolatek. Żartowałem, że grają w siatkę trzy czwarte życia, a ja dopiero od niedawna, a jesteśmy na podobnym poziomie.

Tata nie bał się wysłać dzieciaka z Płocka w świat?

Rok w Łodzi był dla mnie sprawdzianem. Do rodzinnego miasta niedaleko, mama i tata powiedzieli, że jakby coś się działo, to wsiądą w auto i zabiorą mnie do domu. Ale zdałem ten egzamin całkiem nieźle, skoro mój kolejny przystanek był przy czeskiej granicy (śmiech). Czuję dużą wdzięczność do rodziców, że zaakceptowali te moje kroki, bo były specyficzne. Nie wszyscy by się odważyli na taką decyzję. W aklimatyzacji daleko od domu pomogło mi to, że zawsze dogadywałem się dobrze ze starszymi kolegami, więc nawet jeśli w akademiku była lekka fala, to nie stawałem się jej ofiarą.

Kiedy uwierzyłeś, że możesz być zawodowym siatkarzem?

Gdy miałem 15-16 lat, w pierwszym zespole Jastrzębskiego Węgla było bardzo dużo kontuzji. Wówczas mnie, jako jedynego z pięćdziesięciu kilku juniorów, wzięli „do góry”, żeby trenować z seniorami. Wtedy stwierdziłem: kurcze, może coś z tego będzie. Ta sytuacja uruchomiła lawinę sukcesów, kolejnym było powołanie do juniorskiej kadry.

Kto miał największy wpływ na rozwój twojego talentu?

Na pewno Jarosław Kubiak, ojciec Michała. Zwerbował mnie do szkółki Jastrzębskiego, w tamtym czasie był dla mnie drugim ojcem. Czternastolatek przebywający kilkaset kilometrów od domu ma chwile zwątpienia, choćby wtedy, gdy pomyśli, że nie widzi swojej malutkiej, dorastającej siostry. W takich momentach brał mnie na rozmowę, stawiał sprawę jasno. Nie było tam patyczkowania się, tylko twarda męska gadka. Ta szkoła życia ukształtowała mnie jako człowieka i sportowca.

Ale do Iranu, tak jak kiedyś Michał, nic nie masz?

Nie, ale mam wrażenie, że ci ludzie mają inne spojrzenie na sport niż my. Przykład? Kiedy wygrali z nami w Lidze Narodów, uznali, że są…mistrzami świata, bo pokonali mistrzów świata.

Bokserskie myślenie.

Trochę tak. Świętowali niesamowicie to zwycięstwo, feta na ulicach robiła wrażenie, nie dało się przejechać autobusem z hali do hotelu.

Pozostając w temacie Kubiaka, jesteście zawodnikami podobnego wzrostu. Nie czujesz się momentami za niskim siatkarzem?

Dobre pytanie. Zdecydowanie tak. Chciałbym mieć 4-5 cm więcej, wtedy byłoby idealnie. Najbardziej doskwiera mi to oczywiście w bloku. W ataku nauczyłem się z tym żyć, w przyjęciu to nawet lepiej, gdy jest się niższym, bo ruchy są bardziej skoordynowane. Natomiast w bloku zazdroszczę dwumetrowcom, że gdy stają na palcach, to osiągają już taką wysokość jak ja, gdy podskoczę, może nie jakoś super wysoko, ale tak normalnie.

Co ciekawe, nawet twój piłkarski idol jest od ciebie wyższy. Jest nim… Paweł Magdoń. Wytłumacz się z tego.

To nie jest tak, że był moim idolem. Po prostu biegałem po podwórku i udawałem Magdonia. No dobra, w sumie wychodzi na to, że jednak nim był (śmiech). Ale karne strzelał zajebiście!

To był sezon 2005-06, kiedy Wisła zdobyła Puchar Polski. Dlatego nie ma się co dziwić, że wtedy biegały takie nazwiska po podwórku. Ja byłem obrońcą, który twardą ręką trzymał kolegów za ryj, dlatego zostałem Magdoniem. Ci z przodu udawali Irka Jelenia albo Sławka Peszkę, tak to wyglądało.

Miałeś ambicję, żeby zostać piłkarzem?

Przez chwilę tak, ale zatrzymałem się na osiedlowym poziomie.

To trochę jak Magdoń!

OK, już z niego nie żartujemy, w końcu zadebiutował nawet w kadrze. Bardzo lubiłeś też styl gry Sławka Peszki.

Rozmawialiśmy ze sobą kilka razy. Zaprosił mnie na mecz Lechii, no ale jak wiadomo już w niej raczej nie zagra, ja odwdzięczyłem się zaproszeniem na spotkanie do Warszawy. Pamiętam młodego Sławka z boiska, z czasów gdy pędził po skrzydle, a wrażenie na mnie robiła jego zdecydowanie za duża koszulka. Można było pod nią wsadzić jeszcze trzech ludzi i plecak (śmiech).

Teraz oglądasz mecze ekstraklasy, czy żal ci na nie życia?

Czasami włączę, jak już naprawdę nie ma w telewizji nic innego. Ale tak regularnie to patrzę na Ligę Mistrzów, oglądam też mój ukochany Inter w Serie A. Włączam również Leeds United, bo gra tam moja przyszła rodzina.

W tym miejscu wyjaśniamy, że twoją dziewczyną jest siostra Mateusza Klicha.  Ale wróćmy do Interu.

Duet Lukaku – Martinez robi niesamowitą robotę. We dwójkę potrafią objechać czterech obrońców i  strzelić gola. Robi to wrażenie, tym bardziej że w nowoczesnej piłce gra się raczej jednym napastnikiem. Tu używa się nieco starszego stylu, ale działa.

Lukaku to jest twój największy idol z Interu?

To złe słowo. Idol to ktoś na kim się wzorujesz, opierasz, nawet jeśli go nie znasz. Nie mam kogoś takiego w mediolańskim klubie, po prostu szanuję niektórych zawodników. Jak choćby Samira Handanovicia, który siedzi w tym zespole już prawie dziesięć lat. Cały czas wierzył w ten projekt, mimo że przez prawie dekadę po wygraniu Ligi Mistrzów nie było żadnych sukcesów i nadal ich nie ma. Fajnie gramy, ale jednak z Champions League odpadliśmy. Wiadomo, w Lidze Europy możemy powalczyć o coś więcej.

No i o scudetto!

Oby, ale ja też jestem kibicem Interu nie od wczoraj. I wiem, że nawet jeśli pierwsza runda jest świetna w wykonaniu chłopaków, to potem grają tak, że kibice doznają lekkiego załamania nerwowego.

Jak zapalił się w tobie ogień miłości do niebiesko-czarnych barw?

Gdy byłem dzieckiem i pojechałem z rodzicami do Włoch na wakacje, dostałem swoją pierwszą piłkarską koszulkę. Na plecach miała nazwisko Zanetti. Już wtedy czułem lekki pociąg do Interu, ale pierwszy impuls, gdy zacząłem się nim bardziej interesować, miał miejsce za sprawą gry Pro Evolution Soccer. Z tego co wiem jej wydawca też był kibicem tego klubu, dlatego Nerazzurri mieli w niej tak dokoksowane statystyki, że hej. Adriano miał 99 strzału, Ibrahimović 99 szybkości, a Recoba techniki. To robiło wrażenie na takim małym szczylu.

Teraz wrażenie robi na mnie, jako na kibicu Realu, Lautaro Martinez. Chętnie bym go wyciągnął z Mediolanu do Madrytu.

Zaczekajcie dwa-trzy lata, coś dla nas wygra, a potem go kupicie za 200 milionów euro!

Fajne jest to, że mówisz o Interze w formie „my”. Widać, że naprawdę mocno identyfikujesz się z tym klubem.

Prawda. Mamy nawet na fjejsbuku grupę jego kibiców. Spotykamy się w stolicy, by razem oglądać ważniejsze mecze. Mam nawet ze dwie koszulki z napisem „Warszawscy kibice Interu”.

Byłeś już na meczu na San Siro?

Raz się wybrałem, ale… nie wszedłem na stadion. Był jakiś problem z biletem, więc ostatecznie stanąłem sobie pod obiektem gdzie jest taki wielki telebim. Obejrzałem mecz i było fajnie. To był w ogóle spontaniczny wyjazd, bo przebywałem akurat 200 km od Mediolanu i uznałem, że warto wybrać się na trybuny.

A czy wpadłeś na spotkanie Leeds?

Tak, i to niedawno. Polecieliśmy do Anglii 26 grudnia, obejrzałem jeden mecz domowy z wysokości trybun. Fajnie patrzy się na Championship na żywo. Ci goście strasznie walczą. Każdy mecz to jest wojna. Non stop są tam spięcia, w telewizji tego aż tak dobrze nie widać.

Dlaczego twoim zdaniem Klich jest chwalony za grę w Leeds, a ganiony za występy w kadrze?

W Anglii ma inne zadania niż w reprezentacji. Gra tam jako taki ofensywny środkowy pomocnik, z dużą dawką swobody na boisku. Ma czuć grę, koledzy odciążają go też jeśli chodzi o zadania defensywne. W Polsce jest bardziej cofnięty, bliżej Grześka Krychowiaka. Wydaje mi się, że to nie jest do końca stworzona dla niego pozycja.

A jak poznałeś jego siostrę?

W standardowy sposób: siedziałem u znajomych, weszła do pokoju i po jakimś czasie zaiskrzyło. Po tygodniu poznałem jej nazwisko, ale nie myślałem, że jest siostrą piłkarza, uznałem, że to po prostu zbieżność nazwisk.

Standardowy sposób poznania w XXI wieku to internet, a nie przez znajomych!

Ja to jestem człowiekiem starej daty. Nie ogarniam sieci, to bywa dla mnie zupełny kosmos. Mam Instagram, ale żeby wrzucić tam zdjęcie to nie, wtedy zawsze mówię: Maja, pomóż! Jakieś filtry nie filtry, lokalizacje, to dla mnie czarna magia.

Wróćmy do siatkówki. Jakim jesteś współaktorem dla kolegów z drużyny na wyjazdach? Paweł Zagumny opowiadał nam kiedyś, że bywa bardzo ciężki, bo musi mieć perfekcyjną ciemność i ciszę, żeby się wyspać.

Jeśli chodzi o spanie, to nie mam z nim żadnego problemu. Ja wiem, że „Guma”musi mieć totalny spokój, firany zasłonięte, robi z pokoju taką komnatę albo pieczarę. Mnie to nie dotyczy. Kumpel może wstać wcześniej, myć zęby, a nawet coś tłuc, ja nie będę miał z tym problemu.

Skoro jesteśmy przy Zagumnym, to spytamy, czy grałeś kiedyś z lepszym rozgrywającym?

Krótka odpowiedź: nie. Jeśli mu się chciało, to wystawiał takie piłki, że pozostawało tylko machać ręką. Swoją drogą, Pawła znam już prawie pięć lat. Wiem jak reaguje i jak wygląda gdy jest wesoły, a kiedy wstanie lewą nogą i lepiej go unikać. Na Balu Mistrzów Sportu moja Maja poznała go i stwierdziła, że jakiś taki zdenerwowany jest. No to pochodzę do niego, patrzę wnikliwie na twarz i krzyczę: przecież wesoły jest dzisiaj, dzisiaj można podchodzić!

Masz miernik Pawła Zagumnego w oczach, nieźle! Dlaczego zabrakło cię na ostatnich mistrzostwach Europy?

Szczerze? Byłem w kiepskiej formie. Liga Narodów i długie przygotowania nieźle mnie wymęczyły. Wcale się nie dziwię, że Vital Heynen mnie nie wziął. Oczywiście szkoda, ale z drugiej strony bardzo się cieszę, że mogłem wtedy potrenować 3-4 tygodnie w klubie. To był okres przygotowawczy. Mam wrażenie, że dużo mi to dało jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne do sezonu.

Andrzej Wrona powiedział mi kiedyś, że Belg zawsze mówi to co myśli i że to jest w nim fajne.

Zdecydowanie. To zdrowe podejście. Poza tym my, zawodnicy, też wiemy, kiedy gramy lepiej, a kiedy gorzej. Gdy Vital powiedział mi, że nie pojadę na mistrzostwa Europy, odpowiedziałem „pewnie stary, to normalna sprawa, że bierzesz tych, którzy są teraz w topowej formie”. Wiadomo, że jest core, złożony z tych zawodników bardziej doświadczonych, on musi być w każdej drużynie, żeby funkcjonowała. Oni zawsze pojadą, a cała reszta się zmienia i to jest fajne, bo jest o co walczyć.

Skoro jesteśmy przy walce, ta o udział w kadrze na igrzyska zapowiada się pasjonująco.

Na razie to skupiam się na czymś innym: żeby dograć sezon PlusLigi do końca, powalczyć o medale, zrobić to w dobrym zdrowiu, bez kontuzji. Potem będę martwił się tym co na kadrze. Mam też postanowienie noworoczne: uczyć się języka włoskiego.

Czyli zapowiada się za jakiś czas transfer!

Nie o to chodzi. Po prostu nie dość, że język włoski jest miły w odbiorze, to jeszcze cały czas jest językiem siatkówki i będzie dalej przez najbliższe X lat. Trenerów, którzy się w nim komunikują, jest 80% i naprawdę nie przesadzam podając tę liczbę. Poza tym będę mógł słuchać w oryginale komentarza z meczów Interu!

Sponsorem polskiej siatkówki jest PKN ORLEN.

W tym miejscu warto wymienić nazwisko twojego klubowego trenera, Andrei Anastasiego. Przeprowadzaliśmy wywiady z setkami szkoleniowców, on jest w czołówce tych, którzy zrobili na nas wrażenie. Naprawdę potrafi inspirować.

Jeśli chodzi o profesjonalną siatkówkę, to naprawdę tam nie trzeba uczyć każdego tego sportu od nowa. Zawodnicy mają swój styl i naleciałości, których nie zmienią, więc ważny jest mental, to, żeby uwierzyć w siebie. Taki trener jak Andrea po prostu cię „popycha” do przodu mówiąc, że ci ufa w 100% i że będzie dobrze, cokolwiek nie zrobisz. Tym samym dostajesz od niego skrzydła w prezencie. Wtedy zupełnie inaczej się gra i myśli na boisku, człowiek wygrywa mecze pewnością siebie, a nie samymi umiejętnościami.

Z perspektywy kilku miesięcy nie uważasz, że to lepiej, iż nie wygraliśmy mistrzostw Europy? Po triumfie na mundialu i dołączeniu Wilfredo Leona do kadry czuliśmy się już bardzo mocni, a taki zimny prysznic przed igrzyskami może się przydać.

Szczerze powiem, że chyba się z wami zgadzam. Oczywiście nie chodzi o to, że teraz jesteśmy słabi i będziemy znowu startować z pozycji underdoga, tylko o to, że pasmo sukcesów zostało nieco przerwane. Dzięki temu zawodnicy i trener są głodni, dlatego w Tokio dadzą z siebie 200 procent.

Poza tym ogólnie rzecz biorąc to był udany sezon reprezentacyjny, zdobyliśmy przecież trzy medale, w tym złoto, bo tak właśnie traktuję kwalifikację olimpijską.

Rywalizacja o miejsce w samolocie do Japonii będzie nieprawdopodobna. Szczególnie na twojej pozycji przyjmującego.

No i dobrze. Każdy na tym skorzysta. Nic tylko się cieszyć, że mamy reprezentację, która gwarantuje odpowiedni poziom na najbliższe 10-15 lat.

Wcześniej zasugerowałeś, że są zawodnicy, którzy mogą się czuć pewni wyjazdu do Tokio bez względu na formę…

Tak!

… czy Heynen ma na tyle duże jaja, że np. odrzuciłby Wilfredo Leona jeśli przez trzy miesiące byłby w kiepskiej dyspozycji?

Są siatkarze, których po prostu nie można wyjąć z tej drużyny, bo bez nich nie będzie funkcjonować, nawet jeśli nie graliby najlepiej. Bartek Kurek, Michał Kubiak to ludzie, którzy nawet z ławki potrafiliby pomóc, nawet dwa-trzy słowa wsparcia od nich mogą cię wznieść na wyższy poziom. Bawią się w ten sport od wielu lat, objechali wszystkie ligi, zauważają rzeczy na które ty, nawet mimo wielkich chęci, nie zwrócisz uwagi. To bardzo pomaga w momencie kryzysowym, dlatego są nam niezbędni.

ROZMAWIALI: KAMIL GAPIŃSKI I MATEUSZ JUZA

 

Posłuchaj rozmowy w formie podcastu:

 

Fot. 400mm.pl, NEWSPIX.PL


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez