Wiara była. Polki w trakcie tego turnieju udowodniły nam już, że potrafią grać mecze świetne, walczyć do samego końca i ogrywać bardziej renomowane rywalki. Nasze zawodniczki, co powtarzały, i przed, i po meczu – też wierzyły. I momentami było to dziś widać. Tyle, że Turczynki były po prostu lepsze i to w każdym elemencie gry.
Dwa pierwsze sety to demolka. Lewy atak, prawy atak, środek, blok, zagrywka… Zawodniczki rywalek popisywały się pełnym wachlarzem zagrań i rozwiązań. Szalała rozgrywająca, która niemal bez ustanku gubiła nasz blok. Ale to była konsekwencja właśnie tego, że tak naprawdę w każdej akcji mogła zagrać do czterech koleżanek z poczuciem, że, gdzie by nie posłała piłki, atak zostanie skończony. U nas z kolei wszystko było nie tak. Przyjęcie niemal nie funkcjonowało. To pozytywne po pierwszej partii kręciło się u nas w okolicach jakichś 10%. Asia Wołosz po takim meczu mogłaby sobie zapisać w dzienniku, że odbyła solidny biegowy trening, bo niemal przy każdej akcji naszego zespołu musiała przemieścić się o kilka metrów, by móc wystawić piłkę.
Problemem była też forma tej najlepszej, liderki naszej kadry. Malwina Smarzek-Godek nie miała dziś swojego dnia, powiedzmy to sobie wprost. Owszem, ostatecznie nabiła nieco punktów, ale to konsekwencja tego, że w trudnych momentach nasza kadra najczęściej wykorzystuje w ataku właśnie ją. Dziś też tak było, tyle tylko, że Malwina nie potrafiła pociągnąć koleżanek tak, jak robi to zwykle. Nie winimy jej, ludzka rzecz, każdemu może przytrafić się gorsze spotkanie. I w sumie w pierwszych dwóch setach moglibyśmy to napisać o każdej z naszych reprezentantek. Wynik też mówi sam za siebie – 25:17 i 25:16. To był po prostu pogrom.
Turczynki grały naprawdę niesamowicie. Jasne, nasze zawodniczki nieco im pomagały, ale momentami rywalki wyciągały takie piłki w obronie, po których dziwiliśmy się, że tak w ogóle się da. Albo atakowały z taką mocą, jakiej nie powstydziliby się Mariusz Wlazły czy Bartosz Kurek. Nazwiska Turczynek komentatorzy odmieniali na różne sposoby tyle razy, że moglibyśmy je po tym meczu recytować z pamięci. Naz Aydemir Akyol na rozegraniu, Kubra Akman, Eda Erdem Dundar czy Sebnem Akoz (libero) rozgrywały mecz bliski perfekcji.
A do tego, co podkreślały nasze reprezentantki w pomeczowych rozmowach na antenie Polsatu Sport, swoje robili jeszcze bardzo głośni, bardzo żywiołowi tureccy kibice.
– Gdy Turczynki przycisnęły zagrywką, publika zaczęła ruszać. Od początku przytłumił nas ten tłum, dźwięk
– mówiła Maria Stenzel.
Jej słowa potwierdzała Magda Stysiak:
– Niesamowita publiczność. Mega atmosfera. Coś jak u nas w Łodzi.
A Joanna Wołosz, grająca przecież w najlepszej lidze świata czy w Lidze Mistrzów, doświadczona, obeznana, zawodniczka, która zjeździła kawał świata, dodawała, że “czasem nie słyszała nawet własnych myśli”. I uwierzcie, przy takich kibicach rywalkom miejscowej ekipy gra się naprawdę trudno.
Ale Polki sobie z tym poradziły. Trzecią partię zagrały na znakomitym wręcz poziomie. To był być może najlepszy set w wykonaniu reprezentacji Polski, jaki widzieliśmy na tym turnieju. Funkcjonować zaczęło wszystko. Przyjęcie było dokładne, Wołosz mogła wystawiać w punkt. Wrócił blok, którym kilka razy zatrzymaliśmy Turczynki. To też my zaczęliśmy nękać rywalki zagrywką. Nagle wszystko odwróciło się o 180 stopni. Gdyby ktoś włączył telewizor dopiero wtedy, miałby pełne prawo się zastanawiać, czy wynik w setach, jaki widzi na ekranie, to nie błąd realizatora. Polki wygrały tamtą partię 25:14(!), a gdyby nie to, że kilka razy nie zrozumiały się przy łatwych piłkach, pewnie mogłoby być okazalej.
A wiecie, co było w tym najlepsze? To że po trzecim secie nie zwolniły tempa. Czwartą partię zaczęły w równie dobrym stylu. Znakomicie na zagrywce poradziła sobie wówczas Agnieszka Kąkolewska, zrobiło się 6:2 dla nas. Rywalki co prawda straty odrobiły, ale po chwili to znowu Polki były na prowadzeniu. Skłamie każdy, kto powie, że nie wierzył wtedy w możliwość odrobienia strat. To był moment, w którym wydawało się, że nasze zawodniczki naprawdę mogą to zrobić, mogą odwrócić losy spotkania granego na wrogim terenie z jedną z najlepszych drużyn na świecie.
Tyle że wszystko się spieprzyło. I wystarczyła do tego tak naprawdę jedna akcja. Przy stanie 13:11 Polki dostały kilka szans na skończenie piłki i zdobycie kolejnego punktu. Nie wykorzystały ani jednej. Po chwili przegrywały już kilkoma oczkami, bo na zagrywkę weszła fenomenalna, niespełna dwudziestoletnia, Ebrar Karakurt, dla której – nie mamy co do tego wątpliwości – był to najlepszy set w tym turnieju, a może i całej dotychczasowej karierze. Niemal w pojedynkę poprowadziła swoją drużynę do zwycięstwa. Nam pozostało tylko bić jej brawo. Podobnie jak naszym zawodniczkom, bo choć przegrały, walczyły do samego końca.
– W tym meczu mieliśmy jedną szansę na ugranie czegokolwiek. Właśnie przy 13:11 w czwartym secie – mówi Jakub Bednaruk, trener MKS-u Będzin. – To była jedyna okazja na to, żeby doprowadzić do tie-breaka. Ale to, że ją w ogóle mieliśmy, to i tak sukces. Szkoda, że się nie udało, byłby odskok na trzy punkty, u Turczynek pewnie zaczęłaby się nerwówka… Prawda jest jednak taka, że różnica między nami a nimi była tak duża, jak w dwóch pierwszych setach. To w tej chwili po prostu lepszy zespół. Szkoda tej szansy, można było doprowadzić do piątego seta. Choć trzeba docenić, że dziewczyny powalczyły, bo trudno się gra, gdy w pierwszych dwóch setach dostajesz tak bardzo w kość.
– Parametry zagrywki Turczynek były dziś kosmiczne. Co można zrobić w sytuacji, gdy przyjęcie takiego serwisu jest niemal niemożliwe? Zagrywać lepiej od nich. Udało nam się to jednak tylko w trzecim secie. Turcja była też niesiona przez kibiców, publiczność im pomagała. Ktoś powiedział, że w Łodzi by z nami nie wygrały. Spokojnie, Turcja to zespół, który cały czas gra o medale, nawet w Final Six Ligi Narodów wszedł do strefy medalowej. Turczynki potrafią grać takie spotkania. Bardzo bym chciał, żeby dziewczyny zagrały jak najlepsze spotkanie z Włoszkami. Ale pamiętajmy, że to też zespół kompletny, który posiada swoje atuty. Walczymy jednak dalej – mówił za to po meczu Jacek Nawrocki. A jego podopieczne wypowiadały się w bardzo podobnym tonie:
“ten mecz się skończył, porażka boli, ale trzeba powalczyć jutro”.
I to nas bardzo cieszy. Bo jutro mecz o brąz z Włochami. A medal byłby przecież i tak ogromnym sukcesem. Ba, samo wejście do czwórki już takim jest. Magda Stysiak mówiła, że dwa miesiące temu wzięłaby półfinał w ciemno, bo nikt nie spodziewał się, że ten zespół dojdzie tak daleko. Jutro może – po dekadzie bez medali naszych siatkarek z imprez mistrzowskich – przejść do historii. A z Włoszkami już na tym turnieju udało nam się wygrać. Więc dlaczego by tego nie powtórzyć?
Polska – Turcja 1:3
(17:25, 16:25, 25:14, 18:25)
Fot. Newspix
nie było żadnego serducho, grały bardzo słabo popełniając mnóstwo błędów! z Włoszkami prawdopodobnie te dadzą ciała. no cóż czwarte miejsce… i tak niekt na to nie liczył 😉
Chwalcie nadal Dyzme nawrockiego to siegniemy niedlugo z Jego “nie-mysla taktyczna” piekla a nie medal.
Jesteś lepszym trenerem? Jakieś sukcesy z siatkarkami? Mistrzostwo Polski chociaż?