Ostatnio przeżywamy natężenie meczów z Rosją. We wtorek graliśmy z nimi w piłkę nożną, dziś przyszła kolej na siatkówkę. Co – poza rywalem – łączy oba mecze? To, że ich pierwsze części były zacięte, a drugie nudne. Różnica jest taka, że w piłce w drugiej połowie nie działo się nic, a w siatkówce Polacy rozjechali Rosjan i pewnie wygrali 3:1.
Chociaż tegoroczna Liga Narodów jest traktowana bardziej jak turniej towarzyski i jeden, wielki poligon przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio, to trudno było nie poczuć delikatnego dreszczu emocji. To w końcu mecz z Rosją – naszym odwiecznym rywalem. W dodatku takim, który wystawił silny skład na dzisiejszy mecz. Poza tym było to spotkanie na szczycie tabeli Ligi Narodów – Rosjanie zajmowali pierwszą, a Polacy drugą pozycję.
Rosjanie wyszli absolutnie na galowo, zatem szykowało się dobre widowisko. Czy grali dla nas zaskakująco? Nie, absolutnie. Grali szybko, siłowo, często wykorzystując przesuniętą krótką. Ale te elementy potrafią wykonywać na najwyższym poziomie. I zaczęli naprawdę nieźle. Mecz był wyrównany – oba zespoły miały swoje krótkie serie, które zaraz były niwelowane przez przeciwników. Jednak pod koniec seta nastąpiły dwa kluczowe momenty. Pierwszym był nasz challenge na 22:20, w którym Vital Heynen sprawdzał czy piłka po ataku Wilfredo Leona nie przeszła po rosyjskim bloku. Niestety dla nas, sędziowie nie dopatrzyli się błędu rywali.
Ale drugi kluczowy moment jest już zasługą Rosjan. A właściwie Maksima Michajłowa. Rosjanin udowodnił, że słusznie przez długi czas był uważany za najlepszego atakującego na świecie. Świetnie spisywał się na zagrywce i to głównie dzięki niemu Rosja wygrała pierwszego seta.
Polacy zaczęli grać na poważnie
I wtedy Polacy powiedzieli rywalom „pograliście już? To teraz pokażemy wam jak to się robi.” Czasami brakuje nam słów na tę drużynę. To, z jaką łatwością odwracają losy spotkania jest imponujące. Chociaż w tym przypadku odwracają, to nie jest najlepsze określenie. Ot, wyszli po przegranym secie jakby nic się nie stało. Zdarza się, teraz zagrają swoją siatkę a rywal będzie tylko tłem. Nieważne że to Rosja – jeden z najgroźniejszych rywali do olimpijskiego złota.
Imponował zwłaszcza Mateusz Bieniek. Choć nie zdobył wielu punktów – od tego dziś byli inni – to ustrzelił dwa asy serwisowe i bardzo dobrze radził sobie w bloku. Ogólnie Mateusz jak na razie wyrasta na największego wygranego całego turnieju w Rimini. W każdym meczu jest jedną z wiodących postaci na parkiecie. Nawet w przegranym spotkaniu ze Słowenią do jego jedynego nie można było mieć żadnych pretensji.
Maciej Muzaj? Szukać błędów w jego grze można by tylko na siłę. Michał Kubiak? Okej, dziś miał słabszy początek. Ale kiedy wszedł na swój normalny poziom, kończył akcję za akcją. I oczywiście Wilfredo Leon. Nie zdziwilibyśmy się gdyby rywale wysłali petycję do FIVB żeby ta zakazała jego zagrywek. Przecież równie dobrze można Polakom na wstępie dopisać, że zaczynają mecz z kilkoma punktami przewagi. Dziś ukłuł siedem razy, a ogólnie zdobył dwadzieścia pięć punktów. Kosmita.
W czwartym secie Rosjanie mieli już dość przebywania na parkiecie – bo z wyrównaną grą to widowisko nie miało nic wspólnego – i chcieli jak najszybciej zakończyć to spotkanie. W efekcie Polacy wygrali ostatnią partię 25:14.
Tym samym nasza reprezentacja zajęła pierwsze miejsce w tabeli Ligi Narodów. Co czeka nas dalej? Trzy dni przerwy, a następnie kolejne spotkania – z Bułgarią, Holandią i Brazylią. Czyli zapowiadają się kolejne mecze w których jesteśmy faworytami i być może jeden, który będzie wyrównany. Z naciskiem na „być może” sądząc po tym, co dziś zobaczyliśmy w wykonaniu Polaków.
Aż trochę zaczynamy współczuć Vitalowi Heynenowi. Selekcjoner być może chciałby rozwiać w swojej głowie jakieś wątpliwości, zobaczyć które warianty działają, a co najeży poprawić. Ale z kim musielibyśmy zagrać, żeby na nurtujące go pytania mógł znaleźć inną odpowiedź niż „wszystko jest świetnie”?
Rosja – Polska 1:3 (25:21, 19:25, 19:25, 14:25)
Fot. Newspix