W historii sportu zapisał się jako jeden z najlepszych i najbardziej obrotnych pięściarzy. Floyd Mayweather (50-0, 27 KO) oficjalnie nie przegrał żadnej walki na zawodowstwie i jak nikt wcześniej potrafił przekuć ten fakt na wymierne korzyści. Samozwańczy “The Best Ever” nie zawsze jednak wygrywał, a ostatnia porażka przydarzyła mu się w kontrowersyjnych okolicznościach podczas olimpijskiego turnieju w Atlancie. Człowiek, który pokonał go jako ostatni, dziś żyje z dala od blasku fleszy i żałuje zwłaszcza jednej decyzji.
Amerykanin pod wieloma względami wydawał się po prostu skazany na boks. Ringowe realia doskonale poznał wcześniej jego ojciec – Floyd senior. Nigdy nie wskoczył jednak na mistrzowski poziom, podobnie jak Jeff Mayweather – jego brat. Przed Floydem juniorem najbardziej rozsławił to nazwisko inny z braci – Roger. W latach osiemdziesiątych dzierżył pas czempiona w dwóch kategoriach wagowych i w ringu spotykał się z legendami.
Wszyscy Mayweatherowie z tamtego pokolenia pozostali jednak w jakimś stopniu niespełnieni. Choć zdradzali przejawy sporego talentu, to często gubiła ich ciemna strona życia. Młody Floyd od małego był konsekwentnie prowadzony w kierunku wielkiego boksu – ojciec przekonuje, że gardę trzymał już w kołysce. Jako pięciolatek miał z kolei pojąć podstawy defensywnego stylu “shoulder roll”. Charakterystyczna obrona barkiem stała się potem jednym z jego znaków rozpoznawczych na zawodowych ringach.
Niewiele brakowało, by kryminalne skłonności ojca doprowadziły do tragedii. Kilkuletni Floyd został użyty przez niego jako żywa tarcza podczas konfliktu z dilerem narkotykowym. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że Mayweather senior tak naprawdę poróżnił się wówczas z bratem swojej żony, u którego zresztą regularnie zdarzało mu się dorabiać i to oczywiście w niezbyt legalny sposób.
Łatwo sobie wyobrazić, że w takich warunkach sztuką było nie zejść na złą drogę. Młody Floyd konsekwentnie trzymał się jednak sportu. Do tego stopnia, że innej życiowej drogi właściwie nie rozważał.
– Skoro dobrze ci to wychodzi, skup się na boksie
– doradziła mu babcia. Takie podejście odbiło się poniekąd na wykształceniu pięściarza. W ojczyźnie do dziś pojawiają się szyderstwa, że Mayweather wciąż nie nauczył się czytać.
W młodości boks był dla niego ucieczką. W domu nie czekało go nic dobrego, a pokój dzielił z kilkorgiem rodzeństwa. Narkotyki? Codziennie mijał na podwórku stosy zużytych igieł. Ojciec handlował towarem, matce zdarzało się z niego korzystać, a ciocia zmarła na AIDS. W okolicy pobicia, wymuszenia i kradzieże były na porządku dziennym.
Kulisy olimpijskiego skandalu
Ukierunkowanie na boks szybko zaczęło jednak przynosić wymierne efekty. Młody Floyd na sali z czasem stał się znany jako “Pretty Boy”. Wszystko za sprawą defensywnych technik, które od małego wpajali mu wujkowie i ojciec. Za ich sprawą wątły nastolatek był po prostu bardzo trudny do trafienia, a dodatkowo pokazywał w ringu niesamowity refleks. W 1991 roku po raz pierwszy wygrał prestiżowy krajowy turniej “Golden Gloves” – ta sztuka udawała mu się potem jeszcze dwukrotnie.
W maju 1995 roku Mayweather dostał szansę występu na mistrzostwach świata w Berlinie. Był świeżo po osiemnastych urodzinach, ale miał już na koncie kilka cennych zwycięstw. Mimo to zmagania w silnej międzynarodowej stawce kategorii piórkowej zakończył już na drugiej rundzie, przegrywając nieznacznie z Algierczykiem Noureddinem Medjehoudem. Jego pogromca doszedł aż do finału, gdzie pokonał go Serafim Todorow.
Bułgar był na tej scenie właściwie wyjadaczem. Z olimpijskim medalem prawie wrócił już z Barcelony – przegrał tam o włos w ćwierćfinale. Triumf w Berlinie sprawił, że w jego gablocie pojawiło się już trzecie złoto mistrzostw świata. Tyle samo najcenniejszych wyróżnień przywoził także z mistrzostw Europy. Ktoś z takimi osiągnięciami automatycznie musiał stać się poważnym kandydatem do ugrania czegoś więcej podczas igrzysk w Atlancie.
Mayweather olimpijską przepustkę zapewnił sobie dopiero po wygranych z twardym Augiem Sanchezem. Walkę o medal rozpoczął od przekonujących wygranych z reprezentantami Kazachstanu i Armenii. Prawdziwy chrzest bojowy czekał na niego w ćwierćfinale. Po dramatycznym pojedynku ostatecznie minimalne pokonał na punkty znakomitego Lorenzo Aragona, choć po drodze był nawet liczony.
Ta wygrana miała wymiar historyczny. Po raz pierwszy od 20 lat reprezentant USA pokonał podczas turnieju olimpijskiego Kubańczyka. Mayweather w ten sposób sprawił, że mediach automatycznie zaczęto łączyć jego nazwisko ze słynnym Sugarem Rayem Leonardem – ostatnim, któremu do tamtej chwili udała się ta sztuka. W półfinale na “Pięknisia” czekał jednak właśnie Todorow. Oprócz doświadczenia miał jeszcze jeden poważny atut. Szefem sędziów podczas igrzysk był… jego rodak Emil Jeczew. W pierwszych walkach nie potrzebował żadnego wsparcia, bo pewnie radził sobie z kolejnymi przeszkodami, jednak na ostatniej prostej nie zabrakło kontrowersji.
Aby je zrozumieć, trzeba pochylić się nad ówczesnym systemem punktowania. W Atlancie liczyły się ciosy, ale… w specyficznym sensie. Oglądając pojedynek można odnieść wrażenie, że Mayweather doprowadza do celu znacznie więcej uderzeń, jednak nie zostają one odnotowane. Pięściarz dostaje punkt, gdy przynajmniej trzech z pięciu sędziów wciśnie odpowiedni przycisk w odstępie sekundy od zadania ciosu. Sędziowie nie wiedzą, jak reagują ich koledzy.
W pierwszej rundzie Amerykanin trafił jakieś 10 razy, jednak dostał tylko punkt! W kolejnej jego przewaga stała się tak wyraźna, że nawet niekompetentni sędziowie nie byli w stanie tego zmienić. Nastolatek wyszedł na prowadzenie, ale kilku ewidentnie celnych ciosów znów mu nie policzono. Apogeum nastąpiło w ostatniej rundzie. Mayweatherowi zaliczono tylko dwa ciosy, choć w rzeczywistości znów była to pewnie liczba dwucyfrowa…
Ostatecznie kreatywna matematyka sprawiła, że Todorow wygrał 10:9 i awansował do finału. Po wszystkim sprawiał wrażenie człowieka zaskoczonego sukcesem. Zdziwiony był też sędzia ringowy, który w pierwszej chwili podniósł do góry rękę Amerykanina. Protesty gospodarzy igrzysk na niewiele się zdały. Jeden z ich najlepszych pięściarzy został oszukany w sposób, który jednoznacznie kojarzył się z przypadkiem Roya Jonesa juniora sprzed ośmiu lat.
– Co mogę zrobić? Muszę z tym żyć. Zabiorę mój brązowy medal i wrócę do domu. Pora przejść na zawodowstwo, bo nie mam już siły do boksu amatorskiego – komentował na gorąco rozgoryczony Mayweather. Co było dalej, wszyscy mniej więcej wiedzą. Oficjalnie nie przegrał już żadnej walki (choć Jose Luis Castillo ma na ten temat inne zdanie) i zdobywał mistrzowskie tytuły w kilku kategoriach wagowych. Został największą gwiazdą Pay-Per-View w historii i zarobił setki milionów dolarów.
Ofiara bułgarskiego systemu?
Jego ostatni pogromca do tych osiągnięć nawet się nie zbliżył. Pecha miał jeszcze w Atlancie, bo wyrównaną walkę w olimpijskim finale już przegrał. Mimo ofert od amerykańskich promotorów wciąż chciał startować na ringach olimpijskich. Wierzył, że krajowa federacja sowicie wynagrodzi mu takie poświęcenie, ale się przeliczył. Dostał ofertę startów pod turecką flagą, jednak Jeczew zażądał 300 tysięcy dolarów dla siebie za wyrażenie zgody i sprawa upadła. Todorow próbował też sił w gronie zawodowców. W lutym 1999 roku Mayweather był już mistrzem świata w kategorii superpiórkowej i szykował się do drugiej walki w obronie tytułu. Bułgar z kolei drugi zawodowy występ miał wówczas zaliczyć… w Macedonii, gdzie nieoczekiwanie przegrał z miejscowym debiutantem. Potem próbował jeszcze parę razy szczęścia (głównie w ojczyźnie), ale nigdy nie wygrał już z kimś o dodatnim bilansie.
Wygrana z Mayweatherem pozostaje jego szczytowym osiągnięciem. Sam zainteresowany uważa ją za swego rodzaju fatum i nie ukrywa pretensji do rodaka. Tak, do tego samego szefa sędziów Emila Jeczewa, który miał sprawić, że w ogóle znalazł się w finale. Tuż przed walką o złoto miał wparować do szatni Todorowa i przekazać mu, że wygra tylko jeśli znokautuje przeciwnika.
– Dlaczego to zrobił? Byłem technicznym bokserem, żadnym Mike’iem Tysonem. A z tym samym rywalem wygrałem przecież na punkty przed igrzyskami. Nie miałem powodów, by się go obawiać – wspominał w 2015 roku srebrny medalista igrzysk w Atlancie. O życiu i zmarnowanej karierze opowiedział dziennikarzom “The New York Times” i momentami nie gryzł się w język. Mayweather nie zrobił na nim wrażenia – do dziś uważa, że w ich pojedynku był górą.
Jeden obraz przywołany przez Bułgara po latach szczególnie przemawia do wyobraźni. Po półfinale razem z rywalem czekał na kontrolę dopingową. Przed kontrolerami do pokoju weszli trzej mężczyźni – dwaj byli promotorami, a trzeci tłumaczył. Na stole pojawiła się konkretna oferta. Samochód, mieszkanie, bonus za podpisanie kontraktu i nakreślone piękne perspektywy. Todorow odmówił bez wczytywania się w szczegóły.
– Co stało się potem? Mężczyźni wzruszyli ramionami i poszli rozmawiać z Floydem
– wspomina Bułgar. W jego interpretacji sprawa jest prosta – cała piękna kariera, która stała się udziałem Mayweathera, mogła być jego.
Po przegranym finale olimpijskim długo leczył kaca. Jak wspomina pił właściwie bez przerwy i gdyby mógł to pewnie zapiłby się na śmierć. Alkohol był jednym z jego największych wrogów. Drugim zaś słabość do kobiet. Do legend przeszły historie o tym, jak trenerzy kadry próbowali okiełznać utalentowanego pięściarza. Podczas jednego ze zgrupowań jeden ze szkoleniowców spał z nim nawet w pokoju, ale sprytny Todorow znalazł sposób i uciekł przez okno. Odnaleziono go potem w segmencie hotelu zajmowanym przez część kadry lekkoatletek.
Jak wygląda dziś życie trzykrotnego mistrza świata z ringów olimpijskich? Mieszka pod Sofią z rodziną i co miesiąc dostaje rentę, która w przeliczeniu wynosi około 400 dolarów. Żona co jakiś wypomina mu, że w 1996 roku nie skonsultował z nią decyzji o odmowie podpisania kontraktu z amerykańskimi promotorami, bo tym jednym podpisem mógłby zmienić nie tylko historię boksu, ale przede wszystkim losy całej rodziny Todorowów.
– Ten żal zabiorę ze sobą do grobu
– przyznał w 2013 roku emerytowany pięściarz.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl