Po powrocie ze zgrupowania reprezentacji Polski spotkaliśmy się z Arturem Szalpukiem i porozmawialiśmy z nim o… no właśnie, najłatwiej napisać że o życiu. Tym warszawskim, tym siatkarskim, jak i kilku innych wątkach, choćby piłkarskich. Że Artur jest wygadany – nie musimy wam tłumaczyć, ale czytając nasz wywiad z pewnością się w tym utwierdzicie. Zapraszamy do lektury.
Jesteś mistrzem świata, ale nigdy nie byłeś mistrzem Polski. Taka ciekawostka tytułem wstępu do naszej rozmowy…
Nie udało mi się jeszcze w seniorach. W kadetach mi się powiodło, ale faktycznie celna uwaga.
Chyba twój tata Jarek niechętnie o tym wspomina. Lubi się z tobą przekomarzać, że brakuje ci tego tytułu w swojej karierze?
Tak, ale ja myślę, że każdy wolałby mieć mistrza świata, a nie mistrza Polski! (śmiech)
Czy myślisz, że najbliższy sezon w VERVIE będzie tym, w którym tata przestanie ci docinać i uda ci się zdobyć upragniony tytuł?
Bardzo bym chciał, ale będzie bardzo ciężko. Inne drużyny się wzmocniły. VERVA nie dysponuje aż tak dużym budżetem, jak inne kluby PlusLigi, ale mam nadzieję że atmosferą i ciężką pracą zapracujemy sobie na taką szansę. Mamy wielu bardzo dobrych zawodników.
Może nieco agresywnie, ale co tam, zapytamy. Czy to prawda, że ze sportowców to siatkarze są imprezowiczami?
Nie, to nieprawda. Jak zakończy się turniej, jest sukces, to oczywiście potrafimy się pobawić. Znam wielu sportowców z innych dyscyplin, którzy potrafią bawić się częściej i bardziej niż my.
Skoro rozpoczęliśmy ten temat, to miejmy już to za sobą. Wiśnia czy pigwa?
Nie wiem! Ale gdybym musiał wybierać, to wiśnia.
Czyli przeciwnie jak Robert Makłowicz. Przed rokiem był u nas Bartek Kurek, z którym rozmawialiśmy na temat wyjazdów i wspominaliśmy różne historie. Podobno na igrzyskach, kiedy siatkarze spotkali się z piłkarzami ręcznymi, to obudzili się wzajemnie w swoich pozamienianych koszulkach. Czy faktycznie, to że jesteście dobrze zbudowani, zahartowani sprawia, że potraficie – po sezonie! – się pobawić?
Po sezonie, kiedy mamy wolne. Ta budowa może pomaga, faktycznie. Piłkarze ręczni są jeszcze lepiej zbudowani, ale może być w tym ziarno prawdy. Nigdy nie miałem okazji spotykać się z piłkarzami ręcznymi i siadać z nimi do jednego stołu, ale słyszałem te anegdoty.
Bartek Kurek wspominał, że był mecz reprezentacji Polski fatalnie sędziowany przez arbitrów. W pewnym momencie Paweł Zagumny uważany za oazę spokoju podszedł do sędziów i zapytał: „Gdzie masz psa?”. Sędzia na to: „Jakiego psa?”. I riposta Pawła: „A co? Ślepy i bez psa?”. Czy wy faktycznie na parkiecie tryskacie humorem i rzucacie takimi żartami? Piotrek Nowakowski też jest znany ze swojego poczucia humoru.
Jeśli chodzi o grupę, to nieskromnie powiem, że jesteśmy bardzo zabawną grupą. Wymieniłeś mnie i Piotrka, ale mamy lepszych śmieszków. Poczucie humoru Piotrka jest trochę nietypowe, troszkę jak Dawid Podsiadło. Piotrek jest introwertykiem – nie bez powodu mówią na niego „cichy Pete”. Milczy, milczy, aż w końcu coś powie i zanosimy się śmiechem. Jesteśmy zabawną grupą, wbijane są lekkie szpileczki. Wszystko jest grzecznie i kulturalnie, ale oczywiście pierwsza jest koncentracja. W przerwie między akcjami można sobie jednak pożartować.
Czy pamiętasz jakieś sytuacje stykowe pod siatką po których myślałeś sobie: „Nie, to nie byłem ja.”?
Może nie tyle, że myślałem, że to nie byłem ja, ale na pewno niejednokrotnie żałowałem używania wulgarnych słów. To niepotrzebne, wybijające z rytmu. Co do przepychanek pod siatką: raczej mi się nie zdarzały, chyba jeśli chodzi o sprowokowanie przeciwnika.
Czy to jest według ciebie element gry?
Uważam, że tak. Idealnym przykładem na to, jak można go wykorzystać jest Michał Kubiak. Tyle że trzeba z tego mądrze korzystać. Dużo młodych ludzi to powiela i nie wie później, o co w tym wszystkim chodzi. Wtedy jest to źle odbierane.
To wydaje się być rzecz, którą łatwo jest robić na pokaz.
Dokładnie. Jeśli robisz to niepotrzebnie, wtedy tylko się bezsensownie grzejesz, a kiedy się grzejesz to automatycznie zaczynasz grać gorzej. Znam ludzi, którzy jak są zagotowani, to potrafią wyjść na wyższy poziom.
Kogo na przykład?
Teraz nie wymienię jednego nazwiska. Różnie działa takie „zagotowanie się”. Jeden automatycznie zaczyna grać gorzej, trafiać w siatkę, robić błędy. Wtedy musi ochłonąć. Są też tacy zawodnicy, którzy potrafią powiedzieć „kurza stopa” i zawziąć się, żeby rozbić ten blok rywala.
Kiedy rozmawiamy o siatkówce, to mamy przekonanie, że najweselej i tak jest w kwadracie dla rezerwowych.
Tak, myślę, że tam jest bardzo wesoło. Pamiętam półfinał mistrzostw świata z USA. Razem z Mateuszem Bieńkiem zjechaliśmy do bazy – graliśmy słabo, nie ma co ukrywać. Po każdym pojedynczym punkcie skakaliśmy, cieszyliśmy się, zbieraliśmy w kółko. Dziwnie to zabrzmi, ale czułem, że tam były większe emocje, niż u chłopaków na boisku.
Wspominałeś też o akcji w meczu z Argentyną, że libero argentyński nie przejął prostego flota Mateusza Bieńka.
Tak, to było w rundzie kontynentalnej Ligi Narodów i graliśmy z Argentyńczykami. „Bieniu” ma dwa rodzaje zagrywki: flot i taką rotacyjną. Chciał chyba zafejkować, zagrał grubo ponad siatkę flota spokojnego. Ta piłka leciała, my zaczęliśmy się śmiać już, a kiedy byliśmy pewni, że wyjdzie w aut, ten libero argentyński zaczął się zbierać do przyjmowania. No i cóż, przeszła mu przez palce. Kibiców nie było na hali, więc ten nasz śmiech był słyszalny.
Argentyńczycy nie byli wkurzeni na was?
Aż tak nie pamiętam. Z Argentyńczykami było dużo trudniej na mundialu. Przegraliśmy ten mecz, oni też startowali do Vitala Heynena. Trener Julio Velasco też się zagotował.
Z kim są większe wojenki pod siatką? Iran czy Rosja?
Chyba z Iranem. Grałem w drużynie z Miladem Ebadipurem z Iranu, uważam że to są bardzo dobrzy ludzie. Pamiętam jednak, zanim występowałem w Bełchatowie, była sytuacja, kiedy przeszedł pod siatką i rzucił kilka słów w moją stronę. Często jest tak, że potem idą do wywiadów i zaprzeczają, jakoby oni cokolwiek robili złego. Notorycznie prowokują.
Sponsorem Polskiej Siatkówki jest PKN ORLEN
Pytanie od jednego z naszych słuchaczy. Czy wolisz swoje pierwsze imię czy drugie – Kacper, którym wciąż nazywają cię rodzice?
Zdecydowanie Artur! Przez pierwsze sześć lat byłem tylko Kacper, ja się w ogóle wtedy dowiedziałem… jak mam naprawdę na imię. Wersji jest kilka. Jedni z nich jest taka, że rodzice rzeczywiście chcieli mnie nazwać Kacper, ale jakieś ciotki weszły i powiedziały, że jak będę poważnym politykiem to lepiej Artur. No i tata poszedł do urzędu zarejestrował mnie jako Artur Kacper, ale wszyscy najbliżsi zawsze zwracali się do mnie Kacper. Ja osobiście wolę Artur.
Czy ciebie irytuje, jak kibice krzycząc z prośbą o autograf mówią inne imię, niż twoje prawdziwe? Siatkówka to też jest sport przysłowiowych Januszy.
Siatkówka to sport rodzinny. Ludzie idą całymi rodzinami, gdzie może jedna osoba nieraz nas zna. Czy mnie to irytuje? Teraz nie, chociaż zdarzało się, że jak ktoś krzyczał do mnie „Olek!” to go ignorowałem. No przecież krzyczał do “Śliwy”, a nie do mnie.
Olek Śliwka jest kolegą ze szkolnej ławki Damiana Kowalczyka – piłkarza Chrobrego Głogów. Spytam cię o twoje koneksje z futbolem.
Grałem w piłkę nożną przez jakiś rok. Byłem wtedy mały, zanim jeszcze zacząłem trenować tenisa, a prowadził mnie kibic Legii. Dostawałem nawet takie wlepki. Na pewno śledziłem, obserwowałem, ale nigdy nie udało mi się pójść na mecz. Na ten moment nie oglądam piłki nożnej, ale wiem że Legia jest mistrzem Polski. Gdybym musiał wybierać ulubiony klub, to bym trzymał za nią kciuki. Warszawa to moje miasto.
Bardziej śledziłeś polską piłkę czy zagraniczną?
Z polskich tak naprawdę tylko Legię. Te mecze mnie interesowały, mogłem je oglądać, sprawdzać wyniki. Więcej było piłki zagranicznej – byłem za Realem. Dostałem od taty koszulkę Zinedine’a Zidane’a z bazaru. A jak Real wygrywał kiedyś Ligę Mistrzów, to oglądaliśmy to na telebimie. Akurat trwała pięćdziesiątka taty.
Kto był twoim ulubionym piłkarzem Realu albo ciągle nim jest?
Luka Modrić. Nie byłem nigdy wielkim fanem Cristiano Ronaldo. Uważam, że jest świetnym piłkarzem, ma kapitalną etykę pracy, ale jest taki trochę odczłowieczony.
Dlaczego więc Luka?
To jest niesamowite, że gość który nie strzela tylu goli, ma aż tak duży wpływ na grę.
Czy w środowisku siatkarskim jest taka postać, która jest takim Modriciem?
Zdecydowanie libero. Każdy dobry libero. Nie są to doceniani zawodnicy, bo nie zdobywają punktów, a to oni decydują o zwycięstwach. Ustawianie się, bronienie akcji, to ich naprawdę wyróżnia. Druga pozycja, która nie jest na świeczniku, to rozgrywający. Często decydują o losach meczu. Uważam, że Paweł Zatorski i Damian Wojtaszek to światowy top, który czasami jest niedoceniany.
Jak można zaskoczyć rywala w siatkówce? Dla laika to sport bardzo schematyczny. Czy rozgrywający to ktoś, kto ma największy wpływ na zespół i może zrobić coś nieszablonowego?
Żeby to dobrze wytłumaczyć: to nie jest tak, że rozgrywający zrobi coś takiego, po czym kibic usiądzie przed telewizorem i powie: „co on wyczynia!”. Myślę, że w siatkówce wszystkie zagrania były już pokazane.
Rozgrywający, gdy wystawia, obserwuje wszystko. Patrzy na ustawienie przeciwnika, jak ustawiony jest blok, kto jest najniższy. Dodatkowo rozgrywający często zerka ze sztabem szkoleniowym, jak wyglądał poprzedni mecz rywali. Analizują skąd przychodzi przyjęcia, w którą strefę jest zagrywana piłka, jak ustawieni są zawodnicy. Mają rozpisane dane statystyczne. Wiem, że na tym etapie niektórzy już mało mogą rozumieć.
Jeśli rozgrywający 90% piłek gra na lewe skrzydło, to w następnych akcjach blok rywali się tam przesunie. Musi rotować, grać na prawe, na środek. To takie niuanse, możesz zmylić rywala i zagrać inaczej, niż w poprzednim meczu.
Który trener, z tych spotkanych przez ciebie, skupia się na tych danych?
Vital. Ja nie biorę w tych rozmowach udziału, bo nie jestem rozgrywającym, ale ważne są inne dane. Muszę wiedzieć, kiedy rozgrywający gra krótką, żeby zejść do środka i pomóc przy bloku.
Czy masz wrażenie, że słowa Vitala często się sprawdzają i te jego dane statystyczne znajdują zastosowanie w grze?
Myślę, że tak. Jest świetnym trenerem pod względem taktycznym. Ma wszystko rozpisane perfekcyjnie. On sprawdza w książeczkach dane o konkretnych zawodnikach i nam je przedstawia. Wracając do tego wspominanego meczu z Argentyną, to przypominam sobie, że zagraliśmy wtedy ponad pięćdziesiąt razy krótką. Dlaczego? Vital uznał, że oni nie potrafią bronić krótkiej i to będzie skuteczny sposób na zagranie w tym meczu. Zablokowani zostaliśmy raz. Argentyńczycy wiedzieli, że będziemy tak grać, skakali potrójnym blokiem, a i tak tego nie potrafili zablokować. Grzesiek grał wszystko na środek i to się powodziło.
Jednak ten kolejny mecz z Argentyną na MŚ przegraliście.
Zabrakło nam Miśka Kubiaka, poza tym uważam, że sędzia też swoje dołożył. Zawaliliśmy przy 14:11 w tie-breaku. Ale kto wie, być może bez tej porażki nie byłoby mistrzostwa świata.
Co wyróżnia Belga od innych szkoleniowców, z którymi pracowałeś?
Przeczytał o siatkówce chyba wszystko. On ma swój plan: techniczny i taktyczny. Jeśli ktoś przyjmuje super, ale według niego robi to źle technicznie, to Vital zrobi wszystko, by to zmienił. Ma po prostu swoje zasady i się ich trzyma.
Oglądaliśmy film „Drużyna” z 2014 roku. Zapamiętaliśmy zdanie Marcina Możdżonka trochę w stylu Paulo Coelho. „Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą? Nie. Dopóki wygrywasz to jesteś zwycięzcą.” Utożsamiasz się z takim nastawieniem?
Jeśli chodzi o mnie, jako o Artura Szalpuka, to na przestrzeni ośmiu lat mój mental mógłby być dużo lepszy. Od pół roku pracuję z trenerem mentalnym, co mi bardzo pomaga. Nieraz w mojej głowie był naprawdę duży bajzel. Nie mówię tutaj o wodzie sodowej, ani nic w tym stylu. Uważam, że wśród naszych chłopaków nie ma tego problemu. Bardzo zależało mi, by być najlepszym, przeżywałem porażki. Wszystko było trudne. Pamiętam, jak wchodziłem do PlusLigi, to nie zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawy. Jak zostałem mistrzem świata, to chciałem w każdym meczu mieć po 70%, przeżywałem niepowodzenia, czułem się usztywniony.
Za tobą dwa lata gry w Bełchatowie. Czemu sportowo tam nie wyszło?
Jeśli chodzi o pierwszy sezon, to nie wyszło nam absolutnie nic. Nie wyszło nam zbudowanie całości, zdrowie, forma sportowa. Wszystko się rozlazło, a w drugim sezonie zajęliśmy trzecie miejsce w lidze. Graliśmy fajną siatkówkę, a poza tym ten sezon został przerwany, więc nie wiemy jakby to się skończyło. Na pewno sporo wyniosłem z tych lat spędzonych w Bełchatowie. Trzeba szukać pozytywów, by się rozwijać. Te pierwsze rozgrywki pokazały, że nie zawsze się wygrywa i trzeba to uszanować.
Kiedy napisaliśmy, że będziesz naszym gościem, to pojawił się komentarz: „Szok, że Skra oddała takiego grajka”.
Dzięki za ten komentarz. (śmiech) Raczej pojawiały się takie, że to wzmocnienie dla Bełchatowa! Na pewno żałuję, że odchodzę bez sukcesów. Teraz patrzę tylko w przyszłość.
Czy czułeś, że byłeś niepotrzebny?
Pewnie było tak, że już mnie nie chcieli. Nie dawali jednak tego po sobie poznać. Ja też nie chodziłem przez to zbity, nie powiem, że ja też bym chciał jakoś specjalnie tam zostawać.
Siatkówka się rozwinęła. Pamiętasz, jak grałeś w Politechnice, gdzieś grupka kibiców. Teraz w Warszawie była Liga Mistrzów, Torwar, wypełniona hala. Jak do tego podchodzisz?
To jest zupełnie inna drużyna. Barwy, nazwa – wszystko się zmieniło.
Widzę, jak przez lata trudno jest przenieść zespół na inny, wyższy poziom. W Warszawie nawet nie ma hali tylko dostępnej dla nas, inne kluby wciąż są lepiej zorganizowane. Wiem, że są na pewno są u nas dobrzy zawodnicy i wiem, że jak będą pieniądze, to pojawią się kolejni, którzy dla tych kibiców będą chcieli tutaj grać.
Takie miasto traci sporo na braku hali. A teraz wymień ulubione trzy ulice w Warszawie.
Koszykowa – często tam bywam hali, Nowy Świat i Mazowiecka (śmiech). Mazowiecka dlatego, że blisko do Nowego Światu.
Co sądzisz o dalekowschodnich kierunkach transferów zawodników takich jak Bartek Kurek, czy Michał Kubiak?
Sądzę, że siatkówka to nasza praca i każdy w swojej pracy chciałby zarabiać jak największe pieniądze. Każda liga też cię czegoś uczy, gadałem z Michałem, to nie jest łatwe granie, Japończycy to bardzo skoczni i ruchliwi gracze. Ciężko jest skończyć atak.
Sportowo na pewno inne ligi byłyby dla nich lepsze, ale finansowo to dobry wybór. Na pewno nie stracili na tym z formy, więc jeśli jest możliwość wyjazdu, to proszę bardzo.
Była oficjalna oferta dla Artura Szalpuka?
Oficjalna nie.
Jest z tyłu głowy taka myśl, że jak zagrasz dobry sezon w Warszawie, to wyjedziesz spróbować sił za granicą, czy wyobrażasz sobie tutaj zostać na dłużej?
Wyobrażam. Do siatkówki podejdę teraz jako do swojej pracy. Młodszy już nie będę, więc będę czekał na dobre oferty i jeśli coś się przytrafi, to będę się decydował.
Co przeszkadza w życiu człowieka, który ma ponad 2 metry?
Łóżka i niskie drzwi. Jesteśmy nauczeni żeby się schylać, ale raz na rok naprawdę mocno się walniesz. Wystarczy się tylko zapomnieć, ale da się przyzwyczaić. Problem jest z ciuchami, ale traktuję wzrost jako atut. Lubię być wysokim, patrzę sobie tak lekko z góry na każdego (śmiech). Nie uważam, by na co dzień mi to wszystko przeszkadzało. Tu mogę przytoczyć Bartka Lemańskiego. On ma 217 cm. No Mini Cooperem nie pojedzie, ale daje radę. Do każdej szafki sięgnę przynajmniej!
Za nami to zgrupowanie w Spale, które miało być takim powrotem po tym marazmie związanym z pandemią. Przydało się?
Bardzo się przydało. Ostatnie cztery lata żyliśmy w trybie klub-reprezentacja. Mamy szczęście, że Vital nam pozwalał na wakacje. Teraz czas na przygotowanie do rozgrywek klubowych, trochę udało się nam zgrać. Uważam, że mamy fajną drużynę, jest śmiesznie, ale i jest koncentracja. Życzę każdemu sportowcowi, by miał taką reprezentację.
ROZMAWIALI SAMUEL SZCZYGIELSKI I WOJCIECH PIELA
Fot. Newspix.pl