Przeszedł samego siebie. Dawid Tomala zdobył złoto w chodzie na 50 kilometrów!

Przeszedł samego siebie. Dawid Tomala zdobył złoto w chodzie na 50 kilometrów!

Trzech Polaków wystartowało w Sapporo w chodzie na 50 kilometrów. Żaden nie był faworytem do zajęcia wysokiej lokaty. A już zwłaszcza Dawid Tomala. 31-letni zawodnik nigdy bowiem nie osiągał sukcesów nawet na dystansie 20 kilometrów, którym do niedawna się parał. Na dłuższym startował trzykrotnie. Raz nie doszedł do mety, raz został mistrzem Polski i wywalczył minimum na igrzyska. I wreszcie raz – w swoim trzecim podejściu – został mistrzem olimpijskim! Ta historia wręcz nie miała się prawa wydarzyć. Baliśmy się nawet, że to sen. A jednak – Dawid Tomala zdobył złoto. Być może najbardziej sensacyjne w historii polskiego olimpizmu.

Plan był taki, żeby około północy położyć się spać. Chodziarze mieli wtedy za sobą jakieś dwie piąte dystansu, bo startowali już o 22:30 naszego, a 5:30 japońskiego czasu, żeby uniknąć największych upałów. Właściwie już sięgaliśmy po pilota, ale coś nas tknęło, żeby jeszcze chwilę poczekać. Bo w grupie, która wtedy goniła prowadzącego samotnie chińskiego chodziarza, tempo zdawali się nadawać Tomala i Artur Brzozowski, drugi z naszych zawodników (trzecim był Rafał Augustyn, który chodu nie ukończył). Obaj wyglądali na dobrze przygotowanych i nieźle radzących sobie z japońską pogodą, od samego rana dającej się zawodnikom we znaki. Stwierdziliśmy więc: “no dobra, godzinka nas jeszcze nie zbawi, albo do tego czasu odpadną od liderów, albo zaczną się emocje”.

Godzinę później zaczęły się emocje.

Tomala się nudzi

O znudzeniu opowiadał, gdy pytano go o powody wydłużenia dystansu. 20 kilometrów po prostu nie dawało mu już frajdy, zdecydował się spróbować rywalizacji na ponad dwukrotnie dłuższym dystansie. W marcu zdobył mistrzostwo Polski i wywalczył minimum olimpijskie, mógł pojechać do Japonii. Tam wyszedł na trasę i przez długi okres szedł w grupie. W końcu – jako że czuł się bardzo dobrze – objął w niej prowadzenie i narzucał tempo. Za jego sprawą grupka wkrótce dorwała Chińczyka, który wcześniej uciekł na kilkadziesiąt metrów do przodu. Tomala szedł więc momentami na pozycji lidera.

Wyglądał na świetnie przygotowanego. Szedł w dobrym rytmie, nie popełniał żadnych błędów. Zresztą sędziowie nie dopatrzyli się ani jednego uchybienia do samego końca rywalizacji. A zwracaliśmy na to uwagę, bo pamiętamy, co stało się w Barcelonie w 1992 roku, gdy Roberta Korzeniowskiego, idącego po srebro, zdjęto z trasy na kilkaset metrów przed metą. Pamiętamy też, że ten sam Korzeniowski jeden ze swoich złotych medali otrzymał po dyskwalifikacji rywala właściwie już wtedy, gdy skończono zawody, a on udzielał wywiadów. Ważne więc było, by Tomala szedł bezbłędnie. Choć wtedy nie zakładaliśmy jeszcze, że zdobędzie medal, po prostu liczyliśmy na niezłe miejsce.

SPONSOREM GENERALNYM POLSKIEGO ZWIĄZKU LEKKIEJ ATLETYKI JEST PKN ORLEN

A on wciąż przewodził grupie. I wyglądało to nieco tak, jakby tylko jemu zależało, by tempo było szybkie, a reszta zawodników niekoniecznie kwapiła się do przyspieszenia. Polak w końcu nadepnął więc nieco mocniej pedał gazu, odskoczył od rywali. Najpierw na pięć, dziesięć metrów. W końcu na dużo więcej. – Wyścig był dla mnie idealny. Szliśmy sobie powoli, nie czułem tej prędkości w ogóle. W pewnym momencie zaczęło mi się nudzić, więc przyspieszyłem – patrzę, a za mną nikogo nie ma. Więc poszedłem swoje – mówił potem przed kamerami.

Po kilku pętlach (jedna miała dwa kilometry) jego przewaga wynosiła już dwie, a potem nawet trzy minuty. Korzeniowski, komentujący zmagania chodziarzy, uspokajał, może nawet bardziej siebie niż kibiców. “Na 20 kilometrów przed końcem, to niedużo. Grupa może go dopaść, on też może stracić energię” mówił. Słychać było w jego głosie jednak, że bardzo pragnie zwycięstwa tego Tomali. Człowieka, którego on, oczywiście, znał doskonale, ale niemalże nikt inny w Polsce nie miał właściwie pojęcia, skąd ten gość się urwał.

A nagle wszyscy, którzy jeszcze nie spali, oglądali chód. I trzymali kciuki, by Polak doszedł do mety w swoim znakomitym tempie. By organizm nie odmówił mu posłuszeństwa. I by sędziowie nagle nie zdjęli go z trasy. Bo to byłoby chyba najgorsze.

Krok za krokiem

Ściskaliśmy kciuki, obgryzaliśmy paznokcie, rwaliśmy sobie włosy z głowy, głęboko oddychaliśmy. Momentami męczyliśmy się chyba nawet bardziej niż on, choć Dawid przez jakieś dwadzieścia kilometrów szedł do mety samotnie. Nikt z grupy za jego plecami nie kwapił się, by zniwelować stratę liderów. A Tomala szedł w znakomitym tempie, momentami sięgającym nawet czterech minut i dziesięciu sekund na kilometr. Mierzyliśmy je, żeby zobaczyć, jak się trzyma. Widzieliśmy więc, że potem było nieco wolniej – 4:18. Na następnych kilometrach znów trochę gorzej – 4:25. Ale i ta grupka, która miała być zagrożeniem, nie zmniejszała przewagi Polaka. I tak mijały kolejne kilometry. Z dwudziestu zrobiło się osiemnaście, potem piętnaście, dziesięć, sześć…

Na cztery przed końcem stało się jasne, że jeśli Dawid nie przegra sam ze sobą, to nikt mu tego złota nie zabierze.

A on szedł. Krok po kroku. Może już nieco wolniej. Może głowa zaczęła kołysać mu się na boki, ramiona nieco opadły. Może nie było to już tak płynne, tak doskonałe technicznie. Ale wciąż nie popełniał błędów i utrzymywał tempo, które zapewniało mu tytuł mistrza. Dopiero na samym końcu jego przewaga zmalała najpierw do dwóch minut, a potem nawet do 36 sekund. Ale to już na mecie, gdy wiedział, że może sobie pozwolić na to, by zwolnić i spokojnie doprowadzić sprawę do końca. Widział, że nikt nie zabierze mu tego sukcesu. I w końcu – po niespełna czterech godzinach rywalizacji – został drugim mistrzem olimpijskim z Polski na tym dystansie i zdobył dla kraju czwarte złoto (a piąte w chodzie ogółem). Sprawił sensację, jakiej wszyscy kibice pragnęli, a połowa pewnie – nie spodziewając się jej zupełnie – przespała.

To jednak żadna ujma. Bo po Tomali naprawdę nikt tego nie oczekiwał, może poza nim samym (a i tego nie jesteśmy do końca pewni). On tymczasem wygrał w tak wspaniałym stylu i wypracował sobie taką przewagę, że już przez cały ostatni kilometr szedł z biało-czerwoną flagą w rękach. Rozwinął ją jednak dopiero na mecie, gdy oficjalnie został mistrzem olimpijskim. To bez wątpienia najbardziej sensacyjny złoty medalista z Polski w XXI wieku. A może i w całej historii naszego olimpizmu.

I jest w tym jakaś magia, że dokonał tego akurat w Sapporo – to przyciągnęło już kiedyś przecież jedną taką sensację, gdy na zimowych igrzyskach złoto zdobywał Wojciech Fortuna. Po 49 latach krążek tego samego koloru, w tym samym mieście, ale latem, wywalczył Dawid Tomala.

Czaisz to? 

Na mecie nie wyglądał nawet na przesadnie zmęczonego. Może to przez to, że na ostatnich kilometrach nikogo nie gonił i mógł zwolnić tempo. Poczekał na rywali, z każdym zbił piątkę. W końcu przyszedł Artur Brzozowski, 12. na mecie, co zresztą przed startem rywalizacji uznalibyśmy za znakomitą pozycję. Wszedł, popatrzył na Tomalę z flagą i natychmiast ruszył go uściskać. Przy okazji mikrofony wychwyciły ich dialog, w którym tak naprawdę zawarte były myśli każdego z nas, oglądających ten chód.

– Czaisz to?
– Nie, kurwa, to jest niemożliwe!
– Kurwa, to jest hit! 

I tak, Dawid Tomala miał rację – to jest hit. To jest medal, którego nikt nie oczekiwał, bo nie było ku temu absolutnie żadnych przesłanek. Sensacyjny tak bardzo, jak ten Anny Kiesenhofer w kolarstwie szosowym kobiet. Zresztą nawet wywalczony w podobnym stylu, bo przecież ona, jak i Tomala, samotnie dotarła do mety. Rozmiar sensacji w przypadku Polaka był jednak tak duży, że musieliśmy się uszczypnąć. Bo gdzieś w głębi nas tkwiła obawa, że to wszystko to jednak tylko sen i za kilka godzin obudzimy się, a nasi reprezentanci na liście wyników będą co najwyżej w drugiej dziesiątce.

W teorii takie były bowiem ich maksymalne możliwości. Dawid Tomala postanowił jednak nie zwracać uwagi na jakiekolwiek wyliczenia czy przewidywania. Czuł się dobrze, więc po prostu ruszył do przodu, po złoto. I przeszedł samego siebie.

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
13 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Przybywam z Frolixa 8
Przybywam z Frolixa 8
2 lat temu

Przeszedł do historii.
Napisałbym coś więcej ale nie mam czasu bo czytam teksty o odejściu Messiego.

Chód sportowy
Chód sportowy
2 lat temu

I takie niespodzianki lubimy. Swoją drogą napisanie całego rozdziału na temat kogoś kto tylko idzie to też spory wyczyn.

Turbo_Lover
Turbo_Lover
2 lat temu
Odpowiedz  Chód sportowy

No wlasnie. Strasznie dlugi artykul jak na taka dyscypline.

pzsmok
pzsmok
2 lat temu

Fajnie napisane

StaryPaprykarz
StaryPaprykarz
2 lat temu

Olimpiada, bloody hell !!! 😀

axlgks
axlgks
2 lat temu

Nic tak nie cieszy jak sukces ziomka ze wsi który 10 lat wcześniej bawił się na moim weselu 😀

Bartosz
Bartosz
2 lat temu
Odpowiedz  axlgks

Zdjęcia albo nie było!

axlgks
axlgks
2 lat temu
Odpowiedz  Bartosz

upublicznienie bez zgody Dawida byłoby słabe 😉

Leny1916
Leny1916
2 lat temu
Odpowiedz  axlgks

przechodził cała impreze czy zarzygał sie klasycznie?

axlgks
axlgks
2 lat temu
Odpowiedz  Leny1916

kulturka i dobra zabawa

Kolejarz
Kolejarz
2 lat temu

W Lechu mu nie szło.

Piotr Jończyk
Piotr Jończyk
2 lat temu

Świetna relacja Sebastian. Dzięki 🙂

Tomek
Tomek
2 lat temu

niestety po 01:00 poszedłem spać a wtedy jeszcze Chińczyk był 1

Aktualności

Kalendarz imprez