Żaden inny koszykarz, nawet Adam Wójcik, nie zdobył dziesięciu tytułów mistrza Polski. Przemysław Zamojski jest absolutnym rekordzistą PLK, ale również zawodnikiem reprezentacji Polski w koszykówce 3×3, z którą w ubiegłym roku sięgnął po brązowy medal mistrzostw świata. W kadrze grał również w tradycyjnym baskecie, choć obecnie bardziej skłania się w stronę dyscypliny, która zadebiutuje na igrzyskach w Tokio. I kto wie, być może Zamojski i spółka powalczą na nich o najwyższe cele.
Z polskim koszykarzem rozmawiamy o przerwanych przygotowaniach i domowej egzystencji, w której na pierwszym miejscu stoi rodzina. Jest też oczywiście sporo o koszykówce 3×3: czemu odnoszący sukcesy ekstraklasowy gracz postanowił dać jej szansę? Dlaczego mało w niej bardzo wysokich zawodników? W czym tkwi przewaga ulicznego basketu, nad tradycyjnym?
KACPER MARCINIAK: Cały świat sportu czeka, czekacie i wy. Ale turniej w Petersburgu 11 marca zdążyliście rozegrać, a nawet go wygrać, i to z dużą łatwością.
PRZEMYSŁAW ZAMOJSKI: No tak, to miał być ostatni turniej przed wylotem do Indii, gdzie mieliśmy walczyć o kwalifikację olimpijską. Szkoda, że tak to się potoczyło, bo dobrze wyglądaliśmy, również fizycznie. Wszystko szło w idealną stronę, a nagle się okazuje, że musimy przesunąć nasze przygotowania.
W grupie podczas turnieju kwalifikacyjnego mieliście zmierzyć się z Mongolią, Czechami, Turcją i Brazylią. To ekipy, które zdecydowanie były w waszym zasięgu.
Bez wątpienia. Wiemy, że Mongolia i Czechy to najgroźniejsi rywale, ale Brazylia też się liczy – mieliśmy okazję z nią grać na mistrzostwach świata. Turcja może na mundialu mocno nie wyglądała, ale oni co roku przyjeżdżają w innym zestawieniu, więc trudno ich rozgryźć. W każdym razie to była grupa to wygrania. A potem walczylibyśmy o awans do Tokio… ale jest, jak jest.
W porównaniu do mistrzostw świata 2019 w składzie w Petersburgu zaszła jedna zmiana – Marcina Srokę zastąpił Szymon Rduch. To na stałe, czy zamierzacie ciągle rotować składem?
Na razie szukamy optymalnego zestawienia. To nie jest powiedziane, że czwórka która grała na ostatnim turnieju, pojedzie również na kwalifikacje. Cały czas więc przygotowujemy się w dziesięć, czy dwanaście osób i każdy zawodnik jest brany pod uwagę. Mamy dużo opcji i rywalom ciężko przewidzieć, z kim ostatecznie będą się mierzyć.
Ciekawą opcją wydaje się być granie Piotrem Niedźwiedzkim, który mierzy 210 cm wzrostu. Mało jest tak rosłych graczy w tej odmianie koszykówki…
Wiadomo, że z Piotrem w składzie mamy wielką przewagę fizyczną pod koszem i tam możemy szukać swoich przewag. Gorzej jak będzie musiał wychodzić do niższych zawodników na sześć, siedem metrów od kosza. Każde ustawienie daje plusy, ale też coś zabiera. Musimy rozgryźć jakich czterech graczy będzie najlepiej ze sobą funkcjonowało i miało wystarczającą wszechstronność, aby poradzić sobie z różnymi rywalami…
Brak graczy o dużych gabarytach to przypadek, czy koszykówka 3×3 po prostu im nie sprzyja?
Gra jest na tyle dynamiczna, że trudniej wykorzystuje się przewagi pod koszem, to widać od razu. Najlepsze drużyny zazwyczaj nie mają swoich kolosów, tylko raczej czterech uniwersalnych graczy, którzy mogą robić wszystkie rzeczy na boisku.
O niższych zawodników, poniżej 1,90 m, też trudno.
Dokładnie. Ofensywa zespołu jest na takim zawodniku skupiona, aby wykorzystać tę przewagę fizyczną. Ktoś taki nie ma łatwego życia. Piłka od razu leci gdzieś pod kosz, w kierunku zawodnika, którego on kryje.
Stelmet pozwolił ci na grę na marcowych i kwietniowych turniejach, mimo toczącego się sezonu i play-offów na horyzoncie. Musieliście się sporo dogadywać, czy przyszło to łatwo?
Ten temat wisiał w powietrzu od dawna. Przekonywałem władze klubu, że będzie to fajna promocja dla miasta i zespołu – jeżeli udałoby nam się wywalczyć awans na igrzyska. Po pewnym czasie, rozmowach i konsultacjach, dostałem zgodę klubu. Trener też zabrał głos w tej sprawie i powiedział, że jeśli opuszczę zespół na tak długo, muszę się spodziewać, że w moje miejsce zostanie ściągnięty zawodnik, który też będzie musiał dostać swoje minuty.
Jak się u ciebie ta przygoda z koszem 3×3 zaczęła? Zakładam, że za dzieciaka grywałeś sporo w formatach jeden na jeden, dwóch na dwóch, trzech na trzech – jak każdy. Ale skąd pomysł aby przejść z tym na poziom profesjonalny?
Zdecydowała przede wszystkim miłość do sportu i chęć przygody. Chciałem spróbować czegoś nowego po kilkunastu latach grania w lidze. Od 3×3 zaczęła się zresztą cała moja przygoda z koszykówką – zdarzyło się jeździć z kolegami po całej Polsce… A teraz na przestrzeni lat, ta odmiana basketu poszła niewiarygodnie do przodu i jest bardzo profesjonalnie zarządzona.
Jesień, zima, wiosna – gra w klubie. Potem całe lato na turniejach 3×3. Nie bywasz zmęczony?
Absolutnie nie. Większość kariery lato też miałem przecież zajęte, bo grałem w reprezentacji. A teraz raczej zakończyłem już w niej swój udział i po prostu postanowiłem, że muszę wypełnić tę lukę. Póki co, bardzo się tą przygodą cieszę i mam nadzieję, że będzie trwała jak najdłużej.
Gra w 3×3 pozytywnie wpłynęła na twoje występy w klubie? Miałeś teraz najlepszy sezon od lat: notowałeś prawie 10 punktów na mecz na bardzo wysokiej skuteczności.
Zacznijmy od tego, że moja rola w zespole 3×3 jest zupełnie inna, niż w Stelmecie. W klubie mamy ludzi od grania z piłką, tyłem do kosza, zbierania, rzucania… Każdy ma swoje zadania do wykonania. Natomiast w wakacje mam możliwość pracowania nad innymi elementami, bo na parkiecie mogę robić wszystko: grać tyłem, rozgrywać, prowadzić pick’n’rolle, atakować strefę podkoszową. Więcej swobody… na pewno pozytywnie się to potem odbija na formie podczas sezonu w PLK.
Zasady 3×3 można byłoby jeszcze ulepszyć? To w końcu młoda dyscyplina. Niektórzy uważają, że mało czasu na akcję sprowadza grę do pojedynków jeden na jednego.
Uważam, że wszystko funkcjonuje jak należy. Nic bym nie zmieniał, bo w tym tkwi cała esencja tej gry – musi być szybkie tempo, musi być widowiskowo. Myślę, że kibice też mają podobne odczucie. Samemu lepiej mi się ogląda 3×3, bo cały czas coś się dzieje, a mecz nie trwa zbyt długo – w przeciwieństwie do 5×5, w którym jest pełno zatrzymywania akcji i aż cztery kwarty.
Komitetowi Olimpijskiemu zazwyczaj trochę zajmuje przekonanie się do nowych dyscyplin, ale koszykówka 3×3 nie musiała długo czekać na debiut na igrzyskach.
Cóż, ostatnie dziesięć lat pokazuje, jak ta dyscyplina się rozwinęła. Nagrody finansowe i budżet całej organizacji wzrastają z roku na rok. Podobnie jak poziom rozgrywek. Nic dziwnego więc, że koszykówka 3×3 została dopuszczana do igrzysk. To chyba najszybciej rozwijający się obecnie sport.
Stany Zjednoczone jako dominator to kwestia czasu?
Na ten moment Amerykanie nie odstają od reszty stawki, ale na pewno jest to kraj, który ma wielką miłość do koszykówki. Będą więc coraz groźniejsi, a i tak na ostatnich mistrzostwach świata pokazali, że są drużyną, która jest w ścisłej czołówce. I to się raczej nie zmieni.
Na parkietach 3×3 pojawiają się nawet gracze z przeszłością w NBA. Można wspomnieć o Alfonzo McKinnie, czy Robbiem Hummelu. Będzie ich coraz więcej?
Bardzo możliwe, że w tym kierunku to pójdzie. Koszykówka 3×3 nie jest dla każdego, ale jeśli ktoś preferuje bardziej kontaktową grę, na pewno się odnajdzie. Do tego ten klimat… podczas meczów leci muzyka, jest większy kontakt z kibicami, zupełnie inna atmosfera.
Kibice często po prostu siedzą na trybunach razem z zawodnikami.
Dokładnie, kiedy akurat nie gramy, znajdujemy się tam, gdzie kibice. I analizujemy inne drużyny, patrzymy z kim będziemy grali. To wszystko odbywa się wokół fanów, nie ma żadnego siedzenia w szatni. Ta interakcja jest bardzo fajna. Polecam każdemu koszykarzowi, żeby tego spróbował: pojeździł po Polsce, odczuł to wszystko na własnej skórze.
Zahaczmy o PLK, bo dużo się ostatnio działo. Stelmet mistrzem, a medale zostały przyznane na podstawie tabeli – to była ciężka, ale chyba jedyna opcja?
Wydaje mi się, że koniec końców jakaś decyzja musiała zostać podjęta. Brak klasyfikacji na koniec sezonu też by dziwnie wyglądał.
A Stelmet był samodzielnym liderem. Nie było sytuacji, w której mieliście – na przykład – jeden mecz więcej od reszty, albo wicelider miał jeden mniej i mógł was dogonić, gdyby go rozegrał.
Dokładnie tak, mieliśmy dwa mecze przewagi i bufor bezpieczeństwa: mogliśmy jeszcze zanotować dwie wpadki. Myślę, że zasłużyliśmy na ten tytuł. Graliśmy najrówniejszą koszykówkę w lidze i byliśmy prawdziwym zespołem.
To twoje dziesiąte mistrzostwo, trochę się tego nazbierało.
Na pewno się tego na co dzień nie odczuwa. Dopiero gdybym zszedł do piwnicy, otworzył swoje torby z medalami i pucharami, to zmieniłaby się perspektywa. Człowiek wtedy patrzy i docenia, jak wiele radosnych chwil, przeżyć i sukcesów udało mu się nagromadzić.
Nie byłoby ich, gdyby nie umiejętność dostosowania się do każdego zespołu i trenera…
Najważniejsze to przyjąć i zaakceptować swoją rolę. Raz jest się kluczowym, pierwszoplanowym graczem, a raz zmiennikiem i też trzeba się w tym odnaleźć. Mistrzostw nie wygrywają jednostki, tylko cały zespół, który rozumie się poza boiskiem i na nim. To są kluczowe kwestie, żeby zawsze się przystosować i być dobrym kolegą z drużyny, na którego można liczyć w każdej sytuacji.
Mówiłeś, że grę w kadrze 5×5 masz już za sobą, ale z drugiej strony, rok temu dostałeś przecież powołanie do szerokiej kadry na mistrzostwa świata. Może w związku ze zwyżką formy, mógłbyś wciąż liczyć na zainteresowanie Mike’a Taylora?
Możliwe, że miałbym szansę, ale jak nakreśliłem: zmieniam kierunek i chcę podążać za koszykówką 3×3. To moje oczko w głowie, numer jeden – chcę w nią grać do końca kariery.
Jak jesteśmy przy kadrze: co myślisz o sprawie Adama Waczyńskiego? Wróci do gry w biało-czerwonych barwach?
Wydaje mi się, że obie strony powinny usiąść, porozmawiać ze sobą i rozwiązać tę kwestię. Niepotrzebnie to pewnie zostało rozdmuchane w mediach, zrobił się z tego wielki kłopot, ale jak widać: chłopaki sobie poradziły i udało im się pokonać Hiszpanię. Czapki z głów dla nich, za to jak zareagowali na całą sytuację. W każdym razie, mam nadzieję, że kadra to nie zamknięty rozdział dla Adama, bo na pewno byłby w stanie jej jeszcze wiele dać.
Jak trzymasz teraz formę? Udaje ci się w jakikolwiek sposób potrenować z piłką?
Kontaktu z piłką do kosza mam tyle, że czasami sobie pokozłuję, na przykład podczas przebieżki na dworze. Ale głównie są to ćwiczenia stacjonarne w domu, żeby trochę się pomęczyć, spocić.
A w jaki sposób wykorzystujesz swój wolny czas? Wreszcie trochę nim dysponujesz.
Przede wszystkim spędzam go z rodziną. Możemy sobie wreszcie nadrobić ten stracony przez wszystkie lata czas, więc codziennie od rana do wieczora jesteśmy razem. Z żoną oglądamy filmy i seriale, dużo czasu przebywam też w kuchni i staram się spełniać kulinarne zachcianki moich dzieci. Czasem pogramy też w gry na konsoli, albo w planszówki. Ale na dobrą sprawę najważniejsze być razem, reszta to drugorzędna sprawa.
Mówisz, że gotujesz – masz jakąś popisową potrawę?
Trudno wyróżnić jedną, ale obracam się w różnych kuchniach… makarony, steki, owoce morze, pizza, czy burgery. Nie sprawia mi to większego kłopotu. Myślę, że przy tak licznej rodzinie jak moja, musimy z żoną dobrze gotować i pokazywać dzieciom, że warto dbać o innych.
Medal na igrzyskach byłby dla ciebie ukoronowaniem kariery?
Sam udział byłby czymś wielkim. Zostanie olimpijczykiem to w końcu marzenie każdego sportowca. Tym bardziej jestem zmartwiony tym, co się dzieje.
Ale podium na mistrzostwach świata mówi samo za siebie – stać was na wiele.
Każdy rywal wie, że z nami nie gra się łatwo. Potrafiliśmy wygrywać z najlepszymi ekipami i cały czas jesteśmy w stanie nawiązać z nimi walkę. Ale patrzymy przede wszystkim na siebie, chcemy zajść jak najdalej i będziemy do tego dążyć, jak tylko wrócimy do normalnej rzeczywistości.
ROZMAWIAŁ
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl
dlatego 5v5 jest taki kijowy, spoko, przynajmniej ma powod, a reszta?