Jeszcze niedawno nie mieliśmy najmniejszych powodów do optymizmu. Mistrzostwa świata w Gwangju były dla polskiej reprezentacji plamą, która zabarwiła olimpijski horyzont na ciemny kolor. Pięć miesięcy później pojawiło się niewielkie światełko w tunelu. Z zakończonych w niedzielę mistrzostw Europy na krótkim basenie w Glasgow Polacy przywieźli pięć medali. To wynik ponad miarę, który pozwala w lepszych humorach patrzeć na przyszły, olimpijski rok.
Tylko co do jednego zawodnika mogliśmy mieć stuprocentową pewność. Radosław Kawęcki to od lat klasa sama w sobie, szczególnie na tle niezbyt owocnych sezonów w wykonaniu polskich pływaków. W Glasgow sięgnął po swój siódmy złoty (a dziewiąty w ogóle) medal mistrzostw Europy na krótkim basenie. Na ulubionym dystansie 200 metrów stylem grzbietowym zdominował konkurencję, osiągając czas 1:49.26. Drugi na mecie – Niemiec Christian Diener stracił do niego niemal sekundę.
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości: jeśli marzymy o medalu w pływaniu w Tokio, to “Kawa” jest do tego osiągnięcia najmocniejszym kandydatem. Olimpijskie podium to oczywiście nie tylko nasze marzenie, ale przede wszystkim samego pływaka. Polak od lat rywalizuje na najwyższym poziomie, zdarzało mu się odnosić sukcesy na mistrzostwach świata (dwa srebrne medale), ale na igrzyskach nigdy nie zdołał przebić się do czołowej trójki. Chciałoby się powiedzieć: czas najwyższy. A może, czas ostatni, bo mówimy o 28-letnim zawodniku. Po trzydziestce niełatwo już o pływackie laury, tak więc wypada nam mocno ściskać kciuki i odliczać dni do imprezy docelowej.
Dwa medale do polskiego worka dorzuciła natomiast Alicja Tchórz (która niedawno udzieliła nam wywiadu). Finał 50 metrów stylem grzbietowym zakończyła na trzecim miejscu, co jest nie lada osiągnięciem, patrząc na poziom wyścigu. Można śmiało powiedzieć, że pierwsze miejsce zarezerwowała sobie znajdująca się w znakomitej formie, Holenderka Kira Toussaint, która po drodze do finału uzyskała trzeci czas w historii (25.75). W nim również zaprezentowała się świetnie, finiszując z rezultatem 25.84.
Miejsce na podium Alicji zapewnił drugi najlepszy wynik w karierze – 26.16. W rozmowie z nami nie kryła zadowolenia ze swojego występu: – Wydaje mi się, że wykorzystywałam szanse w stu procentach, bo na 50 metrów groził mi nawet brak awansu do finału. Atakowałam z pierwszego toru i wyszarpałam medal, który dodatkowo dał mi szóste miejsce w kwalifikacji generalnej całych zawodów. Fajnie, że udało mi się po niego sięgnąć i potwierdzić, że należę do europejskiej czołówki.
Kolejny krążek – tym razem z najcenniejszego kruszcu – wywalczyła w sztafecie 4×50 stylem zmiennym. To bez dwóch zdań jedna z największych sensacji całych mistrzostw. Nikt nie miał wątpliwości, że medal stoi w zasięgu Polek…
Ale złoto?
Taki sukces zaskoczył chyba nawet same zawodniczki: Dominikę Sztanderę, Kornelię Fiedkiewicz, Katarzynę Wasick oraz Tchórz: – To co wydarzyło się w finale sztafety, przerosło wszelkie oczekiwania. Ktoś nawet bardzo, bardzo pozytywnie nastawiony mógł wątpić, że może to być złoty medal – komentowała.
Niemałą niespodziankę sprawił również Marcin Cieślak. Zawodnik niegdyś uchodzący za jeden z największych talentów polskiego pływania, po igrzyskach w Rio w 2016 roku postanowił zakończyć karierę. Po trzech latach wrócił i jak się okazuje, potrzebował zaledwie kilku miesięcy treningów, aby nie tylko wywalczyć awans na mistrzostwa Europy w Glasgow, ale sięgnąć w nich po dwa medale: brąz na 100 metrów motylkiem oraz srebro w sztafecie 4×50 stylem dowolnym. Tchórz: – Marcin to niesamowity talent, który był rekordzistą Europy juniorów i zdobywał bardzo dużo medali w tamtych czasach. Doskonale to pamiętam, bo jesteśmy z tego samego rocznika i na wszystkie imprezy jeździliśmy razem. To nie jest przypadkowa postać: fantastycznie, że udało mu się tak szybko wrócić do takiej dyspozycji. W finale świetnie wyszły mu wszystkie aspekty techniczne.
Podczas startu indywidualnego Cieślak pokonał o 0.04 sekundy młodszego o siedem lat Turka Guersa Uemitcana. O wszystkim zadecydowały więc detale, ale trzeba przyznać, że medal Polaka to bezprecedensowy sukces. Do Glasgow jechał w nadziei na zapewnienie sobie miejsca w finale. Po tak długim rozbracie z profesjonalnym sportem trudno było przecież oczekiwać czegoś więcej. A jednak niemożliwe, stało się możliwe. Polak sięgnął również po srebrny krążek w sztafecie, w czym pomogli mu Paweł Juraszek (4. miejsce w finale 50 m stylem dowolnym), Jakub Kraski oraz Karol Ostrowski.
Pięciodniowe mistrzostwa Europy w Glasgow dobiegły końca, a na horyzoncie pojawiły się kolejne imprezy. Już 18 grudnia wystartują zimowe mistrzostwa Polski seniorów w Ostrowie Świętokrzyskim, na których pływacy będą mogli uzyskać kolejne przepustki na mistrzostwa Europy na długim basenie w Budapeszcie. Ich termin przypada za to na maj 2020 roku.
Pozostało nam jeszcze odpowiedzieć na jedno, niezwykle ważne pytanie. Co sukces na mistrzostwach Europy oznacza w kontekście Tokio? Cóż, przede wszystkim należy pamiętać, że wspomniane pięć medali zostało zdobytych na krótkim basenie o długości 25 metrów. Podczas takich zawodów zawodnicy większy dystans pokonują pod wodą, a elementy techniczne odgrywają szczególną rolę. Pływanie na igrzyskach to kompletnie inna bajka, na razie niezwykle odległa. Tchórz: – Wynik w Glasgow to pozytywny kop dla całej reprezentacji, pokazujący że jednak potrafimy. Zdarzył nam się wypadek przy pracy, ale gdzieś się odbijamy i jesteśmy na fali wznoszącej, która oby pociągnęła nas do samych igrzysk.
W dobie kryzysu na basenie nie mamy jednak prawa do narzekań, a wręcz przeciwnie. Warto pamiętać, że dwa lata temu z imprezy tej rangi w Kopenhadze, Polacy przywieźli trzy medale (dwa srebrne i brązowy). Jest progres? No, jest. Uzbrójmy się więc w pozytywne nastawienie, które miejmy nadzieję, utrzyma się aż do Tokio. W Glasgow polskie pływanie puściło do nas zalotne oczko. Może oznaczać szansę na coś więcej, ale nie musi. Na końcu ważne, że najwidoczniej idziemy w dobrym kierunku.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl