POLSKA WYGRYWA DME W LEKKOATLETYCE!

POLSKA WYGRYWA DME W LEKKOATLETYCE!

Po wczorajszym, pierwszym dniu DME w lekkiej atletyce pisaliśmy, że Polsce będzie bardzo trudno wygrać całą imprezę. I było. Ale sport jest najpiękniejszy wtedy, gdy osiąga się rzeczy trudne. Polacy dziś to zrobili. Nasza reprezentacja okazała się w Chorzowie najlepsza i obroniła tytuł sprzed dwóch lat! 

Dziesięć zwycięstw

Wczoraj cieszyliśmy się z pięciu polskich wygranych. Dziś było ich dokładnie tyle samo. To oznacza, że nasi sportowcy najlepsi okazali się w jednej czwartej (10 na 40) rozgrywanych w trakcie Superligi DME konkurencji. Zachwyciła zwłaszcza Pia Skrzyszowska. Nasza sprinterka nie była faworytką ani wczoraj, gdy biegła płaskie sto metrów, ani dziś, gdy startowała przez płotki, czyli w swojej specjalności. Tymczasem… wygrała w obu przypadkach.

Dziś pobiegła fantastycznie, znakomicie zachowując rytm i pokonując pewnie każdy kolejny płotek. A to wcale nie było tak oczywiste, bo, jak zauważyła sama Skrzyszowska, jeszcze na rozgrzewce nagle zaczęło padać, więc startowała tak naprawdę bez niej. – Ważna była wygrana. Na starcie się wręcz ślizgałam. Drugi raz w karierze złamałam granicę 13 sekund – mówiła. I fakt, Pia stabilizuje się na znakomitym wręcz poziomie. Takim, który pozwala jej walczyć o minimum olimpijskie.

W międzyczasie rzut młotem wygrał Paweł Fajdek. Tu nie było żadnych wątpliwości, zawodnik Grupy Sportowej ORLEN był zdecydowanym faworytem. Chyba jednak nawet on nie spodziewał się, że rzuci aż tak daleko. W mokrym kole, przypominającym wręcz kałużę huknął… 82.98 m! To najlepszy w tym sezonie wynik na świecie i najlepszy Pawła od 2017 roku. No i do tego rekord DME. A Polak mówił, że to nie było jeszcze jego sto procent. Czekamy więc na rekord Polski, bo wydaje się, że w tym sezonie można go pobić.

Żadnego rekordu nie oglądaliśmy w skoku o tyczce, ale też mogliśmy się cieszyć. Pod nieobecność Piotra Liska bardzo dobrze poradził sobie Robert Sobera. Co prawda konkurs rozgrywał się na średnich wysokościach – do zwycięstwa wystarczyło 5.65 m – ale to też w dużej mierze wina warunków. Dla nas najważniejsze było to, że w trzeciej próbie, jako jedyny w całej stawce, tę wysokość przeskoczył właśnie Sobera. Szczęśliwie, ocierając się o poprzeczkę, ale jednak skutecznie. Dla Roberta to też bardzo cenne punkty w rankingu olimpijskim, bo on wciąż walczy przecież o wyjazd do Tokio.

Faworytką w skoku wzwyż – w przeciwieństwie do Roberta w tyczce – była za to Kamila Lićwinko, która w tym sezonie, jak sama przyznaje, odzyskała “swoje” skakanie. Dziś wyrównała swój najlepszy tegoroczny wynik – 194 centymetry – i tyle wystarczyło do zwycięstwa oraz dopisania na konto Polski siedmiu punktów. Kamila… nie była jednak do końca zadowolona.

– Skoki były naprawdę kiepskie technicznie. Trzy ostatnie kroki biegłam prosta, nie mogłam odpowiednio wyłapać odbicia. Skoczyłam 194 cm, to wygląda dobrze. Muszę poprawić kilka błędów, ale i tak jest okej. Nareszcie powróciło moje skakanie sprzed dwóch lat. Jestem naprawdę dobrze przygotowana do roku olimpijskiego, mam nadzieję, że to wykorzystam. To mój ostatni sezon, cieszę się, że mogę tu być. Są kibice, doping, to nam pomaga – mówiła reprezentantka Grupy Sportowej ORLEN.

Po jej triumfie nastąpiło jednak kilka słabszych dla naszej kadry konkurencji. W międzyczasie, owszem, zdarzały się dobre rezultaty. Robert Urbanek był drugi w rzucie dyskiem, to samo miejsce w skoku w dal – potwierdzając świetną dyspozycję – zajęła Magdalena Żebrowska. Damian Czykier na początku dzisiejszej rywalizacji był trzeci na 110 metrów przez płotki, to samo miejsce na 800 metrów zajął Mateusz Borkowski, a w pchnięciu kulą Klaudia Kardasz.

Poza tym zdarzyło się kilka miłych niespodzianek. Pozytywnie zaskoczyła nas na przykład Klaudia Regin w rzucie oszczepem, zajmując czwarte miejsce. Było jednak kilka konkurencji, które z góry spisywaliśmy na straty i cieszyliśmy się z każdego dodatkowego punktu – trójskok mężczyzn (1 punkt), 200 metrów mężczyzn (2 punkty), 1500 metrów kobiet (2 punkty), 5000 metrów kobiet (1 punkt) czy 3000 metrów mężczyzn (2 punkty). Sytuacja jednak wyglądała tak, że w pewnym momencie w walce o zwycięstwo liczyły się aż cztery reprezentacje. Wszystko, do samego końca, było po prostu piekielnie wyrównane.

Aż wreszcie przyszły sztafety 4×400 metrów.

Rozstrzygnięcie

Na Aniołki Matusińskiego – w jakim składzie by nie biegały – liczyć możemy zawsze. Dobrze o tym wiemy. Polki były faworytkami biegu sztafetowego. Mieliśmy jednak nadzieję, że być może uda się zyskać więcej niż jeden punkt nad Brytyjkami. Gdy jednak po falstarcie Francuzki jej kadra została wykluczona z biegu, szanse te zmalały. Bo to właśnie Francja wydawała się innym kandydatem do drugiej lokaty. Cała ta sytuacja zresztą zestresowała Małgorzatę Hołub-Kowalik z Grupy Sportowej ORLEN.

– Było trochę nerwów. Wiedziałam, że na 90 procent to nie ja, natomiast ta chwila niepewności, kiedy sędzia przechodził obok, się pojawiła. Wszystko na szczęście było okej. Potem ruszyłam spokojnie, żebyśmy miały pewne punkty. Dziewczyny pokazały klasę – mówiła Polka, która biegła na pierwszej zmianie. Pałeczkę przekazała Kornelii Lesiewicz, najmłodszej w składzie, która niczego się jednak nie bała. Od początku ruszyła mocno, dyktowała tempo i na drugiej zmianie przekazała pałeczkę niemal równo z Brytyjką.

Wtedy do akcji wkroczyła, wracająca do składu po problemach zdrowotnych, Justyna Święty-Ersetic. I pobiegła świetnie, wyprowadzając naszą kadrę na prowadzenie. – Cieszę się, że ten pierwszy start mam za sobą. Dobrze znowu pobiec, poczuć te emocje i stres. Na trzeciej zmianie biegłam chyba drugi raz w życiu. Myślałam, że będzie ciężej – mówiła. Jak się okazało, nie było. Problemów nie miała też kończąca wszystko Natalia Kaczmarek. Polki wygrały, wykręciły najlepszy czas sezonu w Europie.

I czekały na swoich kolegów.

Przed decydującą o wszystkim sztafetą 4×400 mężczyzn Polska miała 2.5 punktu przewagi nad Wielką Brytanią oraz 4.5 nad Włochami. Co to oznaczało? Że Polacy mogli skończyć maksymalnie dwie pozycje za Brytyjczykami i cztery za Włochami, jeśli chcieli zapewnić całej kadrze zwycięstwo. Przez dużą część dystansu – gdy biegli Wiktor Suwara, Kajetan Duszyński i Patryk Grzegorzewicz – drżeliśmy o końcowy wynik. Zajmowaliśmy bowiem piąte, momentami czwarte miejsce. Gdyby Brytyjczycy wygrali, byłoby po nas.

Ci jednak… zgubili pałeczkę! Na ostatniej zmianie nie zdołali jej odpowiednio przekazać i wszystko im się posypało. W takim układzie sprawa była prosta – Włosi zmierzali po zwycięstwo, a Polacy mogli zająć nawet piąte miejsce, które wydawało się pewne. Karol Zalewski – wcześniej biegający też indywidualne 200 metrów – miał jednak inne plany. Ruszył mocno, znakomicie finiszował i doprowadził sztafetę na trzecim miejscu.

Polska wygrała Superligę DME, broniąc przy okazji tytułu. I to bez wielu z najlepszych zawodników, którzy z różnych powodów w Chorzowie nie mogli wystartować. Innymi słowy: okazaliśmy się najlepsi w Europie, choć mówiono, że mamy na to bardzo małe szanse. A to smakuje fantastycznie.

Jak więc wyglądała końcowa tabela imprezy? Otóż tak:

  1. Polska – 181,5 punktu;
  2. Włochy – 179 punktów;
  3. Wielka Brytania – 174 punkty;
  4. Niemcy – 171 punktów;
  5. Hiszpania – 167 punktów;
  6. Francja – 140 punktów;
  7. Portugalia – 97,5 punktu (spadek do niższej ligi).

Mamy mistrzostwa!

Dziś w Chorzowie, jeszcze przed startem Superligi, ogłoszono kolejną ważną rzecz. Stadion Śląski będzie bowiem gospodarzem mistrzostw Europy w 2028 roku! To największa lekkoatletyczna impreza, jaka zawędruje do naszego kraju od lat. Do tego drużynowe mistrzostwa Europy mają wrócić do Chorzowa za sześć lat jako event testowy przed ME, a możliwe, że i za dwa lata ta właśnie impreza odbędzie się na Śląsku.

Innymi słowy – Polska staje się krajem lekkiej atletyki. A nas to cieszy.

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez