Z medalami już tak jest, że lubią chodzić parami. Dziś też się tak zdarzyło, choć na odległość. Tuż po tym, jak siatkarze zapewnili sobie brąz mistrzostw Europy, po raz ostatni do koła wchodziła Joanna Fiodorow. Wiedziała już wtedy, że jest co najmniej srebrną medalistką mistrzostw świata. Miejsca nie poprawiła, ale łzy radości w jej oczach, jasno wskazywały, jak ważny to dla niej medal.
Wiadomo, że w normalnych warunkach – czyli gdyby była Anita Włodarczyk – w ciemno stawialibyśmy na złoto i innej możliwości nawet nie bralibyśmy pod uwagę. Anita jednak tylko komentowała wydarzenia w telewizji i mogła to robić z uśmiechem, bo jej koleżanka po fachu godnie ją zastąpiła. Tym bardziej że wczoraj zasmuciła nas wiadomość o tym, że Malwina Kopron trzema nieudanymi rzutami wyeliminowała się z finału mistrzostw świata. A to właśnie ona miała być faworytką do medalu.
Fiodorow jednak zaskoczyła. Swój najdłuższy rzut (76,35 m) oddała już w pierwszej kolejce. Liderką jednak nie była ani przez moment, bo główna faworytka do tytułu mistrzowskiego, Amerykanka DeAnna Price, huknęła na odległość 76,87. Potem ten wynik zresztą jeszcze wyśrubowała, potwierdzając swoją tegoroczną dominację. Ale wróćmy do rezultatu Joasi. Bo to nie tylko znakomity rzut, dający jej upragniony, srebrny medal. To też nowa życiówka. Dotychczasowy rekord poprawiła o ponad metr! To tak, jakby ktoś z poziomu 10,5 sekundy na setkę zszedł nagle do równych 10. Kosmos.
Mistrzostwa świata zaczynają się więc dla nas znakomicie. Przynajmniej, jeśli mowa o finałach – w pierwszym, w którym mogliśmy to zrobić, już zdobyliśmy medal. Średnia 100%, oby tak do końca. Nieco gorzej sprawa ma się z eliminacjami, bo dziś nasi reprezentanci przechodzili przez nie z bardzo zmiennym szczęściem, a kilku – nie ukrywajmy tego – spieprzyło sprawę. Moglibyśmy to pewnie ująć inaczej, ale znamy możliwości choćby Pawła Wojciechowskiego i wiemy, że spokojnie mógł pokonać poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5,75. Nie udało mu się, skoczył 5,70 i zakończył eliminacje na 13. miejscu. Pocieszeniem nie będzie dla niego zapewne fakt, że po raz pierwszy w historii taka wysokość nie dała awansu do finału (co pokazuje, jak niesamowity jest aktualnie poziom tyczki). Na szczęście dla nas i tak będziemy mogli emocjonować się finałem – choć w eliminacjach odpadł jeszcze Robert Sobera, to Piotr Lisek radził sobie bez najmniejszych problemów i każdą wysokość pokonywał za pierwszym razem oraz ze sporym zapasem. Tu będą emocje. I, miejmy nadzieję, medal.
Medalu na pewno nie będzie za to w rzucie dyskiem mężczyzn. Odpadła bowiem cała trójka naszych dyskoboli: Bartłomiej Stój, Robert Urbanek i Piotr Małachowski. Rozczarowaniem – choć mniejszym niż wczorajszy występ Kopron – jest głównie postawa tego ostatniego. Małachowski rzucał bowiem równo, ale… niezbyt daleko. Jasne, w tym sezonie nie był wyróżniającą się postacią na światowych arenach, ale liczyliśmy, że jego doświadczenie pozwoli mu spokojnie awansować do finału. A skończyło się klopsem. Sam “Machałek” nie krył rozczarowania i rozmowie po konkursie od razu wspomniał o ewentualności zakończenia kariery. Czy to był jego ostatni konkurs? Na pewno nie, bo wystartuje w igrzyskach wojskowych. Miejmy nadzieję, że do tego czasu ochłonie i mimo wszystko powalczy o medal w Tokio 2020.
Mało brakowało, a już w eliminacjach biegu na 800 metrów odpadłby Adam Kszczot, który w tym sezonie zmienił sposób przygotowań, ale nie był w stanie się przekonać, czy dało to dobre efekty, bo nie dość, że często chorował, to borykał się też z innymi problemami. Ostatnim była kontuzja, jakiej doznał na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Uraz doleczył, wystartował dziś na mistrzostwach, ale w swoim biegu finiszował dopiero piąty (bezpośrednio do półfinału wchodziło trzech zawodników). Na szczęście jego czas był na tyle dobry, że pozwolił mu przejść do dalszej fazy. Mamy nadzieję, że to tylko pierwsze… kszczoty za płoty.
Bardzo dobrze poradziła sobie za to nasza mieszana sztafeta 4×400. Bieg półfinałowy Wiktor Suwara, Anna Kiełbasińska, Małgorzata Hołub-Kowalik i Rafał Omelko wygrali bowiem bez najmniejszego problemu, czym – najprawdopodobniej, bo regulamin nie precyzuje, czy aby nie trzeba ukończyć rywalizacji w finale – zapewnili kwalifikację dla Polski do igrzysk w Tokio. Teraz przed nimi finał, na który zapowiadane są zmiany w składzie. Jakikolwiek skład by jednak nie wystartował, naprawdę można wierzyć, że tu będzie medal. Choć najgroźniejsi rywale (m.in. Amerykanie, którzy ustanowili dziś rekord świata) rywalizowali w drugim biegu.
Z pozostałych startów Polaków wspomnieć należy o Ewie Swobodzie, która – z czasem – weszła do półfinału rywalizacji na 100 metrów kobiet (a opcjonalny finał byłby dla niej wynikiem kosmicznym), Patryku Dobku, który w piekielnie mocno obsadzonym biegu na 400 metrów przez płotki poległ w półfinale i Annie Sabat, której nie udało się przebrnąć do finału rywalizacji na 800 metrów.
Dziś na wytrwałych czekają jeszcze jedne emocje związane z polskimi startami. O 22:30 naszego czasu rywalizację zaczną bowiem chodziarze. Co prawda Robert Korzeniowski kariery nie wznowił, ale może się okazać, że warto będzie to obejrzeć. Choćby ze względu na wczorajszy, nocny maraton kobiet, w którym 1/3 zawodniczek musiała zejść z trasy z powodu biegania “jak w saunie”. Trudno znaleźć pocieszenie po odpadnięciu kulomiotów. Marnym, bo marnym może się okazać odpadnięcie francuskiego geniusza skoku o tyczce Rennauda Lavilleniego.
Do skandalu doszło podczas nocnego chodu na 50 km. Zresztą samo rozgrywanie długich dystansów na zewnątrz zakrawa na skandal. W maratonach biegowych około 40 procent zawodników schodziło z trasy zmaltretowanych warunkami pogodowymi. Temperatura przekraczająca i to znacznie 40 stopni, wilgotność rzędu 70% i stojące, bezwietrzne powietrze potęgowały wrażenie gorąca. Nie inaczej było wczoraj podczas wyścigu chodziarzy, sama trasa poprowadzona wzdłuż promenady nad Zatoką była tyle efektowna, co stanowiła wielkie wyzwanie. Upały dały się jednak we znaki nie tylko zawodnikom, ale również obsłudze i sędziom. Ci ostatni powinni byś szczególnie chronienie przed szkodliwymi wpływami, które działają na głowę. Wczoraj skierowali wycieńczonego marszem Rafała Augustyna na dodatkową, dwukilometrową pętlę. Przyczyny nieznane. Zawodnik próbował bronić się przed skutkami ich pomyłki, tłumaczył, nic to jednak nie dało… Rafał Augustyn osiągnął rezultat 4:20:25 (13. miejsce), 22. był Artur Brzozowski z czasem 4:30:17. Czas osiągnięty przez trzeciego z naszych reprezentantów Rafała Sikorę na mecie (4:50:08) był o 50 minut gorszy od rekordu życiowego, świadczy o tym jak ekstremalnym przedsięwzięciem są maratony na otwartym powietrzu w Katarze.
SEBASTIAN WARZECHA
DARCZO
Polskich lekkoatletów sponsoruje PKN ORLEN.
Fot. Newspix