Ten mecz miał więcej zwrotów akcji niż serialowa “Gra o Tron”, a serducha biły nam chyba równie mocno, co w trakcie serii rzutów karnych w spotkaniu Polska – Portugalia na piłkarskim Euro czy przy najlepszych lotach Adama Małysza. Bo Polki grały dziś nie tylko o wejście do półfinału ME, ale też o pokazanie, że nasza kobieca siatkówka podnosi się z kolan. Udało im się.
Drabinkę po fazie grupowej mieliśmy prawdopodobnie najlepszą z możliwych. Hiszpania w poprzedniej rundzie, teraz Niemki. Trudno było oczekiwać lepszej, trzeba było jedynie je wykorzystać. “Trzeba”, bo wiedzieliśmy – i wiedziały nasze dziewczyny – że taka szansa może się długo nie powtórzyć. Tym bardziej, że grały przecież na własnym terenie, w Łodzi, przy swojej publiczności. Dopiero teraz, na ostatnie dwa mecze, wylecą do Turcji.
Spotkanie rozpoczęło się po naszej myśli. To Polki były pewniejsze, lepiej atakowały, bardzo dobrze działał nasz blok. Świetnie w mecz weszła 18-letnia Magda Stysiak, która regularnie zdobywała punkty. Od początku było widać jednak, że podstawowy problem tej kadry jej nie opuścił. Chodzi, oczywiście, o przyjęcie zagrywki rywalek. Początkowo Polki się jednak broniły, mimo błędów w tym elemencie. Głównie za sprawą Joanny Wołosz, która niestrudzenie biegała po całym parkiecie i starała się na rozegraniu nadrobić niedokładności koleżanek. Zwykle jej się to udawało.
Ale w końcu coś się musiało zepsuć. I gdy tylko Niemki dostały kilka szans, większość wykorzystały. Polki zareagowały na to jeszcze bardziej nerwową grą, wkradły się niepotrzebne nieporozumienia, błędy. Do tego rywalki odnalazły swój blok, którym nieźle pracowały na kolejne punkty. Spore problemy z kończeniem ataków miała m.in. Natalia Mędrzyk. Również w ostatniej piłce pierwszego seta. Niemki skutecznie ją zablokowały i zrobiło się 1:0.
Chwila odpoczynku pomiędzy setami podziałała jednak na nasze reprezentantki zachwycająco. Nagle grały zupełnie inaczej, niemal wszystkie ich ataki wchodziły w boisko, po prostu znakomicie rozpoczęły drugą partię. A Niemki? To one, onieśmielone dobrą grą gospodyń, zaczęły popełniać błędy. I to duże. Dwukrotnie przekroczyły linię trzeciego metra przy ataku, raz przytrafił się im błąd ustawienia. Innym razem nie podbiły piłki, którą Joanna Wołosz oddawała im teoretycznie za darmo. Przy takiej postawie przeciwniczek obowiązkiem było doprowadzenie do remisu. I Polki to zrobiły. Zresztą dość gładko.
W trzecim secie nasze zawodniczki też wygrały. I to też z wyraźną przewagą, choć znów dostaliśmy oznaki tego, że mogą pojawić się kłopoty. Nasza przewaga – która wynosiła w pewnym momencie już osiem punktów – momentami kurczyła się o kilka oczek, gdy Niemki zdobywały punkty seriami, często po naszych błędach. Znów przestawało funkcjonować przyjęcie, ratowaliśmy się skutecznymi atakami z trudnych pozycji. W końcu zareagował Jacek Nawrocki, zdejmując średnio radzącą sobie od początku meczu Mędrzyk. W jej miejsce na parkiecie pojawiła się Ola Wójcik. I wprowadziła się w spotkanie znakomicie. Skończyła już pierwszy ze swoich ataków, po chwili nabiła kilka punktów w polu zagrywki, świetnie podbijała też piłki w obronie, w dużej mierze pomagając reprezentacji w wygraniu trzeciego seta.
Choć na tym etapie bohaterek polskiej kadry było więcej. Wciąż świetnie w rozegraniu spisywała się Joanna Wołosz, znakomicie atakowała Malwina Smarzek-Godek (w drugim i trzecim secie skończyła 12 na 17 ataków!), kroku dotrzymywała jej też Magda Stysiak (7/10 + trzy asy). Na fali zwycięstwa w trzeciej partii Polki weszły w kolejnego seta, szybko wypracowując sobie przewagę. Świetnie w bloku grała wówczas Agnieszka Kąkolewska, która nękała Niemki przy siatce. Ale przewaga stopniała mniej więcej w połowie partii. Polki w pewnym momencie prowadziły jeszcze 14:12, a ostatecznie seta przegrały… 17:25. Końcówka była dramatyczna, nasze zawodniczki nie potrafiły skończyć ataków, nic się im nie kleiło. Tym razem nie pomogło wprowadzenie Oli Wójcik, ale Jacka Nawrockiego i tak można pochwalić. Widząc, że ten set jest już najprawdopodobniej przegrany, zaryzykował, wprowadził jeszcze kilka zmienniczek, dając tym samym choć na chwilę odpocząć najważniejszym ogniwom kadry.
I to dało efekt. Fenomenalnie w tie-breaku spisywała się bowiem jedna z tych, która zeszła z parkietu pod koniec czwartej partii – Magda Stysiak, bohaterka naszego niedawnego tekstu. Najpierw skończyła trudny atak z drugiej piłki, nie pozwalając Niemkom odskoczyć na dwa punkty, a tuż po nim weszła na zagrywkę, nabiła cztery oczka z rzędu i zbudowała nam sporą przewagę. Potem zresztą pomagały same Niemki, które kilkukrotnie wyrzuciły swoje serwisy. Ale przewaga zbudowana przez Magdę i tak się przydała, bo w naszą grę znów wkradł się niepokój, rywalki dwa razy z rzędu były w stanie zablokować ataki Polek. Niemoc przełamała ta, która wcześniej radziła sobie średnio – Natalia Mędrzyk. Świetnie zaatakowała na potrójnym bloku, a po chwili dołożyła trzy punkty z serwisu. Niemki były już wówczas na linach.
Nokautującego ciosu nie trzeba było jednak wyprowadzać. Rywalki zrobiły to same. Co prawda najpierw udało im się uniknąć trzech, gdy broniły piłek meczowych, ale przy czwartej szansie dla Polek, Niemki popełniły błąd dotknięcia siatki. Nasze zawodniczki mogły świętować awans do półfinału. To spory sukces tej kadry, wręcz ogromny. Przed turniejem taki wynik wzięlibyśmy w ciemno. Teraz, wiadomo, apetyty mamy rozbudzone, choć o medal będzie piekielnie trudno. Nawet brązowy, nie mówiąc już o którymś z cenniejszego kruszcu. Bo w półfinale zmierzymy się z gospodyniami, Turcją, która dziś bez większych trudów odprawiła Holandię.
Ale to jeden mecz. A w takim stać się może naprawdę wszystko. Nikt nie zabroni marzyć ani nam, ani naszym siatkarkom. O zwycięstwie nad Włoszkami też przecież mogliśmy tylko marzyć, tak się wydawało. Potem przyszedł mecz, a z nim wygrana. Więc czemu by tego nie powtórzyć?
Fot. Newspix