Piotr Lisek na zbliżających się halowych mistrzostwach Europy będzie jednym z faworytów do medali w skoku o tyczce. Choć na razie najwyższą wysokością, jaką zaliczył w tym sezonie jest 5,72 m, to liczy, że jego forma będzie się wznosić. Podkreśla też jednak, że to wszystko tylko wstęp do igrzysk w Tokio. Z Piotrkiem porozmawialiśmy przed jego startem w Copernicus Cup. O formie, przygotowaniach, i rywalizacji w skoku o tyczce.
Piotr, do sezonu szykowałeś się w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Spale. Jak wyglądały twoje przygotowania?
Przygotowania wyszły bardzo pozytywnie. Miałem ciężki trening, który, mam nadzieję, zaprocentuje w tym sezonie. Cały plan jest przygotowany pod igrzyska. Wiadomo, że te „przystanki” na Copernicusie czy na halowych mistrzostwach Europy są dla nas ważne, bo to jest na polskiej ziemi, więc również tutaj chcemy się pokazać z dobrej strony.
Podczas rozgrywanego niedawno ORLEN Cup osiągnąłeś wysokość 5,72. Jak oceniasz ten występ, czy twoja forma może jeszcze wzrosnąć?
To stabilny wynik. Oczywiście, wszyscy chcą, żebym skakał wyżej i lepiej. Skoki na 5,80 na ORLEN Cup były już bardzo obiecujące, w szczególności trzecia próba była naprawdę fajna. Jak już wspomniałem, prosto z wyjścia z ciężkiego treningu przygotowawczego trudno jest złapać taką świeżość. Ale już schodzimy z tych obciążeń i myślę, że ta forma delikatnie podskoczy, zobaczymy. To jest sport, gdybyśmy wiedzieli wszystko wcześniej, to nie emocjonowalibyśmy się nim tak, jak się emocjonujemy.
W ostatniej chwili Armand Duplantis zrezygnował z udziału w Copernicus Cup. Jak podchodzisz do tej decyzji? Troszkę żałujesz, bo rywalizacja z najlepszymi nakręca cię na jeszcze lepsze wyniki, czy jednak w duchu liczysz, że to zawsze większa szansa na twój lepszy wynik?
Żałuję, że Armanda nie ma. Jesteśmy jedną, wielką, tyczkarską rodziną i byłoby fajnie, jakbyśmy mogli wystąpić razem. Szkoda, że go nie ma, ale wiemy że na pewno jest to podyktowane zdrowiem. Myślę, że on sam bardzo chciał przyjechać. Zwłaszcza, że rok wcześniej pobił tu swój pierwszy rekord świata. Więc stawiam, że na pewno nie chodziło o żadne rozgrywki menadżerskie, tylko musi po prostu chwilę odpocząć, by być gotowym na mistrzostwa Europy. Ale mimo wszystko szkoda, bo, jak wspomniałeś, rywalizacja z najlepszymi jest dla mnie bardzo ważna.
Jakie są twoje oczekiwania na Copernicus Cup? Może przeskoczenie jakiejś konkretnej wysokości?
Ja nigdy nie deklaruję się jeżeli chodzi o konkretny wynik. Ale chciałbym stworzyć ciekawą rywalizację z Samem Kendricksem czy Ernestem Johnem Obieną. Mam też nadzieję, że Paweł Wojciechowski czy Robert Sobera dogonią nas i będą rywalizować z nami.
Za trzy tygodnie w Toruniu odbędą się halowe mistrzostwa Europy. Jak, w twoim przypadku, będzie wyglądać okres pomiędzy mityngiem a mistrzostwami?
Będę spokojnie budował formę w Toruniu. Najbliższe treningi już nie będą tak katorżnicze, jak na przełomie stycznia i lutego. W porównaniu do okresu przygotowawczego będą troszeczkę lżejsze. Ale oczywiście, w świecie sportowców nie ma tak, że w trakcie sezonu możemy sobie poleżeć chwilę dłużej, czy też więcej odpocząć. Jednak ciężka praca na treningu musi być wykonana. Z reguły kibice oglądają na zawodach jej finalną wersję, a za tym wszystkim kryje się duże poświęcenie.
Halowe mistrzostwa Europy odbędą się w tym samym roku, w którym będą miały miejsce igrzyska olimpijskie. Jak w takim wypadku podchodzisz do tych mistrzostw?
Oczywiście, przygotowania sportowe ukierunkowane są pod Tokio, więc trudno spekulować co wydarzy się na mistrzostwach Europy. Chłopaki z Europy skaczą na bardzo wysokim poziomie, więc na pewno będzie trudno cokolwiek wyrwać. Ale ja jestem sportowcem, który zawsze walczy do końca i nigdy się nie poddaje. Myślę że dla nas, Polaków, ta impreza będzie bardzo ważna ze względu na kibiców. Niestety, oni będą mogli śledzić zawody wyłącznie przed telewizorem, ale mam nadzieję że dostarczymy im wiele emocji.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix