W 2012 roku obaj wrócili z igrzysk olimpijskich ze złotymi medalami. Na zawodowstwo trafili stosunkowo późno, ale w tej odmianie boksu również dali się poznać jako wielcy mistrzowie. Wasyl Łomaczenko (14-1, 10 KO) i Ołeksandr Usyk (17-0, 13 KO) dziś mają jednak podobny problem – desperacko potrzebują walk na miarę wybitnego talentu. Młodsi rywale robią wszystko, by cynicznie przeczekać ich najlepsze lata.
Ukraiński boks przez lata w powszechnej świadomości miał pogodną twarz braci Kliczków. Władimir (64-5, 53 KO) i Witalij (45-2, 41 KO) przejęli pałeczkę od Lennoksa Lewisa (41-2-1, 32 KO) i innych wielkich czempionów wagi ciężkiej. Przez długi czas rozdawali karty, ale mogło się wydawać, że to wszystko dzieje się trochę w krajowej próżni. Na początku XXI wieku ukraiński boks amatorski nieoczekiwanie zaczął jednak stawać na nogi, co efekty przynosi dziś już na zawodowstwie.
Podczas igrzysk olimpijskich w Londynie bokserskich sukcesów było wyjątkowo dużo. Złoto zdobyli Łomaczenko i Usyk, ale reprezentanci Ukrainy w sumie przywieźli do domu aż pięć medali – najwięcej w dotychczasowej historii kraju. W pięściarskiej klasyfikacji medalowej nieznacznie lepsi okazali się tylko gospodarze. Z czasem pojawił się jednak inny problem – wszyscy medaliści przenieśli się na zawodowstwo i powstała dziura, której do dziś nie udało się zasypać.
W ostatnich latach wszystko kręciło się głównie wokół Łomaczenki. To on sięgnął po złoto już w 2008 roku, kiedy to zresztą dostał również nagrodę imienia Val Barkera dla najbardziej zaawansowanego technicznie pięściarza całych igrzysk. Architektem tych sukcesów jest ojciec – Anatolij. W ojczyźnie doceniono go już przed pierwszym medalem syna – w 2006 roku otrzymał tytuł Zasłużonego Trenera, najwyższe honorowe wyróżnienie dla szkoleniowców.
Sportową karierę potomka zaplanował w najdrobniejszych szczegółach. Po raz pierwszy założył mu malutkie rękawice, gdy Wasyl miał zaledwie 3 dni! Kilkuletniego szkraba posyłał na zajęcia, które miały nie tylko poprawić jego koordynację ruchową, ale także nauczyć myślenia poza schematami. Taniec, zapasy i szachy? W świecie “Papaczenki” – jak nazywają go kibice – takie połączenia są czymś naturalnym.
Do granic możliwości
Boks jest pełen niespełnionych ojców, którzy próbują zaprogramować synów na wielkość. Anatolij jest jednak inny – to typ filozofa-innowatora, który skupia się na detalach. Nad kondycją Wasyla zaczął pracować w formie zabawy – młokos na basenie na coraz dłużej wstrzymywał oddech. Jako nastolatek wytrzymywał już grubo ponad 4 minuty. Niby drobiazg, ale jednak takie drobne elementy mogły potem sprawić, że pięściarz bez większego problemu zniósł przejście z walk trwających 3 rundy do nawet cztery razy dłuższych.
Zawodowe dokonania “armii Papaczenki” po ośmiu latach od igrzysk w Londynie można ocenić już na chłodno. Wasyl dokonał najwięcej – zdobywał tytuły w trzech wagach i dziś jest uznawany za jednego z trzech najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie. Wcześniej zdobył dwa złote medale igrzysk i dwukrotnie wygrywał amatorskie mistrzostwa świata. W odmianie olimpijskiej uzyskał kosmiczny bilans 396-1, a w zawodowej 14-1. I wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Mimo to “Łoma” ma ostatnio przynajmniej kilka poważnych zmartwień. Podróż po kategoriach wagowych zakończył na razie w wadze lekkiej (limit – 61,2 kg). Tam jednak i tak już mocno fizycznie odstaje. Przy 170 cm wzrostu i zasięgu ramion 166 cm jest jednym z najmniejszych. Swoje robi też wiek – w ostatnich miesiącach powracającym motywem są kolejne mniej lub bardziej poważne urazy. – Jestem pięściarzem niższej kategorii superpiórkowej, który szuka wyzwań – przyznał w 2018 roku przed debiutem na nowych wodach.
Na drodze Łomaczenki stanął wówczas Jorge Linares (44-3) – mistrz świata federacji WBA. Na wagę obaj wnieśli mniej więcej tyle samo, ale następnego dnia w ringu rywal był już cięższy już o ponad 6 kilogramów! Między innymi ta przewaga fizyczna pozwoliła mu potem nawiązać wyrównaną walkę z Ukraińcem, którego rzucił nawet na deski – jako pierwszy od ponad dekady.
Od czego jest jednak ojciec? Po deskach syna w szóstej rundzie doradził mu, by konsekwentnie zaczął obijać korpus przeciwnika. Kilka minut później jeden z takich ciosów zakończył walkę, która do tego momentu była na kartach sędziowskich niezwykle wyrównana. – Dziękuję Linaresowi za kolejną cenną lekcję w tym pięknym sporcie – komentował po wszystkim skromny jak zawsze Wasyl.
Wielki boks stoi
Dwa lata później jest coraz bliżej celu, którym jest tytuł niekwestionowanego mistrza kategorii lekkiej. Brakuje mu już tylko jednego pasa i wiele wskazuje na to, że jeszcze w 2020 roku może spełnić to marzenie. W teorii doprowadzenie do jego walki z Teofimo Lopezem (15-0, 12 KO) powinno być łatwe – obu pięściarzy reprezentuje w końcu obrotny Bob Arum.
I pewnie w normalnych okolicznościach ten pojedynek już dawno by się zmaterializował. Pandemia wywróciła jednak stolik – najważniejsze gale bokserskie od wielu miesięcy odbywają się bez udziału publiczności. To oznacza, że odpada istotna część budżetu, a pięściarze nie chcą iść na ustępstwa. Ciężko coś planować w dłuższej perspektywie – nikt nie wie jaka będzie sytuacja za 3 miesiące.
Wobec tego większość największych gwiazd boksu cierpliwie czeka. 20 czerwca Anthony Joshua (23-1, 21 KO) miał zmierzyć się z Kubratem Pulewem (28-1, 14 KO) na stadionie Tottenhamu. Z oczywistych względów walka została przeniesiona, ale… nie wiadomo na kiedy. Promotor Eddie Hearn zaczął wspominać o terminie grudniowym, ale planowanie czegokolwiek na ten miesiąc to po prostu wróżenie z fusów.
W podobnym bezruchu zastygł także Saul “Canelo” Alvarez (53-1-2, 36 KO). Do niedawna pozostawał wierny tradycji i walczył przynajmniej dwa razy w roku – w maju i we wrześniu, kiedy hucznie obchodzone są meksykańskie święta. Wiążąc się z platformą DAZN pięściarz miał zarobić 365 milionów dolarów za 11 występów. W nowych realiach… nie zgadza się na obniżenie stawek. Zakulisowe przeciąganie liny trwa, ale trudno przewidzieć, co z tego wyniknie.
Podobne problemy mają również Polacy. Kamil Szeremeta (21-0, 5 KO) od wielu miesięcy jest obowiązkowym pretendentem do tytułu federacji IBF posiadanego w kategorii średniej przez Giennadija Gołowkina (40-1-1, 35 KO). Takiej walki chce sam Kazach, który ma już 38 lat i jest już po wielu wyniszczających ringowych wojnach. On jednak też podpisał lukratywny kontrakt z DAZN i na razie nie zamierza rezygnować z gwarantowanych stawek.
Tylko nieco lepiej wygląda sytuacja Krzysztofa Głowackiego (31-2, 19 KO), który ma zagwarantowaną walkę o tytuł mistrzowski federacji WBO w wadze junior ciężkiej. Wiadomo, że jego rywalem będzie Lawrence Okolie (14-0, 11 KO), ale na tym pewne informacje się kończą. Promotor Eddie Hearn chciałby zaserwować takie danie jako przystawkę przed walką Joshuy. Niewykluczone zatem, że trzeba będzie poczekać na powrót kibiców na stadiony i hale.
W stronę ognia
Problem w tym, że “Główka” ma 34 lata i czas nie pracuje na jego korzyść. To w jakimś sensie łączy go z Usykiem i Łomaczenką (odpowiednio 33 i 32 lata). W ciut lepszej sytuacji jest drugi z Ukraińców, który zdecydował się na bezprecedensowy manewr. Bob Arum planuje bokserski kalendarz biorąc pod uwagę obecne sankcje i niespecjalnie liczy na rychły powrót kibiców. Uczciwie zapowiedział pięściarzom, że jeśli chcą walczyć, to będą musieli się liczyć z mniejszymi stawkami.
Jeszcze przed tygodniem wydawało się, że z tego względu nie ma szans na hitową walkę “Łomy” z niepokonanym Lopezem. Przeciwnik zaczął wybrzydzać na zaproponowane warunki finansowe. Według mediów oferta na poziomie 1,2 miliona dolarów go nie satysfakcjonowała. Można to w jakimś sensie zrozumieć – w końcu to dla niego walka życia, gdzie ryzyko porażki wydaje się spore.
W dodatku mowa o zawodniku, który… nie zaliczył jeszcze choćby jednej obrony tytułu. Współcześni pięściarze – zwłaszcza tak młodzi jak 23-letni Lopez – rzadko decydują się na takie ryzyko. Dużo wygodniej im bronić tytułów w bezpiecznych starciach z niżej notowanymi rywalami. Teofimo jednak wcale nie pójdzie tą drogą. Łomaczence tak bardzo zależy na przejściu do historii, że… zaoferował przeciwnikowi część swojej gaży!
– Wasyl zgodził się walczyć za dużo mniej niż jest w kontrakcie, bo rozumie jaka jest teraz sytuacja na rynku – komentował Bob Arum. Po długich negocjacjach strony osiągnęły porozumienie. Do walki dojdzie 3 października w “bańce” zorganizowanej przez grupę Top Rank w hali MGM Grand. Pięściarze będą tam skoszarowani kilka tygodni przed nią i regularnie badani na obecność koronawirusa. Do ringu wyjdą bez obecności kibiców, a pojedynek zostanie pokazany w otwartej telewizji – pewnie przyciągnie miliony widzów.
“Łomaczenko to kozak! Lopez ma realną szansę ciężko go znokautować, a on wyłożył pieniądze z własnego portfela, by tylko pobiec w kierunku ognia. Nawet nie próbujcie już lekceważyć Wasyla… To pięściarz z Bokserskiej Galerii Sław na drodze do historycznej wielkości. Ma wyjątkową ambicję, ewidentnie nie jest z tej epoki” – komentował w mediach społecznościowych Stephen Edwards, trener i analityk.
Czekając na coś więcej…
Walka z Lopezem może być jeszcze trudniejsza od starcia z Linaresem. W tamtym wypadku przeciwnik był większy i bił mocniej, ale jednak był także starszy i już raczej po swoim najlepszym sportowo okresie. Teraz będzie inaczej, a sporo wskazuje na to, że Amerykanin prawą ręką bije jeszcze mocniej. Tytuł mistrzowski wyrwał z rąk cenionego Richarda Commeya (29-3, 26 KO), nokautując go już w drugiej rundzie.
Obóz Łomaczenki bardziej niż rywali obawia się jednak czegoś innego. Przebiegu nie da się oszukać – Ukrainiec nie jest zawodnikiem rozbitym, bo nie przyjmuje czysto zbyt wielu ciosów. Boksuje jednak od małego i w ostatnich latach coraz częściej odzywają się najróżniejsze urazy. Podobne kłopoty ma ostatnio także Usyk, który spełnił największe marzenie rodaka i zdobył już tytuł niekwestionowanego mistrza.
Ta sztuka udała mu się w kategorii junior ciężkiej, a okoliczności również były mocno niedzisiejsze. Każdy kolejny tytuł zdobywał na terenie rywala – zaczynając od pobicia niepokonanego wówczas Głowackiego (26-0) w 2016 roku. Potem na wyjeździe pobił między innymi Michaela Huntera (12-0), Marco Hucka (40-4-1), Mairisa Briedisa (23-0), Murata Gassijewa (26-0) i Tony’ego Bellew (30-2-1). Obranie takiej drogi przez to ewenement, który mówi więcej o pięściarskim charakterze niż jakiekolwiek słowa.
Potwierdzone hity bokserskiej jesieni:
- Jermall Charlo (30-0, 22 KO) vs Siergiej Derewjanczenko (13-2, 10 KO) – 26 września
- Jermell Charlo (33-1, 17 KO) vs Jeison Rosario (20-1-1, 14 KO) – 26 września
- Wasyl Łomaczenko (14-1, 10 KO) vs Teofimo Lopez (15-0, 12 KO) – 3 października
- Errol Spence (26-0, 21 KO) vs Danny Garcia (36-2, 21 KO) – 21 listopada
Pojedynek Usyka z Bellew odbył się w listopadzie 2018 roku, a po efektownym nokaucie kolejne cele wydawały się oczywiste. Szturm na królewską kategorię nigdy się tak naprawdę nie rozpoczął. Debiut w krainie gigantów był przekładany ze względu na problemy ze zdrowiem. Potem na dopingu wpadł niepokonany rywal i wybór padł na przeciętnego Chazza Witherspoona (37-3), który został mocno porozbijany. Błysku jednak nie było, a wiele pytań pozostało bez odpowiedzi.
Więcej miała powiedzieć druga walka – szczękę Ukraińca chciał sprawdzić zaprawiony w boju Dereck Chisora (32-9, 23 KO). Ten pojedynek również był przekładany. Po raz ostatni ogłoszono nowy termin, gdy w Anglię uderzyła pierwsza fala pandemii. Nowej daty nie ma, a kolejne miesiące mijają. Federacja WBO konsekwentnie zapewnia, że Usyk zostanie obowiązkowym pretendentem dla Joshuy. Biorąc pod uwagę całą skomplikowaną układankę do tej walki może nie dojść nawet w 2021 roku.
A może… emerytura?
Jeszcze dziwniej potoczyły się losy pozostałych ukraińskich medalistów igrzysk w Londynie w boksie. Taras Szelestiuk (18-0, 10 KO) uzbierał piękny bilans, ale w jego dorobku próżno szukać wielkiej walki. Nie stoją za nim potężni promotorzy, a kategoria półśrednia jest obsadzona znakomitymi zawodnikami. Żaden z nich nie patrzy w kierunku 34-latka, który powinien przeć do wielkich wyzwań jak słynni rodacy.
Podobnie wygląda sytuacja Denisa Berinczyka (13-0, 7 KO), ale on przynajmniej pojawił się już w rankingach. Do tego kibice mogą go pamiętać z wyjść do ringu, które są naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Na końcu obranej drogi przez niego drogi widać pewien problem. Ukrainiec walczy o pozycję obowiązkowego pretendenta w kategorii lekkiej. To oznacza, że już za kilka miesięcy może zostać wyznaczony… do walki z Łomaczenką.
Inną drogę od kolegów z kadry obrał za to Ołeksandr Gwozdyk (17-1, 14 KO). W grudniu 2018 roku naprawdę ciężko znokautował doświadczonego Adonisa Stevensona (29-2-1) – do tego stopnia, że przeciwnik przez wiele miesięcy walczył o życie i zdrowie w szpitalu. Zdobycie mistrzowskiego pasa miało być pierwszym krokiem – “Gwóźdź” podobnie jak jego bardziej znani koledzy marzył o unifikacji. W październiku 2019 roku mógł spełnić marzenia w walce z innym mistrzem – Arturem Beterbijewem (15-0, 15 KO). W ringu różnicę zrobiła brutalna siła Rosjanina, który złamał przeciwnika w dziesiątej rundzie.
Po kilku miesiącach rozważań Gwozdyk poinformował, że stracił serce do boksu. Wiele zmieniła też walka ze Stevensonem – w tym starciu nikt nie popełnił błędu, a i tak jeden z zawodników prawie przypłacił to życiem. Poza tym Ukrainiec w wieku 33 lat stracił mistrzowski tytuł. Musiałby przejść całą drogę na szczyt od nowa, a zwyczajnie nie miał już na to ochoty. I to powinna być kolejna przestroga dla Usyka i Łomaczenki.
KACPER BARTOSIAK