Łukasz Gutkowski, nadzieja naszego pięcioboju nowoczesnego na dobry występ w Tokio, oraz Bartosz Hoffmann, były zawodnik, odwiedzili Weszło FM, by zdradzić tajniki jednej z najtrudniejszych dyscyplin na igrzyskach. Jak łączy się pięć zupełnie różnych konkurencji? Jak zmienia się pięciobój, co czeka uczestników w Tokio, a co w Paryżu? Które konkurencje są najważniejsze? Czy w Japonii możemy liczyć na medale? Skąd bierze się zawodników do tej dyscypliny? Na wszystko to (i znacznie więcej) Łukasz i Bartek odpowiedzieli w poniższej rozmowie.
KAMIL GAPIŃSKI: Na początku trzeba powiedzieć, że pięciobój wyglądał kiedyś inaczej. Bartek, możesz zacząć od tego, ile w przeszłości trwały zawody?
BARTOSZ HOFFMANN: Kiedyś ta formuła różniła się od tej, która jest obecnie. Wszystkie dyscypliny występowały zupełnie oddzielnie. W tym momencie strzelanie jest połączone z biegiem podczas startów. Na początku była też zupełnie inna formuła strzelecka, ponieważ strzelano z ostrej amunicji na długim dystansie. Było to strzelanie dokładne, statyczne. Pływanie było na dystansie trzystu metrów, a nie dwustu – tak jak jest teraz. Bieg był na dystansie czterech tysięcy… dobrze mówię, Łukasz?
ŁUKASZ GUTKOWSKI: Tak, zgadza się. Cztery tysiące, przełajowy.
Obecnie są cztery pętle po osiemset metrów?
Bartosz: – Tak jest, czyli razem 3200 metrów. Przed każdą rundą biegową jest sesja strzelecka. Widać ewidentnie tendencję do skracania tych zawodów.
Pod telewizję.
Bartosz: Pod telewizję, pod publikę. Żeby nie było tak, że widz musi dwa-trzy dni spędzić na zawodach.
To już musiałby być jakiś maniak pięcioboju nowoczesnego.
Bartosz: Dokładnie, a takich nam nieco brakuje.
I to mimo naszych medali olimpijskich. Łukasz, jesteś z 1998 roku. Pamiętasz ten stary pięciobój? Załapałeś się na niego jako dzieciak, czy byłeś szkolony pod pięciobój, który wygląda tak, jak teraz?
Łukasz: – Nie, ja już nie załapałem się na tę poprzednią formułę. Od samego początku trenowałem w kierunku obecnej. Właściwie Bartek również. Kiedyś to wyglądało zupełnie inaczej. Gdy Janusz Pyciak-Peciak wygrywał złoto w Montrealu, to zawody trwały pięć dni. Dzisiaj to się rozgrywa w ciągu kilku godzin. Obecny kierunek, obrany przez Międzynarodowy Związek Pięcioboju Nowoczesnego jest taki, żeby zawody zamykać nawet w dziewięćdziesiąt minut.
Bartek, znamy się z Air Zone’u z Warszawy, gdzie pracujesz. Nie poszedłeś do końca w seniorski sport. Jak to u ciebie było?
Bartosz: U mnie związek z igrzyskami był od takiej strony, że załapałem się na młodzieżowe igrzyska olimpijskie w 2014 roku. Miałem okazję tam wystąpić jako jedyny z Polaków, ale dostałem niezłe baty. I te baty pozwoliły mi nabrać jeszcze większej motywacji. Bardzo się wtedy zaangażowałem w sport, byłem na etapie drugiej klasy liceum. Aż do końca pierwszego roku studiów – przy czym poszedłem na fizjoterapię, która była dosyć wymagającym kierunkiem – udało mi się te treningi ciągnąć. Byłem mega zaangażowany, myślałem też o igrzyskach w Rio. Wydaje mi się, że gdzieś zabrakło takiego wrodzonego talentu do którejś z dyscyplin. We wszystkim byłem niezły, ale zawsze czegoś brakowało. Kiedy byliśmy z Łukaszem na naszych ostatnich wspólnych zawodach, mistrzostwach świata w Kairze, gdzie początek zawodów był dla mnie obiecujący, ale skończyło się nie najlepiej – nie dostałem się do finału – wtedy zrozumiałem, że chyba coś już się skończyło. Że przychodzi ten moment, gdy ciężka praca nie wystarczy.
Moim zdaniem, taka decyzja wymaga odwagi. Idą za nią lata treningu, wyrzeczeń, wysiłku. A jednocześnie musisz sobie zdawać sprawę – mówiąc brutalnie – że jesteś za słaby, żeby z tego żyć.
Bartosz: Dokładnie. Trzeba było na coś postawić, zdać sobie z pewnych rzeczy sprawę. Ale przyznam ci szczerze, że nie miałem momentu w którym pomyślałem „szkoda mojego zmarnowanego czasu” albo „mogłem jeszcze trenować i coś zdobyć”. Z perspektywy czasu widzę, że to był moment idealny, w którym należało podjąć tę decyzję. Nie żałuję, bo ten sport pod względem treningów i organizacji nauczył mnie wszystkiego.
Ja w ogóle uważam, że sportowcy to są znakomici pracownicy. Są zaangażowani w to co robią, punktualni, wiedzą, jak dobrze gospodarować czasem. Natomiast jak się trafia do pięcioboju? Na przykład do triathlonu dosłownie wyławia się pływaków, na zasadzie „on jest szybki, ma fajne mięśnie, w pływaniu mu nie poszło, bo jest trochę za słaby, ale ma pewnie wydolność konia, spróbujemy go na olimpijce”. Wiadomo, że jak w triathlonie zostaniesz w wodzie, to już jest po tobie, musisz wyjść z pierwszą grupą, żeby się o coś bić. Łukasz, jak to wygląda u was?
Łukasz: U nas przyjmuje się podobny schemat, że to z pływania trafia się do pięcioboju nowoczesnego – szczególnie w Polsce. Choć we Francji – która jest jedną z potęg w pięcioboju – zawodnicy trafiają z lekkiej atletyki. Natomiast u nas ci dobrzy zawodnicy, który radzą sobie w wodzie, przekładają wydolność na bieg. Pierwszy krok w stronę pięcioboju nowoczesnego to jest dwubój, gdzie bieg jest połączony z pływaniem. Oczywiście, to nie jest tak jak w triathlonie, że odbywają się po sobie, tylko są oddzielone odstępem czasowym. Następnie dochodzi strzelanie. W kolejnym etapie szermierka, a na koniec jazda konna.
Jest taki sport, który można uznać za kluczowy, najważniejszy z tych pięciu?
Bartosz: Tym sportem na pewno jest szermierka, bo odbywa się w formule każdy z każdym. Oznacza to, że nie jest tak jak na pływaniu – gdzie zrobię dany wynik i mam określoną liczbę punktów. W momencie, kiedy dochodzi do pojedynku między zawodnikami, to de facto zabieramy sobie nawzajem punkty. Czyli jeśli ja wygram z Łukaszem, to on już za tę walkę punktów nie dostanie, przez co w realny sposób wpływam na jego wynik. Aczkolwiek, według mnie nie można opierać swojego pięcioboju na szermierce. Należałoby mieć mocny trójbój – czyli pływanie, bieg i strzelanie – i potem, jak uda się dobrze dopracować szermierkę na zawodach, to już jest murowany wynik. Jeżeli ktoś bazuje na szermierce, a nie ma podpory w tych trzech konkurencjach, to jeśli szermierka nie wyjdzie, wtedy już nie ma z czego ratować wyniku.
ROZMOWY MOŻECIE TEŻ POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU TWORZONE WE WSPÓŁPRACY Z PKN ORLEN
Ale jeszcze jest ten koń. Trzeba się nauczyć jak na niego wsiąść i na nim jechać.
Łukasz: Jazda konna w moim przypadku dołączyła jako ostatnia. To jest wielka loteria. Na zawodach mamy do czynienia z losowaniem konia. Przed startem mamy dwadzieścia minut na zapoznanie się z koniem, którego zupełnie nie znamy. Jest to zwierzę, ma też swój dobry lub gorszy dzień. Jeden koń może nie lubić skakać do wody albo może mu nie pasować kolor przeszkody. Wielokrotnie się zdarzało, że mistrzowie świata czy igrzysk olimpijskich wsiadali na konia i nie byli w stanie przeskoczyć ani jednej przeszkody.
Jest jakiś pomysł, jak to zrobić żeby było bardziej uczciwe? Wiadomo, że nie będziecie latać po świecie ze swoimi końmi, przecież ten sport kosztowałby wtedy miliony monet.
Łukasz: Logistyka byłaby wtedy nie do ogarnięcia na tę skalę. Szczerze powiedziawszy, nie słyszałem o żadnym pomyśle. Zastąpienie konkurencji? No nie. Jeżeli chodzi o historię, to Pierre de Coubertin – założyciel nowożytnych igrzysk olimpijskich – włączył pięciobój do igrzysk i on od samego początku wiązał się z jazdą konną.
Nie chciałem wykluczać koni. Tylko zastanawiam się, co można zrobić, żeby to było bardziej sprawiedliwe. Ale tak się nie da, bo każdy by musiał jeździć ze swoim.
Łukasz: Nie da się.
Bartosz: Konie, których musi być bardzo dużo, są pozyskiwane z różnych źródeł – często od prywatnych właścicieli czy stadnin. Z reguły przed dużymi imprezami jest coś takiego, jak ich próbny przejazd. Właściciel albo wyznaczony jeździec musi przejechać parkur na danym koniu do końca i wtedy taki koń jest kwalifikowany do rozgrywki. To też jest jakaś metoda, która pozwala eliminować gorsze konie. Ale i tak zawsze się zdarzy, że właściciel na swoim koniu pokona przeszkody, a później będzie taka sytuacja jak w przypadku Marcina Horbacza. Bodajże w Atenach startował na słynnej klaczy Alexis, która z drugiego czy trzeciego miejsca go po prostu skreśliła. Miał praktycznie pewny medal, ale nie ukończył jazdy konnej.
W naszej rozmowie padła nazwa Francji. Jakie są jeszcze pięciobojowe potęgi? Jak ktoś śledzi popularniejsze u nas skoki narciarskie, to wie że Niemcy, Austria, Norwegia. Jak to wygląda w waszym świecie?
Łukasz: Na tę chwilę myślę że Brytyjczycy, Rosjanie i Niemcy maja bardzo silne reprezentacje. Jeżeli chodzi o inne kontynenty, to na pewno zawsze bardzo dobrze wypadają Koreańczycy.
Węgrzy chyba też?
Łukasz: Tak, na Węgrzech jest to dyscyplina, że tak powiem, ojczysta. Tak jak u nas piłka nożna, tak tam pięciobój naprawdę stoi wielkimi tradycjami. To są nacje, które zbierają najwięcej medali na arenie międzynarodowej.
A czy wy sprawdzaliście, jak wyglądają kwestie nakładów finansowych na pięciobój w innych krajach? Pytam o to dlatego, że gdy Justyna Kowalczyk walczyła z Marit Bjoergen, to potrafiła wyliczyć na jednym tchu cały sztab Norweżki i dopowiedzieć, że ona musi jechać sama albo z trenerem Wierietielnym. Czy pomiędzy nakładami na polski pięciobój w porównaniu do zagranicy jest delikatna, czy może olbrzymia różnica?
Łukasz: Myślę, że jest różnica – może nawet znacząca. Ale jestem zawodnikiem, który skupia się na sobie. To wydaje mi się kluczem do osiągnięcia sukcesu, żeby nie rozglądać się po innych kadrach. Trzeba robić swoje i z tego też można osiągać dobre wyniki. A dobrym przykładem jest na pewno Oktawia Nowacka, medalistka igrzysk olimpijskich z Rio.
Kto jest takim Leo Messim pięcioboju nowoczesnego? Jest w ogóle ktoś taki, albo dwóch takich kozaków, którzy są murowanymi faworytami do medali w Tokio? Czy czołówka jest spłaszczona i przez tę loteryjność ciężko strzelać?
Bartosz: Łukasz Gutkowski!
Mam nadzieję, że goszczę tu przyszłego medalistę olimpijskiego! Ale spoza Polski?
Bartosz: Na wstępie powiem, że Łukasza uważam za Leo Messiego u nas w kraju. Naprawdę jest talentem, a do tego dołożył kawał pracy. Jeśli chodzi o świat, to jest kilku młodych, obiecujących Węgrów. Tam ten sport ma duży nakład w młodzieży. Jeżeli na to przekłada się sito czasu, to tych Węgrów zostaje więcej. Jeżeli u nas zaczyna się od małej liczby zawodników, to tych dobrych zostaje mniej. Ale także z Korei jest Jun Woong-tae, są również młodzi Egipcjanie. Jest wielu zawodników, którzy nie wiadomo skąd, w bardzo młodym wieku, osiągają dobre wyniki.
A ty Łukasz widzisz jednego faworyta do złota w Tokio, czy to jest szersza grupa ludzi?
Łukasz: Jeżeli chodzi o Tokio, to na pewno szersza liczba zawodników. Natomiast takim zawodnikiem, który zbierał żniwo w poprzednich latach, był Rosjanin Aleksandr Lesun. Jego dorobek medalowy przez ostatnią dekadę, czy nawet trochę więcej, jest imponujący. Niemalże z każdej imprezy rangi mistrzowskiej przywoził krążek – w tym złoto z Rio de Janeiro. Zawodnik kompletny, a głównie zawdzięczał to swojej perfekcyjnej szermierce, w której wygrywał większość turniejów.
Czyli wychodzi to, co mówił Bartek – że jest to super ważne. Bo walczycie każdy z każdym do pierwszego trafienia, a później jest bonusowa runda.
Łukasz: Wygląda to tak, że w finale mamy trzydziestu sześciu zawodników. Runda zasadnicza to pojedynki każdy z każdym. Każda walka na szpady trwa minutę. Następnie tworzy się ranking i mamy system drabinkowy. Ostatni zawodnik podpina się do przedostatniego, i walczą do jednego trafienia o to, kto zostanie na planszy. Za każde zwycięstwo w drabince otrzymuje się dodatkowy punkt, równoznaczny z sekundą w ogólnej klasyfikacji. Drabinka pnie się aż do zwycięzcy turnieju zasadniczego.
A czy jest schemat zawodnika, który najlepiej pasuje do pięcioboju pod względem fizycznym? Czy są zawodnicy, którzy na tym polu są uprzywilejowani, czy jest to bardzo różne? Jak komentowałem w Sportklubie mistrzostwa świata, to miałem wrażenie był tam cały przekrój.
Łukasz: Tak jest. Tutaj wzrost ma znaczenie w szermierce, bo przekłada się na zasięg. Ale już w bieganiu trzeba dźwigać kilogramy. Oczywiście, długie nogi pomagają, ale też nie zawsze. Można podać przykład Azjatów, którzy tę szermierkę nie tylko w pięcioboju nowoczesnym, ale i w samej szermierce maja wybitną – bo są bardzo szybcy na planszy. A nie mają nadzwyczajnego wzrostu. Cechy fizyczne potrafią przysłużyć się raz lepiej, raz gorzej. Kwestia tego, jak dany zawodnik je wykorzysta.
A jak to wygląda wiekowo? Wiemy na przykład, że pływacy swój prime mają przed trzydziestką. Taki dwudziestoośmioletni pływak już jest stary. W pięcioboju nowoczesnym są medaliści, którzy mają 35-36 lat, czy to się nie zdarza?
Bartosz: 35-36 to może rzeczywiście już trochę za dużo. Ale faktycznie, to się zbiera w jedną całość. To, jak bardzo istotna jest szermierka, i to, że aby osiągnąć szczyt możliwości na szermierce, wymaga sporo doświadczenia. To się wiąże z tym, że zawodnicy największe sukcesy osiągają w wieku 26-28 lat, jeśli chodzi o igrzyska. Bo zdarzało się, że na imprezach rangi mistrzowskich młodzi zawodnicy zdobywali medale.
Czyli wszystko przed Łukaszem.
Bartosz: Dokładnie, mam taką nadzieję. Mam też nadzieję, ze jako młody sportowiec zbierze dużo doświadczenia na igrzyskach. Jeżeli nie uda się zdobyć medalu – chociaż ja wierzę, że się uda – to na pewno będzie szansa, żeby poprawić to na kolejnych.
O medalach za chwilę porozmawiamy, a ja chciałem zapytać o Oktawię Nowacką. To jest dziewczyna dosyć specyficzna – to wszyscy wiemy. Jej podejście do zwierząt i dieta… Nie mówię że to źle, że szanuje zwierzęta, wręcz przeciwnie, ale generalnie żyje w swoim świecie: uwielbia podróże, prowadzi bloga, jej partner jest fotografem. Gdy ona powiedziała że jednak nie dociągnie do igrzysk, to środowisko chciało ją przekonać do zmiany decyzji – bo broniłaby medalu – czy jednak doszliście do wniosku, że nie ma sensu jej do czegoś zmuszać?
Łukasz: My, młodsi zawodnicy, nie mieliśmy tutaj za dużo do powiedzenia. Oktawia jest bardziej doświadczona, aczkolwiek cały czas młoda i wiadomo – to jest jej decyzja.

Oktawia Nowacka. Fot. Newspix
Ale tak bardziej ludzko, że usiedliście i powiedzieliście „dziewczyno, dlaczego? Przecież mogłabyś jeszcze zdobyć medale.” Nie chcieliście z nią porozmawiać, czemu mówi „stop”?
Bartosz: Ja wiem, że Oktawia bardzo ceni sobie taki komfort i swoją własną bańkę, w której się super czuje. Co więcej, widzę że jej to wręcz daje siłę, luz psychiczny. Nie wiem, czy może nie wyjdę trochę przed szereg, ale są też informacje że Oktawia zamierza znów startować. Przygotowuje się do tego, aby wrócić do zawodowego sportu i sprawdzić się. I właśnie w tym upatruję jej największej siły. Że ona teraz będzie na dużym luzie psychicznym, z poczuciem że nic nie musi, że robi to dla siebie. I wcale nie będę zdziwiony, jak skończy się to bardzo dobrym rezultatem.
Ale to pewnie już nie w Tokio? W ogóle jak jest z kwalifikacjami? My dziś mamy Łukasza wśród facetów. Kogo jeszcze? Jak to wygląda z kobietami, i jakbyście wyjaśnili ludziom gdzie te medale można zdobywać? Bo jak ktoś zerka na pięciobój, to widzi że jest konkurs indywidualny, drużynowy i są też mieszane zespoły.
Łukasz: Na igrzyskach mamy tylko starty indywidualne, czyli może się zakwalifikować 36 zarówno pań, jak i panów. Proces kwalifikacji cały czas trwa. Obecnie został ranking olimpijski, który na dobrą sprawę jeszcze się nie rozpoczął ze względu na pandemię w zeszłym roku. Rozegrane zostały tylko jedne zawodu Pucharu Świata, w Kairze. Za miesiąc rusza kontynuacja tego cyklu, począwszy od Budapesztu, a skończywszy na mistrzostwach świata, które wnoszą do rankingu najwięcej punktów. Jeżeli chodzi o kwalifikacje imienne, to jeszcze na mistrzostwach świata pierwsza trójka dostaje bilet do Tokio. Jeżeli uzyskają to zawodnicy, którzy mają ten bilet, to automatycznie przechodzi to do rankingu olimpijskiego. W tym rankingu obecnie trzynaście miejsc jest do wzięcia zarówno u pań jak i panów.
Czyli po 23 osoby są już zakwalifikowane?
Łukasz: Zgadza się. Te kwalifikacje rozgrywały się już wcześniej, w 2019 roku. Ja zdobyłem swoją na mistrzostwach Europy seniorów w Bath. Uzyskałem tam szóste miejsce i to było równoznaczne z kwalifikacją imienną. Tam pierwsza ósemka dostawała bilet do Tokio.
A ktoś z Polski – poza tobą – ma kwalifikację, czy nadal jesteś rodzynkiem?
Łukasz: Na razie jestem sam, mam nadzieję że to się zmieni. Maksymalnie może wystartować dwóch panów i dwie panie z jednego kraju. Liczę, że nasi zawodnicy nawiążą rywalizację i powalczą o te igrzyska. Wracając do Oktawii – w 2019 roku w Bath zajęła jedno miejsce za tym, które promuje do igrzysk olimpijskich.
Mogłoby to inaczej wyglądać, jakby wywalczyła tę kwalifikacje.
Łukasz: Zdecydowanie. Dosłownie paru sekund jej zabrakło do Węgierki na finiszu biegowym. Gdyby ją wyprzedziła, myślę, że Oktawia w tym momencie by się przygotowywała ze spokojną głową. Natomiast tak jak Bartek już wspomniał, Oktawia lubi ten spokój i on jej daje siłę. A jakaś dodatkowa presja z zewnątrz, która się pojawiła ze strony być może kibiców i trenerów, mogła jej przeszkadzać.
To jednak medalistka olimpijska, ciężko żeby tej presji nie było. Ludzie o niej słyszeli, ładna dziewczyna, potrafiła się wysłowić. Stała się w jakiś sposób – nie chcę mówić, że popularna, bo to duże słowo – ale rozpoznawalna.
Łukasz: Tak, aczkolwiek myślę że ona i tak wiele zrobiła wracając po bardzo długiej kontuzji stopy. Tam były problemy, a mimo wszystko udało jej się przygotować do igrzysk w spokoju. Przez to, że nie miała parcia ze strony mediów czy trenerów, bo wszyscy wiedzieli że ma kontuzję. Nagle się okazało, że z wolną głową może w Rio zawalczyć o wiele.
Bartek, kogo ty – poza Łukaszem – byś typował? Mamy wśród panów Szymona Staśkiewicza, Daniela Ławrynowicza, mamy kilka dziewczyn. Twoim zdaniem jest szansa na to, że ktoś dołączy do Łukasza?
Bartosz: Tak, zwłaszcza że w rankingu trochę tych wolnych slotów jeszcze jest. Na chwilę obecną wiem, że Sebastian Stasiak jest dosyć dobrze dysponowany, ale kilku młodych depcze mu po piętach. Tak jak wspomniałeś, jest Daniel Ławrynowicz, jest też Szymon Staśkiewicz – doświadczony zawodnik, który na szermierce potrafi się świetnie pokazać. Ale są też Kamil Kasperczak i Maciek Dukielski, którzy ostatnio wykazali się całkiem dobrą dyspozycją. Jeżeli chodzi o panie, to trochę mniej śledziłem ich występy, Łukasz pewnie powie trochę więcej jak sobie radzą w tym momencie.
Łukasz: Pewną zawodniczką do tego, aby z tego rankingu się załapać jest Ania Maliszewska, która startowała już w Rio. Więc już jakieś tam obycie na większych imprezach ma. A oprócz niej rywalizację o bilet do Tokio nawiążą Marta Kobecka czy może Natalia Dominiak. Młodsze zawodniczki, które poprawiają swoje konkurencje zarówno techniczne jak i wytrzymałościowe, i też jakiś cień szansy na kwalifikację jest. To wszystko się wyjaśni już niedługo, bo zaraz ruszy Puchar Świata i – krótko mówiąc – zawody zweryfikują.
A wy macie poczucie, że Oktawia Nowacka zrobiła dużo dla polskiego pięcioboju? W tym sensie, że na przykład po tych jej sukcesach trochę wzrosły pensje, może ministerstwo sportu patrzy bardziej przychylnym okiem? Ewentualnie sponsorzy się odezwali albo pojawiło się więcej osób w pięcioboju?
Bartosz:Widzę, że Oktawia fajnie zaangażowała się w różne akcje promocyjne. Przede wszystkim na piknikach organizowanych przez PKN ORLEN miała przyjemność prezentować, jak wygląda ta dyscyplina.
Była taką trochę ambasadorką, bo opowiadała o plusach tej dyscypliny. Ale mówiła też o minusach. Bo przecież doszło do kuriozalnej sytuacji, w której mieszkała przez dłuższy moment w akademiku, dopóki później się nie przeprowadziła.
Bartosz: Tak jest. Mogła się przeprowadzić dzięki sukcesowi finansowemu, który udało się osiągnąć na plecach medalu z Rio. Nie dziwię się jej zupełnie, każdy by w ten sposób postąpił. No cóż, tak naprawdę trenując pięciobój należałoby być w wojskowym zespole sportowym, wtedy mieć pensję wojskową i po prostu normalnie żyć. Jeżeli myślimy o większym komforcie finansowym i swojej przyszłości, to rzeczywiście ten medal na igrzyskach jest do tego tak naprawdę jedyną furtką.
SPONSOREM STRATEGICZNYM PKOL JEST PKN ORLEN
Łukasz, jak to u ciebie wygląda? To jest tak, że jesteś w Legii i masz z tego powodu pensję, czy masz sponsorów jako olimpijczyk? Czy masz kogoś, kto szuka ci sponsorów, musisz się o nich bić?
Łukasz: Jestem żołnierzem Wojska Polskiego w wojskowym zespole sportowym. To jest bardzo duża pomoc. Nie musimy się zastanawiać, co będzie za miesiąc, za dwa, za trzy. Wiadomo, sport na wyczynowym poziomie charakteryzuje się tym, że potrafią przydarzyć się kontuzje. Oczywiście, również walczymy o stypendia. Natomiast z roku na rok cały czas musimy podkreślać swoją wartość wynikiem, bo inaczej stypendium może przepaść. A jak przepadnie, to zawodnik już nie myśli jak dobrze przygotować się do startu, tylko za co przeżyć. Wielu zawodników – w tym w pięcioboju nowoczesnym – pokończyło swoje kariery. Mimo że zapowiadali się doskonale, to musieli w pewnym momencie podjąć decyzję czy mieć z czego żyć, czy uprawiać sport charytatywnie.
Dla mnie powinien być jakiś system drugiej szansy. Przecież każdemu może się powinąć noga. Możesz mieć gorszy sezon, możesz mieć kontuzję. A tu masz gorszy sezon i cię nie ma? Trochę słabo.
Łukasz: To jest ta druga strona medalu w sporcie. Jak są wyniki, wszystko fajnie wygląda, to jest przyjemnie i wszyscy się uśmiechają. A jeżeli zawodnik zostaje z kontuzją, która potrafi go wykluczyć na pół sezonu czy cały sezon, to zaczynają się schody. Co tu dużo mówić, trzeba sobie wtedy jakoś radzić. Ja akurat jestem żołnierzem, więc nie muszę się o to martwić – mogę w spokoju się przygotowywać.
Bartek, wiem że Łukasz to twój kumpel, ale mimo wszystko prosiłbym cię o w miarę obiektywną ocenę. Jakie są jego mocne strony, a co jest do doszlifowania?
Bartosz: Dużą zaletą Łukasza jest coraz większa dojrzałość. Miałem okazję obserwować jego rozwój od dzieciaka, który podpytywał mnie o wszystko. Pierwsze starty, pierwsze nieudane zawody, pierwsze udane zawody. W pewnym momencie doszło do tego, że zaczęliśmy dyskutować o sporcie i treningu jak równy z równym. A teraz to ja jego podpytuję o pewne kruczki, bo po prostu mega się rozwinął pod kątem wiedzy jak trenować, co jeść i jak się przygotować mentalnie.
Jeżeli chodzi o konkrety i konkurencje w pięcioboju, w tym momencie ma bardzo mocne pływanie – na wysokim, światowym poziomie. Nie najlepszym, tylko powiedzmy, że początek drugiej dziesiątki. Bardzo dobry wynik, ale wiem że Łukasz osiąga go niskim kosztem treningowym, co w pięcioboju jest niesłychanie ważne. Taka optymalizacja – jak najmniej zrobić, żeby jak najwięcej osiągnąć. Świetną stroną Łukasza jest też bieg ze strzelaniem. Chyba nawet cały czas dzierży nieoficjalny rekord świata w zamknięciu czterech rund strzeleckich. Wydaje mi się, że zrobił to w 28.47 sekundy. To jest świetny wynik, bo oznacza że każda runda strzelecka była zamykana w około siedem sekund. I jest też świetnym biegaczem, więc ta konkurencja jest jego koronną.
Jeżeli chodzi o jazdę konną, myślę że ostatnie dwa sezony pokazały, że jest pewnym jeźdźcem. I to wszystko przy dużych możliwościach Łukasza na szermierce i jego dobrym dniu, gwarantuje naprawdę dobry wynik. Tak jak wcześniej wspomniałem – mocny trójbój, pewna jazda konna i duże możliwości w szermierce stanowią podstawę. Jeżeli trafi na swój dzień, będzie czuł tempo, czuł trafienie, widział odległość pomiędzy przeciwnikiem a nim – bo takie rzeczy bardzo zależą od dyspozycji dnia – no to jest podstawa do bardzo dobrego wyniku.
Podobnie to postrzegasz? Może trochę niezręcznie mówić samemu o sobie. Ale uczmy się tego, że jak człowiek ma za co się chwalić, to może się pochwalić, i może się też sam zganić.
Łukasz: Na pewno bardzo dobrze czuję się w ostatniej konkurencji, czyli biegu połączonym ze strzelaniem. Wydaje mi się, że ta wytrzymałość u mnie jest, więc biegowo rzeczywiście potrafię się przygotować do najważniejszych imprez.
Wyjaśnijmy jeszcze, na czym polega laser run. Już nie ma ostrej amunicji. Jak teraz strzelacie i jak to wszystko wygląda na strzelnicy?
Łukasz: Obecnie ten bieg – cztery razy osiemset metrów – przedzielony jest strzelaniem. Czyli mamy cztery wizyty na stanowisku strzeleckim, na którym broń już na nas czeka. Nie tak jak w biathlonie, że poruszamy się z bronią. Jeżeli chodzi o rozpoczęcie startu, to jest dobieg do strzelnicy, pierwsze strzelanie, następnie odcinek ośmiuset metrów, i tak cztery razy. I ten rekord szybkiego strzelania należy obecnie do mnie.
A jaka jest odległość i średnica tarczy?
Łukasz: Średnica ma siedem centymetrów, a odległość wynosi dziesięć metrów. To strzelanie jednorącz i po każdym strzale należy przeładować broń. W tym momencie jest to broń laserowa, więc to jest taka imitacja przeładowania. I to też się wiąże z tym, że musimy dotknąć stołu. Nie możemy tego zrobić z ręką w górze, tylko dotknąć stanowiska i następnie oddać kolejne złożenie. Jeżeli chodzi o liczbę błędów, jest ona tutaj nieograniczona. Ograniczony jest jedynie czas – pięćdziesiąt sekund. Jeżeli zawodnik nie jest w stanie zestrzelić tych przysłowiowych pięciu oczek po pięćdziesięciu sekundach, wtedy zostaje wypuszczony na trasę.
Ale już z bolesną karą dla niego.
Łukasz: Zdecydowanie. Myślę że w tym momencie dobre strzelanie to jest około dziesięciu sekund na stanowisku. A pięćdziesiąt sekund? To już nawet Adam Kszczot czy Marcin Lewandowski, by nie dali rady dogonić rywali.
A na jakim tętnie strzelasz, sprawdzałeś to kiedyś? Pamiętam, że biathloniści strzelają na stu osiemdziesięciu. Weź teraz uspokój organizm, jak wszystko ci drży.
Łukasz: U nas w zasadzie jest to samo. Jest to naprawdę wysokie tętno. Oczywiście to sprawa indywidualna, natomiast w moim przypadku jest to około 180-185.
Trenujesz w taki sposób, że strzelasz na zmęczeniu?
Łukasz: Tak, jak najbardziej. Jeżeli chodzi o trening specjalistyczny, czyli to, co musimy odwzorować na zawodach, to też go realizuję. Aczkolwiek jeżeli chodzi o okres przygotowawczy, to jest bardzo dużo strzelania statycznego, na spokoju, bieg jest rozłączony. Natomiast im bliżej okresu startowego, wtedy wchodzą jednostki specjalistyczne, gdzie nabieramy tej precyzji w warunkach bojowych.

Strzelanie w trakcie pięcioboju. Fot. Newspix
A jak to wygląda treningowo? Jak znamy triathlonistów – choćby Łukasza Kalaszczyńskiego – to wiemy, że taki gość potrafi zrobić 20-25 godzin treningu w tygodniu. Tu jest więcej dyscyplin. Czy taki tydzień pięcioboisty w szczycie treningowym też kręci się wokół takiej liczby godzin na treningach?
Bartosz: Rzadko dochodzi do dwudziestu pięciu godzin. Raczej to jest przedział od około dwudziestu do maksymalnie dwudziestu trzech.
Ciekawi mnie, jak to się dzieli na poszczególne dyscypliny.
Bartosz: Każda reprezentacja ma swoje taktyki. Pamiętam czasy, w których sam trenowałem, więc mogło się to nieco zmienić. Słyszę po rozmowach z Łukaszem, że on też troszeczkę manipuluje stosunkiem godzin. Jeżeli chodzi o pływanie, to jest około czterech-pięciu godzin w tygodniu. Strzelanie – podobnie, albo troszkę mniej, na przykład trzy-cztery, bo pięć jednostek strzeleckich nie zawsze trwa po godzinie. Bieg – właściwie tak samo, około pięć, może czasem sześć godzin w okresie przygotowawczym. Szermierka może dochodzić do sześciu godzin, ponieważ treningi są dłuższe jednostkowo.
Trzeba zaznaczyć, że z racji tego że wysiłki nie trwają aż tak długo jak w triathlonie, to na przykład na treningu szermierczym, który trwa dwie godziny, jest walka, ale jest też czas na odpoczynek. Strzelanie to konkurencja techniczna, więc wysiłek fizyczny nie jest aż tak duży. Jak potrzebujemy położyć większy akcent na strzelanie, to bardziej trzeba to spiąć czasowo niż patrzeć na siłę fizyczną, ponieważ na treningu strzeleckim do aż takiego zmęczenia nie dochodzi. Jeżeli chodzi o jazdę konną, to zaleca się – przynajmniej z mojego punktu widzenia – okresy, w których tej jazdy jest dużo. To znaczy, fajnie pojechać na jesieni na obóz, gdzie przez dziesięć dni ta jazda jest codziennie albo dwa razy dziennie. A potem utrzymywać sobie systematyczność – dwa razy w tygodniu, raz w tygodniu. Ale fajne są okresy, gdzie jest to zintensyfikowane i łapiemy tego obycia z koniem.
Kilku słuchaczy może sobie zadawać pytanie czy taki pięcioboista to ma pięciu trenerów, czy jednego który to wszystko koordynuje?
Łukasz: W tym momencie zajmuje się nami więcej trenerów, niż tylko jeden. Oczywiście, niektórzy zawodnicy światowej klasy mają jednego szkoleniowca, który koordynuje wszystkimi treningami. U nas w kadrze mamy czwórkę trenerów: od szermierki, strzelania, pływania i jazdy konnej to są oddzielne osoby. Jeżeli chodzi o bieg, akurat w tym momencie realizuję swój program. Natomiast też czuwa nade mną trener kadry, który koordynuje wszystkimi tymi konkurencjami. Więc to jest parę osób, które znajdują się w sztabie szkoleniowym.
Tak na koniec panowie – jak mają wyglądać igrzyska w Paryżu w 2024 roku? Cały pięciobój ma się zamknąć w dziewięćdziesięciu minutach. Jak tego dokonać?
Łukasz: Zawrotny czas. Szczerze? Też sam jeszcze tego nie widzę.
Ale wam już dano informacje, jak będzie wyglądał proces kwalifikacyjny?
Łukasz: Tak, jeżeli chodzi o arenę sportową, to organizator będzie musiał stanąć na wysokości zadania i te areny – czyli pływalnie, trasę biegu, parkur i plansze szermiercze – ustawić obok siebie. Zresztą, w Tokio też ma być tak, że wszystko będzie się rozgrywało na jednej arenie. Natomiast jeżeli chodzi o Paryż i te dziewięćdziesiąt minut, to zawodników będzie tyle samo – czyli trzydziestu sześciu. Natomiast będą eliminacje i w ścisłym finale zostanie już tylko dwunastu. Ma to się rozpocząć jazdą konną, następnie po jeździe od razu na planszę szermierczą. Po szermierce, która będzie trwała krótko, przejdziemy do wody i po wyjściu z niej zaczynamy bieg plus laser run. Będzie to nie lada wyzwanie dla nas, zawodników.
To może też zamieszać w światowej czołówce. Z takimi innowacjami jeden poczuje się dobrze, drugi fatalnie.
Łukasz: Zdecydowanie. Tutaj regeneracja pomiędzy wysiłkami będzie kluczowa. Wszyscy zawodnicy ze sobą o tym rozmawiają.
Myślę, że z jednej strony jest niepokój, a z drugiej fascynacja jak to może wyjść. Bo to może być strzał w dziesiątkę i nagle się okaże, że pięciobój stanie się popularny w skali świata, bo ludzie to kupią – nie wiesz tego.
Łukasz: O to chodzi, żeby sprzedać to lepiej, złapać więcej medialnej otoczki. Miejmy nadzieję, że tak to się skończy i taki będzie efekt zmian, które rzeczywiście są bardzo ciekawe i czekamy z niecierpliwością na to, jaki ostateczny format to przybierze.
ROZMAWIAŁ
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix