O Pawle Wojciechowskim trochę ucichło. Po przełożonych halowych mistrzostwach świata i niezbyt udanym sezonie halowym nadeszła pandemia. Dziś dopiero zaczyna klarować się letni sezon startowy. Dlatego z mistrzem świata sprzed dziewięciu lat rozmawiamy głównie o przygotowaniach do odroczonych igrzyskach olimpijskich w Tokio.
DARIUSZ URBANOWICZ: Jak przetrwałeś ten okres zamknięcia podczas pandemii?
PAWEŁ WOJCIECHOWSKI: Nie było lekko. Najgorzej przeżyłem ten czas, kiedy wygonili nas nawet z lasów. Wydawało się, że ten las stanowił ratunek i zamknięcie go było dla mnie trudne, aczkolwiek trener bardzo starał się, abyśmy mieli co robić. Wymyślał wiele ćwiczeń abyśmy mogli trenować w domu. A teraz wracam. Skaczę. Zaczynam łapać formę. Na szczęście potwierdza się, że startów zaplanowano sporo. Szykujemy się do sezonu, ale myślę, że jestem w całkiem dobrej dyspozycji, jak na ten czas.
Na tym etapie bylibyście już w pełnym trybie startowych na powietrzu. Wiadomo, że co innego mityngi, a co innego treningi. Właściwie na jakim pułapie się znajdujesz? Możesz spróbować jakoś to określić?
Generalnie rzecz ujmując, bardzo mało czasu mieliśmy na trening i normalnie powinienem skakać już na swoich najtwardszych tyczkach i pełnych rozbiegach. Jak na tak krótki okres treningu, moją formę określiłbym jako „obiecującą” przed sezonem. A wiem, że ten sezon wcale nie będzie taki krótki, jak się tego obawialiśmy. Szykuje się trochę startów, nawet na krajowym podwórku.
Wspomniałeś, że trener rozpisywał ci treningi do wykonania w domu. Nad czym pracowałeś? Pytam bo wiem jak bardzo wszechstronnym jest trening tyczkarski i trudno mi sobie wyobrazić, aby zrobić wszystko w domu.
To prawda, ciężko sobie wszystko zrekompensować ćwiczeniami w domu. Pracowaliśmy nad elementami, na które brakuje czasu, kiedy musimy myśleć o skakaniu – wzmocnienie mięśni brzucha czy grzbietu. Robienie nawet najzwyklejszych pompek może stanowić wyzwanie, bo można je wykonywać na różne sposoby. Skupiliśmy się na wzmocnieniu mojego korpusu. Mięśnie tułowia są niezwykle ważne. Teraz daje to efekty. Łatwiej mi było wejść w ciężki trening.
Można założyć, że pod niektórymi względami jesteś lepiej przygotowany, niż gdybyś szedł normalnym trybem?
Trudno to tak precyzyjnie określić. Bądź co bądź taki trening odbywa się w zupełnie innej dynamice niż sam skok, a skakania nie da się zastąpić. Jednak bazę, przygotowanie ogólne mam dobre i wystarczające by zacząć startować. Dziś na pewno łatwiej mi się robi trening, który mam do wykonania. Myślę, że wyciągniemy z tej całej kwarantanny jakieś pozytywy.
Muszę zapytać o twoją współpracę z trenerem. Po śmierci Wiesława Czapiewskiego jesienią rozpocząłeś współpracę z Wiaczesławem Kalininczenką. Już ponad pół roku działacie razem ze Sławkiem. Jak wam się ta współpraca układa?
To jest rodzaj pracy, którą bardzo lubię. Dogadujemy się i wciąż docieramy. Trener pozwala mi na to, co robiłem dotychczas, również na analizy skoków moich kolegów. Dla mnie to jest bardzo ważne, bo uczę się poprzez pokazywanie i tłumaczenie innym. W skoku o tyczce wszystko polega na zrozumieniu tego, co się chce wykonać, a dopiero później próbujemy to wprowadzić w życie. Pod tym względem jest OK. Sam trening oczywiście różni się od tego, który robiliśmy z trenerem Wiesławem Czapiewskim. Określiłbym go jako „bardzo mocno tyczkarski”. Trener Czapiewski zapewnił mi przygotowanie i teraz możemy wejść w stricte tyczkarską robotę. Jestem przekonany, że wszystko złoży się w jedną całość i zaprocentuje. Odpowiadając zatem: z trenerem pracuje mi się bardzo dobrze.
Czy pod względem technicznym popełniałeś jakieś błędy, których sobie nie uświadamiałeś, a wyszły kiedy zaczęliście pracować ze Sławkiem?
Każdy trener zwraca uwagę na troszeczkę inne rzeczy. Wydłużyliśmy rozbieg. Po prawdzie na początku roku w hali skakałem na dużo miększych tyczkach. Ale to też wynikało z faktu, że zmieniłem sprzęt, miałem nowe tyczki i nie zostały one „oskakane”. Zobaczymy, jak to będzie teraz. Fakt faktem, że na tych miększych tyczkach byłem w stanie skoczyć 5,70 m. Myślę, że technika poszła do przodu. Połączenie tych wszystkich kropek – techniki z twardszymi tyczkami i moim przygotowaniem – pozwoli mi zbliżyć się i ustabilizować w pobliżu sześciu metrów.
Zimą, w okresie startów pod dachem różnie u ciebie bywało. Tłumaczyłeś się nowymi tyczkami, że coś nie zagrało. To był wczesny etap współpracy z nowym trenerem. Myślisz, że jak się ta zima przełoży na starty w najbliższym czasie?
To był wczesny etap współpracy, to raz. A dwa, że krótko trenowałem do sezonu zimowego po złamaniu tyczki w Wuhan, jakże dla nas wszystkich nieszczęsnym. Tam zwichnąłem palec, przez co późno wszedłem w trening techniczny. Nie miałem czasu na „oskakanie” tyczek. Teraz mam nadzieję spożytkować ten czas znacznie lepiej, [myślę], że wejdziemy na te właściwe tyczki, na pełny rozbieg i latem będę innym Pawłem, niż byłem zimą.
Paweł Wojciechowski🇵🇱 (30, 5.93m) ganó la pértiga de los VII Juegos Mundiales Militares con 5.60m en Wuhan🇨🇳
● Dedicó la victoria a Wiesław Czapiewski, su coentrenador fallecido el pasado sábado
📹 5.82m para superar su récord de los Juegos (5.81m 2001)pic.twitter.com/P8quvuMetJ
— | Joaquín Carmona | (@Jokin4318) October 25, 2019
Brzmi to bardzo optymistycznie. To wynika z tego, jak się czujesz na treningach?
To też, ale jakbym czuł inaczej, to chyba nie chciałoby mi się chodzić na treningi. Cały czas szukam tego lepszego Pawła.
Właśnie, pozostaje sfera motywacji. Od dziesięciu lat jesteś na tyczkarskim topie. W 2011 roku zdobyłeś mistrzostwo świata, dziś do najmłodszych w elicie już nie należysz. A tu igrzyska rok później. Jak do tego podchodzisz?
Teraz mam 31 lat, a w przyszłym roku będą 32. Czas najwyższy by powalczyć o coś ważnego. To ostatni dzwonek, bo nie wiadomo co będzie za kolejne cztery lata, na następnych igrzyskach. Aczkolwiek jest i druga strona tego medalu. Nie chciałbym w tym napięciu i niepewności, z „nieoskakanymi” tyczkami, jak na tej nieszczęsnej hali, musieć przygotowywać się do Tokio 2020, czyli już na ten sierpień. Przyznaję, że odetchnąłem z ulgą, w końcu będę miał więcej czasu by oswoić się z nowym treningiem. Odroczenie Tokio 2020 jest dla mnie na plus i z takim nastawieniem do tego podchodzę.
Śledziłeś ogrodową rywalizację Duplantisa, Kendricksa i Lavilleniego?
Przyznaję, że tak i zazdrościłem im, bo ja nie miałem takich możliwości. Nie mam swojego ogródka i zeskoku. Może kiedyś dla zabawy z kolegami się umówimy i sprawdzimy w ten sposób?
A jak oceniasz tę formułę? Tam nie chodziło o wysokość, tylko był wyznaczony czas, stała wysokość i trzeba było jak najwięcej razy pokonać poprzeczkę zawieszoną na pięciu metrach.
Technicznie pokonanie tej wysokości nie stanowi problemu. Oni skaczą codziennie, mają własne zeskoki… Ogólnie chłopaki wykazali się niesamowitą wytrzymałością. Oddać tyle skoków, w tak krótkim czasie, na tak krótkich przerwach, to jest coś. To był prawdziwy wyczyn. Udowodnili, że można. Sam Kendricks chciał wykazać się sprytem i postawił na dokładność. Nie przewidział tego, że Mondo i Rennnaud będą równie precyzyjni, lecz będzie ich stać na skakanie z większą częstotliwością. Były w tym emocje, fajna zabawa. Myślę, że wymyślili coś najlepszego, co mogli, w momencie kiedy cały świat się zatrzymał.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że w całej tej rywalizacji liczył się również aspekt treningowy. Sam stwierdziłeś, że wysokość nie stanowiła specjalnego wyzwania. To była kwestia kondycji, powtarzalności i automatyzmów. Ciekawe, że każdy z nich skakał z innego rozbiegu.
Dokładnie. Sześć, osiem i Sam miał najdłuższy rozbieg, bo skakał z dziesięciu kroków. Dlatego myślę, że mimo że oddał najmniej skoków, mógł zmęczyć się najbardziej. Tu ciekawostka. Po powrocie z lasu na stadion, a to był drugi trening z tyczką w ręku, trener nam kazał oddać jak najwięcej skoków w pięć minut. Poprzeczka wisiała na 4,80 m. Powiem szczerze, że nie było to łatwe: brać tyczkę, biec na rozbieg, skakać, znów z tyczką biec na rozbieg i skakać… To bardzo męczące. Dlatego chciałbym wyrazić pełen podziw dla chłopaków, abstrahując od tego kto z jakiego rozbiegu biegał i jak się do tych zawodów przygotowywał. Tam każdy musiał znaleźć własną metodę, nikt z zewnątrz nie mógł niczego wyliczyć – czy to długości rozbiegu, czy twardości tyczki. To jest sport indywidualny.
Jak to jest z tą długością rozbiegu. Przyznałeś, że pracujecie nad jego wydłużeniem. Z ilu kroków skakałeś dotąd i z ilu docelowo masz skakać?
Praktycznie przez całe życie skakałem z szesnastu kroków. Teraz dołożyliśmy dwa i rozbieg będzie liczył osiemnaście kroków. Staramy się to wszystko „obiegać”, poskładać w całość.
Dla laika to brzmi banalnie, że dwa kroki więcej, będziesz dłużej biec, skoczysz i tyle. Pewnie i tak mało kto liczy kroki podczas zawodów. Lecz dłuższy rozbieg wiąże się z faktycznymi konsekwencjami.
Dłuższy rozbieg wiąże się z większą prędkością. Do skoku trzeba inaczej przygotować ciało, ręce, założenie, zmienia się timing. Trzeba umieć wyczuć ten moment, w którym należy utrzymać prędkość, zacząć opuszczać i zakładać tyczkę, czyli wkładać ją do dołka. To kwestia treningu i wyłapania automatyzmu. Dopiero wtedy możemy zacząć mówić o zmianie tyczek na twardsze i rozpoczęciu skakania na pełnych obrotach. Na dziś biegamy, biegamy i jeszcze raz biegamy. Zbliżamy się do tego, aby wszystko było dobrze.
Ile trzeba oddać skoków, aby taką reformę, rewolucję, czy też ewolucję doprowadzić do zamierzonego celu?
Myślę, że jeśli oddam dziesięć dobrych skoków z rzędu, będziemy w domu. Idąc na trening oddaję średnio dwadzieścia skoków z pełnego rozbiegu. Na dziś jeśli wyjdą mi trzy, jestem bardzo zadowolony. Podkreślę jednak, że na początku nie oddawałem żadnego dobrego skoku, a teraz trzy. Idziemy w dobrym kierunku.
Krok po kroku…
Metoda „baby steps”. Powoli do celu.
Powoli też zaczyna się klarować kalendarz startów. W przyszłym tygodniu ma się odbyć konferencja i wiele faktów zostanie już ogłoszonych oficjalnie. Na dziś wiemy już kiedy odbędą się mistrzostwa Polski (28-30 sierpnia, Włocławek). Pierwszy mityng ma odbyć się już w czerwcu. Gdzie i kiedy możemy się ciebie spodziewać?
W kraju szykuje się kilka startów – Poznań, Szczecin, Chorzów, Międzyzdroje i Bydgoszcz. To są takie pewniaki. Pozostaje pytanie gdzie i kiedy pojawi się tyczka na Diamentowej Lidze, bo w tym roku to organizatorzy sami sobie dobierają konkurencje. Harmonogram konkurencji nie został odgórnie narzucony, więc my cały czas czekamy. 20 czerwca pierwszy mityng w Chorzowie. Zastanawiamy się z trenerem, czy będziemy gotowi na ten czas. Ale… jesteśmy głodni i chętni skakania.
Nie kusiło cię, by dać się zamknąć w Centralnym Ośrodku Sportu, jak choćby Piotrek Lisek?
Nie. Szczerze mówiąc nie kusiło mnie takie rozwiązanie. Wybrałem komfort treningu w domu. W Bydgoszczy mamy gdzie skakać. Rozstawiono trzy zeskoki. Mimo że w pewnym momecie wchodziliśmy w sześć osób na stadion, wszystko się idealnie składało. Mieliśmy czas na trening, czas by trafić w pogodę. Przygotowania przebiegały pomyślnie.
Jak wygląda wasza grupa? Z kim trenujesz, oprócz trenera, oczywiście?
Z Sebastianem Chmarą.
Ale rzecz jasna Sebastian Chmara junior, syn “starego” Chmary, halowego mistrza świata i Europy w siedmioboju. Wieloboisty sprzed lat, a dziś komentatora TVP Sport i wiceprezesa PZLA.
Tak, tak. Sebastian senior dwóch treningów dziennie by nie wytrzymał.
Widziałem jednak, że prezentuje się okazale, trenuje, biega, na rowerze jeździ…
Młody by go zmęczył na spokojnie. Sto procent. Śmiejemy się, oczywiście. Oprócz nas córka trenera, młodzież z MKL. Jak otworzą granice, grupa się powiększy. Nasz trener to internacjonał i pojawi się kilku zawodników zagranicznych. Mam więc nadzieję, że Bydgoszcz stanie na wysokości zadania i stanie się idealnym miejscem przygotowań do igrzysk olimpijskich.
W tej chwili Stadion Śląski i stadion Zawiszy Bydgoszcz im. Krzyszkowiaka to dwa główne obiekty pod gołym niebem w kraju. Dobrze ci się tam skacze?
W jednym i drugim miejscu – tak. Dobrze mi się tam startuje, lubię te stadiony. W Chorzowie dwa razy skoczyłem 5,70 m. W Bydgoszczy bywało różnie, ale tam zawsze czułem presję i chciałem się pokazać dobrze przed własną publicznością. Mam tu życiówkę na poziomie 5,82 m. Bydgoszcz mam „oskakaną”, to mój stadion, mój dom. Tutaj czuję się bezpiecznie.
A Włocławek? Tam bowiem mają się odbyć mistrzostwa Polski pod koniec sierpnia.
To obiekt jeszcze niesprawdzony. Ale tam gdzie nas wyślą, tam skaczemy. Infrastruktura wszędzie jest podobna. Dla nas liczy się dołek, zeskok. Dam radę.
Na każdym stadionie panuje inna tendencja wiatrowa. Zdarza się, że to wiatr rozdaje karty. Jak ty sobie radzisz właśnie w wietrznych warunkach?
Każdy startuje w takich samych. Z Piotrkiem Liskiem śmiejemy się, że jesteśmy ciężsi i trudniej nas „zwiać”. Ale jak jest forma, to wiatr nie przeszkadza, bierzesz tyczkę i robisz swoje. Dochodzi do tego adrenalina, która pojawia się podczas zawodów. Wtedy zazwyczaj wydaje mi się to nie aż tak ważne. Kiedy zaczynamy skakać na początku sezonu, najmniejszy podmuch wydaje się przerażający. Często wydaje mi się niemożliwe, aby skakać w takich warunkach. A potem przychodzi sezon, pojawiają się emocje startowe i myśli się tylko o tym, by dobrze wykonać zadanie.
Rozmawiał
DARIUSZ URBANOWICZ
Fot. Newspix.pl