Paweł Korzeniowski: Piąte igrzyska to ogromny sukces. Spełniło się moje marzenie

Paweł Korzeniowski: Piąte igrzyska to ogromny sukces. Spełniło się moje marzenie

Paweł Korzeniowski karierę pierwotnie skończył w 2017 roku. Jeszcze niedawno nie myślał, że wróci do pływania. Namówił go jednak Marcin Cieślak, który sam startować zaczął po trzyletniej przerwie. “Korzeń” początkowo chciał dostać się na swoje piąte igrzyska – do Tokio – w sztafecie. To mu się nie udało. Zamiast tego popłynie tam jednak w rywalizacji indywidualnej na 100 metrów stylem motylkowym. I, jak sam mówi, wierzy, że może uda mu się powalczyć o finał. W jaki sposób udało mu się wrócić na poziom olimpijski? Jak wspomina poprzednie starty na igrzyskach? I co stało się z jego ukochanym Liverpoolem w tym sezonie? Zapraszamy na rozmowę z byłym mistrzem świata w pływaniu.

Na początku chciałbym ci pogratulować, bo uważam, że dokonałeś rzeczy wielkiej. Przypomnę, że jeszcze w 2020 roku nie myślałeś o indywidualnej kwalifikacji na igrzyska, a chciałeś zrobić minimum do sztafety.

Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo duże zaskoczenie. Trenowałem sporo kraula, delfinem pływałem sporadycznie, a wyszło tak, że zakwalifikowałem się na setkę tym stylem. Bez wątpienia piąte igrzyska to dla mnie olbrzymi sukces. Spełniło się moje marzenie.

Interesuje mnie cały proces, przez który przeszedłeś. Na początku decyzja: jesteś człowiekiem, który swoje w sporcie osiągnął. Zdobył tytuł mistrza świata, zakończył karierę. Zaczął bawić się w triathlon. I nagle, starszy pan, bo tak trzeba nazwać pływaka urodzonego w 1985 roku, powiedział: “a, wracam”! Z czego to wynikało?

Przede wszystkim namówił mnie Marcin Cieślak. Byliśmy na obozie 5stylu, który razem organizujemy. Powiedział mi: “a chodź, spróbuj”. On też zresztą wznowił swoją karierę po trzech latach przerwy. I zdobył złoty medal na mistrzostwach Polski. Więc namawiał, namawiał, aż w końcu uznałem, że przejdę się na basen i zobaczymy, na jakim poziomie się znajduję. Nie ukrywam, że było słabo.

Wyniki bardzo odstawały od tych, które robię obecnie. Ale była szansa. Jeśli chodzi o kraula: zawodnicy na mistrzostwach Polski nie pływali zbyt szybko, okolice 49.50 sekund na 100 metrów – to był tam chyba 4. albo 5. wynik. Pomyślałem, że jak trochę potrenuję, to kto wie? Moja życiówka wynosiła 48.55. Więc wydawało mi się, że popłynę sekundę wolniej od rekordu życiowego i polecę na igrzyska. Zapaliła się jakaś lampka. Piąte igrzyska, żaden z Polaków tego nigdy nie zrobił… Zatem zacząłem trenować, powoli wracałem. Choć przez pierwsze pół roku nie ćwiczyłem na siłowni. I kiedy wreszcie na nią też poszedłem, to założyłem sobie na sztangę 60 kilogramów. Ten ciężar wycisnąłem kilka razy i powiedziałem “dość”.

A w czasach świetności ile podnosiłeś?

120 kilo. Wtedy jednak przygniotło mnie piąte powtórzenie na 60. Pomyślałem sobie: “czy ty jesteś pewny tego, co chcesz zrobić? Jednak jesteś słaby fizycznie”. A żeby się pozbierać, potrzeba kilku miesięcy. Ja mam jednak tak, że kiedy coś zaczynam robić, to idę dalej. Patrzyłem na to w ten sposób, że wysoka dyspozycja szybko wróci. Po trzech miesiącach wyciskałem już 100 kilo.

W przerwie od pływania trenowałem też triathlon, więc to się trochę przełożyło. Przede wszystkim tlenowo. Bo wiemy, że triathlon na odcinku olimpijskim to wynik około dwóch godzin z haczykiem. To potem pomagało mi na treningach, bo nie musiałem skupiać się na tlenie, tylko elementach siłowych. W grę weszła też pandemia. Trenowałem przez pół roku, a nagle odwołano wszystkie zawody, akurat wtedy, kiedy ja już miałem w głowie walkę o kwalifikację. Nie mogłem sprawdzić, czy moje treningi coś przynosiły. Nie miałem danych – co mogę poprawić, co mogę zmienić. To mnie denerwowało.

W którym momencie poczułeś, że moc wzrasta? I z tego wszystkiego naprawdę może coś być?

Trzy dni przed zawodami w marcu 2020 roku. Na treningach pływałem już szybko. Porównując do formy z 2015 roku – byłem na bardzo podobnym poziomie. Przynajmniej kraulem. Bo delfinem nie pływałem, nie robiłem w ogóle treningów tym stylem. W każdym razie – czasy z treningów z 2015 i 2020 roku wiele się nie różniły. Ale nie mogłem, jak wspominałem, sprawdzić się na zawodach. To spowodowało, że zajawka na moment mi uciekła. Ale po tygodniu było okej. Bo jak powiem “A”, to muszę powiedzieć “B”, nie mogę się wycofać. Jestem taki, że jeśli coś postanowię, to nawet jak będzie trwało dłużej, zacisnę zęby i będę próbował.

Dowiedziałeś się, że igrzyska są odwołane, w momencie, kiedy forma zaczęła rosnąć. Pomyślałeś “matko, jeszcze rok trzeba się przygotowywać” czy też odczuwałeś taką radość z pływania, że nie było problemu? Tak jak w przypadku Marcina Cieślaka? Bo dodajmy, żeby nakreślić tło: Marcin odniósł sukces zawodowy, radził sobie w biznesie, ale wrócił do pływania. I już nie myślał, że musi, tylko, że może. Wydaję mi się, że zmiana podejścia, mniejsza presja sprawiły, że wyniki były lepsze. I radość też była większa.

Tak, Marcin na nowo odkrył przyjemność z pływania. I trochę mnie tym zaraził. Jak teraz trenuję, to bardzo się tym cieszę. Że mogę się zmęczyć, a za jakiś czas będę mógł zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Nakładanie na siebie presji niekoniecznie na wszystkich dobrze działa. I trzeba to umieć rozgraniczyć. Wiadomo, im bliżej ważnych zawodów, tym bardziej przykładamy się do treningu, skupiamy się na detalach. Ale pamiętajmy o radości. To, że mogłem stanąć na słupku, rywalizować z innymi, dawało mi kopa. O to chodzi w sporcie.

ROZMOWY Z PAWŁEM MOŻESZ TEŻ POSŁUCHAĆ W FORMIE PODCASTU TWORZONEGO WE WSPÓŁPRACY Z PKN ORLEN

Jesteś pierwszym pływakiem z Polski, który popłynie na piątych igrzyskach.

Tak, jeśli chodzi Polskę, nikt wcześniej na tylu imprezach olimpijskich nie startował. Natomiast jak patrzymy na świat: szesnastu zawodników poleciało na piąte igrzyska, a tylko trzech było na sześciu. W tym roku – oprócz mnie – dojdzie jeszcze parę osób. Federica Pellegrini, Laszlo Cseh, może Ryan Lochte, jeśli się zakwalifikuje. Miło być w takim gronie.

A sprawdzałeś, ile zawodników w twoim wieku wystąpi w Tokio?

Myślę, że koło siedmiu. Piątka na pewno, z tego co widziałem ze statystyk. I może ktoś się jeszcze załapie. Ale do więcej niż dziesięciu raczej nie dojdziemy.

Przesunął się ten wiek w pływaniu? Swego czasu 27-letni pływak kojarzył się z emerytem.

Myślę, że tak. Sam pokazuję młodszym zawodnikom, że karierę można przedłużyć. Oczywiście, ja już nie pływam na 200 metrów delfinem, jak to miało miejsce dziesięć lat temu. Z wiekiem trzeba skracać dystans. Nie ukrywam, że pływanie 1500 metrów kraulem w wieku 35 lat byłoby dla mnie mega ciężkie. Jednak to taki sport, że, owszem, można go uprawiać po trzydziestce. Trzeba skupić się na siłowni, diecie. Bo jednak: w tym wieku tydzień zaniedbania sprawiają, że waga szybko rośnie. Kiedyś jadłem pizzę, lody, wsuwałem 8000 kalorii w jeden dzień i miałem kratę na brzuchu. Teraz gdybym robił podobnie, miałbym co najwyżej fajną oponkę. Przede wszystkim trzeba zwracać uwagę na detale. To przedłuża nasze ściganie na najwyższym poziomie. Choćby Cristiano Ronaldo czy Robert Lewandowski, którzy są wiekowymi sportowcami, pokazują, że mając trzydzieści kilka lat można bić rekordy. Tak więc cały sport zawodowy zbliża się do tej bariery czterdzieści plus.

Kiedy nie pływałeś, mogłeś tego pasa nieco popuścić. Zjeść pizzę czy napić się piwa, oglądając mecz Liverpoolu. Czy dalej są takie momenty, kiedy luzujesz? Czy jednak na ponad miesiąc przed igrzyskami zacięcie i trzymanie się diety są już maksymalne?

W pierwszym tygodniu czerwca trochę sobie poszalałem. Był McDonald’s, było KFC, sporo pizzy, trochę słodyczy. Myślę, że wszystko dla ludzi, ale trzeba wiedzieć, kiedy jest na to pora. Ja akurat wtedy mogłem sobie pozwolić na moment luzu. Dobrze to działa na moją psychikę. Bo to taka nagroda po ciężkim okresie treningów. Wiadomo, gdybym pociągnął z taką “dietą” pół roku, to przybyłoby mi piętnaście kilo. Trzeba zatem wiedzieć, kiedy można sobie pozwolić. Do igrzysk w Tokio zostało mniej niż dziesięć tygodni i teraz będę starał się trzymać fason. Może nie będę przesadnie skrupulatny, bo zauważyłem, że kiedy trzymam bardzo ścisłą dietę, to waga spada mi zbyt szybko. I robię się słaby fizycznie. Dlatego staram się uważać i mieć wszystko zbilansowane. Pamiętam, jak przed igrzyskami w Rio de Janeiro bardzo skupiłem się na diecie. Zero słodyczy, zero niczego. I może byłem “wycięty”, ale nie byłem silny. To nauka, którą zapamiętam do końca życia. Bo co z tego, że wyglądałem jak gladiator, miałem niską tkankę tłuszczową, skoro brakowało mi siły.

A jak partnerka podeszła do twojego powrotu do sportu? Cieszyła się, czy pomyślała: “oj, znowu wraca to co kiedyś i nie będzie go cały czas w domu”?

Na pewno się cieszyła i chciała mi pomóc, ale z drugiej strony wiedziała, co ją czeka. Duża część wychowania dzieci przeszła na nią. Tu leży zatem jej duża zasługa. Ale myślę, że oboje mamy wielką satysfakcję, że udało się ten cel osiągnąć.

A ty większość czasu trenowałeś w Warszawie czy jeździłeś na te wszystkie zgrupowania?

Nie, bo nie byłem w kadrze. Nie miałem tego “szkolenia” i sam płaciłem za wszystko. Kiedy była pandemia i zamknięto basen przy Trojdena, to musiałem pływać między ludźmi na Islandzkiej. A kiedy było ich tam za dużo, to wskakiwałem do brodzika. Odpinałem sobie gumę i wiedziałem, że trening mogę zrobić. Wiadomo, warunki nie były doskonałe. Ale to też w jakiś sposób mnie zahartowało. Bo im cięższe warunki na treningach, tym łatwiej potem na zawodach. Niekoniecznie trzeba mieć wolny tor tylko dla siebie.

A rozmawiałeś z Polskim Związkiem Pływackim? Czy od razu uznałeś, że idziesz własną drogą?

Założyłem, że będę radzić sobie sam. Przez trzy lata trenowałem triathlon, nie było mnie na żadnych zawodach, więc nie mogłem się znaleźć w kadrze PZP. Zatem na pewno nie było łatwo, ale satysfakcja teraz jest ogromna.

Faktycznie nie spodziewałeś się indywidualnej kwalifikacji? Czy w pewnym momencie zacząłeś wierzyć, że uda się tak szybko popłynąć delfinem?

Nie, w ogóle tego nie zakładałem. Na zawodach w Lublinie co prawda popłynąłem 53.00 s. Pomyślałem, że to tylko sekunda z haczykiem od minimum na igrzyska. Uznałem, że będę próbować, ale dalej myślałem, że kraul będzie lepszy. Ale potem na zawodach w Warszawie zszedłem do 52.06. Pozwoliło mi to na zakwalifikowanie się na mistrzostwa Europy. Do olimpijskiego wskaźnika dalej trochę brakowało. W Budapeszcie znowu poprawiłem ten czas, awansowałem z szesnastego miejsca do półfinału. Ledwo, bo cztery setne mniej i znalazłbym się poza wyścigiem. Dopisało mi więc trochę szczęścia. Ale faktycznie, w półfinale zatrybiło wszystko. Idealny start, wyścig życia i minimum na igrzyska w Tokio. Niby zająłem siódme miejsce, ale cieszyłem się, jakbym wygrał.

Nie dziwię się, na twoim miejscu też bym tak zareagował. Szczególnie, że – jak mówiłeś – bardziej po głowie chodził ci kraul, a delfin był „przy okazji”. Choć to styl, z którego przecież słyniesz. Byłeś nawet mistrzem świata na 200 metrów stylem motylkowym. Na tym etapie kariery wydawało się jednak, że ten delfin jest na drugim miejscu.

Tak, myślałem, że do sztafety będzie mi łatwiej się zakwalifikować. Zauważyłem kiedyś – i rozmawiałem o tym nawet z moim byłym trenerem – że jak pływałem dużo kraulem, to lepiej wychodził mi delfin, a jak pływałem dużo delfinem, to lepiej wychodził kraul. Taki paradoks. Widać jednak, że ten delfin to mój pierwszy styl, potem kraul, a na trzecim miejscu styl zmienny.

Powiedz jeszcze, dla tych, którzy na co dzień nie śledzą pływania w Polsce – jak wygląda kwestia ze sztafetą?

Miałem się w niej zakwalifikować do kraula. Brano tam pięciu najlepszych zawodników z czasami. Żeby pojechać do Tokio musiałem popłynąć 49.20 s, bo taki był piąty czas na 100 metrów kraulem. Ja popłynąłem 49.87, więc trochę zabrakło. Na mistrzostwach Europy nie miałem za to okazji popłynąć na tym dystansie, a tam był szczyt formy. Może by się udało. Były jednak małe zawirowania w sztafetach i dlatego tam nie wystartowałem. Ale mam tę kwalifikację indywidualną, więc wystartuję na igrzyskach w Tokio.

Czyli sztafeta już odpadła na sto procent?

Tak, tu jest już pozamiatane. Zostaje mi tylko start indywidualny, ale nie ukrywam, że to megazajawka.

Zobacz, jakie to życie jest przekorne. Człowiek wznawia karierę, żeby dostać się na igrzyska w sztafecie, a okazuje się, że ona odpłynęła, za to udało się indywidualnie.

Super sprawa. Miałem ogromną satysfakcję po tym wyścigu, były nawet łzy szczęścia. Pamiętam, że wziąłem potem półtora tabletki na sen, żeby móc zasnąć przy tych emocjach. Pomogła, ale tylko na godzinę. Byłem tak nakręcony, tyle miałem endorfin, natłok myśli w głowie. Wiem, ile razy nie było mi po drodze z pływaniem, ile razy na treningach byłem zmęczony, gdy wyniki odbiegały od tego, co chciałem osiągnąć. Było przy tym mnóstwo pracy, bo prowadziłem też zajęcia po 3-4 godziny, potem robiłem swój trening w wodzie. Wracałem do domu megawycieńczony, a dzieci chciały się bawić, więc nie mogłem im tego odmówić. Regeneracja była w tym kluczowa. Traktowałem to jednak jako przygodę i ta praca, zabawy z dziećmi, sprawiały mi dużo radości. Mimo tego, że byłem zmęczony.

Czy ty jako doświadczony zawodnik przygotowywałeś się sam? Rozpisywałeś sobie treningi? Tak robił na przykład, młodszy od ciebie o rok, Marcin Chabowski, który dostał się do Tokio w lekkoatletycznym maratonie. A czy ty miałeś trenera?

Wszystko rozpisuję sobie sam. Czy to trening na siłowni, czy w wodzie. Robię plan przygotowań i na bieżąco go modyfikuję. Na przykład, gdy danego dnia czułem się bardzo dobrze, to wykorzystywałem go na maksa i zdarzało się, że robiłem trzy treningi dziennie – czyli dwa razy pływałem w wodzie, a potem szedłem na siłownię. Były też jednak takie dni, gdy czułem się bardzo zmęczony i wtedy coś zmieniałem. Dostosowywałem to wszystko do dyspozycji dnia. Można powiedzieć, że jestem trenerem i zawodnikiem. To też satysfakcja, że mój trener dał radę i przygotował mnie dobrze do tych zawodów. (śmiech)

Miałeś może kogoś, kto patrzył na te treningi z boku i był dla ciebie pewnym konsultantem? Może Marcin Cieślak? Pytam dlatego, że czasem zawodnicy, którzy trenują sami, nawet, gdy są niezwykle doświadczeni, mogą mieć problem, żeby pewne rzeczy zauważyć. Nie masz przecież spojrzenia z boku.

Tak, gdy tylko była taka możliwość pomagał mi trener Białecki czy po prostu osoby, które były z boku. Gdy miałem mocniejsze treningi zawsze ktoś taki się znalazł. Trener Białecki też mi podpowiadał co zrobić, co poprawić. Jego pomoc na pewno też się przysłużyła do tego, że popłynąłem taki wynik.

Jakie są teraz twoje plany treningowe? Czy w związku z uzyskaniem kwalifikacji wracasz do kadry i Polski Związek Pływacki płaci ci za obozy?

Jestem już w kadrze, ale na razie zrezygnowałem ze szkolenia. Część zawodników pojechała bowiem do Turcji, gdzie trenują, ale ja oprócz treningów mam też pracę i rodzinę. Więc powiedziałem sobie, że ten czas poświęcę jeszcze na te rzeczy. Natomiast pod koniec czerwca jadę na obóz do Łodzi, potem wracam na ślubowanie i wylatujemy wszyscy na mały obóz do Japonii. Stamtąd od razu polecimy do Tokio. Chodzi o aklimatyzację, bo tam jest siedem godzin różnicy, trzeba to zrobić wcześniej.

Startowałeś już w Japonii? I jeśli tak, to jak wspominasz te starty?

Bardzo lubię tam startować. Mam z nią dobre wspomnienia, wielokrotnie wygrywałem tam na zawodach, choćby Pucharach Świata. Na pewno będę zadowolony z tego, że obozy są właśnie tam, a nie w innym miejscu.

Na igrzyskach startowałeś cztery razy, finał olimpijski to dla ciebie wręcz norma. Dla mnie to, że wszedłeś na igrzyska w Tokio to już jest osiągnięcie takie, jakbyś wystąpił w finale. Natomiast jestem ciekaw, jaki cel wyznaczyłeś sobie na Tokio? Bo jakiś na pewno.

Fajnie byłoby pobić rekord życiowy na sto metrów delfinem – 51.46 s. W Budapeszcie popłynąłem teraz 51.72. Poprawić życiówkę w wieku 36 lat – to byłaby jeszcze większa sprawa niż kwalifikacja. Na pewno postaram się zbliżyć do tych swoich najlepszych czasów.

Jakbyś popłynął 51.46 s… to byłby na przykład drugi wynik eliminacji w Rio de Janeiro. Wtedy Joseph Schooling popłynął 51.41 s, a Laszlo Cseh w 51.52 s.

Poziom na pewno będzie teraz wyższy, podejrzewam, że do finału potrzebne będzie „niskie” 51 sekund. Czy to jest do zrobienia? Myślę, że jak najbardziej tak. Mam jeszcze siedem tygodni przed sobą. Jeśli dopisze zdrowie, to czemu by tego nie zrobić? To byłaby fajna sprawa i taka wisienka na torcie.

Czyli to nie jest tak, że myślisz o tym, by w Tokio statystować, ale chodzi ci po głowie finał olimpijski.

Dlaczego nie? Jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam. Na pewno na treningach będę się cieszyć, będę mieć sporo radości z możliwości trenowania i ścigania się z innymi zawodnikami. Będę ich prosić o to ściganie, to na pewno nam dobrze zrobi. Jeżeli forma wzrośnie, to finał olimpijski… byłoby to coś świetnego.

Świetnego jak medal?

Na pewno.

Skoro rozmawiamy w programie traktującym o igrzyskach, chciałem podpytać cię o przeszłość. W 2004 roku w Atenach miałeś 19 lat i zająłeś, jak się później okazało, najwyższe – czwarte – miejsce w karierze. Czego tam zabrakło do medalu z perspektywy niemal dwóch dekad?

Na pewno byłem tam młodym zawodnikiem i to nie był szczyt moich możliwości. Trzeba mieć troszkę szczęścia, żeby w roku olimpijskim trafić na szczyt swojej formy. Gdyby rok później były igrzyska, to ten medal pewnie by był. Zdobywając tytuł mistrza świata popłynąłem 1:55.02, a brązowy medal w Atenach to było chyba 1:55.52. Trzeba trafić z dyspozycją, a moje doświadczenie wtedy nie było jeszcze duże. Na pewno zmieniłbym kilka rzeczy, ale nie dowiemy się, co by było, gdybym to zrobił. To doświadczenie, które nabyłem od tamtej pory, chciałbym teraz wykorzystać.

W Pekinie byłeś z kolei szósty. Jak wspominasz tamten wyścig?

Tam było zawirowanie, bo weszły stroje poliuretanowe. Mieliśmy kostiumy z tej gumy, co mocno zamieszało w tabelach – nie tylko na 200 delfinem, ale na wszystkich dystansach. Kto miał ten strój pływał sekundę, może półtora szybciej niż bez niego. Na przykład Federica Pellegrini, uzyskując tytuł mistrzyni olimpijskiej i bijąc rekord świata, miała na sobie dwa takie stroje. Pływała niemalże w takiej piance. Ja takiego stroju nie miałem.

Pamiętam, że na dzień przed swoim startem stałem w kolejce do stanowiska firmy, która te stroje stworzyła i je rozdawała. Chciałem zobaczyć, jak on działa. Był jednak bardzo niedopasowany do mojej sylwetki. Skończyło się tak, że zająłem szóste miejsce. Nie byłem zadowolony, ale poziom był kosmiczny. Niemniej, było to rozczarowanie. A rok później, już w stroju, popłynąłem tylko o kilka setnych wolniej, niż czas na medal w Pekinie. Więc być może przy tej dyspozycji, którą miałem w Pekinie i w tym stroju, szanse na podium byłyby bardzo duże.

To teraz Londyn. Tam byłeś siódmy. Jak wspominasz ten wyścig?

Wygrał wtedy Chad le Clos. Myślałem, że jestem lepiej przygotowany na te zawody. Medal dawał czas w granicach 1:52 z małym haczykiem – poziom w Londynie był kosmiczny. Był Phelps, Laszlo Cseh, sama śmietanka, jeśli chodzi o pływanie na 200 metrów delfinem. Tam zabrakło mi odpowiedniej dyspozycji. Zawsze zresztą miałem tak, że w roku olimpijskim nie biłem swoich rekordów życiowych. Byłem ich bliski, ale to nie była taka forma, która powinna być.

Trzeba to zmienić w Tokio.

Gdybym pobił rekord życiowy, to byłyby chyba pierwsze takie igrzyska od Aten. Tam, jeśli się nie mylę, pobiłem życiówkę o kilkanaście setnych. Jeśli chce się coś zdobywać na igrzyskach, trzeba te rekordy bić. Mnie się zwykle nie udawało. W Rio już w ogóle było słabo. Tam nie pływałem już 200, a 100 metrów delfinem. Totalny niewypał, pojechałem bez formy, sporo błędów popełniłem po drodze. Do tego byłem po ciężkiej kontuzji, bo w 2015 roku miałem operację barku, co pewnie miało wpływ.

53.71 s. Dopiero 33. czas eliminacji. Jak na ciebie, to bardzo słaby wynik.

Tam pierwszy raz pękła mi głowa w trakcie wyścigu, tak bym to nazwał. Wiedziałem, że nie jestem dobrze przygotowany i odpuściłem na drugiej części dystansu. Po prostu coś we mnie pękło, byłem bardzo załamany tym startem. Będę to wspominał jako bardzo nieudane igrzyska. Gdzieś po głowie chodziło mi, że chyba nie mogę się pożegnać z pływaniem w taki sposób. Te piąte igrzyska pokazują, że jednak coś tam pływałem i nadal pływam.

Powoli kończąc naszą rozmowę, wyjaśnij proszę słuchaczom, z czego wynika to, że skróciłeś ten dystans i z 200 metrów delfinem przeszedłeś na 100.

Przede wszystkim z powodu wieku i dużej ilości pracy. Rywalizując na 200 metrów delfinem trzeba pływać te 5-6 kilometrów na każdym treningu. Ja nie miałem wystarczająco wiele czasu, żeby to robić. Z wiekiem głowa też już była przepalona tą dwusetką, potrzebowałem nowego wyzwania, świeżości. Widziałem, że na tych 200 metrach delfinem zrobiłem wszystko, co tylko mogłem, a na setkę jest szansa pościgać się z najlepszymi. Medal w Rio de Janeiro dawał czas bodajże o dwie dziesiąte sekundy lepszy od mojego rekordu życiowego. Gdybym wtedy ten rekord pobił, może bym powalczył o podium. Dyspozycja jednak nie była taka, jak powinna być. Teraz też skupiam się bardziej na siłowni, z wiekiem siła wzrasta. Staram się przełożyć tę siłownię na pływanie w wodzie.

Ile średnio pływasz przy przygotowaniach do stu metrów delfinem?

Teraz pływam mało, bo chyba nie przekroczyłem 25 kilometrów w tygodniu. Kiedyś pływałem nawet 100 kilometrów tygodniowo, teraz cztery razy mniej. Widać, jak zmienił się ten trening i jak można ćwiczeniami na lądzie, w siłowni go wspomóc. Nie trzeba pływać takiej liczby kilometrów w wodzie. Na pewno ten trening jest intensywniejszy – czyli wchodzę do wody tylko na dwa kilometry, ale część z tego pływam na maksymalnych obrotach, w tempie wyścigowym. Po takim treningu – i w tej kwestii można mi zaufać – zdarza się  nawet zwymiotować.

Igrzyska w Tokio to będzie dla ciebie pożegnanie z profesjonalnym pływaniem czy rozochociłeś się tak, że lecisz dalej?

Szczerze mówiąc nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Już mi jednak mówią inni zawodnicy, że „za trzy lata masz kolejne igrzyska, może i szósty raz byś pyknął”. (śmiech)

Już bliżej, niż dalej, można powiedzieć.

Tak, to tylko trzy lata. Nie wiem jednak, nie zastanawiałem się nad tym. Myślę, że wolałbym się skupić na pracy. W pływaniu osiągnąłem chyba wszystko, co tylko mogłem. Nie mówię nie, ale zobaczymy, co będzie w Tokio.

Muszę tu dodać dla tych, którzy kojarzą Pawła tylko z pływania, że myśmy się na przykład całkiem nieźle poznali przez triathlon. Powiedz, czy ty po końcu kariery pływackiej masz zamiar nadal w nim trenować i startować, żeby zostać w formie? Wiem, że polubiłeś tę dyscyplinę.

Myślę, że jeszcze gdzieś w niej wystartuję. Powrót do biegania to nie będzie co prawda najprzyjemniejsza rzecz, czy taka, która sprawiałaby mi ogrom radości. Pływacy jednak nie lubią biegać. Potrzebowałem trzech lat, żeby wejść na poziom, który sprawiałby, że coś w triathlonie mogłem osiągnąć. Jednak satysfakcja na końcu jest mega. Na pewno gdzieś wystartuję, może nawet na dłuższym dystansie – na przykład połówce Ironmana. Może kiedyś nawet wpadnie cały Ironman? Ale to w przyszłości, na razie skupiam się na pływaniu, triathlon ma być opcjonalnie od trzymania formy.

Na koniec, jako że suma szczęścia w życiu równa się zero, a tobie doskonale szło na pływalni, to muszę zapytać o coś innego. Co się stało z twoim Liverpoolem, którego jesteś zaprzysięgłym fanem? W lidze 17 punktów straty do Manchesteru City!

Ten sezon był bardzo dziwny, zwłaszcza przez wiele kontuzji. Virgil van Dijk i Joe Gomez mieli zerwane więzadła krzyżowe. Obrona się rozpadła. Graliśmy piątym czy szóstym obrońcą, ludźmi, którzy zostali wrzuceni na głęboką wodę. Samo to, że udało im się wrócić do TOP 4 i zagrają w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie to ogromny sukces. Drużyna się zespoiła. W przyszłym sezonie, jeżeli będą jakieś transfery – a już przyszedł Ibrahima Konate z RB Lipsk – to będziemy walczyć o tytuł.

Chcę zauważyć, że mówisz „będzieMY”. Po tym można poznać prawdziwego fana, że nieświadomie używa takich zwrotów.

W jakimś stopniu się czuję częścią tej drużyny. Niech to będzie jedna miliardowa, ale bardzo im kibicuję. Trzeba być z drużyną na dobre i na złe. W karierze nie zawsze było u mnie kolorowo, tak samo jest u Liverpoolu. Czasami się wygrywa, czasami przegrywa, trzeba nadal iść do przodu. You’’ll Never Walk Alone.

ROZMAWIAŁ
KAMIL GAPIŃSKI 

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez