Paweł Fajdek – historia prawie uniwersalna

Paweł Fajdek – historia prawie uniwersalna

W kategorii sport i dobra zabawa powinien dostać Nagrodę Nobla. W kole jak dynamit. Dla niektórych nawet – petarda. Napisał książkę, a młotem przerzucił świat… trzykrotnie. Paweł Fajdek, facet który bardziej niż przegrywać nie cierpi tylko oszustów i donoszenia na kolegów.

Historia mistrza rzutu młotem do pewnego momentu jest bardzo uniwersalna. Odnajdzie się w niej każdy chłopak wychowany na osiedlowym podwórku w latach 90-tych. Na podwórku, które bardziej przypominało plac budowy niż miejsce do bezpiecznej zabawy. Podwórku, na którym nie było niczego, a zarazem dzięki kreatywności młodego Fajdka i jego kumpli mogło powstać wszystko. Nawet bobsleje…

R jak rywalizacja

Dzieciństwo przyszłego mistrza świata nie wyglądało jak czołówka “Mody na sukces”, bo też dolnośląski Żarów w żaden sposób nie przypominał Los Angeles. Było to miejsce gdzie patologiczne rodziny mówiły „dobranoc”, a najlepszy kumpel Gała już o piątej rano walił w parapet mieszkania na parterze dając znak Państwu Fajdek, że oto nastał nowy dzień. Kolejny dzień podwórkowych zabaw, gier i prześcigania się w pomysłach – co by tu zmajstrować. A trzeba przyznać, że inwencji chłopcom nie brakowało.

Przy pobliskim stawie wznosiła się górka. I którejś zimy wpadliśmy z bratem na pomysł, że można byłoby z tej górki rozpędzić bobsleja. (…) Pomysł był genialny, brakowało tylko jednego – bobsleja. Chwilę się zastanawialiśmy, przejrzeliśmy graty w piwnicy. Bobslej powstał z dwóch wózków połączonych drutem i sznurem. Niestety, długo nim nie pojeździliśmy bo w trakcie pierwszego zjazdu się rozsypał

– opowiada w swojej książce Fajdek.

Na żarowskim podwórku brakowało placów zabaw z prawdziwego zdarzenia. Nigdy nie zabrakło pomysłów na to jak udowodnić swoją wyższość w dowolnej rywalizacji. Pretekstem do konkurowania z innymi mogła być piłka nożna, czasem bójka, innym razem gra w chowanego, a jeśli trzeba było zrobić gigantyczną palmę wielkanocną, aby w ten sposób pokazać innym kto tu rządzi – młody Fajdek był do dyspozycji. Jak to było z tą palmą dokładnie? Laureat konkursu zapamiętał tamto wydarzenie w taki sposób:

Z Gałą uwielbialiśmy brać udział we wszystkich możliwych loteriach i konkursach, ale samo branie udziału nie dawało nam żadnej radości, bo my po prostu za wszelką cenę i różnymi sposobami musieliśmy wygrywać (…) Konkursów w których brałem udział były dziesiątki. Wynajdywałem takie w których miałem szansę zwyciężyć – bo umówmy się do tych tanecznych na przykład się nie zgłaszałem. Za to do plastycznych jak najbardziej, do tego zawsze miałem dryg. Kiedyś wygrałem na przykład organizowany przez gminę konkurs na najładniejszą palmę wielkanocną, a nagrodą która trafiła w moje ręce było aż 300 złotych.

Rywalizacja typowa dla podwórka, w pewnym momencie zaczęła przenosić się na nieco inne, a zarazem szersze wody. Gimnazjalista Fajdek rozpoczął karierę młociarską w klubie ULKS Zielony Dąb Żarów i krok po kroku stawał się coraz ważniejszą postacią drużyny. Choć trzeba przyznać, że początki były trudne i na pewno nie zwiastowały tak bogatej kariery. Na pierwszych mistrzostwach Polski młodzików młociarz z Żarowa zajął ostatnie miejsce z wynikiem 34,51 m, ale już rok później posyłając pięciokilogramowy młot na odległość 50 metrów i 2 centymetrów zdobył srebro. Progres imponujący. Rok 2005 – brąz i nowa życiówka na poziomie 62,79 m. W kolejnym sezonie – już 17 letni – reprezentant Zielonego Dębu posyła żelastwo na rekordową odległość 69,97 m i po raz pierwszy zdobywa złoto, nie mając sobie równych w całej Polsce. Fakt, że był to jedynie medal w kategorii juniorów, ale postęp jaki z sezonu na sezon notował nastolatek mógł już wtedy zwiastować sukcesy w kategorii seniora. O rywalizacji w początkowych latach kariery dużo mówią te słowa:

W naszej grupie młociarskiej byłem najmłodszy. Mimo to postanowiłem, że co roku będę pokonywał jednego chłopaka. Wojtek Dominik starszy ode mnie i z dłuższym stażem był tak samo ambitny jak ja, czyli mówiąc krótko i dosadnie, gdy przegrywał dostawał kurwicy. (…) Walczyliśmy jednak świetnie. We wszystkim zawsze musiałem być najlepszy, zostało mi to zresztą do dzisiaj. Motywacja finansowa nie miała tu nic do rzeczy. Teraz co prawda pieniądze, które dostaję wystarczają mi na godne życie, ale na początku moje stypendium wynosiło 60 złotych. Nie miało to znaczenia. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by ktoś mógł rzucać młotem tylko dla pieniędzy.

Pan i pani trener

Nie byłoby młociarza Pawła Fajdka, gdyby nie pani Jola. Nauczycielka wychowania fizycznego z Żarowa jako pierwsza dojrzała u nastolatka sportowe predyspozycje, a niemal za punkt honoru postawiła sobie przekonanie młodego Pawła do rozpoczęcia treningów. Trzeba przyznać, że uczeń podstawówki w dość osobliwy sposób ujął swoją przyszłą trenerkę.

Któregoś dnia patrzyłam jak chłopaki grają w piłkę, a wśród nich był Paweł. Po jakiejś decyzji sędziującego nauczyciela wkurzył się strasznie, a później zrobił coś co wszystkich zaskoczyło: zsunął spodnie i się wypiął! (…) uznałam wtedy, że ma charakter do sportu

– wspomina pani Kumor.

Trenerka tak naprawdę uczyła się rzutu młotem od podstaw, lecz tandem zaczął odnosić coraz większe sukcesy. A co ważniejsze para rzeczywiście potrafiła się porozumieć, co przy dość trudnym charakterze zawodnika było może nawet istotniejsze niż same wyniki.

Z Jolą od zawsze było wesoło. Dla mnie to jest relacja czysta, ja zawsze chciałem mieć relację na zasadzie partnerstwa a nie na zasadzie generał i najniższego szczebla szeregowy. Trzeba umieć się dogadywać i Jola jest do tego idealna. Jola potrafiła poświęcić mi więcej czasu niż swoim synom. Potrafiliśmy nieraz nawet trzy godziny rozmawiać o moich problemach, o miłości i innych rzeczach. Jola zastępowała mi i psychologa i kolegę i koleżankę i brata…

– powiedział niedawno Fajdek na antenie radia Weszło FM.

W roku 2010 doszło jednak do transferu. Paweł Fajdek przeszedł od pani trener Kumor do pana trenera Czesława Cybulskiego. To pani Jola najbardziej namawiała go na zmianę otoczenia. Poznań, w którym swoją grupę prowadził legendarny trener (twórca sukcesów Szymona Ziółkowskiego), stał się drugim domem Fajdka na wiele kolejnych sezonów.

Współpraca, choć obfitowała w zgrzyty, zaowocowała jednocześnie licznymi sukcesami. Młociarz najpierw zdominował Uniwersjadę, a następnie mistrzostwa świata broniąc tytuły w obu tych imprezach z godną podziwu konsekwencją. Pierwszym naprawdę dużym sukcesem Fajdka były mistrzostwa świata w Moskwie (2013), na które zawodnik z Żarowa zdaniem swojego trenera nie powinien był w ogóle pojechać. Cybulski groził, że nie zgłosi swojego podopiecznego do mistrzostw w związku ze słabą formą. Przekonywał, że start skończy się kompromitacją, a co za tym idzie PZLA poniesie niepotrzebne koszty, a całe lekkoatletyczne środowisko w Polsce straci wizerunkowo. Gdy własny trener jest pierwszym, który w ciebie nie wierzy, musisz być naprawdę odporny, żeby podołać takiemu wyzwaniu. Paweł Fajdek podołał. Zdobył swoje pierwsze złoto mundialu, a młot posłał na odległość 81,97 m co było zarówno rekordem życiowym, jak też najlepszym wynikiem na listach światowych w roku 2013. Mistrz świata bez ogródek opowiada o swoich uczuciach z tamtego konkursu:

Po konkursie w Moskwie najlepsza była reakcja trenera. Czesław nie mógł się mnie nachwalić. Opowiadał, że nie wie jak to się stało, że nie rozumie jak to zrobiłem, ale to było cudowne i wspaniałe. Moje emocje wobec niego były wówczas mocno negatywne, bo przecież przed mistrzostwami mocno dawał mi znać, że we mnie nie wierzy. Może pamiętacie moje gesty po zdobyciu złotego medalu? Tak były skierowane w stronę trenera!

(zawodnik pogroził wtedy trenerowi palcem, tak jak robi się komuś kto mocno nabroił)

A później był wypadek. Dokładnie 17 czerwca 2015 roku na jednym z treningów młot tak niefartownie wysunął się z dłoni młociarza, że za cel obrał sobie trenera Cybulskiego. Kula leciała niezwykle precyzyjnie jakby sterowana przez siły zła i gdyby nie resztki refleksu 80-letniego szkoleniowca, zamiast o wypadku pisałoby się dzisiaj o wielkie tragedii i nieodżałowanej stracie. Skończyło się na poważnej kontuzji kolana i złamaniu kości piszczelowej. Trener przeżył, ale powoli zaczęła dogorywać współpraca obu panów. Po nieudanych igrzyskach w Rio de Janeiro Fajdek zakończył współpracę z Czesławem Cybulskim i wrócił do macierzy z Żarowa – pani Joli. Zrobił dokładnie tak jak obiecał sześć lat wcześniej – po Rio wracam do ciebie, mówił w roku 2010 – tym wyjeżdżając do Poznania i słowa dotrzymał.

Samotność młociarza

Paweł Fajdek uchodzi za duszę towarzystwa i osobę, z którą nie można się nudzić. Jednak zdarzały się w życiu młociarza takie sytuacje, kiedy wsparcia brakowało, a jedyne towarzystwo na jakie mógł liczyć to sąd i zeznania nieprzychylnego świadka.

A wszystko przez przestawiony samochód jednej z gimnazjalnych nauczycielek. Chłopcy kilka chwil po napisaniu końcowego egzaminu i opuszczeniu szkolnych murów stwierdzili, że przydałoby się jakoś uczcić ten ważny dzień życia. Lekka Toyota pani od sztuki okazała się autem wręcz wymarzonym do przestawienia. Nastoletniego Pawła nie trzeba było długo namawiać do tego typu akcji. Samochód sprawnie powędrował w miejsce swojego nowego pobytu, pozostało jedynie oczekiwać na pojawienie się nauczycielki i jej reakcję, aby móc z poczuciem dobrze wykonanego łobuzerskiego obowiązku zanieść się śmiechem w ukryciu.

Problem polegał na tym, że pani od sztuki wcale nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie. Na widok przestawionego wozu wpadła w histerię i pewnie gdyby tylko miała odpowiedni numer telefonu zadzwoniłaby po jednostkę GROM-u. Skończyło się „jedynie” na wizytacji policji i wszczęciu jak najbardziej poważnego postępowania. Śledczy przesłuchali wszystkich chłopców, którzy przedwcześnie wyszli z egzaminu. Policjanci próbowali złamać małoletnie sumienia, a tym samym zmusić do przyznania się i wzajemnego donosicielstwa. Wszyscy szli w zaparte poza jednym „kolegą”, który całą winą obarczył Fajdka. Przyszły mistrz świata postanowił, że nie pójdzie podobnym tropem co „kumpel” i winę wziął na siebie nie wydając reszty klasowych kolegów. Finał miał miejsce na sądowej sali, a o konsekwencjach sam zainteresowany już po latach mówi zupełnie szczerze:

Skończyło się głównie na kosztach, bo do zapłacenia było 1800 złotych. Kumple docenili fakt, że ich nie wydałem i oprócz tego, że zapłacili całość, to jeszcze ufundowali mi nagrodę, za to że wziąłem wszystko na siebie. Po trzech latach gdy skończyłem osiemnastkę cała historia zniknęła z moich papierów, ale Bartuś już nigdy nie był naszym ziomkiem. I nie tylko naszym, bo postaraliśmy się, żeby ludzie wiedzieli z kim mają do czynienia.

Inna sytuacja, w której zabawowy i towarzyski Paweł Fajdek mógł poczuć się osamotniony wiąże się z poszukiwaniem nowego klubu. ULKS Zielony Dąb Żarów wyposażył swojego zawodnika w pewien podstawowy pakiet szkoleń i skromne zaplecze treningowe. Jednak w pewnym momencie potrzeby młociarza zaczęły przerastać możliwości finansowe klubu. 60 złotych miesięcznego stypendium to za mało, żeby móc rozwijać się na międzynarodowym poziomie w jakimkolwiek sporcie. A właśnie o takim rozwoju na światowym pułapie myślała pani trener Kumor i założyciel żarowskiego klubu lekkoatletycznego pan Zygmunt Worsa. Zaczęły się zatem poszukiwania klubu dla utalentowanego zawodnika. Fajdek w tamtym momencie nie odnosił jeszcze sukcesów na poziomie międzynarodowym, ale w kraju wielokrotnie zdobywał medale mistrzostw Polski w swoich kategoriach wiekowych.

Pilnie szukaliśmy klubu, w którym Paweł mógłby rozwijać karierę. Choć zapowiadał się bardzo obiecująco mieliśmy z tym problem. Paweł pytał znajomych, ja dzwoniłam po klubach, jednak długo nikt nie był zainteresowany

– wspomina pani Jola.

I kiedy wydawało się, że nic z tego nie będzie do akcji wkroczył pan Worsa. Jako członek komisji rewizyjnej PZLA pan Zygmunt mógł łatwiej dotrzeć z ofertą do szerszego grona klubowych prezesów. Na jednym z zebrań komisji, powiedział wprost: Jest oferta dla dowolnego klubu, który może mieć w swoich szeregach przyszłego mistrza świata. Na propozycję odpowiedział jedynie wiceprezes Agrosu Zamość i tak oto zamojska drużyna została nowym klubem młociarza z Dolnego Śląska. I choć Zamość bardziej kojarzy się z olbrzymim renesansowym rynkiem czy piłkarzami Hetmana, właśnie Lubelszczyzna może się dziś pochwalić prawami do wielokrotnego mistrza świata w rzucie młotem.

Chłopaki czasem płaczą

Tego rozdziału nie powinno być. Bo sam mistrz wolałby już nigdy więcej nie opowiadać o tym co wydarzyło się w Londynie (2012), ani tym bardziej w Rio (2016) podczas dwóch nieudanych olimpijskich występów.

Co mam powiedzieć, że w Londynie byłem tak nagrzany na sukces, iż nie umiałem oddać żadnego rzutu, którego bym nie spalił? Czy może powinienem snuć historię o tym, jak w Rio jeden rzut został policzony, ale był tak krótki jakbym rzucał nogą? Na samą myśl chce mi się płakać

– pisze zupełnie szczerze w swojej książce.

Do trzech razy sztuka – mówi znane powiedzenie i rzeczywiście japońskie igrzyska w 2020 roku będą trzecim olimpijskim podejściem Pawła Fajdka. Do tej imprezy zawodnik przygotowuje się pod okiem swojej pierwszej pani trener i trzeba przyznać, że byłaby to znakomita puenta, gdyby osoba, od której wszystko się zaczęło pomogła swojemu podopiecznemu zdobyć medal w Tokio. Mistrz nie ma wątpliwości, że tak właśnie będzie:

Po prostu – pojadę do Tokio, rzucę normalnie, wygram i wreszcie skończy się to gadanie o olimpijskiej klątwie, bo nie ma żadnej klątwy, której nie umiałbym przełamać.

Historia rekordzisty Polski w rzucie młotem do pewnego momentu jest bardzo uniwersalna. W pewnej części mogła zdarzyć się każdemu. Jest rodzina, są koledzy i podwórko. Nie brakuje przygód, większych i mniejszych szkolnych afer. Jest nauka podstawowych zasad i wartości, współżycia w grupie, koleżeństwa i wzajemnego wsparcia. Historia Pawła Fajdka przestaje być uniwersalna, gdy pojawia się w jego życiu sport. W tym momencie biografia młociarza wkracza na swój specyficzny, indywidualny tor, dla większości zupełnie nieosiągalny. Pojawiają się pierwsze sukcesy, pierwsze rekordy, a w końcu i tytuły, które pozwalają o sobie powiedzieć – tak, jestem najlepszy na świecie. Jednak uniwersalne wartości wyniesione z podwórka zostały z mistrzem na lata. Kiedy podczas mistrzostw Europy w Amsterdamie młociarz nie chciał podać ręki Tichonowi z uwagi na jego „wpadki” dopingowe niektórzy byli oburzeni. Jednak takie, a nie inne podejście Fajdka do dopingu w sporcie, jest niczym innym jak przeniesieniem podwórkowych zasad z dzieciństwa na dorosłą rzeczywistość.

Rywalizacja?
Aż do krwi, ale zawsze fair.

 

Źródła:
P. Fajdek, P. Hochstim, P. Skraba, Petarda. Historie z młotem w tle, wyd. SQN, Kraków 2018.

Paweł Fajdek gościem poranka Weszło FM

Posłuchaj w formie podcastu:

FOT. 400MM.PL


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez