To był morderczy start. Świadczyły o tym nie tylko brunatne stroje kolarzy, kolejne upadki, ale także łzy Sonny’ego Colbrelli, który okazał się zwycięzcą Paryż-Roubaix. Prestiżowy wyścig wrócił do kolarskiego kalendarza po dwóch latach – spowodowanej pandemią – przerwy. I dostarczył wielkich wrażeń. Michał Gołaś, który postawił na zawody we Francji jako ostatnie w karierze, z pewnością nie żałuje tego wyboru.
Dzisiejszy start miał być szczególny dla dwóch polskich kolarzy. Nie tylko Gołasia, który żegnał się z profesjonalną karierą (swoim tysięcznym wyścigiem!), ale Michała Kwiatkowskiego, który – w co ciężko uwierzyć – debiutował w tym prestiżowym jednodniowym wyścigu. Co ciekawe – pierwszy z Polaków pełnił rolę kapitana INEOS Grenadiers. Mogliśmy jednak spodziewać się, że w rolę lidera zespołu wejdzie Dylan van Baarle.
Kto oprócz niego liczył na zwycięstwo w “Piekle Północy”? Przede wszystkim Wout van Aert z Jumbo-Visma, który może i rozczarował podczas niedawnych mistrzostw świata, ale pozostaje jednym z najlepszych kolarzy, jeśli chodzi o jednodniowe zmagania. Warto było również zwrócić uwagę na Mathieu van der Poela, który po tym, jak wycofał się z Tour de France, nie brał udziału w żadnych zawodach do połowy września (wtedy wygrał Antwerp Port Epic). Jak na ten etap sezonu mógł zatem pochwalić się sporą świeżością w porównaniu do rywali. Na starcie francuskiego wyścigu pojawiły się też takie asy jak Peter Sagan czy Zdenek Stybar.
To miało być pierwsze Paryż-Roubaix od 2019 roku. Normalnie mówimy o zawodach przeprowadzanych w kwietniu, ale tym razem kolarze stanęli do rywalizacji w październiku. Czekało ich do przejechania niemal 258 kilometrów. Wszystko utrudniały warunki atmosferyczne, bo w tych rejonach Francji po prostu mocno padało. I cóż, patrząc na mokrych i pokrytych błotem zawodników, nie dało się nie zwrócić na to uwagi.
Jedno pranie nie pomoże…
To była iście piekielna rywalizacja. Rozpoczęła się po jedenastej i skończyła po ponad pięciu godzinach jazdy. W tym czasie kolarze, przy temperaturze oscylującej wokół czternastu stopni Celsjusza, regularnie upadali, wjeżdżali w kałuże i musieli ocierać twarz z brudu, co i tak nic nie dawało, bo uwierzcie – przy końcu wyścigu momentami nie dawało się odróżnić, który zawodnik reprezentuje jaki zespół. Brudne stroje i rowery mieli wszyscy, a najbardziej poszkodowani dosłownie wyglądali jak po godzinnej kąpieli w błocie. A przecież nie mówiliśmy o żadnej wizycie na bagnie Shreka, a wyścigu kolarskim.
"Pogoda tej jesieni nie będzie taka zła"
Pogoda tej jesieni:
Transmisja z #ParisRoubaix trwa w Eurosporcie 1 i @_PlayerPL #HomeOfCycling
🍂🍂🍂 pic.twitter.com/XZPBwdbWZM— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) October 3, 2021
Co do kwestii czysto sportowych: na 50 kilometrów przed metą na czele znajdował się Gianni Moscon, który postanowił odłączyć się od prowadzącej grupy. Za nim jechali Mathieu Van der Poel, mistrz Europy Sonny Colbrelli oraz Guillaume Bovin. Niedługo później Włocha dopadł spory pech. Otóż… złapał gumę w tylnym kole. Choć udało mu się szybko zmienić rower, jego przewaga znacząco zmalała. Miał już tylko czterdzieści sekund zapasu. A potem, na domiar złego, upadł. I rywale znowu się do niego zbliżyli.
Ostatecznie Moscon został dogoniony tuż przed metą. Na finiszu, który miał miejsce na stadionie, o zwycięstwo walczyli Van der Poel, Bovin oraz Colbrelli . Ostatecznie najwięcej sił zachował ostatni z tej trójki. Ukończył wyścig minimalnie przed rywalami i mógł świętować. Były krzyki, były łzy szczęścia. To pierwsza wygrana włoskiego zawodnika w Paris-Roubaix od 1999 roku. I kolejny triumf włoskiego sportu w 2021 roku.
Jak poradzili sobie Polacy? Żaden z nich nie znalazł się w pierwszej pięćdziesiątce, również Michał Gołaś. Ale nie rezultat kończącego karierę kolarza Teamu INEOS był tu ważny, bo przecież nie liczyliśmy, że będzie dzisiaj w czołówce. Przyjemnie jednak pożegnać się ze sportem, będąc częścią czegoś wielkiego. A tegoroczne Parix-Roubaix z pewnością zostanie zapamiętane na długo.
Fot. Newspix.pl