Paulina Woźniak to dwukrotna medalistka igrzysk paraolimpijskich. Pierwszy medal zdobyła jako 16-latka w Pekinie w 2008 roku, kolejny cztery lata później w Londynie. Jej kariera zatrzymała się w 2018 roku, kiedy znajdowała się na zgrupowaniu w Olsztynie. Gdy wracała do mieszkania, zaatakował ją mężczyzna. Doszło do szarpaniny. Szczęśliwie udało jej się wyswobodzić i uciec napastnikowi, ale przypłaciła to zerwanymi więzadłami w kolanie.
W rozmowie w audycji “W ciemno” na Weszło FM opowiada szczerze o tej sytuacji. O traumie, która była jej następstwem. O powrocie do zdrowia, który wciąż trwa. Nowej rzeczywistości, pracy w magazynie w Niemczech, jak i niegasnących nadziejach sportowych.
MARCIN RYSZKA: Swój pierwszy medal na paraolimpiadzie zdobyłaś jako 16-latka. To wielki sukces, który mógł mieć swoją cenę. Często w polskim pływaniu występuje taka sytuacja: zawodników, którzy są juniorami poddaje się takiemu ciężkiemu treningowi, że w wieku seniorskim czują się wypaleni.
PAULINA WOŹNIAK: Niestety, tak się zdarza. Mamy fajne wyniki na wczesnym etapie, a potem ci zawodnicy znikają. Bywają bowiem tak zniechęceni i wyczerpani tymi obciążeniami, które im się narzuca, że rezygnują. Zresztą, jak dobrze wiesz: treningi pływackie są cholernie monotonne. Dzieciaki są później tak… wyżyłowane ze swoich fizycznych możliwości, że nie dają również rady psychicznie.
To ciężki temat, ale musimy o niego zahaczyć. Podczas przygotowań do mistrzostw Europy w 2018 roku doznałaś urazu, który ciągnie się za tobą do teraz.
Nie mam problemu o tym rozmawiać, bo wiem że takie rzeczy dzieją się na świecie. Nie ma dla mnie tematów tabu, jestem szczera do bólu. Podczas tamtego sezonu byłam w gazie, woda mnie niosła. Było zgrupowanie, weekend. Ale – w przeciwieństwie do tego co niektórzy ludzie mówią – nie znajdowałam się pod wielkim wpływem alkoholu. Nie zataczałam się, a potem przewróciłam i zrobiłam krzywdę samej sobie. Otóż wracałam wieczorem ze spotkania z koleżankami. Godzina nie była specjalnie późna, a ja nie szłam żadną boczną uliczką. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna, który zapytał o drogę, a potem nie chciał się odczepić. Reagował agresywnie na moją obojętność, po czym złapał mnie za szyję i zaczął dusić. Próbowałam się bronić, po chwili spadliśmy na skarpę.
Wiadomo czego on oczekiwał. Wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie, to może mnie po prostu udusić, więc celowo przestałam się wyrywać. Kiedy tylko puścił moją szyję, to rzuciłam się w dół skarpy i spadając z dużym impetem, przytrzasnęłam swoją nogę. Więzadła, które są w kolanie, zostały roztrzaskane. Adrenalina mnie jeszcze potem trzymała tak mocno, że na tej nodze starałam się uciekać. Na szczęście ten mężczyzna mnie już nie gonił. To wszystko było na pewno przykre i traumatyczne, ale fakt że się nie poddałam i nie dałam sobie zrobić krzywdy sprawia, że mogę o tym rozmawiać.
Potem spotkałaś kogoś, kto udzielił ci pomocy.
W takiej sytuacji trudno komukolwiek zaufać. Zauważyłam jednak innego mężczyznę, który wyglądał kompletnie inaczej niż ten, co mnie zaatakował. Powiedziałam mu co się stało i zapytałam, czy nie mógłby mi powiedzieć, gdzie ja w ogóle jestem i w którą stronę mam iść. Oczywiście przed tym wszystkim mogłam tak naprawdę wziąć taksówkę i wrócić nią do domu. Wtedy ta cała sytuacja nie miałaby miejsca. Uznałam jednak, że mam tylko z sześćset metrów do przejścia i nie może mi się nic stać, szczególnie w Olsztynie.
A potem na policji musiałaś o tym wszystkim opowiadać. Sporządzenie rysopisu nie było łatwe, bo na dobrą sprawę nie wiedziałaś, jak ten człowiek dokładnie wyglądał.
Kiedy ktoś nas zagaduje, a my nie mam ochoty rozmawiać, to po prostu go olewamy. Staramy się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, ani żadnej dyskusji. Jakiś rysopis został stworzony, ale ja bardziej pamiętałam barwę głosu i to co do mnie mówił, niż jak konkretnie wyglądał. Adrenalina trzymała mnie do momentu, kiedy usiadłam w pokoju i zaczęłam po prostu płakać. Od tamtej pory nie mogłam też stanąć na tą nogę. Kiedy więc pojechałam na komisariat, to policjanci musieli nosić mnie na rękach. Potem pojechaliśmy w miejsce zdarzenia, żeby znaleźć mój telefon i dokumenty, które wtedy zgubiłam.
Znaleźliście je?
Nie, w tamtym miejscu nic nie było. O dziwo dwa dni później ktoś przyniósł je na komisariat. Czy był to sprawca, czy mężczyzna który mi pomógł, tego nie wiem. W każdym razie, policjanci zawieźli mnie na SOR i tam spędziłam cały dzień w oczekiwaniu co będzie z moim kolanem. Następnie wreszcie zasnęłam, ale potem obudziłam się w wielkim strachu. To był najgorszy moment.
Ile minęło czasu, aż mogłaś o tym normalnie porozmawiać?
Cóż, czas pomaga. Akurat musiałam tą historię opowiadać wielokrotnie: jednemu policjantowi, drugiej policjantce, trzeciemu policjantowi oraz panu, który zabezpieczał odciski palców i materiały genetyczne pod paznokciami i na ubraniach. Potem byłam przesłuchana na prokuraturze. Oswoiłam się z tym i staram się nie myśleć o zamiarach tego człowieka. Mówienie o kontuzji i upadku da się przeżyć, ale gorzej jest, kiedy wspominam jego słowa. To mną bardzo wstrząsa.
Kontuzja oznaczała brak wyjazdów na zawody, co wiązało się z końcem dofinansowania.
Jestem wdzięczna, że w czasie tego wypadku byłam jeszcze w programie Team100. Swoim finansowaniem bardzo mi pomogli w rehabilitacji tego kolana. Miałam też szczęście, że spotkałam dobrego fizjoterapeutę, który w miarę szybko postawił mnie na nogi. A najgorszą rzeczą na świecie było przecież to, że zwyczajnie nie mogłam chodzić. Stałam się zależna od innych, a źle się w takich sytuacjach czuję. Potem przez brak startów z tego programu automatycznie wypadłam. Uczestnictwo w nim wiązało się jednak z zazdrością innych ludzi. Wyróżniano sportowców, którzy mają największą szansę na pojechanie na igrzyska, a reszta której to nie spotkało potrafiła gadać okropne rzeczy. Wiesz, zaglądać do portfela i gadać: na co te pieniądze wydajesz, na co nie wydajesz, jak powinnaś je wydać. Więc kiedy w tym roku umowa nie została ze mną przedłużona, to pewien ciężar z moich pleców spadł.
Jeśli chodzi o kontuzje, ja mogę obecnie tym klasykiem pływać, ale sprawia to straszny ból. Mimo tego próbowałam w ubiegłym roku pracować i wracać do formy. Jestem twardą osobą i zaciskałam zęby, ale nie przekładało się to na wyniki. Byłam też tak zmęczona psychicznie, że brakowało mi wiary i nie myślałam nawet, że zasługuje, aby pojechać na mistrzostwa świata. Popełniałam błąd, bo cały czas patrzyłam na siebie jako na zawodniczkę zdrową. A już nigdy nie będę miała takich samych kolan.
Te więzadła zostały w końcu zerwane.
Tak, więzadło poboczne zostało zerwane, tak samo ACL – czyli przednie krzyżowe. Pierwsza rekonstrukcja miała na celu sprawić, abym w ogóle mogła stanąć na nogi. Przy okazji kolano zostało wyczyszczone z resztek tego ACLa. Poza tym łękotka była strzaskana, wymagała zszycia. Pozostaje jeszcze drugi etap operacji. Myślałam, że mogę go przesunąć w czasie, ale przy klasyku nie jest jednak to możliwe. Kolano w pewien sposób wróciło do normy, ale wciąż nie pozwala na swobodne pływanie tym stylem.
To jednak nie koniec twojej trudnej drogi. Wyjechałaś z Polski, przeprowadzając się do rodziców, którzy mieszkają za granicą. Teraz pracujesz w magazynie, gdzie – mimo braku połowy ręki –przekładasz dziennie pięćset skrzynek piwa. Ciężko było podjąć tak fizyczną pracę? Na Facebooku piszesz, że traktujesz ją jako trening siłowy…
Doszłam do takiego momentu, w którym straciłam stypendia i skończyły mi się oszczędności. Najpierw próbowałam znaleźć coś w Polsce, ale nie widziała mi się praca na siłowni, nie miałam wtedy też odwagi prowadzić treningów prywatnie. Skorzystałam więc z zaproszenia rodziców, a praca, o której mówisz, stanowiła jedyną opcję, aby móc zarabiać na szkołę i swoje wydatki. Jest ciężka fizycznie, nawet osoby pracujące na budowie mają od nas łatwiej. Podczas sezonu na usługi dostarczające zimne napoje jest duże zapotrzebowanie, dlatego tej harówki bywa sporo. Ale ja nie miałam innego wyboru. Chciałam po prostu trenować. Miałam taką możliwość, aby o 6:30 chodzić na trening, a potem do pracy, więc z niej skorzystałam. A kiedy mam wolne od pracy, chodzę do szkoły i uczę się języka niemieckiego, który może pozwolić mi znaleźć lepsze zatrudnienie.
Czy to oznacza, że na razie odstawiłaś pływanie na bok? Będąc w Dortmundzie wciąż jesteś w stanie trzymać formę?
Dużym ciosem był fakt, że skończyło mi się dofinansowanie Team100, które mogłam wykorzystać na karnety. Na szczęście w moim życiu zawsze pojawiają się ludzie, którzy chcą mi pomóc. Wiadomo, że kiedy przychodzę na basen, to widać że jestem profesjonalistką. A Niemcy są bardzo kontaktowi: rozmawiają ze mną, pytają do czego się przygotowuję. I w taki sposób, rozmawiając z jednym z trenerów zespołu z Dortmundu, dostałam propozycję, aby pływać razem z nimi. Wiadomo, że nie rozumiem jeszcze języka. Oni wykonują swój trening, a ja swój, ale i tak jest raźniej. Lepiej się pracuje w otoczeniu innych zawodników.
Jak ci się żyje w Niemczech? Odczuwasz w różnice w postrzeganiu osób niepełnosprawnych w porównaniu do tego co jest w Polsce?
Od razu da się pewne rzeczy zauważyć. Chodzi o inną mentalność. W Polsce jesteśmy bardziej zamknięci na ludzi i nie mam na myśli tylko osób niepełnosprawnych. W Niemczech natomiast generalnie każdy jest otwarty. Często mnie pytają: a co robisz? Jak ty w ogóle podnosisz te ciężary? A nawet kiedy ktoś nie ma odwagi zaczepić mnie na siłowni, to pisze mi na Instagramie, że jestem bardzo silną kobietą i trzyma za mnie kciuki. Na pewno przez to, że sama jestem otwarta i uśmiechnięta, to ludzie mnie inaczej odbierają.
Co musisz zrobić, aby z twoim zdrowiem było wszystko w porządku?
Myślę, że cały czas wychodzę z pewnego zakrętu. Jakiś czas temu było jeszcze nie najlepiej, jeśli chodzi o moje zdrowie psychiczne. Praca, którą wykonuje jest ciężka fizycznie. Do tego: chcę trenować, chodzę do szkoły, uczę się niemieckiego, a niektóre nauczycielki są mało wyrozumiałe. To wszystko nałożyło się na siebie i sprawiło, że w pewnym momencie zaczęłam tracić chęci do życia. Myślałam: nie wrócę do Polski, bo nie miałabym za co żyć. Kolano jest natomiast zepsute, więc podczas pływania klasykiem muszę mieć na sobie ortezę, która je stabilizuje, ale nogę się bardzo obciera.
Na pewno potrzebuje wykonać kolejną operację, aby naprawić ACLa. Nie chodzi tylko o pływanie, bo chciałabym pojechać na narty, nauczyć się jeździć na desce, a do też potrzebuję sprawnego kolana. Myślę jednak, że będzie coraz lepiej. Ta siła zewnętrzna wciąż pcha mnie do przodu, mimo że nie jest kolorowo. Wcześniej doszłam do takiego momentu, że psycholog sportowy, który pracuje u nas w kadrze zapytał się, co u mnie słychać. Powiedziałam mu, że potrzebuję z nim porozmawiać. A on wytłumaczył mi prostą rozmową, że mam w życiu za wiele pootwieranych furtek i one zabierają mi energię. Nie koncentruję się przez to na rzeczach, które są najważniejsze.
Jaki jest koszt takiej operacji na ACL?
To jest koszt rzędu dziesięciu tysięcy złotych. Mogę liczyć na wsparcie Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, który dzięki współpracy z Luxmedem jest otwarty, aby pomóc taką operację przeprowadzić. To jednak zajmuje sporo czasu. Rehabilitacja takiego kolana to jest – przy dobrych wiatrach – okres sześciu do dziewięciu miesięcy. Do tego może ona pochłonąć podobne pieniądze, co sama rekonstrukcja.
Zdaje się, że jakiś czas temu podjęłaś decyzję, że nie będziesz lecieć do Tokio. I dopiero przełożenie igrzysk zmieniło twoje plany?
Cały czas się zastanawiam, bo nie jestem już zawodniczką która ma naście lat, tylko dojrzałym sportowcem. Coraz bliżej mi do trzydziestki i choć nie myślę jeszcze o pełnej stabilizacji i założeniu rodziny, to staram się nie traktować pływania jako mojego głównego źródła dochodu… bo obecnie mi go nie przynosi. Muszę więc myśleć jak każdy człowiek: iść do pracy, zarabiać optymalne pieniądze. A nie żyć od pierwszego do pierwszego. Aby przygotowywać się do igrzysk, potrzebne są bezpieczeństwo finansowe i spokojna głowa. Tylko wtedy można skupić się na treningach. Stypendia i pieniądze dla sportowców są pokaźne, tylko jeśli ktoś wygrywa i odnosi sukcesy. Na obecny moment jednak główne wparcie daje mi miasto Szczecin, na które zawsze mogłam liczyć.
Twoją zajawką jest też trening personalny. Robisz teraz fajną akcję na Instagramie TVP Sport, na którym prowadzisz treningi dla ludzi. To duża promocja dla osób niepełnosprawnych, a ty się na pewno cieszysz, że twoje filmiki – które już od dawna wrzucałaś – zostały zauważone.
Było to ogromnie miłe, że Sylwia Michałowska zauważyła mnie i zaproponowała prowadzenie treningów na ich Instagramie. Zależało jej, żeby poprzez moje podejście do niepełnosprawności, pokazać ludziom, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chcemy wypromować sport niepełnosprawnych i pokazać jak niepełnosprawni radzą sobie ze zwykłymi ćwiczeniami. Nie robię tego dla wyświetleń czy sponsorowanych postów, tylko dlatego że to lubię.
Ale miły komentarz zawsze sprawia, że człowiek się lepiej czuje, prawda?
Oczywiście, że tak. To dodatkowa motywacja. Nawet negatywny komentarz mi nie zawsze przeszkadza, bo jestem osobą, która lubi konstruktywną krytykę. Nie lubię za to krytyki ludzi, którzy się na czymś kompletnie nie znają, a mimo tego nie mają problemu, aby się wypowiedzieć. Jak się chcesz czegoś dowiedzieć, to zapytaj, a nie negujesz. Ale tak jak mówisz, wszelkie pozytywne komentarze budują i utwierdzają w przekonaniu, że robisz dobrą robotę.
Myślisz o tym, żeby skupić się na treningach personalnych? Współpraca z TVP Sport na pewno dała ci sporą rozpoznawalność.
Cieszę się, że dostałam taką możliwość i mogę to robić pod ich patronatem. To duże osiągnięcie dla mnie jako trenera personalnego. Choć zawsze wychodziłam z założenia, że treningi online to nie jest coś, w czym się dobrze czuję. Musisz widzieć klienta – jak wygląda, jaką ma mobilność, co może zrobić, jak wykonuje ćwiczenia. Dlatego klasyczna forma współpracy bardziej mi odpowiada. Staram się jednak prowadzić takie treningi, które większość ludzi jest w stanie wykonać i nie zrobić sobie przy tym krzywdy. Planuje je tak, żeby każdy widz mógł sobie z nimi poradzić.
Na pewno znasz Michała Pola. Kiedyś podczas charytatywnej transmisji na Kanale Sportowym, Michał wszedł na wagę, która pokazała trochę za dużo. Postanowił wtedy, że weźmie się za siebie. Zaczął trenować, co możemy oglądać właśnie na Kanale Sportowym. Może rzucisz mu wyzwanie – podjęcia się treningu poprowadzonego przez ciebie?
Dobrze wiesz, że lubię wyzwania. Więc tak: rzucam rękawice Michałowi, aby spróbował potrenować ze mną. Na pewno nie będzie łatwo, ale myślę że nie stchórzy!
Czasy nie są łatwe. Wszyscy siedzimy w domach, ta kwarantanna zaczyna nam dokuczać. Są takie dni, kiedy nic nam się nie podoba. Masz jakiś przekaz, którym chciałabyś się podzielić?
Jestem pozytywną osobą, ludzie przez to pytają: skąd bierzesz taką motywację, jak to robisz, że ciągle jesteś zadowolona? Ale to nie do końca tak, bo również miewam złe chwile. Siadam i płaczę, denerwuję…
Oj, byłem kiedyś świadkiem złości Pauliny, wolę się nie przekonywać…
Jestem niestety taką osobą, która ma bardzo krótki lont. Szybko się odpalam i kiedy to robię, kończy się bardzo dużym wybuchem. Mówisz, że doświadczyłeś tego, mam nadzieję że się nie gniewasz.
A wiesz, chyba nigdy nie byłem ofiarą, tylko osobą trzecią.
Na pewno mam dużo męskich cech: nie owijam w bawełnę i walę prosto z mostu, kiedy coś do kogoś mam. A jak możemy sobie poradzić w tych czasach? Musimy usiąść na tyłku i zastanowić się: jeśli robimy coś źle, to zmieńmy to na plusy. Jeśli robimy coś dobrze, to róbmy tego więcej. To nie jest łatwa sytuacja, żeby parki, kiny, restauracje były pozamykane. Ale mamy masę rzeczy, które możemy zrobić w domu i z najbliższymi. Ważne, żebyśmy z nimi spędzali czas, bo w dobie telefonów i social mediów zapominamy o zwykłej rozmowie, przytuleniu, wspólnych aktywnościach. Ja na przykład grywam teraz z bratem i mamą w Uno – daje to więcej radości, niż obejrzenie nawet najśmieszniejszego filmiku na TikToku.
ROZMAWIAŁ
MARCIN RYSZKA
Polskich paraolimpijczyków wspiera PKN ORLEN
Fot. Archiwum prywatne