Rzut oszczepem to lekkoatletyczne zawody podwyższonego ryzyka. Coś jak mecz Siarka Tarnobrzeg – Stal Stalowa Wola. Czasami wystarczy chwila nieuwagi służb porządkowych i tragedia gotowa. Ale rzut oszczepem to również spektakularne odległości, efektowne pady i czysty oldschool. To historia rekordów, które u kibiców budzą szacunek, a działaczom IAAF nie pozwalają spokojnie zasnąć.
Każdy kiedyś rzucał oszczepem. Pozostaje tylko kwestia odpowiedniego nazewnictwa. Pierwotne ludy u zarania dziejów korzystały z dzidy, aby upolować obiad lub rozwiązać lokalny konflikt. Halabarda z kolei zdobyła uznanie wczesnej armii szwajcarskiej. Lancy używali szwoleżerzy, piki zdawały egzamin podczas Powstania Styczniowego, a hasta była ulubioną bronią rzymskich legionistów. Na podwórku rzucało się co najwyżej patykiem, marząc o grocie z prawdziwego zdarzenia, który wbiłby się głęboko w osiedlową rabatkę. Włócznia w tej czy innej formie znana jest człowiekowi od dziesiątek tysięcy lat, a rzut oszczepem jako konkurencja sportowa swoim początkiem sięga aż starożytności. Oszczep w nowożytnych igrzyskach olimpijskich zadebiutował już w roku 1908 i od razu stał się domeną miotaczy z zimnej północy.
Skandynawia kontra reszta świata
Chodzą po świecie zgryźliwi ludzie, którzy zanoszą się śmiechem słysząc o zawodach pod tytułem – mistrzostwa świata w skokach narciarskich. Bo co to za mistrzostwa świata, kiedy skoki na poważnie uprawia się raptem w kilku państwach na krzyż? – pytają retorycznie. Możliwe, że takie osoby uśmiechnęłyby się również z przekąsem słysząc o konkursie rzutu oszczepem podczas igrzysk olimpijskich 1908 w Londynie. Czołowe lokaty zajęło wówczas dwóch Szwedów, Norweg i czterech Finów. Sztokholm 1912? Trzech Szwedów, pięciu Finów, Norweg i osamotniony Węgier – oto pierwsza dziesiątka. 1920 – podium w całości zapełniają Finowie. Los Angeles 1932 – to samo, fińskie podium a zwycięzca Matti Jarvinen bije rekord olimpijski. Jarvinen zdominował światowy rzut oszczepem w latach 1930-1934 poprawiając rekord świata aż dziesięciokrotnie! Fiński mistrz nieprzeciętne umiejętności wykorzystywał nie tylko na rzutni. W roku 1939 służył w Przesmyku Karelskim podczas wojny radziecko-fińskiej, gdzie uczył innych żołnierzy jak prawidłowo miotać… granatami.
Po II Wojnie Światowej układ sił w rzucie oszczepem zaczął się zmieniać. Do głosu częściej bowiem dochodzili zawodnicy z innych części globu niż Skandynawia. Amerykańscy bracia Held wpadli któregoś pięknego dnia na pomysł, aby nieco podrasować oszczep. Skrócili końcówkę, dociążyli całość i nowy bardziej aerodynamiczny sprzęt wyrzucony przez młodszego z braci pofrunął w Pasadenie na odległość 80,41 m. Rekord świata i jednocześnie pierwszy w historii rzut powyżej magicznej granicy 80 metrów. W tym duecie to młodszy – Franklin – odpowiedzialny był za rzuty, natomiast projektowaniem oszczepu dalekiego zasięgu zajmował się starszy – Dick. Nowy oszczep przysłużył się do bicia rekordu świata przez Franklina dwukrotnie: w roku 1953 i 1955. Granica 90 metrów padła już jednak po rzucie Skandynawa, a zasadniczo Norwega – Terje Pedersena w roku 1964.
W późniejszym czasie coraz lepiej z oszczepem radzili sobie przedstawiciele ZSRR oraz Niemiec – zarówno tych wschodnich jak i zachodnich. Punktem szczytowym sportowego wyścigu zbrojeń w przedzielonym żelazną kurtyną świecie stał się rekord globu Amerykanina Toma Petranoffa na poziomie 99,72 m w roku 1983. I tak szybko poprawiony przez reprezentanta wschodniej strony mocy. Zawodnik NRD Uwe Hohn już rok później w Berlinie prawie przerzucił całą murawę miotając tak mocno, że oszczep zaznaczył swoje lądowanie wyraźnie poza setnym metrem – 104,80 m. Dało to do myślenia działaczom IAAF. Aby zapobiec sytuacji, w której po kolejnym równie dalekim rzucie grot wbija się gdzieś hen w bieżnię, a nawet trybuny, postanowiono zmienić środek ciężkości oszczepu. Od 1 kwietnia 1986 roku rekordy świata zaczęto mierzyć od nowa. Do tego dnia środek ciężkości znajdował się w centralnej części trzonu. Przesunięto go bliżej grotu, aby grawitacja ściągała szpic do ziemi szybciej niż w okolicach setnego metra.
Ludzkie tarcze
To był rok 2007. Lipcowy wieczór na Stadio Olimpico w Rzymie. Elitarny mityng lekkoatletycznej Golden League właśnie wkraczał w kulminacyjny moment. Na bieżni startował bieg pań na 100 metrów. W oddali konkurs prowadzili skoczkowie w dal, a na rozbiegu do rzutu oszczepem ustawiał się Tero Pitkämäki. Fin zrobił nabieg, rzucił, po czym zakończył występ efektownym padem na ręce. Oszczep leciał długo. Ale gdy w końcu się wbił, to nie w murawę a w plecy francuskiego skoczka w dal Salima Sdiri’ego który przygotowywał się do kolejnych konkursowych prób. Tego dnia nie oddał już więcej skoku. Wypadek skończył się obrażeniami nerki i wątroby, oraz czterocentymetrową raną w prawym boku. Gorsze były jednak uszkodzenia psychiczne. Sdiri zapowiedział, że już nigdy więcej nie weźmie udziału w zawodach, jeśli w tym samym momencie na stadionie rozgrywany będzie rzut oszczepem.
W konkursie skoku w dal niezbędna jest odpowiednia koncentracja. Myślisz, że mógłbym się skupić podczas gdy w powietrzu fruwają oszczepy?
– mówił reporterowi New York Times. Natomiast trenerka Danielle Desmier dodała:
Salim nie jest już taki jak wcześniej. Nie można wyjść z takiego wypadku bez jakiejś psychicznej traumy. On jest inny, ale może wszystkie te wydarzenia dodadzą mu motywacji, by iść naprzód.
Stosunki między Francuzem a Pitkämäkim po wypadku – delikatnie mówiąc – były dość chłodne.
Nie jest kimś, kogo cenię.
W tych krótkich słowach w magazynie L’Equipe Sdiri podsumował sprawcę swojego nieszczęścia. Po czym dopowiedział:
Najpierw w wywiadzie mówił, że był przerażony tym co się stało a niedługo później, kiedy oddał najlepszy rzut w sezonie stwierdził, że był bardzo skoncentrowany i wcale nie miał w pamięci wypadku z Rzymu. Dla mnie wychodzi na zwykłego kłamcę.
Pitkämäki odpowiada, że nie ruszył do Sdiri’ego chwilę po oddaniu felernego rzutu ponieważ był w ciężkim szoku. Po drugie, ludzie z obsługi zawodów mieli go przekonywać, że dźgniętemu Francuzowi nie stało się nic poważnego.
Rok 2007 swoje żniwo jeśli chodzi o wypadki z oszczepem w tle zaczął jednak zbierać szybciej niż podczas lipcowych zawodów w Rzymie. Już w styczniu w dalekiej południowej Afryce grotem oberwał sam mistrz olimpijski i ówczesny rekordzista świata w dziesięcioboju – Roman Sebrle. Trwał kolejny treningowy dzień podczas zgrupowania w Potchefstroom w RPA. Na terenie stadionu trenowali mistrzostwie z różnych części świata. Był w tym gronie między innymi czeski wieloboista oraz południowoafrykańska oszczepniczka Sunette Viljonen.
Przechodziłem w poprzek boiska, całkowicie skupiony na własnym treningu. Zupełnie zapomniałem, że na skraju boiska trenowano właśnie rzut oszczepem. Nagle rozległy się krzyki. Zanim zdążyłem zareagować, zostałem trafiony. Spojrzałem na swoje ramię i zobaczyłem wczepiony oszczep. Byłem w szoku…
– tak opisywał wypadek Sebrle.
Oszczep wbił się w prawe ramię gwiazdy dziesięcioboju na głębokość 12 cm. Sebrle zareagował instynktownie i natychmiast wyrwał grot z ciała. Mogło to spowodować jeszcze większe uszkodzenia, ale trzeba przyznać, że los sprzyjał mistrzowi. Skończyło się na jedenastu szwach i krótkotrwałej przerwie w treningach (odpadły zwłaszcza ćwicze2nia przygotowujące do skoku o tyczce). Od prawdziwej tragedii dzieliły jednak Sebrle centymetry.
Gdyby oszczep uderzył 10 cm w lewo, przebiłby moje płuco, najgorszym scenariuszem byłoby jednak gdyby wbił się 20 cm wyżej. Wystarczyło natomiast uderzenie centymetr wyżej i uszkodzona zostałaby kość, mięśnie i ścięgna a to byłby koniec mojej sportowej kariery
– relacjonował lekarską diagnozę reprezentant Czech. Już miesiąc później Sebrle z dużym dystansem odnosił się do całej sytuacji w wywiadzie dla BBC:
Teraz jest OK. Mogę wykonywać wszystkie moje treningi bez problemu i bez bólu. To była moja wina, zapomniałem, że kobiety rzucają. Sunette, która jest moją dobrą przyjaciółką, bardzo się całą sytuacją przejęła i zdenerwowała. Jej rekord życiowy to 64 metry, a ja oberwałem po rzucie na jedyne 55 metrów… ale mimo wszystko dało się to odczuć.
Sidiri i Sebrle wyszli cało ze swoich wypadków. Podobnego szczęścia zabrakło Niemcowi, który odmierzał rzuty młodych sportowców podczas młodzieżowego mitingu w Dusseldorfie. Pięć lat po incydentach w Rzymie i RPA oszczep nie okazał się być podobnie łaskawy i odebrał życie 74-letniemu sędziemu zawodów dla nastolatków. Grot wbił się w samo gardło nie dając mężczyźnie większych szans na przeżycie. Do wypadku doszło w niedzielę, natomiast popularny i ceniony w regionie Dieter Strack zmarł w poniedziałek nad ranem w szpitalu. Do dziś żyje za to sprawca nieszczęśliwego wypadku, który tamtego sierpniowego dnia miał raptem 15 lat. Szybko został objęty opieką psychologiczną.
IAAF w trosce o bezpieczeństwo
Rzut oszczepem to konkurencja lekkoatletyczna, którą śmiało można określić mianem – podwyższonego ryzyka. Dyscyplina, w której od dziesiątek lat IAAF działa na rzecz tego, aby hamować rekordowe zapędy lekkoatletów. Największą zmorą działaczy są zwłaszcza ci zawodnicy, którzy równanie: siła razy ramię, rozwiązują z zamkniętymi oczami. Jednak dalekie odległości to tylko jedna strona medalu. Groźniej robi się kiedy oszczep zbacza z toru i wypada poza promień (przypadek Sdiriego, który w momencie uderzenia kucał przy rozbiegu do skoku w dal).
Wokół rzutni do młota i dysku znajduje się siatka, natomiast pchana przez miotaczy kula leci stosunkowo krótko i powoli. W przypadku oszczepu sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Żadna siatka nie zatrzyma wąskiego i ostrego grotu, natomiast prędkość jaką osiąga w locie tego typu przyrząd klaruje się na poziomie 100 km/h! Trzon w najgrubszym miejscu ma jedynie 2,5 cm – 3 cm średnicy. Dodając do siebie szybkość i typową dla dowolnej włóczni budowę, mamy do czynienia z sytuacją, w której oszczep podczas zawodów widoczny jest jedynie dwa raz – w momencie gdy znajduje się jeszcze w dłoni miotacza oraz gdy dociera do celu (z założenia wbija się w ziemię). Faza lotu jest natomiast dość trudna do bezpiecznej i precyzyjnej obserwacji.
W latach 50-tych ubiegłego stulecia hiszpański dyskobol Felix Erausquin zaproponował światu nową autorską metodę rzutu oszczepem, która przypominała technikę obrotową stosowaną przez zawodników rzucających dyskiem. Sposób okazał się być niezwykle skuteczny, ponieważ oszczep wzmocniony przez siłę odśrodkową jaką wytwarzał kręcący się wokół własnej osi zawodnik szybował aż w okolice setnego metra. Problem pojawiał się jednak nie tylko w związku z odległością. Wirujący niczym baletmistrz miotacz czasami wypuszczał oszczep pod kątem 90 stopni względem prawidłowego kierunku rzutu. Styl hiszpański (jak ochrzczono obrotową technikę) został w związku z niebezpieczeństwem jakie stwarzał szybko zdelegalizowany przez lekkoatletyczne władze. Podczas igrzysk Melbourne 1956 metoda nie doczekała się olimpijskiego debiutu. Oszczepy w Australii latały jednak i tak rekordowo daleko, ponieważ Norweg Egil Danielsen w czwartej kolejce rzutów posłał przyrząd na odległość 85,71 m czym poprawił rekord świata Janusza Sidły. Norweg, Polak, oraz reprezentant ZSRR Wiktor Cybulenko – tak wyglądało podium tamtej olimpijskiej rywalizacji. Rywalizacji z wykorzystaniem bezpiecznego stylu klasycznego.
Z biegiem lat okazywało się jednak, że metodą klasyczną również można miotać w okolice setnego metra. Wspomniany już wcześniej Niemiec Uwe Hohn przekroczył magiczną barierę z rozmachem, bo o niespełna pięć metrów. Postanowiono zmienić środek ciężkości i tym samym zapobiec sytuacji, w której grot oszczepu mógłby wbić się w tartan, na jednym z wewnętrznych torów bieżni…
Epoka Železnego
…I wtedy pojawił się on. Cały na Czechosłowacko – Jan Železný, człowiek któremu nowe modele oszczepów wcale nie przeszkadzały. 98,48 m uzyskane przez Czecha w roku 1996 wciąż pozostaje rekordem świata. Železný zapytany jak daleko byłby w stanie posłać oszczep starej generacji odpowiedział dyplomatycznie:
To trudne pytanie, ponieważ przestałem rzucać starym oszczepem, kiedy miałem zaledwie 19 lat. Naprawdę nie jestem w stanie tego oszacować, ponieważ kiedy byłem w najlepszej formie, nigdy nie miałem okazji spróbować rzutów starym modelem.
Jak wielkim dominatorem był Jan Železný, niech zaświadczą dwie statystyki. Czech granicę 90 metrów przekroczył w karierze aż 52 razy! To więcej niż wszyscy pozostali oszczepnicy w sumie. Dekada 1991-2001 to popis prawdziwej hegemoni Železnego. W ciągu dzięsięciu lat wygrał 106 ze 135 konkursów, w których brał udział. Karierę zakończył dopiero jako 40 latek, w roku 2006. Działacze IAAF mogli odetchnąć – kolejna zmiana przepisów i ponowne przesunięcie środka ciężkości nie były konieczne. Na rzutni zabrakło jedynego człowieka, który przy odrobinie szczęścia był w stanie posłać nowy typ oszczepu poza granicę setnego metra.
Od roku 1983, a więc odkąd oficjalnie rozgrywane są mistrzostwa świata w lekkoatletyce (wcześniej tę rolę pełniły igrzyska olimpijskie) najwięcej tytułów zdobywali oszczepnicy z Finlandii (czterokrotnie), Czech (czterokrotnie), oraz Niemiec (trzykrotnie). Jak widać w tym zestawieniu miotacze ze Skandynawii wciąż są jedną z wiodących sił w światowym oszczepie. Nie jest to już jednak taka dominacja jak za czasów Jarvinena. Duża w tym zasługa Jan Železnego, który złoty medal dla swojego kraju zdobywał aż trzykrotnie. Sytuacja we współczesnym oszczepie jest dynamiczna. Poza Europejczykami coraz częściej o miejsce na podium najważniejszych imprez walczą lekkoatleci spoza Starego Kontynentu. W 1997 mistrzem świata został Marius Corbet z RPA, a w 2015 Kenijczyk Julius Yego. Złoto w Londynie 2012 przypadło natomiast reprezentantowi Trynidadu i Tobago. Keshorn Walcott przerzucił w finałowym konkursie Czecha Vítězslava Veselego oraz mocną grupę Skandynawów, stając się pierwszym od 1952 roku mistrzem olimpijskim w rzucie oszczepem spoza Europy. W Helsinkach 60 lat wcześniej triumfował Amerykanin Cyrus Young, który z kolei jest jedynym złotym medalistą igrzysk olimpijskich w oszczepie rodem z USA.
Fakt, że oszczep staję się od pewnego czasu dyscypliną coraz bardziej internacjonalną może w przyszłości zaprocentować ponad stumetrowym rekordem świata. Kibice z pewnością trzymają kciuki za taki rozwój wydarzeń. Działacze IAAF natomiast znowu będą zmuszeni szukać nowych rozwiązań ograniczających zbyt dalekie loty oszczepu. Może wzorem skoków narciarskich skutecznym antidotum okaże się skrócenie rozbiegu?
PKN ORLEN jest sponsorem generalnym Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Polskiego Związku Lekkiej Atletyki oraz wielu najważniejszych mityngów w kraju.
Źródła:
nytimes.com
iaaf.org
theguardian.com
coachkrall.com
Fot. 400mm.pl
“Żadna siatka nie zatrzyma wąskiego i ostrego grotu”
Gadanie. Technicznie to nietrudne do rozwiązania.
“prędkość jaką osiąga w locie tego typu przyrząd klaruje się na poziomie 100 km/h”
To tłumacz Google napisał czy jak? Poza tym oszczep nie osiąga żadnej prędkości w locie, ponieważ maksymalną prędkość ma w momencie wypuszczenia z ręki miotacza.
Bardzo Cię przyjemnie czytać Krzysztofie. Choć nie interesuję się totalnie opisana dyscypliną sportu, a pojawiłem się tutaj, bo sam mnie skierowałeś z ostatniego z Twoich wpisów, to czytałem z pełną satysfakcją i poczuciem dobrze spędzonego czasu. Widać, że dość mocno zanurzyłeś pióro w kałamarzu literatury i historii. Może i popełniłeś pewne błędy merytoryczne (krytyka poniżej – nie odniosę się do niej z gdyż po prostu się nie znam), to nie zamazuje to w żaden sposób lekkości w jakim przebiegłem przez tekst (BC1 to przy tym dość intensywny wysiłek ;)). Dziękuję za tekst i pozdrawiam jak zawsze serdecznie!
Paweł Z.