“Kto zapali olimpijski znicz podczas ceremonii otwarcia?” – głowiły się amerykańskie media przed inauguracją igrzysk w Atlancie. Sprawę do samego końca trzymano w ścisłej tajemnicy. Wydawało się, że idealnego kandydata nie ma, a na giełdzie najwyższe notowania miały nazwiska aktywnych sportowców. Mimo to 19 lipca 1996 roku zdecydowano się na nieobecnego od dawna w przestrzeni publicznej Muhammada Alego. Dziś trudno wyobrazić sobie wybór, który lepiej puentowałby olimpijskie ideały.
Co do jednego zgadzają się właściwie wszyscy – Ali kontynuował karierę o wiele lat za długo. Niektórzy fachowcy wyliczają, że przez ćwierć wieku w ringu podczas walk i sparingów mógł przyjąć w sumie nawet 200 tysięcy celnych ciosów. Mimo to do dziś nie ma jednoznacznych dowodów wskazujących na to, że to właśnie boks odpowiada za późniejsze problemy zdrowotne “Największego”.
Po zakończeniu kariery nie zniknął, ale usunął się na dalszy plan. Mówił coraz mniej i coraz wolniej, jednak wciąż potrafił zwracać uwagę świata na sprawy istotne. W połowie lat dziewięćdziesiątych był głównie bolesnym wspomnieniem, które dostarczało wyrzutów sumienia większości fanów boksu. Opowiadał o wolnej Palestynie, a do tego zwracał uwagę na głód w Sudanie i ludobójstwa w Rwandzie. Wygodniej było wpuszczać to jednym uchem, a drugim wypuszczać.
Polityczno-społeczna pozycja Alego była wówczas skomplikowana, ale kiedy tak naprawdę taka nie była? Z jednej strony zbliżył się do Republikanów, otwarcie wspierając nawet walczącego o reelekcję Ronalda Reagana. Ale już kolejny prezydent – George Bush – potrafił nie zostawić na nim suchej nitki, gdy wbrew ustaleniom poleciał do Iraku negocjować uwolnienie amerykańskich jeńców.
Dla Demokratów długo pozostawał ważnym punktem odniesienia i symbolicznym głosem protestu przeciwko wojnie w Wietnamie, ale im również wygodniej było wtedy patrzeć w innym kierunku. Skąd więc w 1996 roku pojawił się pomysł, by to właśnie Alego wyznaczyć do zapalenia olimpijskiego znicza? Aby lepiej zrozumieć tamtą sytuację, warto prześledzić końcową część kariery pięściarzy, która jest pełna paradoksów.
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…
Ali ogłosił się “Największym” jeszcze zanim w ogóle został mistrzem świata, ale w kolejnych latach uczciwie zapracował na to miano. Przez dwie dekady rozdawał karty, regularnie wychodząc do najgroźniejszych możliwych rywali. Patrząc na jego dokonania z dzisiejszej perspektywy, uderza właśnie to, że nie ominęła go właściwie żadna wielka walka.
Od 1961 roku do 1980 roku aż 36 z 50 pojedynków stoczył z rywalami notowanymi w rankingu TOP 10 wagi ciężkiej magazynu “The Ring”. Coś takiego nie udało się nikomu wcześniej ani później. Dla porównania współcześni giganci wagi ciężkiej – Tyson Fury (30-0-1, 21 KO), Deontay Wilder (41-1-1, 40 KO) i Anthony Joshua (23-1, 21 KO) – mimo fantastycznych bilansów mają takich walk 10… razem wzięci!
Pod wieloma względami kariera “Największego” nie była to jednak prowadzona podręcznikowo. Oglądanie walk schyłkowego Alego to test odporności psychicznej dla każdego fana szermierki na pięści. Odpowiednie momenty na zejście ze sceny mijały, a on ciągle chciał się bić z młodszymi i bardziej rześkimi zawodnikami. W idealnym świecie pewnie powiedziałby “dość” już w 1974 roku. Wtedy wbrew pięściarskiej logice wygrał w Zairze z niepokonanym królem nokautu – Georgem Foremanem (40-0).
Dzięki temu został dopiero drugim w długiej historii wagi ciężkiej pięściarzem, któremu udało się odzyskać mistrzowski tytuł. Niespełna rok później na jego drodze znów stanął Joe Frazier (32-2). W Manili dopełniła się jedna z najbrutalniejszych trylogii w dziejach. Rywal został poddany przez narożnik przed ostatnią rundą, ale Ali… sam chciał wtedy zrezygnować. – Nigdy nie byłem tak blisko śmierci – powiedział po wyniszczającym boju.
To był kolejny znakomity moment, by odejść na własnych warunkach. Mistrz zbliżał się do 34. urodzin i coraz mniej przypominał pięściarza, który dekadę wcześniej zachwycał fanów boksu niespotykaną w wadze ciężkiej koordynacją i pracą nóg. Patrząc na chłodno – był już zupełnie innym zawodnikiem. Ciosy, które w najlepszych latach mijały go o włos, nagle zaczynały dochodzić celu. Ali miał jednak nieludzką odporność na ciosy, co wydatnie przedłużyło jego niezwykłą karierę.
Pieniądze mówią najgłośniej
Trudno w to uwierzyć, ale po wygranej z Foremanem zaliczył jeszcze 10 udanych obron tytułu z rzędu. Cztery lata bronił tronu będąc już podstarzałym czempionem, a chwilami bywało naprawdę ciężko. We wrześniu 1977 roku spotkał na drodze Earniego Shaversa (54-5-1) – jednego z najmocniej bijących ciężkich w historii. Larry Holmes przyznał, że tak potężnie nie bił nawet Mike Tyson. – Earnie przyłożył mi tak mocno, że aż wstrząsnął moimi przodkami w Afryce – powiedział po wszystkim Ali. Znów nieznacznie wygrał, ale przeszedł przez prawdziwe ringowe piekło.
Ile zdrowia uratowałby rezygnując po tym występie? Na to nie było jednak szans, a słabnący z walki na walkę “Największy” spędził w ringu jeszcze zbędnych 50 rund! W kolejnej walce przegrał z zielonym Leonem Spinksem (6-0-1), ale odebrał mu tytuł w błyskawicznym rewanżu. Ostatni wielki zryw Alego obejrzały na żywo ponad 2 miliardy widzów w ponad 80 krajach! Wtedy udało się napisać kolejną piękną kartę – odzyskał tytuł po raz trzeci i przewidywał, że ten rekord przetrwa kolejne dekady. Nie mógł wiedzieć, że już wkrótce federacje zaczną rozdawać mistrzowskie tytuły na potęgę…
– Nie mam już nic do udowodnienia – powiedział zgodnie z prawdą po historycznym zwycięstwie. Zapowiedział emeryturę i oddał mistrzowskie pasy, ale… tylko na chwilę. W 1980 roku wrócił, by spróbować odebrać je w walce z młodym, głodnym i niepokonanym Larrym Holmesem (35-0) – sparingpartnerem sprzed lat. To było smutne bicie do jednej bramki, w którym Ali po raz kolejny dał nieludzki wręcz popis wytrzymałości. Ostatecznie przegrał każdą z dziewięciu rund zanim wreszcie został poddany.
Dlaczego wielki mistrz w nieskończoność przedłużał karierę? Jak niemal wszyscy pięściarze – dla pieniędzy. Pojedynek z Holmesem pierwotnie miał odbyć się na słynnej Maracanie. Pomysł upadł, ale wracający z emerytury Ali i tak dostał 8 milionów dolarów – dużo więcej niż obrońca tytułu. Na tym polegał kolejny przykry paradoks – “Największy” z każdym kolejnym rokiem robił się coraz starszy, ale coraz wyższe robiły się też sumy, którymi obracali promotorzy.
Tykająca bomba
W końcowym rozrachunku pieniądze przemawiały do wyobraźni bardziej niż obawy o zdrowie. To było na swój sposób absurdalne, bo w otoczeniu Alego od lat znajdowali się ci sami ludzie. Trener Angelo Dundee decyzję zostawiał jednak podopiecznemu. Z kolei doktor Ferdie Pacheco z coraz większym niepokojem obserwował rozwój sytuacji. Wracający na ring weteran wyszedł do walki z Holmesem po zażyciu podwójnej dawki mocnego leku na niedoczynność tarczycy, który przyspieszył odwodnienie organizmu i potęgował zmęczenie.
– Ali był wtedy tykającą bombą – relacjonował Pacheco. – Mógł doświadczyć wszystkiego – od ataku serca przez udar do jakiegokolwiek krwawienia w mózgu – dodawał lekarz. Kilka dni po walce pięściarz został przebadany jeszcze raz – okazało się, że żadnych problemów z tarczycą nie miał i w ogóle nie powinien sięgać po ten lek. Sam zainteresowany potraktował całą sytuację jako idealną wymówkę. Zapowiedział, że “wróci mocniejszy” – już jako prawie 40-latek.
Ze zdrowiem Alego było wtedy tak źle, że w USA nikt nie chciał podpisać się pod decyzją o wypuszczeniu go do ringu. Pacheco mówił wprost – jego przyjaciel przyjął za dużo ciosów. Ma uszkodzony mózg, co objawia się między innymi dużo wolniejszym sposobem mówienia. Zarządzono wnikliwe badania, a wyniki legendy wzięło pod lupę 30 specjalistów. Ich interpretacja była zaskakująca i wyraźnie różniła się od tego, co było widoczne gołym okiem.
“Nie ma absolutnie żadnego dowodu, że Muhammad odniósł uszkodzenia jakiegoś ważnego organu – mózgu, wątroby, nerek, serca, płuc. Bez zarzutu jest także praca systemu nerwowego, mięśniowego i kostnego. Badanie krwi dało wyniki właściwe dla młodych mężczyzn” – skonstatowali medycy. A zaburzenia mowy? Zrzucili je na czynniki… psychospołeczne. Ich zdaniem ten sam Ali, który w świetle kamer kilkanaście lat wcześniej rzucał kreatywnymi wiązankami słownymi zapowiadającymi rap, nagle z niewiadomych względów zaczął się podczas występów medialnych stresować.
Tego typu rozumowanie przekonało organizatorów walki na Bahamach. Weteran wyszedł do walki z młodym Trevorem Berbickiem (19-2-1). Nie został znokautowany, ale po dziesięciu rundach przegrał z pięściarzem, którego 15 lat wcześniej pokonałby zapewne jedną ręką z zawiązanymi oczami. To był definitywny koniec sportowej kariery, ale już wkrótce ostatnie pojedynki Alego miały zyskać dodatkowy kontekst.
Walka pozaringowa
W 1984 roku – nieco ponad dwa lata od ostatniego występu – były pięściarz ogłosił, że zdiagnozowano u niego początki choroby Parkinsona. Nagle wiele rzeczy się rozjaśniło, ale… nie do końca. Lekarze i naukowcy do dziś nie są zgodni, na ile to wszystko jest ubocznym efektem boksowania. Na zdrowy rozsądek wydaje się to prawdopodobne, ale brak jednoznacznych dowodów.
Czy Muhammad Ali byłby chory na Parkinsona również wtedy, gdyby wybrał karierę na przykład w księgowości? Tego przesądzić nie sposób. Fakty są jednak takie, że w najbliższej rodzinie pięściarza brakuje podobnych przypadków. Nie brak za to teorii, że pewne procesy degeneracyjne nabrały przyspieszenia po laniu od Holmesa w 1980 roku, kiedy Ali ryzykował życiem już samym wyjściem do ringu. Jego stan stopniowo się pogarszał. Mówił coraz wolniej, a jego dłonie drgały w sposób niekontrolowany. Być może równolegle rozwinęła się wtedy także chroniczna encefalopatia pourazowa (CTE).
Nie powstrzymało to jego aktywności w przestrzeni publicznej. W 1984 roku poparł walczącego o reelekcję Ronalda Reagana. Rok później wyleciał do Izraela apelować o uwolnienie więzionych muzułmanów. Popierał wyzwolenie Palestyny i głośno mówił o głodzie w Afryce. W 1990 roku negocjował z… samym diabłem. Wbrew sugestiom amerykańskich polityków udał się do Iraku, by zabiegać o uwolnienie amerykańskich jeńców. Rozmowy z Saddamem Husajnem zakończyły się sukcesem, ale wyprawę Alego skrytykował prezydent Bush.
Kilka lat później sportowiec zwracał uwagę świata na ludobójstwo w Rwandzie. Mówił coraz mniej, ale czasami słowa były zupełnie zbędne – sama jego obecność robiła wystarczające wrażenie. Był siłą spokoju i nie musiał już krzyczeć, że jest “Największy” – ta teza nikogo już nie bulwersowała. Z wielu względów wygodniej było trzymać Alego poza głównym nurtem, ale nie sposób nie dostrzec, że miał w sobie coś, co łączyło Republikanów i Demokratów.
Kto powinien otworzyć igrzyska?
W 1995 roku wiedział o tym Dick Ebersol – prezydent transmitującej w USA igrzyska stacji NBC Sports. W grudniu doszło do pierwszych rozmów na temat ceremonii otwarcia. Bill Payne – szef komitetu organizacyjnego – miał inną wizję. Chciał postawić na Evandera Holyfielda (31-3), który nie był wtedy nawet mistrzem świata. Riddick Bowe (38-1) w trzeciej walce pokonał go przed czasem. Wydawało się, że to może przesądzić o emeryturze kolejnej bokserskiej legendy.
Payne argumentował, że Holyfield to jeden z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich sportowców, który na igrzyskach został skrzywdzony. Rzeczywiście – w 1984 roku w absurdalnych okolicznościach wrócił do domu z brązowym medalem po kuriozalnej dyskwalifikacji. Ebersol jednak gwałtownie zaprotestował przeciwko temu pomysłowi.
– Nie wiem, czy dobrze liczę, ale Holyfield ma już chyba przynajmniej piątkę nieślubnych dzieci. Nie neguję, że zdobył olimpijski medal, ale nie jest największym żyjącym amerykańskim sportowcem, który kojarzy się z igrzyskami – tłumaczył podczas narady. Zapytany o swój typ zgłosił Alego, ale Payne tylko się skrzywił. – Tam skąd pochodzę jest uznawany za dekownika – odpowiedział. Nawiązywał oczywiście do odmowy służby wojskowej w związku z wojną w Wietnamie.
Ebersol wykazał się ogromną cierpliwością i kulturalnie wytłumaczył wyjątkowo złożone okoliczności całej sprawy. Podkreślał, że Ali wybrał drogę obywatelskiego nieposłuszeństwa i z pełną świadomością poniósł wszystkie konsekwencje tej decyzji. Ostatecznie rozstrzygał sąd, a on w imię ideałów stracił trzy najlepsze lata kariery i miliony dolarów. A mógł przecież próbować oszukać system i uciec na przykład do Kanady.
Pierwsze spotkanie na szczycie nie przyniosło rozstrzygnięcia, ale Ebersol wyszedł zadowolony. Nie tylko podważył jakość kandydatury Holyfielda, ale zgłosił konkurencyjny projekt, który nie został z miejsca odrzucony. Kolejne miesiące stały pod znakiem cierpliwej pracy u podstaw. Dyrektor NBC najpierw upewnił się, że “Największy” w ogóle byłby zainteresowany udziałem w ceremonii i będzie w stanie fizycznie podołać temu zadaniu.
Potem konsekwentnie pracował nad komitetem organizacyjnym. Pomogła między innymi kaseta z nagraniem wszystkich pozytywnych działań Alego. Gdy Payne w końcu się zgodził, pojawił się inny problem. Ze względu na chorobę Parkinsona nie było możliwości, by ex-pięściarz mógł doprowadzić proces do końca i wejść stromymi schodami na sam szczyt platformy. Stąd wziął się pomysł, by… wysłał ogień za sprawą specjalnej konstrukcji.
Wielka improwizacja
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić – zwłaszcza w tajemnicy przed całym światem. Sprawa była trzymana w sekrecie do tego stopnia, że przeprowadzono tylko jedną próbę generalną. I to na sucho – bez paliwa, ognia i… bez głównego bohatera, którego zastąpił aktor. Gdy przyszła godzina zero, wszyscy byli w szoku. Alego oglądało 80 tysięcy widzów na stadionie i ponad 3 miliardy przed telewizorami na całym świecie – więcej niż podczas największych walk.
– Kiedy pojawił się na scenie, usłyszałem najpotężniejsze kolektywne westchnięcie w moim życiu. Do końca nie powiedziałem prezenterom, że to będzie Ali – oni też byli w totalnym szoku – relacjonował Ebersol. Sam proces zapalenia znicza prawie zakończył się wpadką. Główny bohater przejął płomień od Janet Evans, której z kolei wcześniej pochodnię przekazał… Evander Holyfield. Ali tak mocno zaangażował się w proces odpalania, że płomienie dotknęły nawet jego dłoni. Po kilku długich sekundach w końcu dopiął swego.
Drobne komplikacje nie miały jednak większego znaczenia. Liczyło się to, że cały świat mógł zobaczyć kolejną walkę “Największego”. Tym razem z godnością rzucił rękawicę chorobie, która skrzywdziła go mocniej niż Foreman, Frazier i Holmes razem wzięci. A na ceremonii otwarcia ta olimpijska historia wcale się nie skończyła. Ali otrzymał także kolejny złoty medal za wygranie turnieju w Rzymie w 1960 roku.
Pierwszy zaginął w tajemniczych okolicznościach. Według jednej z legend pięściarz miał cisnąć nim do rzeki gdy po powrocie do domu odmówiono mu obsługi w jednej z restauracji w rodzinnym Louisville ze względu na kolor skóry. W lipcu 2020 roku temat ceremonii otwarcia z Atlanty wrócił. Bernie Ecclestone przekazał olimpijską pochodnię Alego na własność Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu (MKOl). – Bardzo się cieszymy, że tak cenny eksponat na stałe będzie w naszym muzeum – komentował Thomas Bach, prezydent organizacji.
KACPER BARTOSIAK