Olimpijski sen Agassiego. Ostatni wzlot przed upadkiem…

Olimpijski sen Agassiego. Ostatni wzlot przed upadkiem…

Tenisowe sezony rządzą się swoją logiką. Na pierwszym planie są turnieje Wielkiego Szlema, jednak co cztery lata pojawia się zasadniczy problem. Jak podejść do rywalizacji olimpijskiej? W 1996 roku w Atlancie kibice ostrzyli sobie apetyty na kolejną odsłonę starcia Pete’a Samprasa z Andre Agassim. Wymarzony pojedynek ostatecznie się nie zmaterializował, ale jeden z Amerykanów i tak napisał kolejny rozdział niezwykle pokręconej historii.

Specyfikę olimpijskiego tenisa najlepiej prześledzić analizując wyniki wybranych zawodów. Spójrzmy tylko na Barcelonę – w 1992 roku doszło tam do jednej z największych sensacji w historii. Złoto padło łupem przeciętnego Marca Rosseta, który do tej pory większe sukcesy osiągał w deblu niż w singlu. Dwumetrowy Szwajcar na nawierzchni ziemnej odprawił aż pięciu rozstawionych zawodników – w tym samego Jima Couriera, turniejową “jedynkę”.

Nieoczekiwany olimpijski triumf pozostał najcenniejszym osiągnięciem w jego karierze. Z 51 wielkoszlemowych prób tylko dwa razy udało mu się dotrzeć choćby do ćwierćfinału – po raz pierwszy wydarzyło się to zresztą 4 lata po igrzyskach w Barcelonie. Wielcy mistrzowie rozgrywek ATP długo postrzegali “piątego Szlema” w kategoriach zła koniecznego. W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać. Złoto IO w singlu wreszcie stało się obsesją największych – Rogera Federera, Novaka Djokovicia, Rafaela Nadala i Andy’ego Murraya. Do tej pory tylko dwaj ostatni zrealizowali cel (Federer zdobył złoty medal w 2008, ale w deblu wraz ze Stanem Wawrinką).

Tenis wrócił na igrzyska dopiero w 1984 roku, ale wtedy był jeszcze dyscypliną demonstracyjną. Tylko po co demonstrować coś, co wszyscy znają? Nie była to żadna olimpijska nowość, bo tenis znalazł się już w programie zawodów z 1896 roku i kilku kolejnych. Potem popadł w niełaskę, bo Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) nie potrafił dogadać się z tenisowymi organizacjami w kwestii dokładnej definicji statusu amatora.

Olimpijski pech Samprasa

W latach dziewięćdziesiątych w elicie ATP nie było jeszcze wielkiego ciśnienia na olimpijski sukces. Pete Sampras odważnie deklarował, że igrzyskami w ogóle się nie przejmuje, a ewentualne wywalczenie złota zostawia sobie na sam koniec zawodowej kariery. W Barcelonie był jednym z faworytów, ale przegrał… dwa mecze tego samego dnia – w singlu i deblu. Absurdu całej sytuacji dodawał fakt, że w obu prowadził 2:0 w setach.

Cztery lata później to on miał być turniejową „jedynką” i faworytem do złota. W pierwszej rundzie trafił na Leandera Paesa – specjalistę od gry podwójnej. Gospodarze liczyli, że w finale marzeń spotka się z “dwójką” – Agassim. – Nikt nie dawał mi wtedy najmniejszych szans. Koledzy z reprezentacji mówili, że miałem pecha, ale może lepiej pójdzie mi za cztery lata – wspominał skazywany na porażkę Hindus, który myśli o starcie także w Tokio.

Dzień przed początkiem rywalizacji w Atlancie pojawiła się jednak szokująca informacja. Sampras i Steffi Graf – najwyżej rozstawieni w obu turniejach – wycofali się z powodu kontuzji. Amerykaninowi dokuczało ścięgno Achillesa, Niemce z kolei kolano. Najbardziej zyskał na tym Paes, który miał w tym turnieju grać z dziką kartą. Drabinka nagle się zmieniła, a on rozkręcał się z meczu na mecz. W trzeciej rundzie wyeliminował Thomasa Enqvista, a jego triumfalny pochód zatrzymał dopiero w półfinale Agassi.

Kontuzja Samprasa oznaczała bowiem, że Amerykanie zaczęli patrzeć na olimpijski turniej z nieco innej strony. W ostatnich miesiącach żyli rywalizacją dwóch wybitnych rodaków. W 1995 roku Agassi po raz pierwszy wdrapał się na szczyt rankingu ATP, ale po trzydziestu tygodniach z tronu strącił go właśnie “Pistol Pete”, który pozostał numerem jeden do końca sezonu.

Z nieba do piekła i z powrotem

Andre zaliczał jednak wtedy najlepsze jak do tej pory momenty w karierze. W sumie wygrał 73 mecze przy zaledwie dziewięciu porażkach. Z kadrą sięgnął po trzeci triumf w Pucharze Davisa, a rok zaczął od wygranej z Samprasem w finale Australian Open. Pod koniec sezonu zanotował kapitalną serię 26 zwycięstw. Kolejne miało nadejść w finale US Open, ale Pete miał wtedy inne plany. Wygrał w czterech setach i w 1996 rok wszedł z impetem.

U Agassiego sprawy stopniowo zaczęły się pogarszać. Bezpośrednio przed igrzyskami fatalnie pokazał się na ukochanym Wimbledonie, gdzie w 1992 roku po raz pierwszy wygrał w wielkoszlemowym turnieju. Tym razem już w pierwszej rundzie przegrał z Dougiem Flachem – przeciętnym rodakiem, który zajmował 281. miejsce w rankingu ATP. Ostatni tak fatalny start na trawie Andre zaliczył prawie dekadę wcześniej – w debiucie na tych kortach.

Wimbledon nie miał z tym nic wspólnego. Byłem w fatalnej formie i po prostu nie grałem dobrze. Zrobiłem sobie zbyt długą przerwę po French Open – bił się w piersi po porażce. We Francji odpadł już w drugiej rundzie, a potem przed przyjazdem do Londynu nie wystąpił już w żadnym turnieju na nawierzchni trawiastej. Tam kibice zapamiętali go głównie z temperamentu. W pojedynku z Flachem był rozsierdzony do tego stopnia, że z werwą uciszał publiczność po kolejnych punktach rywala.

Bezpośrednio przed igrzyskami Agassi zyskał jednak coś być może kluczowego – kolejne dni wolnego i spokój. Gdy najlepsi na świecie bili się o zwycięstwo na kortach Wimbledonu, on spokojnie planował już kolejne kroki. Do turnieju olimpijskiego podchodził zresztą inaczej niż większość zawodników. Wszystko za sprawą ojca – Emanoul Aghassian w 1948 i 1952 roku był na igrzyskach jako bokser reprezentujący Iran, ale ani razu nie przebrnął nawet pierwszej rundy.

Największe sukcesy syna były w jakimś sensie jego zasługą, ale takie „projekty” nie są niczym wyjątkowym u niespełnionych sportowców. Andre był czwartym dzieckiem, a ojciec na jego rodzeństwie testował coraz ostrzejsze praktyki treningowe metodą prób i błędów. Czwarte podejście było najbardziej udane, a złotym wyjściem okazał się stary dobry zamordyzm. Młody tenisista w dzieciństwie musiał przyzwyczaić się do krzyku. Codziennie odbijał 5 tysięcy piłek, a ojcu podobały się tylko nieliczne odbicia.

Najłatwiejszy ostatni krok

Na igrzyskach w Atlancie niewiele zabrakło, by Agassi poszedł w ślady ojca. Mógł odpaść już w pierwszej rundzie – wygraną z Jonasem Bjoerkmanem wyszarpał w dwóch dramatycznych tie-breakach. W trzecim pojedynku okrutnie męczył się z przeciętnym Andreą Gaudenzim, a w ćwierćfinale stoczył zaciętą trzysetową batalię z Wayne’em Ferreirą.

Ostatnia przeszkoda na drodze do finału wydawała się już relatywnie prosta. Nieoczekiwanie w grze o medale w singlu wciąż liczył się Leander Paes – ten sam, który w pierwszej rundzie cudem uniknął rozpędzonego Pete’a Samprasa. W pierwszym secie półfinału Hindus walczył z Agassim jak równy z równym, a o losach partii musiał rozstrzygnąć tie-break.

Andre był tenisowym geniuszem, a w tym meczu znów wyszły jego zdolności mentalne do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Miałem dwie piłki setowe przy stanie 6:5 w pierwszym secie. Obaj wiedzieliśmy, że ten, który wygra tę partię, znajdzie się na prostej drodze do zwycięstwa w całym spotkaniu – wspominał Paes.

Ostatecznie gospodarz zachował zimną krew. Najpierw wyszedł z opałów i obronił piłki setowe, by potem zrobić swoje w tie-breaku. Druga partia przebiegała już pod dyktando Agassiego, który w dobrym stylu zameldował się w finale. Tam rozegrał… najłatwiejszy mecz w całym turnieju. Sergi Bruguera – dwukrotny zwycięzca French Open – na twardej nawierzchni nie miał żadnych atutów. Przegrał gładko w trzech setach.

Andre usłyszał ode mnie trzy wskazówki. Pierwsza: biegaj za każdą piłką, nigdy nie przestawaj być w ruchu. Druga: walcz o każdy punkt, nie możesz oddawać nic za darmo. Musisz cały czas być w grze. Trzecia: musisz być opanowany bez względu na wszystko – wspominał po latach Tom Gullikson, trener amerykańskiej kadry olimpijskiej w Atlancie.

Najlepsze rzeczy, które trener ma do przekazania, są proste. Jeśli trzymasz się tego to jesteś w stanie uprościć procesy myślowe podopiecznego, który potem na korcie nie musi walczyć z mętlikiem w głowie. Andre znalazł się w Atlancie z jednym celem – chciał wygrać złoto. Po wszystkim był ogromnie szczęśliwy, a jego wygrana to jeden z najważniejszych momentów mojej kariery szkoleniowej – dodał trener.

Karierowy Złoty Wielki Szlem Agassiego:

  • Australian Open (1995)
  • French Open (1999)
  • Wimbledon (1992)
  • US Open (1994)
  • Igrzyska w Atlancie (1996)

W głośnej autobiografii “Open” Agassi nie poświęcił igrzyskom wiele uwagi. Złoto opisuje już bez większych emocji. Uważa, że ten medal bardziej należy do ojca i trenerów, a on sam był tylko pionkiem wykonującym polecenia. W tamtym momencie wszystkie wydarzenia wokół tenisisty coraz częściej działy się bez jego udziału. Kilka miesięcy później znalazł się na poważnym zakręcie. Jego rozpadającym się związkiem z celebrytką Brooke Shields żyły wszystkie media, a realizację kolejnych sportowych celów komplikowała uporczywa kontuzja nadgarstka.

Złoto jako niesłabnąca inspiracja

Andre z nieba trafia do sportowego piekła. Gra fatalnie i coraz mniej czasu poświęca treningom. W wolnych chwilach coraz częściej sięga za to po twarde narkotyki. Otrzeźwienie przychodzi, gdy testy zlecone przez ATP wykrywają obecność metaamfetaminy. Agassi staje na rzęsach, by sprawa rozeszła się po kościach i w końcu bierze się w garść. Porzuca dotychczasowy tryb życia i poddaje się katorżniczemu reżimowi treningowemu, który pozwala mu cieszyć się sportowym drugim życiem.

“Olimpijski triumf Agassiego to w jakimś sensie jedna z najbardziej sztampowym sportowych historii. Po złoto sięgnął ktoś, kto potrafił zakasać rękawy i trenować o wiele dłużej niż mógł chcieć. Ktoś, kto poszedł na całość, choć w jakiejś części wiele razy chciał się poddać.(…) Złoto igrzysk podkreśla złożoność charakteru Andre, któremu nie chodziło o własne zwycięstwo. Chciał podarować kawałek życia innym, a my czujemy w kościach, że to tylko część większej i niezwykle skomplikowanej historii” – analizowała Jen Vafidis na łamach “The Rolling Stone”.

Z upływem lat Agassi nauczył się chyba cieszyć z tego sukcesu. W 2016 roku w dwudziestą rocznicę igrzysk w Atlancie miał zmierzyć się z Bruguerą w pokazowym pojedynku. Kilka dni przed wydarzeniem musiał wycofać się z powodu kontuzji. Hiszpan z klasą wspomina olimpijską rywalizację i za każdym razem podkreśla, że rywal zagrał idealny mecz i tamtego dnia był po prostu nie do pokonania.

W 1999 roku odrodzony Agassi wygrał French Open, zdobywając ostatni brakujący skalp. Wygranie wszystkich czterech wielkoszlemowych turniejów oraz igrzysk w jednym roku to Złoty Wielki Szlem – coś takiego udało się tylko… późniejszej żonie Andre, Steffi Graf. Amerykanin ustrzelił “karierowego” Złotego Wielkiego Szlema – po nim to osiągnięcie wśród mężczyzn zdołał powtórzyć tylko Rafael Nadal, a u kobiet dokonała tego jeszcze Serena Williams.

Wciąż marzy o nim Andy Murray, który ma na koncie już dwa olimpijskie złota, ale brakuje mu jeszcze wielkoszlemowych triumfów we Francji i Australii. Przed pierwszym startem w igrzyskach Szkot zdradził, że jedną z największych inspiracji stanowił dla niego właśnie turniej w Atlancie. – Jako dzieciak częściej oglądałem lekkoatletykę, ale tamta wygrana Agassiego była niesamowita. To dla mnie zaszczyt, że będę mógł w ogóle myśleć o nawiązaniu do tego osiągnięcia – mówił.

Andre rangę wydarzenia zaczął doceniać z biegiem lat. Poważne refleksje przyszły dopiero długo po zakończeniu kariery. W jednym z wywiadów związanych z dwudziestą rocznicą olimpijskiego finału zauważył, że gdy jest zapraszany do szkół, to w rozmowach z rodzicami i dziećmi temat złota wywalczonego w Atlancie powraca częściej niż najważniejsze wielkoszlemowe wygrane i rywalizacja z Samprasem.

To oddzielna kategoria – każdy patrzy na igrzyska zgodnie z własnym światopoglądem. Ja po latach spoglądam na ten medal i życzę każdemu wielkiemu mistrzowi, by miał coś takiego w dorobku – komentował nieco buńczucznie Agassi w rozmowie z ESPN. Jego wygrana to niejedyna rzecz, która 3 sierpnia 1996 roku wstrząsnęła amerykańską popkulturą. Wtedy premierę miała też “Macarena”, która zestarzała się jednak trochę gorzej niż tamten pamiętny triumf.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez