Od życiowego zakrętu do olimpijskiego złota. Historia Jana Szczepańskiego

Od życiowego zakrętu do olimpijskiego złota. Historia Jana Szczepańskiego

Jest początek roku 1964. Zaplanowane na październik igrzyska olimpijskie w Tokio zbliżają się wielkimi krokami. Polski boks przeżywa swoją złotą erę. Gdyby przepisy dopuszczały możliwość wysłana więcej niż jednego reprezentanta do każdej kategorii wagowej, w niektórych moglibyśmy wysłać po dwóch-trzech pięściarzy. I tak w wadze lekkiej o wyjazd na igrzyska walczy dwóch zawodników warszawskiej Legii – Józef Grudzień oraz Jan Szczepański.

Obaj byli rówieśnikami, których losy wczesnej młodości potoczyły się bardzo podobnie. Jan Szczepański – tak samo jak Grudzień – pochodził z chłopskiej rodziny.  Urodził się w małej wsi – dokładnie 20 listopada 1939 roku w Małczu, pod Tomaszowem Mazowieckim. Zarówno jeden jak i drugi szybko opuścili rodzinne strony, zamieszkując w internatach szkół technicznych. Obydwóch pięściarzy połączył nawet wspólny rok przyjścia do Legii Warszawa. Na mistrzostwach Polski w 1959 roku Szczepański, reprezentujący barwy Pilicy Tomaszów Mazowiecki, zdobył wicemistrzostwo wagi piórkowej. Taki sam rezultat osiągnął Grudzień w kategorii lekkiej. Nie może zatem dziwić, że wojskowy klub wysłał powołania do obu niespełna dwudziestoletnich zawodników.

Podczas pobytu w Legii, Janek – pomimo za młodu że boksował w niższej kategorii wagowej – nabrał masy mięśniowej, stając się naturalnym „lekkim”.  W dodatku jego klubowego kolegi i rówieśnika nie omijały kontuzje, co otwierało Szczepańskiemu szanse właśnie w tej kategorii. I pochodzący z Małcza zawodnik skrzętnie tę szansę wykorzystał. Na przestrzeni trzech lat został dwukrotnym mistrzem Polski i raz wrócił ze srebrnym medalem. Grudzień – po trosze również przez zwykły pech – nie mógł poszczycić się takimi osiągnięciami.

Dylemat Feliksa Stamma

Legendarny trener bokserski miał sporą zagwozdkę, którego z nich zabrać do Tokio. Sukcesy sportowe na arenie krajowej przemawiały za Szczepańskim. Jednak do Jana przylgnęła łatka boksera, który nie wytrzymuje presji w walkach międzynarodowych. Opinia ta stanowiła pokłosie po fatalnym występie na mistrzostwach Europy w 1961 roku w Belgradzie. Młody zawodnik spalił się psychicznie już w pierwszym pojedynku, gładko przegrywając z reprezentującym Związek Radziecki Gienadijem Kokoszkinem.

– Po walce Szczepańskiego z Kokoszkinem (ZSRR), którą nasz reprezentant przegrał na punkty, w szatni kapitan sportowy PZB Stanisław Cendrowski był oburzony na styl i sposób boksowania Polaka: – Jak ty walczyłeś? Zupełnie nas skompromitowałeś. Nie mam do ciebie pretensji, że walkę przegrałeś, ale za twoje tchórzostwo. Gdybym wiedział, że będziesz walczył tak beznadziejnie, to bym cię nie wystawił do drużyny! – pisał Przegląd Sportowy, w wymownie zatytułowanym artykule “Skompromitowałeś nas”.

Jednak „Papa” wciąż wierzył w możliwości swojego podopiecznego. Miał również plan, by Szczepański powrócił do niższej kategorii, aby zarówno on jak i Grudzień mogli zaprezentować się na igrzyska. Rzecz w tym, że ciągłe zbijanie wagi wyraźnie osłabiało boksera. W swojej ostatniej walce w 1963 roku Janek został znokautowany przez późniejszego mistrza olimpijskiego wagi piórkowej – Stanisława Stiepaszkina. Zatem kiedy nie do końca było wiadomo, na jaki wariant zdecyduje się Stamm, problem sam się rozwiązał. Niestety, rozwiązał się w najgorszego scenariusza dla Szczepańskiego.

Podczas rutynowego badania u zawodnika wykryto arytmię serca. Do dziś schorzenia związane z nieprawidłową pracą serca mogą stanowić poważne zagrożenie dla sportowców. W ostatnich latach mieliśmy chociażby kilka tragicznych przypadków niewykrytych wad u piłkarzy. Natomiast dziś medycyna jest na tyle szczegółowa, że rozróżnia rodzaje wad serca, które powodują arytmię i potrafi ograniczać skutki niektórych z nich. W latach 60. arytmia serca oznaczała dla sportowca wyrok – kategoryczny zakaz uprawiania aktywności fizycznej. Zwłaszcza w przypadku boksera.

Depresja boksera

Życie młodego, dwudziestopięcioletniego chłopaka wywróciło się do góry nogami. Przecież jeszcze przed chwilą marzył o pokazaniu się z dobrej strony na igrzyskach w Tokio. Był w pełni oddany tej dyscyplinie. Niczego nie znał chociaż w połowie tak dobrze, jak zapachu sali treningowej, dźwięku celnego ciosu, uczucia otrzymanego uderzenia. Boks był dla niego całym światem. Światem, który nagle wyparował.

Nie dziwi zatem, że po zawieszeniu rękawic na kołku nie mógł się odnaleźć w życiu codziennym. Ponadto, często sięgał po najpopularniejszy i zarazem najgorszy antydepresant na świecie – butelkę. Zaczął pić. Do tego stopnia, że jego tryb życia ograniczał się do cyklu praca-wódka, gdyż miał etat w wojsku, gdzie był kierowcą ciężarówki. Ale Szczepański cały czas marzył o powrocie na ring. Korzystał nawet z pomocy znachorów. Był w stanie zwrócić się do kogokolwiek, kto pomógłby mu odwrócić decyzję komisji lekarskiej. Do samej komisji regularnie wysyłał pisma o powtórne badania.

I te zostały przeprowadzone w 1968 roku, stwierdzając… cud. Po wadzie serca nie zostało ani śladu. Zatem po czterech długich latach i dwóch straconych igrzyskach – Tokio 1964 oraz Meksyk 1968 – Jan mógł powrócić na ring. Zatrzymajmy się na chwilę przy cudownym ozdrowieniu. Sam zainteresowany wspominał po latach, że szmery w sercu były wynikiem chęci utrzymania przez niego limitu wagi piórkowej, wynoszącego 57 kilogramów. A zdarzało się, że ważył ponad 6 kilogramów więcej. Nigdy nie dowiemy się ile prawdy jest w tej teorii. Ale Szczepański po powrocie walczył w wadze lekkiej, a później w lekkopółśredniej, w której limit wynosił 63,5 kilograma.

Legia bierze swojego wojaka

Po przymusowej absencji, pięściarz otrzymał propozycję boksowania od Legii. Na pochwałę zasługuje, że klub nie zapomniał o swoim dawnym zawodniku. Jednak środowisko bokserskie pukało się w czoło, po co stołeczny klub bierze 29-letniego pięściarza, który siłą rzeczy musi się odbudować po czterech latach przerwy. W dodatku zakończy karierę za maksymalnie sześć lat – ówczesne przepisy nie pozwalały boksować zawodnikom, którzy ukończyli 35 rok życia. Że to przecież będzie zupełnie inny zawodnik od tego, którego wszyscy pamiętają. I mieli rację. Szczepański był innym zawodnikiem, mianowicie jeszcze… lepszym niż dawniej.

Do atutów, którymi imponował przed zawieszeniem – szybkości, wyczucia dystansu oraz fenomenalnego lewego prostego – dołożył agresywność w ringu. Wcześniej był określany mianem kunktatora, który nie ryzykuje. Po porażkach na arenach międzynarodowych złośliwi nazywali go wręcz pięściarzem o – o ironio – zajęczym sercu. Chęć udowodnienia swojej klasy oraz rozbrat z ringiem spowodowały, że raz za razem odbierał argumenty malkontentom. Już rok później zdobył ponownie tytuł mistrza Polski. Obronił go w następnym roku. Tym samym wysłał jasny sygnał trenerowi kadry, Henrykowi Nowarze – nie zwracaj uwagi na moją metrykę, jestem gotowy do walki.

Jan Szczepański. Fot. NewsPix

Kolejna walka z opinią publiczną…

Nowara zaufał Szczepańskiemu, wysyłając go w 1971 roku na mistrzostwa Europy do Madrytu. A ten odwdzięczył się mu najlepiej jak mógł, zdobywając złoty medal. Chociaż sama walka finałowa nie przypadła do gustu hiszpańskiej publiczności – Bohdan Tomaszewski pisał, że po zakończeniu pojedynku w hali przeważały gwizdy. Jednak to nie zmienia faktu, że Polak pewnie pokonał Rumuna Vasile Antoniu werdyktem sędziowskim 4:1. Ten sukces otwierał mu drogę do spełnienia największego marzenia – walki o medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium. Ale najpierw reprezentant Legii pojechał na mistrzostwa Polski do Katowic.

Chociaż wystąpił w wadze lekkopółśredniej, to zdobył kolejny tytuł mistrza kraju. Kiedy odbierał medal, publiczność zgromadzona w katowickim Spodku dała klarowny przekaz, co myśli o Szczepańskim. Halę zagłuszyła fala gwizdów i wyzwisk kierowanych w stronę boksera. Tego samego, który właśnie trzeci raz z rzędu zdobył mistrzostwo Polski, a niespełna kwartał wcześniej przywiózł do kraju złoto mistrzostw Europy. Okej, podobno i ta walka nie stała na najwyższym poziomie. Ale nie oszukujmy się wobec prawdziwych intencji tak wrogiego potraktowania Szczepańskiego przez śląskich fanów pięściarstwa.

Reprezentował znienawidzony, wojskowy klub, z jeszcze bardziej znienawidzonego na Śląsku miasta. Dla miejscowych odebranie przez legionistę najwyższego lauru stanowiło potwarz. W dodatku zawody odbywały się w otwartej w tym samym roku hali – największej w Polsce, mającej stanowić dumę Górnego Śląska. Toteż nie dziwi reakcja samego zawodnika, który nie wytrzymał napięcia, i rzucił szarfą mistrzowską w widownię. To zachowanie wywołało skandal – został oskarżony o sprofanowanie barw narodowych, co skutkowało dyskwalifikacją i odebraniem mistrzowskiego tytułu. Na szczęście dla zawodnika, zawieszenie cofnięto po trzech miesiącach, kiedy to pięściarz napisał list publiczny z przeprosinami. W późniejszym czasie przywrócono mu również wywalczony tytuł.

…oraz walka z lekarzami

Ale to nie był koniec problemów polskiego boksera. Na kilka miesięcy przed igrzyskami, w dzień rozpoczęcia bokserskich mistrzostw Polski 1972, przeszedł kolejne badania lekarskie. I doznał powtórki z wątpliwej dla siebie rozrywki. Wynik badań – nierówna praca serca, koniec z boksowaniem. Zrozpaczony Szczepański ponownie szukał ukojenia w alkoholu. Dopiero interwencja sekretarza generalnego Legii, pułkownika Kazimierza Konarskiego, sprawiła że Janek wyszedł z cugu. Pułkownik wystosował do lekarzy prośbę, by zlecili jego zawodnikowi serię badań na cykloergometrze. Miały one stwierdzić czy nieregularne bicie serca jest spowodowane wysiłkiem, co zakazywałoby Szczepańskiemu uprawiania sportu. Wynik badań nie udowodniły takich przeciwwskazań. Tym sposobem, po miesiącu niepewności, Jan Szczepański oficjalnie mógł wystąpić na igrzyskach w Monachium.

SPONSOREM STRATEGICZNYM PKOL JEST PKN ORLEN

Zatem w trakcie kariery bokser dwukrotnie był masakrowany przez opinię publiczną oraz kibiców, i dwukrotnie odsuwany od sportu przez lekarzy. W tym za pierwszym razem na cztery lata, przez co popadł w alkoholizm. Ale Polak jeszcze nie wykorzystał swojego limitu pecha. Na krótko przed startem turnieju, na prawej dłoni Szczepańskiego pojawił się czyrak. Bokser bynajmniej nie był ekspertem od ropnych infekcji dłoni. Postanowił „rozbić” problem częściej uderzając niesprawną ręką o worek treningowy. Jak możecie się domyślić, efekt był odwrotny do zamierzonego – infekcja rozprzestrzeniła się jeszcze bardziej, w dodatku pojawiła się opuchlizna. Nie było innego wyjścia – polscy lekarze wymusili na nim branie antybiotyków, co mogło osłabić jego kondycję.

Kontuzja była na tyle poważna, że lekarz nadzorujący zawodników na igrzyskach nie chciał dopuścić Polaka do turnieju. Zdesperowany Szczepański przystąpił do zawodów, wcześniej oświadczając że walczy na własną odpowiedzialność. I pomimo tego że wyraźnie oszczędzał prawą dłoń, zdeklasował trzech rywali! W półfinale w końcu dopisało mu trochę szczęścia. Jego rywal – Kenijczyk Samuel Mbugua – wycofał się przez pęknięty obojczyk. Tym samym Polak stanął do pojedynku o olimpijskie złoto.

Dwa starcia polsko-węgierskie

Jego rywalem był Laszlo Orban. Węgier również mógł się pochwalić tytułem mistrza Europy – zdobył go w wadze piórkowej w 1969 roku w Belgradzie. Dwa lata później, kiedy Szczepański zdobywał mistrzostwo w wadze lekkiej, Orban w tej samej kategorii zdobył brąz. Ponadto, w jego narożniku stał Laszlo Papp – jeden z najwybitniejszych pięściarzy w historii. Papp z pewnością zauważył, że we wcześniejszych starciach Szczepański oszczędza prawą rękę, dlatego zalecił swojemu podopiecznemu zdecydowany atak i skracanie dystansu.

I tu węgierski obóz czekała niemiła niespodzianka – Polak fantastycznie trzymał rywala w ryzach swoim lewym prostym. A gdy ten doskakiwał, Szczepański nie wahał się korzystać z obolałej dłoni. Wiedział, że to jego walka życia. Ograniczenia wiekowe nie pozwalałyby mu na start w następnych igrzyskach, więc nie miał nic do stracenia. Polak uderzał rzadziej, ale za to jego ciosy były czyste. Wywierały większe wrażenie na sędziach niż uderzenia Węgra, zadawane otwartą stroną rękawicy.

Mimo wszystko nie byłem pewny wyniku, czy jemu dadzą zwycięstwo, czy mnie. Orban za to był pewny! Widzę, że Papp zadowolony i już mu mówi: wygrałeś. Pogratulowałem i podziękowałem mu za walkę jeszcze przed ogłoszeniem wyników, ale widzę, że on zbyt pewny jest swego i mówi do mnie, że wygrał. Ja nic, pomyślałem sobie poczekaj, ty ośle, jakżeś ty bił? Nie tak, jak trzeba! No i moje na wierzchu, słyszę swoje nazwisko, moją do góry podnoszą rękę! – wspominał Polak w publikacji Poczet polskich olimpijczyków.

Wprawdzie na nagraniu Szczepański jest wyraźnie porozcinany, ale to właśnie efekt nieczysto zadanych ciosów. Koniec końców, wygrał stosunkiem głosów 5:0. Zatem walcząc z kontuzją w trakcie całego turnieju, nie oddał rywalom ani jednego głosu sędziowskiego. 33-latek, którego wyjazd na igrzyska podważała spora część polskiego środowiska bokserskiego. Bo za stary, nieperspektywiczny, po zawirowaniach w życiu prywatnym i świeżo po skandalu na mistrzostwach Polski. Szczepański pozamykał im wszystkim usta, zapisując piękną kartę w historii polskiego boksu.

A gdzie tu drugie starcie polsko-węgierskie, skoro w podtytule widnieje liczba mnoga? Otóż Jan Szczepański wyboksował złoty medal w trakcie przerwy piłkarskiego finału igrzysk pomiędzy Polską a Węgrami. Nasza reprezentacja wygrała 2:1, a oba gole strzelił Kazimierz Deyna. Swoją drogą, kilka lat później na Stadionie Śląskim w Chorzowie kibice potraktują Deynę tak samo, jak zrobili to w przypadku Szczepańskiego w katowickim Spodku – gwizdami i obelgami. Pomimo, że ten bezpośrednio z rzutu rożnego strzeli wtedy bramkę Portugalii.

Życie rencisty

Po osiągnięciu największego sukcesu do końca boksował w barwach Legii. W 1974 roku – ostatnim, w którym był dopuszczony do startów – po raz szósty zdobył mistrzostwo Polski. Po czym zawiesił rękawice na kołku. Już trzeci raz w karierze, tym razem na dobre. Jego bilans wynosi 290 stoczonych pojedynków – 251 wygranych, 15 remisów i 24 przegrane. Kariera sportowa przyniosła mu sławę, ale na pewno nie pieniądze. Choć z tej pierwszej chętnie korzystał, grając role w kilku filmach. Jeden z nich był produkcją telewizyjną, o nazwie Powrót i opowiadał… historię samego Szczepańskiego. Zatem w filmie fabularnym bokser zagrał samego siebie. Jednak najsłynniejszym z obrazów był film kryminalny Przepraszam, czy tu biją? , w reżyserii Marka Piwowskiego. Szczepański – wraz z Jerzym Kulejem – dostali w nim jedne z głównych ról, grając duet inspektorów milicji. Film okazał się sporym sukcesem i do dziś broni się chociażby ze względu na świetne dialogi. W jednej ze scen obaj mistrzowie dali nawet pokaz swoich umiejętności – prawdziwa gratka dla fanów pięściarstwa.

 

Jednak ogólnie Szczepański nie narzekał na nadmiar pieniędzy i żył raczej skromnie. Wszak w trakcie kariery był żołnierzem, więc nawet mieszkanie miał służbowe. Po oficjalnym przejściu do cywila została mu tylko renta wojskowa, toteż musiał się imać różnych zajęć. Przez jakiś czas trenował w klubach bokserskich. Był również konduktorem, pracował w FSO, Polomozbycie, czy na lotnisku Okęcie. Charakter byłego już zawodnika z pewnością nie pomagał – miał opinię człowieka, który chadzał w życiu własnymi ścieżkami. Ale przede wszystkim, cały czas zmagał się z problemem alkoholowym. Kiedy był sprzedawcą w sklepie Zakładu Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych, wielu klientów wręcz przynosiło butelki wódki. Tego rodzaju łapówki – dawane w zamian za szybsze otrzymanie wymarzonego sprzętu – bynajmniej nie pomagały w zachowaniu trzeźwości. Takie to były czasy.

Ostatecznie odniósł jedno z największych zwycięstw w swoim życiu i wygrał z nałogiem. Nie pił nawet piwa. Na stare lata nie odciął się całkiem od środowiska bokserskiego. Pojawiał się na piknikach olimpijskich i innych imprezach okolicznościowych. Jednak wywiadów udzielał niechętnie, nie chcąc wspominać swojej przeszłości. W ostatnich miesiącach życia przebywał w ciężkim stanie w szpitalu, gdyż został potrącony przez samochód. Zmarł 15 stycznia 2017 roku, w wieku 77 lat.

 SZYMON SZCZEPANIK

Fot. NewsPix


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze

Aktualności

Kalendarz imprez