Wśród prawie trzystu medali, zdobytych przez polskich sportowców w historii występów olimpijskich, najwięcej do kraju przywieźli lekkoatleci, tylko nieco mniej bokserzy i sztangiści. Na ich tle przedstawiciele sportów drużynowych zupełnie nie mają się czym chwalić. Przez prawie 100 lat, od kiedy Polska wysyła reprezentację na największe zawody czterolecia, zdobyli raptem siedem krążków. Ostatni – blisko trzy dekady temu w Barcelonie. Czy w Tokio 2020 wreszcie uda się przerwać czarną passę? Oby.
Reprezentacja siatkarzy w Tokio będzie jednym z głównych faworytów do złota i jednym z naszych pewniaków do medali. Z tym nikt nawet nie dyskutuje, wyniki mówią same za siebie. Biało-czerwoni wygrali dwa ostatnie mundiale, w kwalifikacjach olimpijskich nawet nie zdążyli się porządnie spocić. Każdy inny wynik niż ich marsz do strefy medalowej w Tokio zostanie uznany za niespodziankę. Problem w tym, że podobnie miało być w Rio de Janeiro, a skończyło się na ćwierćfinale i gładkim 0:3 z USA. Ten etap olimpijskiego turnieju to zresztą zmora reprezentacji Polski. Dokładnie na tym samym etapie biało-czerwoni żegnali się także z igrzyskami w Londynie (0:3 z Rosją), Pekinie (2:3 z Włochami) oraz w Atenach (0:3 z Brazylią). Cztery lata wcześniej w Sydney nie skończyło się na najlepszej ósemce turnieju, bo nasi siatkarze do Australii w ogóle nie polecieli. Byli za to inni. Zarówno w Sydney, jak i w Atlancie. Ba, poza igrzyskami w Seulu w 1988 roku, prawie zawsze jakaś reprezentacja Polski walczy w turnieju olimpijskim. Jakichkolwiek przedstawicieli sportów zespołowych zabrakło po II wojnie światowej tylko w Londynie (1948) oraz Melbourne (1956), a przed wojną w Amsterdamie (1928) oraz Los Angeles (1932). Z awansem na igrzyska więc jakoś to było. Znacznie gorzej ze skutecznością, bo na 30 występów udało się wywalczyć tylko siedem medali, w tym jedynie dwa złote.
0:5 na dzień dobry
Pierwszy raz oficjalnie Polska wysłała swoich sportowców na igrzyska w 1924 roku. W Paryżu wystąpiło 65 reprezentantów naszego kraju, w tym – piłkarze, na czele z Józefem Kałużą, legendą Cracovii (dziś stadion tego klubu znajduje się właśnie przy ulicy Kałuży). Występ w paryskich igrzyskach był w Polsce traktowany bardzo poważnie, kraj był świeżo po odzyskaniu niepodległości i chciał się jak najlepiej pokazać. Aby ułatwić przygotowania piłkarzom, zawieszono rozgrywki ligowe w Polsce i wyłoniono reprezentację, która miała powalczyć z najlepszymi. Niestety, choć skład był mocny, a nastroje bojowe, radosnego finału nie było. Turniej rozgrywano w systemie pucharowym, a biało-czerwoni już w pierwszym meczu wpadli na faworyzowanych Węgrów. Bratankowie, czy nie, złupili naszych strasznie, a olimpijski debiut skończył się wstydliwym 0:5.
„Kurek na igrzyskach? To pewniak”. O Bartka nie ma się co martwić
Okazja do wyrównania rachunków przyszła w kolejnym olimpijskim występie, 12 lat później w Berlinie. Biało-czerwoni na dzień dobry znowu wylosowali Węgrów, ale tym razem historia potoczyła się zupełnie inaczej. Po niespełna 30 minutach było 2:0, po bramkach Huberta Gada, w końcówce Bratanków dobił jeszcze Gerard Wodarz. Drugi mecz miał absolutnie szalony przebieg, Polacy prowadzili już z Wielką Brytanią 5:1, po trzech golach Wodarza w odstępie 10 minut. Potem jednak trafił Don Shearer, dwie bramki dorzucił Joy i zrobiło się niewesoło. Ostatecznie jednak Polacy dowieźli 5:4 do końca i awansowali do półfinału. W nim, po zaciętym boju przegrali 1:3 z Austriakami. W meczu o brąz prowadzili od piątej minuty z Norwegami, ale ostatecznie przegrali 2:3.
Choć w drugim podejściu prawie się udało, na medal dla reprezentacji Polski trzeba było czekać prawie 30 lat, aż do… Tokio.
Dwa medale siatkarek
Wcześniej, w Helsinkach (1952) grali piłkarze. W pierwszym meczu wyeliminowali Francję (2:1), potem jednak przegrali 0:2 z Duńczykami. Tylko trochę lepiej było osiem lat później, w Rzymie. Tam już gra się zaczynała od fazy grupowej. Dokładniej mówiąc, dla biało-czerwonych także tam się zakończyła, choć zaczęło się od spektakularnego 6:1 z Tunezją. Potem jednak przyszły porażki 1:2 z Danią i 0:2 z Argentyną. Na pocieszenie, Duńczycy, którzy naszych pokonali po golu tuż przed końcem meczu, do domu wrócili ze srebrem (złoto pojechało do Jugosławii).
Ale, ale, zostajemy jeszcze w Rzymie. To były pierwsze igrzyska, na których mieliśmy więcej niż jedną drużynę. A dokładniej mówiąc: trzy. Koszykarze w pierwszej fazie grupowej wygrali z Filipinami oraz Hiszpanią (100-63, dzisiaj absolutnie nie do powtórzenia) oraz ponieśli nieznaczną porażkę z Urugwajem. W drugiej fazie grupowej już tak dobrze nie było, przegrane z Czechosłowacją, Brazylią i Włochami wyrzuciły biało-czerwonych z walki o medale. Skończyło się na siódmym miejscu. Jeszcze gorzej wiodło się naszym w turnieju hokeja na trawie. Polacy wygrali pierwszy mecz z Japonią, potem zebrali lanie 0:8 od późniejszych złotych medalistów z Pakistanu, a w meczu o awans do dalszej fazy zremisowali z Australią 1:1, tracąc gola tuż przed końcem meczu. Regulamin zakładał powtórkę spotkania, tym razem ekipa z Antypodów wygrała 2:0. Nasi mieli grać o miejsca 8-12, ale obrazili się i wrócili do domu. Na igrzyska ponownie pojechali dopiero 20 lat później.
Magdalena Śliwa: igrzyska to dla mnie ogromna luka w karierze
W 1964 roku w Tokio wreszcie udało się sięgnąć po medal. Dokonały tego debiutujące na igrzyskach siatkarki. Dziś byśmy powiedzieli, że turniej był kameralny, zagrało w nim tylko sześć drużyn, walczących systemem każdy z każdym. Biało-czerwone przegrały z późniejszymi mistrzyniami z Japonii 1:3 i z wicemistrzyniami z ZSRR 0:3, ale z USA, Koreą Południową i Rumunią wygrały po 3:0, co wystarczyło do sięgnięcia po brąz. Do stanięcia na podium trochę zabrakło w Tokio polskim koszykarzom. W grupie górą byli w czterech meczach, potem odprawili z kwitkiem jeszcze Urugwaj, ale na koniec przegrali dwudziestoma punktami z Włochami i zostali sklasyfikowani na szóstym miejscu.
Dokładnie tak samo było cztery lata później, w Meksyku. Koszykarze w grupie wygrali cztery mecze, w drugiej fazie ograli Włochów, a potem przegrali z gospodarzami turnieju. W turniejach siatkówki mieliśmy reprezentacje walczące w podobnym systemie, jak w Tokio. U panów w grupie było dziesięć ekip, u pań – osiem. Panowie turniej zakończyli z bilansem 6-3, nieznacznie za słabym do sięgnięcia po medal, skończyło się na piątym miejscu. Lepiej było u kobiet, które zdołały obronić olimpijski brąz. Co ciekawe, skład podium był taki sam, jak cztery lata wcześniej, z tą różnicą, że ZSRR wymienił się z Japonią na dwóch pierwszych miejscach.
Złoto dla Orłów Górskiego i Wagnera
Skaczemy z Meksyku do dużo bliższego Monachium i do dużo cenniejszych medali. Właśnie tam w 1972 roku ekipa Kazimierza Górskiego sięgnęła po złoto. Co tu dużo gadać, to był turniej-marzenie. Polacy na dzień dobry rozbili Kolumbię 5:1, po trzech golach Gadochy i dwóch Deyny. W drugiej kolejce zaaplikowali cztery bramki Ghanie (dwie Gadocha, po jednej Lubański i Deyna), a następnie, po dwóch trafieniach Gorgonia, ograli NRD.W drugiej fazie grupowej potknęli się z Duńczykami (tylko remis), potem – co zawsze cieszyło polskich kibiców – ograli ZSRR 2:1 (Deyna i Szołtysik tuż przed końcem meczu), a na koniec zdemolowali 5:0 Maroko (dwa razy Deyna, Kmiecik, Lubański i Gadocha). To zapewniło im miejsce w wielkim finale z Węgrami, w którym dwie bramki Deyny przypieczętowały największy sukces polskiego futbolu, a jemu samemu dały koronę króla strzelców.
Rosjanie byli zszokowani, nawet nam nie pogratulowali po meczu
W tej sytuacji przeciętny występ piłkarzy ręcznych przeszedł bez echa: po zwycięstwie, remisie i porażce w grupie, zagrali w meczu o 10. miejsce, który wygrali z Islandią. Prawdę mówiąc, zabrakło minimalnie szczęścia w zremisowanym spotkaniu ze Szwedami, a Polacy mogliby awansować do strefy medalowej. Jak to się jednak mówi, co się odwlecze, to nie uciecze. Co nie powiodło się w Monachium, udało się cztery lata później w Montrealu, na bezdyskusyjnie najlepszych igrzyskach dla polskich ekip w sportach zespołowych. Szczypiorniści w grupie zaczęli wprawdzie od porażki 15:17 z Rumunami, ale potem ograli kolejno Węgrów, Czechosłowaków i Amerykanów, co dało im miejsce w meczu o brąz. W nim z kolei pokonali 21:18 RFN i zdobyli jedyny w historii polski medal w piłce ręcznej, choć przecież po latach Polska była światową potęgą.
W tym samym czasie w turnieju piłkarskim, reprezentacja Polski broniła złota. Dodajmy od razu: nieskutecznie, choć prawie. W grupie nasi zremisowali bezbramkowo z Kubą, potem ograli Iran i wskoczyli do fazy pucharowej. W niej zdemolowali 5:0 Koreę Południową, a potem 2:0 Brazylię. W meczu o złoto niestety lepsi okazali się rywale z NRD, którzy wygrali 3:1. Srebro piłkarzy zostało uznane za porażkę, a Kazimierz Górski po powrocie do kraju… podał się do dymisji.
O żadnej dymisji nie mogło być mowy w przypadku innej trenerskiej legendy, która z Kanady przywiozła złoto. Hubert Wagner dwa lata wcześniej poprowadził Polaków po złoto mistrzostw świata, a dominację potwierdził także na igrzyskach w Montrealu, przez które biało-czerwoni przeszli z kompletem zwycięstw. W grupie ograli Koreę Południową, Kanadę, Kubę i Czechosłowację, w półfinale Japonię, a meczu o złoto – a jakże – ekipę Związku Radzieckiego.
Pięć ekip w Moskwie – zero medali
Niestety Montreal trafił się nam tylko raz. Cztery lata później, choć o medale było łatwiej, bo wiele krajów zbojkotowało igrzyska w Moskwie, medalu nie udało się wywalczyć ani siatkarzom, ani koszykarzom, ani szczypiornistom, ani nawet dwóm ekipom w turniejach hokeja na trawie, choć tam o miejsce na podium naprawdę trudno nie było. Ale – po kolei. Obrońcy tytułu siatkarskich mistrzów olimpijskich w grupie zaliczyli zwycięstwa nad Jugosławią, Rumunią i Libią oraz nieznaczną porażkę 2:3 z Brazylią, co dało awans do półfinału. Tam jednak nastąpiła szokująca porażka 0:3 z Bułgarami i zamiast kolejnego, wielkiego finału, był tylko mecz o brąz. W dodatku, przegrany gładko 1:3 z Rumunami, których przecież kilka dni wcześniej nasi ograli 3:1…
Piłkarze ręczni w grupie zaliczyli po dwa zwycięstwa i porażki plus jeden remis. To dało im prawo gry w meczu o siódme miejsce, który zresztą wygrali ze Szwajcarami. Także na 7. miejscu turniej olimpijski skończyli koszykarze. Z kolei w turniejach hokeja na trawie siódmego miejsca być nie mogło, bo grało… po sześć drużyn. To był oczywiście efekt bojkotu, bo pierwotnie miało zagrać po dwanaście reprezentacji. Zamiast tego były dwie mocne, dwie średnie i dwie egzotyczne. W turnieju pań były na przykład Tanzania (bilans 0-5, bramki 3:54) oraz Kuba (1-4, 7:42). Nasze panie w tym gronie zaliczyły występ na miarę możliwości, niestety, w meczu o brąz przegrały 1:2 ze Związkiem Radzieckim. U panów? Nie będziemy się znęcać, napiszemy tylko, że tam to akurat Polacy byli chłopcami do bicia, turniej zakończyli z bilansem 0-5, w pięciu meczach nie zdobyli nawet gola. Cóż, podobno liczy się sam występ na igrzyskach…
Występów nie było oczywiście cztery lata później, kiedy igrzyska w Los Angeles zbojkotował cały blok wschodni. A w 1988 roku z kolei do Korei żadna polska drużyna się nie zakwalifikowała.
28 lat czekania
Inaczej było cztery lata później, bo do Barcelony poleciała ekipa piłkarzy, prowadzona przez Janusza Wójcika. Poleciała i pozamiatała. Choć biało-czerwoni faworytami nie byli, a na igrzyska pojechali jako czwarta drużyna młodzieżowych mistrzostw Europy, w Katalonii spisali się na medal. W grupie A ograli najpierw egzotyczną ekipę Kuwejtu 2:0, potem reprezentację Włoch 3:0, a na koniec nieco pechowo tylko zremisowali z USA 2:2 (tracąc gola tuż przed końcem). W fazie pucharowej pecha już nie było. Ćwierćfinał to gładkie 2:0 z Katarem, a półfinał to strzelanina w meczu z Australią, zakończona najwyższym wynikiem całego turnieju: 6:1. Finał z gospodarzami to historia na oddzielny artykuł. W największym skrócie, tuż przed przerwą gola zdobył Kowalczyk, potem do bramki Aleksandra Kłaka trafili Abelardo i Kiko, a kwadrans przed końcem do remisu doprowadził Staniek. Niestety, kiedy kibice na Camp Nou szykowali się już na dogrywkę, Kiko dołożył piątego gola w turnieju i zapewnił Hiszpanom złoto. Nam na otarcie łez zostało srebro oraz korona króla strzelców turnieju dla Andrzeja Juskowiaka. Inna sprawa, że minimalna porażka z ekipą, w której pierwsze skrzypce grali Luis Enrique i Pep Guardiola, nikomu wstydu nie przynosi.
Gorsza wiadomość jest taka, że medal z Barcelony jest ostatnim, zdobytym przez polską reprezentację w sportach zespołowych. W Atlancie zagrali tylko siatkarze, którzy przegrali wszystkie mecze w grupie, wygrywając w sumie… jeden set. W Sydney naszego honoru broniły koszykarki i…hokeiści na trawie. Panie spisały się przyzwoicie, wyszły z grupy, w ćwierćfinale nie miały szans z gospodyniami (48:76). Panowie wygrali jeden mecz z pięciu, z Hiszpanami. Dało to czwarte miejsce w pięciozespołowej grupie, co równało się powrotowi do domu.
O siatkarzach i czterech kolejnych porażkach w ćwierćfinałach igrzysk było na wstępie. Do końca wyliczanki mamy więc już tylko trzy występy. W Pekinie siatkarki wygrały 1 z 5 meczów grupowych i na tym etapie zakończyły udział w igrzyskach. Znacznie lepiej poszło szczypiornistom. Polacy bez większych problemów awansowali z drugiego miejsca w grupie A, przegrywając tylko 1 z 5 meczów. W ćwierćfinale byli nieznacznymi faworytami spotkania z Islandią, do przerwy prowadzili 19:14, a potem – coś się zawaliło. Skończyło się porażką 30:32. Na usprawiedliwienie biało-czerwonych trzeba dodać, że Islandczycy poszli za ciosem i w półfinale ograli także Hiszpanów. Ulegli dopiero Francuzom w meczu o złoto, po brąz sięgnęli wspomnieni Hiszpanie.
A propos meczów o brąz w turnieju piłki ręcznej: skaczemy o osiem lat i na drugi koniec świata, do Rio de Janeiro. Polacy, podobnie jak w Pekinie, byli losowani z pierwszego koszyka. Ale – zupełnie inaczej niż wtedy – faza grupowa była dla nich drogą przez mękę. Na dzień dobry: niespodziewana porażka z Brazylią, potem kolejna, z Niemcami. W trzeciej kolejce był na szczęście dostarczający łatwych punktów Egipt. W czwartej – po dreszczowcu udało się wygrać jedną bramką ze słabymi Szwedami. Koniec fazy grupowej to jednak mecz ze Słowenią i kolejna przykra niespodzianka – 20:25. Mało brakowało, a na tym zakończyłaby się olimpijska przygoda ekipy Tałanta Dujszebajewa. Stało się jednak inaczej. W ćwierćfinale nastąpiło przebudzenie mocy i Polacy ograli 30:27 Chorwatów, którzy wcześniej łatwo wygrali swoją grupę. W meczu o medal nasi walczyli z Duńczykami i trzeba przyznać, że byli o włos od osiągnięcia celu. Mecz zakończył się jednak remisem po 25, a w dogrywce rywale byli lepsi o jedną bramkę. Klasę potwierdzili zresztą w finale, w którym ograli Francuzów. Naszym został mecz o brąz, w którym jednak wyraźnie przegrali z Niemcami. Tak blisko medalu nie była żadna polska reprezentacja od prawie ćwierć wieku (na głównym zdjęciu Krzysztof Lijewski, płaczący po spotkaniu z Niemcami).
Zdecydowanie, czekamy na to, że Tokio znów będzie szczęśliwe. Tam do koszyczka wpadł pierwszy medal dla polskiej drużyny (brąz siatkarek), teraz liczymy na ich kolegów po fachu. Byle tylko tym razem przejść ten przeklęty ćwierćfinał…
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl
“W Sydney naszego honoru bronili koszykarze. Spisali się przyzwoicie, z
grupy wyszli, w ćwierćfinale nie mieli większych szans z gospodarzami.”
Chyba koszykarki ….
Dokładnie. W dodatku w Sydney była też trzecia drużyna – hokeiści na trawie. Zajęli 12 miesjce, ale toczyli naprawdę zaciete boje (urwali pkt Indiom).