Zadanie dla naszej kadry siatkarzy na dziś było proste: wygrać seta. Gdyby nie udało się go wypełnić, mieliśmy plan B: zdobyć co najmniej 59 punktów. Ale nie zakładaliśmy innego scenariusza niż zwycięstwo biało-czerwonych. Nie tylko w secie, a w całym meczu. I podopieczni Vitala Heynena nas nie rozczarowali. Choć, nieco niespodziewanie, natknęli się po drodze na małą przeszkodę.
Bo mecz rozpoczął się od seta, którego wygrali rywale ze Słowenii. Ci wyszli zresztą na boisko napakowani, pełni wiary w to, że mogą tu sprawić sensację. Gdyby ograli nas bowiem 3:0, zdobywając przy okazji o 17 małych punktów więcej, to oni pojechaliby na igrzyska. Po raz pierwszy w historii kraju. Nie dziwi więc, że Słoweńcy walczyli. A my? Mieliśmy swoje problemy. Nie funkcjonował blok, jedna z naszych najgroźniejszych broni, sztywno mecz rozpoczął Maciej Muzaj, który świetnie grał z Francuzami, nieskuteczny był Wilfredo Leon, zdarzały nam się też nieporozumienia.
I to właśnie wykorzystali rywale. Ale jeszcze byliśmy spokojni. Bo już przede meczem wiedzieliśmy, że Słoweńcy mogą być groźni. Przecież to oni ogrywali nas dwa lata temu na mistrzostwach Europy. To nie chłopcy do bicia, a reprezentacja, która aspiruje do grona liczących się ekip na Starym Kontynencie. I z wieloma drużynami mogłaby wygrać. Tyle tylko, że po drugiej stronie siatki stali mistrzowie świata.
Polacy otrząsnęli się w drugiej partii. Choć i to nie przyszło im bez problemów. Długo bowiem utrzymywał się wynik bliski remisowi, nie byliśmy w stanie odskoczyć rywalom, co tak łatwo przychodziło nam we wczorajszym starciu z Francuzami. Ostatecznie budzik włączył Wilfredo Leon. To on przy stanie 20:20 dwa razy ostrzelał Słoweńców serwisem i wyprowadził nas na dwupunktowe prowadzenie. Tę sytuację nasi siatkarze musieli już wykorzystać. I zrobili to, choć decydujący punkt dał nam Tine Urnaut, który zaserwował w aut.
Jak to w siatkówce bywa – to wtedy, a nie po zakończeniu meczu, nastąpiła największa eksplozja radości. Bo już wiedzieliśmy, że zadanie zostało wypełnione, a nasi siatkarze pojadą na igrzyska. I to jako główny faworyt. Bo o ile nie podejmujemy się wróżenia z fusów i nie napiszemy, że z pewnością zdobędą złoto, o tyle jednego jesteśmy pewni – to na nas będą patrzyć wszystkie pozostałe ekipy. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro bez gościa, który został MVP zeszłorocznych mistrzostw świata potrafimy rozbić Francuzów, a nasza “druga” reprezentacja zdobywa medal Ligi Narodów. Jesteśmy potęgą. I obyśmy pokazali to na igrzyskach.
Co do reszty meczu – tu już wszystko potoczyło się swoim torem. Vital Heynen porobił nieco zmian, zagrali sobie inni siatkarze, atmosfera zrobiła się nieco piknikowa. Nie na tyle jednak, żeby Polacy przegrali. Co to to nie. Trzeciego seta wygraliśmy 25:23 po tym, jak Artur Szalpuk wyciągnął asa z rękawa przy decydującym punkcie. Czwartego znów rozstrzygała zagrywka – serwis zepsuł Alen Pajenk, skończyło się 25:21, a nasi siatkarze mogli otworzyć zasłużonego szampana.
Teraz przed nimi dwa tygodnie przerwy. O ile można to tak nazwać. Bo tak naprawdę będzie to okres przygotowań do zbliżających się mistrzostw Europy. I o ile dla Polaków to impreza mniej istotna niż turniej kwalifikacyjny do igrzysk, o tyle wierzymy, że stać ich, by i tam osiągnąć sukces. I za to trzymamy kciuki.
Polska – Słowenia 3:1
(21:25, 25:23, 25:23, 25:21)
Fot. Newspix
Obok piłki nożnej siatkówka to chyba jedyny sport drużynowy, w którym mistrzowie świata nie mają z automatu zagwarantowanego udziału na igrzyskach. Tyle, że w nożnej to ma sens, bo na igrzyskach nie gra “dorosła” kadra. A w siatkówce? Widzimisię działaczy światowych obliczone pod udupianie Europy, nic więcej.
tak, oczywiście. jak wiadomo wszystko kręci się zawsze wokół Europy i jedynym celem działaczy siatkarskich jest zniszczenie nas. Zwłaszcza tych działaczy z europejskich państw. Tylko nadmienię, że z turniejów kwalifikacyjnych i tak awansowało 5 zespołów, które na ostatnich mistrzostwach świata zajęły miejsca w czołowej szóstce. Tylko Serbii się nie udało, ale wciąż mają szansę zw kwalifikacjach europejskich.