O dwóch świeżakach, które zagrały w Dream Teamie

O dwóch świeżakach, które zagrały w Dream Teamie

Kim jest dwunasty zawodnik? W koszykówce to gracz, który znajduje się na końcu ławki rezerwowych. Zazwyczaj jakiś młodzieniaszek, tudzież gość od atmosfery. Kogoś takiego miały również dwie, według wielu, najlepsze ekipy wszech czasów. Mowa o Christianie Laettnerze oraz Anthonym Davisie (na zdjęciu). Jak to się stało, że chłopcy prosto z uczelni, bez doświadczenia z gry w NBA, stali się częścią gwiazdorskich reprezentacji Stanów Zjednoczonych? 

Dream Team. O jego wielkości się nie dyskutuje. Nieważne, że sportów zespołowych jest pełno, to i sporo pretendentów do tytułu najlepszej drużyny w historii można byłoby się doszukać. Ta była po prostu wyjątkowa. Bo Michael Jordan, już w 1992 roku, uchodził za boga koszykówki. A kilka, czy też kilkanaście lat wcześniej o boskie moce posądzano jego dwóch starszych kolegów: Birda i Magica. Wszyscy zagrali w jednej ekipie.

Mało tego. Jak prześledzimy cały skład Dream Teamu, to będziemy trafiać na kolejne znane nam nazwiska. Dopóki nie zahaczymy o jedne szczególne personalia. O istnieniu których mogliśmy nie wiedzieć lub zapomnieć, bo jakoś nie trzymają się w pamięci. Kim do diaska jest Christian Laettner?

******

Amerykanie kochają statystyki. Jeśli śledzisz jedną z ich specjalności, tj. koszykówkę, futbol amerykański, czy baseball, na pewno wiesz o czym mowa. To samo tyczy się zresztą wszelkich kolumn tamtejszych mediów, które w ten sam sposób podchodzą też do tenisa, boksu, czy piłki nożnej. Uwielbiają wyciągać ciekawostki, rekordy, wyliczenia: ten zrobił to, zdobył tyle, nikt nie dokonał tego od dwudziestu lat! Nawet on!

Można to lubić, można nie. Ale właśnie dlatego w Stanach legendy padają najłatwiej. LeBron James staje się nowym koszykarzem numer jeden (choć robiący furorę dokument Last Dance może wzmocnić pozycję Jordana), a menadżer Houston Rockets Daryl Morey ogłasza że nigdy nie było lepszego w ataku gracza, niż jego James Harden. W innych krajach kwestionowanie sportowych legend i podkreślanie, że nowa fala ich przerasta, byłoby nie do pomyślenia.

Nieśmiertelna nie będzie też pewnie wielkość Dream Teamu. Znajdzie się – lub znajdą – lepszych.

Atak na miano najlepszej drużyny wszech czasów przeprowadzono zresztą już osiem lat temu, za sprawą kadry, którą Amerykanie wysłali na igrzyska olimpijskie w Londynie w 2012 roku. Była tak napakowana gwiazdami, że zaczęto porównywać ją do Dream Teamu. W debacie wzięli udział sami zainteresowani. Sens takich rozważań celnie podsumował Bird, mówiąc: – Czy by nas pokonali? Pewnie tak. Nie grałem dwadzieścia lat, jesteśmy już starzy.

W drużynie z 2012 roku grali James, Bryant, Kevin Durant albo Chris Paul. Zero przypadku, graczy, którzy na zaszczyt reprezentowania Stanów na igrzyskach sobie nie zasłużyli. Był wśród nich też Anthony Davis. Obecnie gwiazda Lakers, a wówczas… 19-latek. Podobnie jak Laettner: prosto z uniwersytetu, bez debiutu w NBA.

Nikt nie będzie jednak za 15 lat zastanawiał się – kim jest Anthony Davis?

*****

Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych o jego istnieniu wiedział każdy. Koszykówka uczelniana biła rekordy popularności, a Christian Laettner z uczelni Duke University był w centrum uwagi amerykańskiego sportu.

W każdym ze swoich czterech sezonów w NCAA meldował się w Final Four, aż dwukrotnie sięgał po mistrzostwo (1991, 1992). Takie “dynastie” są w realiach tej ligi wyjątkowo rzadkie. Co roku kolejni zawodnicy kończą studia, po czym trafiają do NBA lub za ocean, albo zwyczajnie stawiają na inny zawód. Zbudowanie zespołu, który utrzyma się na szczycie przez kilka lat, jest niezwykle trudne. Ale Duke i Laettnerowi się to udało.

Mieli piekielnie szeroki skład, rekrutowali najzdolniejszych licealistów (co robią zresztą do dzisiaj), a w centrum wszystkiego był właśnie on. Biały, mierzący około 210 cm wzrostu skrzydłowy. Utalentowany, pewny siebie, niesprawiający problemów poza boiskiem. Ale przy tym… niezwykle nielubiany przez otoczenie. Ba, mało powiedziane. Lata później powstał o nim film dokumentalny o tytule “Nienawidzę Christiana Laettnera”. Dosłownie.

Był naczelnym wrogiem, antybohaterem, złą postacią tej bajki. – Każdy nienawidził Christiana. My też, a przecież byliśmy jego kolegami z zespołu, co nie? Był po prostu zarozumiały. Miał taką aurę wokół siebie, w stylu: jestem od ciebie lepszy. Nie wiem, czy kiedykolwiek grałem z kimś takim jak on. Był najtrudniejszym kompanem, jakiego znałem. Zawsze starał się ciebie sprowokować. Szybko zorientowałem się, że jest typem szkolnym łobuzem – mówił o nim Grant Hill, inny czołowy zawodnik Duke.

Sam Christian widział to nieco inaczej: – Wolałbym wygrywać mecze, a co się z tym wiąże grać na pełnej intensywności, niż być wszystkich najlepszym przyjacielem. Nie mogłem zabronić ludziom nienawidzić mnie, więc korzystałem z tego jako mojej przewagi. Mówiłem sobie: sprawię, że będą nienawidzić mnie nawet bardziej. Ale nie marnowałem swojego czasu zastanawiając się, czemu mnie nie lubią albo co mogę zrobić, aby zaczęli mnie lubić.

Co z jednak z tego, że nie darzono go sympatią, skoro karierę uczelnianą kończył jako zwycięzca?

*****

Wyglądał trochę, jakby pomylił klasy. Chude jak patyki ręce, łokciami mógłby przebijać balony. Pod względem wzrostu? Wysoki, ale wśród koszykarzy był raczej jednym z tych mniej rosłych. Trudno było go posądzać o bycie ulubieńcem płci przeciwnej.

Tak prezentował się Anthony Davis jeszcze w drugiej klasie liceum. W mgnieniu oka wyskoczył jednak w górę. W  przeciągu parunastu miesięcy urósł… kilkanaście centymetrów. To zmieniło wszystko. Zarówno pozycję na boisku – wcześniej był filigranowym rozgrywającym, ale zaczął grać pod koszem – jak i zapewne odbiór przez otoczenie. Nic już nie było takie same.

Jego kariera w NCAA? Można opisać ją każdym z najbardziej pozytywnych epitetów. Wybitna, fantastyczna, perfekcyjna – pasują wszystkie. I na dodatek, w odróżnieniu do Laettnera, każdy darzył go sympatią.

Pamiętam słowa rektora, kiedy zobaczył Anthonego po raz pierwszy. Powiedział mi, pełen ekscytacji: to jest jeden z najlepszych studentów, jakich poznawałem! I wiesz co jeszcze, trenerze? Spędzi tu z parę lat. Jest tak chudy, że to niemożliwe, aby opuścił nas po roku. Zaśmiałem się i odpowiedziałem: panie doktorze, z tym ostatnim raczej się nie zgodzę – wspominał trener Kentucky John Calipari.

Nie było możliwości, aby talent tego pokroju spędził więcej niż rok na akademickich parkietach. NBA czekało zacierając ręce. W swoim debiutanckim sezonie Davis zgarnął dwie najważniejsze nagrody: tą indywidualną – dla gracza sezonu oraz drużynową – mistrzostwo NCAA. To rzadkie, aby pierwszoroczniak był w stanie od razu odnosić sukcesy na obu polach.

Jeśli ktoś go nie lubił, to dlatego że był piekielnie dobry. Blokował jak natchniony, zbierał na potęgę, nie dało się oddać celnego rzutu, kiedy tylko był gdzieś w okolicy. Ale to jedyne jego grzechy. Poza tym trudno było się do niego przyczepić. Szczególnie dlatego, że… nie mówił za wiele. Żadna nieśmiałość, bardziej typ charakteru. Zostało mu to zresztą na kolejne lata.

Dopiero gdy dobijały ostatnie sekundy jego przedostatniego meczu w lidze akademickiej, popuścił nieco wodzę. Po zabrzmieniu syreny oznaczającej koniec półfinału z Louisville, krzyknął: – To jest moja scena! Trener nie dowierzał, a w wywiadzie pomeczowym oznajmił: – Nie mam pojęcia co w niego wstąpiło!

*****

Dream Team był pierwszą amerykańską reprezentacją złożoną w większości z graczy z NBA. Stworzono ją z najlepszego tworzywa, pod uwagę brano wyłącznie największe gwiazdy. Z małym wyjątkiem – ostatnie miejsce w zespole uzupełnić miał amator, czyli gracz, który nie zadebiutował jeszcze w profesjonalnej lidze. Wszystko przez wzgląd na stare czasy. Ale czemu padło akurat na Christiana Laettnera?

Po pierwsze, był najbardziej znanym graczem spoza NBA. O jego sukcesach już mówiliśmy, ale warto podkreślić, że wyjątkowo utkwiły one w pamięci Amerykanom. Jeszcze w marcu 1992 roku skrzydłowy trafił jeden z najsłynniejszych rzutów w historii NCAA, znany jako “The Shot”. Był naturalnym faworytem.

Z drugiej strony, mówiło się również o kandydaturach Alonzo Mourninga i Shaquille’a O’Neala. Dwóch rosłych podkoszowych, których potencjał pod kątem NBA oceniano na wyższy od Laettnera. Po latach wydaje się, że najlepszym dostępnym zawodnikiem był drugi z nich. Pokazała to zarówno przyszła kariera, jak i sam debiutancki sezon w najlepszej lidze świata. – Byłem zły. Byłem zazdrosny. Ale potem doszło do mnie, że o ile byłem bardziej dynamicznym i silniejszym zawodnikiem, to umiejętności techniczne oraz doświadczenie Christiana Laettnera stały nieco wyżej od moich. Do tego on spędził na uczelni cztery lata i ukończył studia. Cała ta sytuacja pomogła mi jednak dorosnąć – wspominał Shaq.

To jednak nie umiejętności okazały się decydujące, ale kwestia charakteru. Laettner był niezłym gagatkiem, ale nie uchodził za takiego świra jak Shaq. W ekipie i tak już trudnej do okiełzania oraz napakowanej wybujałym ego, nie chciano niczym ryzykować. Chemia była priorytetem. Wybrano więc Laettnera i do żadnej złośliwej reakcji nie doszło. – Byłem wystarczająco mądry, aby zorientować się, że znajduję się na dole łańcucha pokarmowego. Trzymaj buzie zamkniętą. Obserwuj. Ucz się. Noś bagaże, podawaj piłki. Nie było to nic trudnego, czysta przyjemność. Tak bym to opisał – wspominał po latach Amerykanin.

Wielkiej kariery zawodowej nie zrobił. W NBA z trzecim numerem w drafcie wybrali go Minnesota Timberwolves. Pograł w ich barwach cztery lata, potem trafił do Atlanty Hawks, gdzie zaliczył swój jedyny występ w Meczu Gwiazd. Jego losy można podsumować w ten sposób: z dużej chmury mały deszcz. Ale tych fotografii, gdzie stoi otoczony największymi gwiazdami sportu, już nikt mu nie zabierze.

*****

LeBron James, Kobe Bryant, Kevin Durant – jeśli zdołasz zmieścić taką trójkę w jednym zespole, to wiedz że coś się dzieje. Wraz z udanym “naborem” w środowisku koszykarskim rozbrzmiały pytania: czy to jeszcze lepszy zespół, niż ten sprzed dwudziestu lat? Cóż, pewne było to, że nazwa “Dream Team” wróciła do użytku. Takim właśnie mianem obwołano drużynę prowadzoną przez Mike’a Krzyzewskiego.

Jak to się jednak stało, że plejadę gwiazd uzupełnił 19-letni wówczas Anthony Davis?

Powód był nieco prozaiczny – kontuzje i uboga pula utalentowanych podkoszowych. Nie planowano wcale odwzorować tego, co zrobił oryginalny Dream Team, ani wykonać ukłonu w stronę akademickiego basketu. W tamtych czasach brakowało po prostu mocnych graczy na pozycji numer pięć. Najlepszy na świecie środkowy Dwight Howard był kontuzjowany. Urazy wyeliminowały z gry również innego asa, Chrisa Bosha, stąd postanowiono, że jedynym podkoszowym w kadrze będzie Tyson Chandler. Wspomóc go mieli niżsi Kevin Love oraz Blake Griffin.

A potem z gry wypadł jednak również Griffin. I postanowiono: dobra, bierzemy młodego.

Mimo wszystko, to i tak absolutnie bezprecedensowa sytuacja. Trudno sobie wyobrazić, aby w bliskiej przyszłości miała się ponownie wydarzyć. Obecnie zanim szefowie kadry USA spojrzą na nastolatka, przyjrzą się najpierw stercie graczy z doświadczeniem z gry w NBA. Nie bez powodu, ci są zazwyczaj znacznie lepsi. Davis był jednak wyjątkowy. Każdy spodziewał się, że za dwa lata będzie megagwiazdą. Tak też było – do reprezentacji wrócił w 2014 roku na mistrzostwa świata, a Krzyzewski podkreślał, że zamierza wokół niego ustawić rotację podkoszową.

*****

Ich rola w olimpijskim zespole wyglądała podobnie. Ani jeden, ani drugi nie pograli za wiele. Stanowili bardziej ubezpieczenie, w razie gdyby któryś z wyższych graczy doznał kontuzji. Laettner zdobywał 4,8 punktów i 2,5 zbiórek na mecz, Davis 3,7 punktów i 2,7 zbiórek. Pierwszy z nich zostanie jednak zapamiętany jak ciało obce w zespole pełnym gwiazd, a drugi – mimo równie mało okazałych statystyk – jego pełnoprawny członek. Bo w kolejnych latach udowodnił, że na ten zaszczyt zasłużył.

Na pierwszy rzut oka łączy ich niewiele, na drugi całkiem sporo. Byli pojedynczymi rodzynkami w perfekcyjnym serniku. Członkami dwóch drużyn marzeń. Może i w przyszłości powstaną kolejne, jeszcze lepsze. Ale raczej na pewno nie doszukamy się w nich chłopaków, którzy nawet nie postawili stopy na profesjonalnym parkiecie.

KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl


Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najlepiej oceniane
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Aaa
Aaa
3 lat temu

“LeBron James staje się nowym koszykarzem numer jeden”

Tak, pod warunkiem, że mówimy wyłącznie o XXI wieku. Bo określanie Lebrona mianem numeru jeden jest no cóż… dość odważne. Delikatnie rzecz ujmując.

Aktualności

Kalendarz imprez