Czterokrotny mistrz świata pierwszy raz w finale olimpijskim. Obok niego brązowy medalista z Rio de Janeiro, który w eliminacjach pokazał, że to mogą być jego zawody. Po wczorajszym wyczynie Anity Włodarczyk i Malwiny Kopron, Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki mieli udowodnić, że w Polsce rzucać młotem umiemy najlepiej na świecie. I zrobili to! Szczególnie zaimponował nam białostoczanin, który był dziś prawdziwym Terminatorem-Dominatorem.
Nie ma co ukrywać, że królowa i księżniczka rzutu młotem wysoko zawiesiły poprzeczkę swoim kolegom z reprezentacji. Ale nie mamy zamiaru pisać tu o żadnej presji. Przecież Wojtek sam o sobie mówi, że po wejściu do koła ogarnia go całkowita amnezja. Zero zewnętrznych bodźców, jest tylko on i zadanie do wykonania. Z kolei Paweł Fajdek w końcu rozprawił się z nielubianymi przez niego porannymi eliminacjami, w których ponosił porażkę podczas dwóch poprzednich igrzysk. Teraz został mu turniej główny, rozgrywany wieczorem – tak, jak na finał przystało. Tu już nie było miejsca na wymówki. Spoglądając na wyniki z tego sezonu, mieliśmy solidne podstawy by oczekiwać nawet dwóch medali.
Przed turniejem otrzymaliśmy najważniejszą informację, która nas uspokoiła. Paweł Fajdek wyspał się do trzynastej! Oczywiście, piszemy to pół żartem, pół serio. Nasz zawodnik po prostu lubi sobie pospać. Jeżeli między innymi dzięki temu mieliśmy go oglądać w najlepszej formie, to śmiało. Byleby przebudził się w samym konkursie.
Ale oczywiście nie było tak, że Polacy nie mieli żadnych groźnych rywali. Nasze szyki chciał pomieszać przede wszystkim Rudy Winkler – Amerykanin, który w tym sezonie deptał po piętach Fajdkowi na światowych listach. Poza nim należało zwrócić uwagę na Daniela Haugha, któremu co prawda nie poszło za dobrze w eliminacjach, ale w trakcie sezonu udowodnił, że potrafi rzucić daleko. Poza nimi byli jeszcze Mychajło Kochan – Ukrainiec, który przebojem wdarł się do czołówki rzutu młotem – i Quentin Bigot, wicemistrz świata z Dohy.
Daleko od początku
Już pierwsze próby pokazały, że bez rzutu na odległość ponad osiemdziesięciu metrów na medale nie będzie szans. Zawody stały na bardzo wysokim poziomie. Dość powiedzieć, że w pierwszej próbie aż siedmiu zawodników posłało młot poza 77. metr. Faworyci generalnie nie zawodzili, a do nich doszedł Norweg Eivind Henriksen, który ustanowił swój rekord życiowy – 79.18.
PKN ORLEN JEST SPONSOREM STRATEGICZNYM POLSKIEGO KOMITETU OLIMPIJSKIEGO
Ale nas najbardziej interesowały próby Polaków. Jako pierwszy z nich zaprezentował się Wojciech Nowicki. Białostoczanin był spokojny, skupiony… i odsadził konkurencję! 81,18 w pierwszej próbie – to był rewelacyjny rezultat. Drugiego Norwega pokonał o dwa metry. Konkurs dopiero się zaczynał, więc może nie był to nokaut, ale na pewno mocny gong dla rywali. Nowicki był jedynym zawodnikiem, który w pierwszej kolejce posłał młot poza osiemdziesiąty metr.
Dobrze – choć nie aż tak, jak Wojtek – rozpoczął też Paweł Fajdek. 77.58 dawało mu szóstą pozycję, ale przede wszystkim komfort psychiczny. Tyle mówiło się o tym, że nawet w głównych konkursach Paweł potrafi sobie zagwarantować zwycięstwo jednym rzutem, ale psuje pozostałe próby. Dziś ustawił się w dobrej pozycji do ataku.
Nowicki nie do zatrzymania
– Robot, który czuje samego siebie i nie kombinuje. Po prostu rzuca – tak Wojciech Nowicki określił samego siebie w wywiadzie, który znajdziecie w magazynie „Orły”. Jednak dziś Polak nie był zwykłym robotem. To był jakiś autobot, Optimus Prime. Cholerny Terminator-Dominator. Maszyna zagłady dla swoich rywali. Z trzech pierwszych prób każda była lepsza od poprzedniej. 81.18? Mało. 81.72? Dobrze, ale wciąż nieco brakowało do rekordu życiowego. No to cyk – 82.55! Rekord życiowy i DE-KLA-SA-CJA konkurentów, którzy przecież również rzucali świetnie. I tak naprawdę nie wiemy, czy większe wrażenie robi na nas fenomenalna odległość, czy ta stabilność rzutów. W sumie Polak oddał pięć prób poza osiemdziesiąty pierwszy metr. Przecież to jest nie do pojęcia. Malwina Wojtulewicz-Sobierajska na trybunach pękała z dumy. I słusznie.
Ale działo się również za plecami Polaka. Paweł Fajdek rzucał jak nie on. Bardzo stabilnie, nie spalił żadnej próby. Jednak nie były to rzuty aż tak dalekie, jak miało to miejsce już kilka razy w tym sezonie. Zatem Fajdek musiał zrobić to, co udawało mu się tyle razy – odpalić ten jeden, jedyny raz. I zrobił to! W piątej próbie rzucił 81.53! Ten rzut dawał mu wówczas drugie miejsce.
Bardzo dobrze prezentujący się Kochan nie zdołał odpowiedzieć na ten rezultat. Winkler? Amerykanin się spalił, mentalnie nie dojechał do tego poziomu. Bigot? Owszem, zawodnik mocny. Ale nigdy nie rzucił ponad osiemdziesiąt metrów – tak było i tym razem. Lecz na Tokio dość niespodziewanie świetną formę przygotował Eivind Henriksen. Zawodnik, który zwykle kręcił się w okolicach szerokiej czołówki, ale nie dla niego były podia najważniejszych imprez. Lecz dziś bił rekord życiowy za rekordem. Do koła wszedł zaraz po Fajdku i… przebił wynik Pawła o pięć centymetrów.
Ale nie ma co żałować. Widać było, że obaj nasi zawodnicy są zadowoleni ze swoich wyników. Nowicki, bo jest mistrzem olimpijskim. Przebił swój wynik z Rio, kiedy to zdobył brąz. Paweł, bo po dwóch nieudanych igrzyskach w końcu wraca z medalem. A my gratulujemy obu i z dumą możemy obwieścić, że Polska młotem stoi!
Fot. Newspix
Sporty indywidualne > chatki z gówna > sporty drużynowe
Brawo, lekkoatleci są świetni!
Genialny Nowicki! To trzeba wielokrotnie podkreślać. Spokój, siła i precyzja. Żadnych wątpliwości. Nie nerwowość i płacz Fajdka, tylko pewność i mistrzostwo! Prawdziwy Mistrz. To jest wzór, który trzeba promować. Jest skromny. To fakt. Tylko wielcy mistrzowie są skromni. Dziwi mnie, że nie przykuwa większej uwagi, że dzienikarze cieszą się tym, że Fajdek zdobył w końcu medal. Cóż, do mistrza olimpijskiego było mu daleko dziś. Nowicki jest bohaterem, tym, który pokazał, jak należy zwyciężać!