Dzień po historycznym osiągnięciu Eliuda Kipchoge, staliśmy się świadkami lekkoatletycznego cudu. Bez wielkich zapowiedzi i akcji marketingowych, 25-letnia Brigid Kosgei rozbiła w pył szesnastoletni rekord świata w maratonie, przebiegając go w czasie 2:14:04. Wyczyn Kenijki wywołał zarówno okrzyki zachwytu, jak i rozległą falę kontrowersji. Czy w obliczu nieustannego rozwoju technologii, porównywanie wyników w odstępie kilkunastu lat, ma jeszcze sens?
Ostatnio nie miała sobie równych, a w całej karierze tylko raz nie kończyła maratonu jako jedna z dwóch najlepszych biegaczek. Spokojnie można było oczekiwać od niej dobrego wyniku, może nawet rekordu życiowego. Zresztą sama zawodniczka zapewniała kilka miesięcy wcześniej, że celuje wysoko. Takiego zdania w rozmowie z Daily Tribune był również jej trener, Erick Kimaiyo:
– Warto zwrócić na nią uwagę. Planujemy znaleźć sposób, aby zaatakować rekord świata.
Wszystkie gwiazdy i znaki na niebie sugerowały, że Kenijka może pobiec świetnie, ale jej wynik i tak wyrwał nas z butów. Rekord Pauli Radcliffe – 2:15:25 był przecież z innej galaktyki. Przetrwał szesnaście lat i wydawał się nietykalny. Drugi najlepszy rezultat w historii lekkoatletyki należał do Mary Jepkosgei Keitany i wynosił 2:17:01. Niemal dwie minuty gorzej od Brytyjki. Kosgei tymczasem pobiegła 2:14:04, bijąc ją o minutę i dwadzieścia jeden sekund.
Masowe bieganie poniżej granicy 2:18, rozpoczęło się dopiero dwa lata temu. Zupełnie nieprzypadkowo, bo właśnie wtedy na rynek weszły najnowocześniejsze buty ze stajni Nike. Jeszcze w 2014 roku zaledwie cztery zawodniczki mogły pochwalić się wynikiem poniżej 2:19. Były to: Radcliffe, poprzednia rekordzistka świata – Catherine Ndereba (2:18:47), Tiki Gelana (2:18:58) oraz Lilija Szobuchowa, która jak rzesza rosyjskich sportowców, została przyłapana na dopingu, a jej wynik podległ anulacji.
Niewykorzystany potencjał?
Podczas maratonu w Chicago błyskawicznie oderwała się od reszty stawki. Zaczęła naprawdę szybko. Według komentatorów – być może nawet za szybko. Na pokonanie pięciu kilometrów wystarczyło jej 15:28 minut. Zachowując takie tempo, na metę wbiegłaby z wynikiem 2:10:47. Jak się okazało, wszystko było z góry ustalone:
– Biegłam agresywnie, aby oddzielić się od grupy i skupić na sobie. Chciałam narzucić własne tempo, a nie polegać na innych
– mówiła po biegu. Po dziesięciu kilometrach jej czas wynosił 31:28 minut. To lepiej niż rekord Polski kobiet na tym dystansie na stadionie, który od sześciu lat należy do Karoliny Jarzyńskiej – 31:43.
Mijały kolejne kilometry, a ona nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Zwolniła tylko nieznacznie. Mowa ciała i sposób w jaki podążała przed siebie, głośno zapowiadały rezultat znacznie poniżej rekordu świata. Przez sporą część wyścigu biegła w towarzystwie dwóch pacemakerów, którzy opuścili ją tuż przed finiszem: – Nie spodziewałam się takiego wyniku. Ale czułam, że moje ciało nieustannie idzie do przodu, więc mu zaufałam. To coś wspaniałego – powiedziała po przekroczeniu mety.
W ten sposób Kosgei została nową królową maratonu. Jej odpowiednik w męskim sporcie – Kipchoge, mimo równie wybitnych osiągnięć sportowych, nie jest do niej w żaden sposób podobny. Łączą ich dwie rzeczy. Po pierwsze, narodowość. Po drugie, oboje biegają w butach zaprzeczającym prawom fizyki.
Kenijczyk stał się w ostatnich latach prawdziwą gwiazdą sportu. Aktywnie udziela się na portalach społecznościowych i posiada duży potencjał medialny, potęgowany przez sympatyczny i poczciwy charakter. Dodatkowo dobrze posługuje się językiem angielskim, wypowiada w ciekawy sposób, a jego sędziwy wygląd sprawia, że czasami przybiera w naszych oczach postać afrykańskiego mędrca.
W zachodnim świecie Kosgei pozostaje za to nieco obca. Niby wyjątkowa, ale jedna z wielu. W końcu teraz nie wystarczy już tylko dobrze biegać. Ludzie chcą poznawać swoich idoli, wiedzieć o nich jak najwięcej. Umiejętność zareklamowania swojej osoby jest kluczowa dla każdego sportowca. Tego na razie Kenijce brakuje. Możemy być jednak pewni, że sponsorzy i agenci prędzej czy później, zaopiekują się ją jak należy. Sama może mieć w głowie nieco inne priorytety. Tak się składa, że 25-letnia biegaczka jest matką dwójki sześcioletnich dzieci.
Buty, postęp i szemrany kompan
Kenijka znokautowała wynik Radcliffe. Zrobiła to w stylu, który wzbudził nie tylko podziw, ale i wątpliwości. Pobicie szesnastoletniego rekordu świata o ponad minutę jest czymś niewiarygodnym. Druga w maratonie w Chicago – Abadel Yeshaneh wbiegła na metę z czasem o sześć minut gorszym. Trudno się więc dziwić, że niektórzy snują wątpliwości co do rzetelności wyczynów Kenijki.
Rzekomych grzechów biegaczki jest kilka, zacznijmy jednak od podstawowego. Mowa o butach, które w ostatnich latach absolutnie zrewolucjonizowały świat długodystansowego biegania. Wszyscy najlepsi biegacze – w tym Kipchoge oraz Kosgei, od dłuższego czasu korzystają z różnych wariacji Nike ZoomX SuperFly. Kosmiczny wynalazek amerykańskiej firmy rzekomo pozwala jego użytkownikom poprawić wynik o niemal dwie minuty. Duża w tym zasługa umieszczonej w podeszwie sprężynującej płytki. Obuwie jest również niespotykanie lekkie i elastyczne.
W teorii takie buty naginają przepisy IAAF. Regulamin mówi przecież jasno: biegacze nie mogą korzystać ze sprzętu skonstruowanego w sposób dający nieuczciwą przewagę oraz nie będącego łatwo dostępnym dla każdego zawodnika. – Czujesz się w nich jakbyś biegał po trampolinie – mówił dla The Guardian Jacob Riley, dziesiąty zawodnik maratonu w Chicago. Grupa anonimowych biegaczy złożyła podobno zażalenie do władz World Athletics (do niedawna Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych), protestując przeciwko nieuczciwej technologii. Jego przewodniczący Sebastian Coe, nie dostrzegał jednak dotychczasowo żadnego problemu.
Kariera Kosgei jest stosunkowo krótka, ale postępująca w niesłychanym tempie. W 2015 roku jako 21-latka wzięła udział w swoim pierwszym maratonie, wygrywając go z czasem 2:47:59. Niecały rok później biegała już 2:27.45. Kolejne sezony to wyniki w okolicach 2 godzin i 20 minut, aż do ubiegłorocznego startu w Chicago, kiedy wykręciła 2:18.35. Niesłychany postęp w krótkim czasie, ale w końcu przypadający na okres w którym Kenijka przeszła z wieku juniorskiego do seniorki.
Co ciekawe, zawodniczka jest stosunkowo młoda jak na rekordzistkę świata. W maratonach od lat najlepsze wyniki śrubują weterani. Radcliffe w 2003 roku miała trzydzieści lat, a w przypadku mężczyzn, tylko jeden z ostatnich ośmiu rekordów świata został ustanowiony przez zawodnika poniżej trzydziestego roku życia – Patricka Makau w 2011 roku.
Łyżkę dziegciu do beczki miodu dodaje jeszcze jedna kwestia. O tym, że Kenia ma problem z dopingiem pisaliśmy już wcześniej:
Niestety, istnieją obawy, że Kosgei również może mieć nieczyste sumienie. Od lat współpracuje z zamieszanym w afery dopingowe włoskim menadżerem – Federico Rosą. To niezwykle podejrzana postać. Na liście jego klientów znajdowali się: Jemina Sungong – mistrzyni olimpijska w maratonie z Rio, Asbel Kipropa – mistrz świata i olimpijski w biegu na 1500 metrów oraz Rita Jeptoo – wielokrotna triumfatorka największych maratonów. Wszyscy zostali oskarżeni o doping i zdyskwalifikowani na kilka lat.
Kosgei dotychczasowo ucina spekulacje, zapewniając, że nie ma z tymi zawodnikami nic wspólnego. Zapytana o tę sytuację przez The Guardiana, zwróciła uwagę, że trenowała na innych obozach niż oni, po czym dodała: – Każda osoba może biegać dobrze i czysto, ale musi na to ciężko pracować.
Nic nie jest takie proste
Jeśli wierzymy Kipchoge, to nie wypada nam nie wierzyć Kosgei. Oczywiście po ich stronie stoi technologia, do której poprzednicy nie mieli dostępu. Nie jest to jednak ich wina. Zwyczajnie korzystają z dóbr, jakie są im oferowane. Kwestia dopingu jest za to znacznie bardziej skomplikowana.
Zatajanie danych, celowe unikanie kontroli, odpowiednie gospodarowanie czasem, aby pozostać czystym na czas zawodów. To wszystko wciąż terroryzuje zawodowy sport. Walkę z dopingiem musimy jednak pozostawić agencjom do tego zobowiązanym. Udawanie się na jednoosobowe krucjaty, oskarżając zawodników o oszustwa na podstawie ich narodowości czy menadżera, nie ma większego sensu. Kenia ma problem z dopingiem, ale nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że dotyczy on również obecnych rekordzistów świata. Pozostaje nam zaakceptować i docenić nowych władców na maratońskich salonach.
Co dalej? Czy bariera dwóch godzin i piętnastu minut, która przez szesnaście lat wydawała się nieosiągalna, wciąż będzie wzbudzała grozę? Czy rozwój technologii i coraz większe ambicje biegaczek sprawią, że wyniki w tych granicach będą uchodzić za normę? Kosgei jest zdania, że świat biegania ma jeszcze spore rezerwy: – Myślę, że 2:10 stoi w zasięgu kobiecych biegaczek. Jestem skupiona, aby krok po kroku poprawiać mój wynik – mówiła na konferencji po maratonie w Chicago. Z pewnością usłyszymy jeszcze o kenijskiej biegaczce. Miejmy nadzieję, że tylko z powodów czysto sportowych.
KACPER MARCINIAK