Polacy wygrali. To najważniejsze, co mamy do napisania po tym spotkaniu, bo i o to przecież chodziło, aby wejść w turniej z kompletem punktów. Tyle tylko, że spodziewaliśmy się spokojnego, wysokiego zwycięstwa, przeciwko rywalowi, który teoretycznie na tym turnieju miał być chłopcem do bicia. A dostaliśmy słabo grającą reprezentację Polski i zaskakująco wyrównany mecz.
Przyznamy się: o estońskiej siatkówce wiedzieliśmy przed tym spotkaniem mniej więcej tyle co o Kallisto, jednym z 79 księżyców Jowisza. Czyli zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że istnieje. Kojarzyliśmy też, że od czasu do czasu potrafi zagrać ciekawe spotkanie (Estonia, nie księżyc) i to nie pierwsze mistrzostwa Europy, na których występuje. Ale równocześnie nie za bardzo interesowało nas cokolwiek więcej. Bo jako mistrzowie świata mierzymy przecież w strefę medalową, a Estonia zdawała się być dla nas tylko kamyczkiem na drodze do niej. Takim, który spokojnie można odkopnąć i iść dalej.
Cóż, okazało się, że faktycznie – odkopać się go udało. Ale mało brakowało, byśmy przy okazji uszkodzili sobie palce. Bo choć kamień mały, to okazał się zaskakująco ciężki i twardy. Estończycy, jak na swoje możliwości, zagrali dziś naprawdę bardzo dobry mecz, umiejętnie wykorzystując słabości Polaków. Bo nasi zawodnicy grali ospale, bez koncentracji, popełniali proste, szkolne błędy. No i (co akurat możemy zrozumieć) wyglądali, jakby chcieli przejść przez to spotkanie na drugim biegu.
I w pierwszym secie nawet im się to udało. Na kilka punktów odskoczyli dość szybko i spokojnie tę przewagę utrzymali, choć pod koniec było nieco nerwów, gdy Markkus Keel dwa razy zapunktował zagrywką. Skończyło się jednak 25:22 i spodziewaliśmy się, że podopieczni Vitala Heynena się rozkręcą. Ale nic takiego się nie zdarzyło, wręcz przeciwnie. Polacy jakby zapomnieli, że gra się do trzech wygranych setów i kompletnie odpuścili początek drugiej partii, w którym rywale punktowali nas ryzykownymi serwisami. Te zresztą była dziś ich naprawdę mocną bronią, bo zagrywali ze snajperską precyzją.
Ożywienie do gry biało-czerwonych wniosło dopiero pojawienie się na parkiecie Michała Kubiaka. Kapitan ekipy, jak zwykle pełen energii, dość szybko wziął sprawy w swoje ręce i sam odwdzięczył się Estończykom kilkoma dobrymi serwisami. Polacy wyrównali i od połowy seta gra toczyła się raczej na równych warunkach. W końcówce jednak to rywalom udało się zadać decydujący cios. Jak? Oczywiście, po zagrywce Keela.
Polacy spore problemy mieli też w bloku. Przez prawie dwa sety właściwie nim nie punktowaliśmy, a nawet z trudem udawało się działać wyblokiem, mimo że Vital Heynen zmieniał zawodników, kombinował i przestawiał… czyli robił to, co Vital Heynen robi zwykle. Tyle że zwykle działa to dużo lepiej. Dziś i tak możemy mu być jednak wdzięczni za sklecenie kadry na tyle dobrej, że nawet wobec słabszej gry była w stanie uzyskać dobry wynik. Trzeciego seta nasi reprezentanci wygrali bowiem w końcówce, odskakując rywalom na kilka oczek, a w czwartej partii już nie dopuścili Estonii do głosu. W przeciwieństwie do trybun, gdzie naprawdę spora grupa tamtejszych kibiców żywiołowo dopingowała swoich ulubieńców.
Wygraliśmy więc za trzy punkty, ale po słabej grze. Z grupy i tak wyjdziemy, co do tego nie mamy wątpliwości. Zresztą prawdopodobnie z pierwszego miejsca, bo żaden z pozostałych rywali (Ukraina, Czechy, Czarnogóra, Holandia) nie powinien być w stanie nam zagrozić na tyle poważnie, by strącić nas z tej lokaty. Ale z taką postawą, jaką Polacy zaprezentowali dzisiaj, trudno będzie powalczyć o złoto. Bo nie owijajmy w bawełnę – wszyscy wierzymy przecież, że to właśnie taki medal wywalczy nasza kadra.
Pozostaje mieć nadzieję, że dzisiejszy mecz był tylko przetarciem (tym bardziej że nasza kadra nie grała przecież sparingów i od miesiąca nie miała okazji zaprezentować się w meczu), a to co najlepsze zobaczymy w najważniejszych momentach turnieju. Dokładnie tak, jak 10 lat temu, gdy Piotr Gruszka i spółka sięgali po mistrzostwo.
Polska- Estonia 3:1
(25:22, 25:27, 25:22, 25:17)
Polska: Dawid Konarski, Artur Szalpuk, Fabian Drzyzga, Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Karol Kłos, Damian Wojtaszek (l) – Piotr Nowakowski, Maciej Muzaj, Marcin Komenda, Michał Kubiak, Mateusz Bieniek.
Estonia: Ardo Kreek, Kert Toobal, Martti Jukhami, Renee Teppan, Robert Taht, Timo Tammemaa, Rait Rikberg (l) – Maar Silver, Kristo Kollo, Andrus Raadik, Andri Aganits, Rauno Tamme, Markkus Keel, Hindrek Pulk.
Fot. Newspix